Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

"So let me know the truthBefore I dive right into you"

-Wytłumacz mi jeszcze raz, dlaczego to właśnie Ciebie wybrałem na swojego drużbę- burknął Marcus. Był blady i nie udolnie szarpał się z guzikami koszuli. W pokoju było zimno, ale na twarzy mężczyzny można było dostrzec stróżki potu.
-Ponieważ jestem Twoim najlepszym przyjacielem-odrzekł spokojnie Richard.-Jeśli dobrze sobie przypominam, zapewniałem Cię, że pomogę Ci w każdej czynności. Daj te guziki-Freitag zapiął je zręcznie-Gotowe!
-Już jadą-do pokoju wszedł Andreas.-Trzymasz się jakoś?
Marcus spojrzał na siebie w lustrze. Zdenerwowanie sprawiało, że ledwo dostrzegał swoje odbicie. Kręciło mu się w głowie. Gdyby wiedział, że ten ślub będzie kosztował go tyle stresu odkładałby go jak najdłużej.
-Stary, wszystko będzie w porządku-Richard poklepał go po ramieniu.-Inga to wspaniała kobieta, jedna na milion-ciągnął. Wiem, że się denerwujesz, ale ja i Andres, ba! każdy kto ją zna wie, że to najlepsza istota na tej planecie. Odetchnij i idziemy-uśmiechnął się. Wiedział, ze te słowa są jedyna rzeczą, która może zrobić dla swojego przyjaciela.

Ceremonia odbyła się beż żadnych zakłóceń. Dla Richarda nie było ona ani niczym wzruszającym ani wzniosłym. Nie miał nic przeciwko ślubom, ale nigdy nie mógł zrozumieć całej tej hmm... otoczki związanej z nimi. Siedział sam patrząc na bujające się pary. Sale oświetlały delikatne lampiony, leciało "If I fall in love".

Parkiet był pełen. Jego koledzy z drużyny podrywali druhny zachowując się przy tym jak piątoklasiści. Tylko on siedział przy stoliku bawiąc się muszką, którą w końcu mógł zdjąć. Popijał drinka i zastanawiał się czy jego też to kiedyś spotka, czy zadurzy się bez pamięci, spełni się jako ojciec i maż. Miał 28 lat,sam nie wiedział czy to dużo. Uważał, że ma czas. Wiedział jedno, że jeśli się zakocha, będzie tak jak śpiewa Nat King Cole-na zawsze.Póki co chciał skakać, zwiedzać świat, poznawać nowych ludzi. Podświadomie bał się, że jeśli to wszystko nagle dobiegnie końca zostanie sam. Ten strach powoli zakorzeniał się w jego mentalności.

Właściwie nie wiedział kiedy dostrzegł ją pierwszy raz. Być może było to w kościele, kiedy wraz z innymi druhnami wchodziła przed Ingą, może podczas toastu gdy opowiadała o wakacjach w Australii. Patrząc na nią teraz-zamyśloną, schowaną w kacie sali poczuł coś dziwnego w środku. Nie była typową femme fatale. Blond włosy do ramion, kobieca postura, którą skrywała teraz beżowa sukienka do ziemi. Na głowie miała wianek z białych kwiatów. Wyglądała jak zwykła kobieta-nie wyróżniała się niczym specjalnym. Jednak kiedy ich spojrzenia się spotkały postanowił do niej dołączyć. Odsunął delikatnie krzesło nie spuszczając jej z oczu.
Po chwili siedział obok niej.
-Dlaczego siedzisz tutaj sama?-zaczął rozmowę.
Dziewczyna się zaśmiała.
-Pyta mnie o to facet, który połowę wesela spędza przy stoliku?-wzięła łyk wody.
-Nie lubię tego typu imprez. Dla mnie to wszystko jest mocno przereklamowane-Niemiec wyciągnął się na krześle krzyżując nogi.
-Dlaczego?
-Kiedyś Sinead O'Conor powiedziała, że woli pogrzeby od przyjęć weselnych, bo są bardziej szczere. Po za tym powiedziałem Ci wcześniej-dla mnie to wszystko to popelina.
-Aha. I postanowiłeś się teraz powołać na słowa kobiety, która jest czterokrotną rozwódką. Słuchaj, tak na prawdę to wydaje mi się, że gdyby tak było to to nie wychodziłaby za mąż.
Freitag zacisnął zęby.
-Jeśli chce być z kimś nie potrzebuję papierka.
-To oklepane stwierdzenie.
-Tak?-uniósł brwi.- To proszę powiedz mi panno "proślub" co jest takie wspaniałego jak to powiedziałaś w „instytucji małżeństwa"-zakpił z niej.
Blondynka popatrzyła na niego wielkimi oczami. Nie potrafił określić ich koloru. Było w nich jednak coś co sprawiało, że przykuwały one jego całą uwagę. Odwrócił szybko głowę kiedy zorientował się, ze może dostrzec jego ciekawość.
-Wiesz-zaczęła mówić-chyba najbardziej ujmuję mnie to, że biorąc ślub poświęcasz się dla drugiej osoby, podporządkowujesz jej całe swoje życie...
Richard nigdy nie myślał w takich kategoriach. On nigdy nie potrafił angażować się w związki. Uważał, że dzięki temu unika komplikacji.
-To ciekawe-odpowiedział.-Ale co wtedy jeśli Ty się poświęcasz, a druga osoba nie daje Ci nic?
-Miłość nie ma karty gwarancyjnej-spojrzała na niego. Zaskoczyła go tym stwierdzeniem, szczerością. Miała w sobie coś co sprawiało, ze przyjemnie jej się słuchało. Odniósł wrażenie, ze byłaby w stanie przekonać każdego do swoich poglądów.
-Jestem Richard.
-Rose-uniosła lekko kąciki ust.
Dziewczyna wstała z krzesła. Zauważył wtedy, ze po mimo butów na obcasie nadal jest od niego sporo niższa.
-W takim razie Richardzie-przełożyła torebkę przez ramie-chciałbyś mnie może odprowadzić?
-Z chęcią-uśmiechnął się brunet.
Spodobał się jej. Nie chodziło tylko o wygląd. Lubiła facetów z którymi śmiało mogła się przekomarzać. Dla niej facet był wtedy w stu procentach...godny uwagi. Inga, która była jej przyjaciółka ze studiów opowiadała jej o nim, o tym jaki potrafi być uparty i wręcz chamski. Jednak zawsze podkreślała, ze to facet o złotym sercu.
Rose zawsze chciała go poznać. Jeszcze wtedy nie zdawała sobie sprawy, ze to co się stanie zmieni całe jej zycie i dotychczasowe plany.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro