I want You
-Zatkało mnie-powiedziała Inga i zamilkła.-Jeszcze raz co zrobiłaś, bo to wciąż do mnie nie dociera.
-To co słyszałaś, przespałam się z Richardem. Proszę Cię nie każ mi tego powtarzać po raz kolejny, nie dam rady-jęknęła Rose.-Na dodatek dzwonił Karl.
-Zabije Markusa-syknęła.-Dlaczego on mu nie powiedział, że masz kogoś, po co w ogóle dawał mu Twój numer telefonu. Swoją drogą, nie odzywam się do Ciebie przez jeden dzień, a Ty wywijasz taki numer.
-Blagam Cię! Poz żadnym pozorem nic mu nie mów. Sama muszę się z tym wszystkim uporać. To wszystko co Ci powiedziałam musi zostać między nami-westchnęła.
-Ehh Rose. Wiesz, że możesz mi ufać. Nie pisnę ani słowa. Nie oceniam Cię, ale co tak właściwie powiedziałaś Karlowi?
-Nic.
-Jak to nic?-wymamrotała.
-A co miałam mu powiedzieć?-była bliska płaczu.-On i tak jest teraz na tej jednej ze swoich konferencji. Tysiące kilometrów stąd. Wraca za trzy tygodnie. Nie chcę mu tego mówić w taki sposób. Po za tym...ja na prawdę, nie wiem czego już chcę.
-Że co?!-Inga niemal krzyknęła. Rose, otrząśnij się. Za kilka miesięcy zostaniesz jego żoną. Karl to świetna partia, lekarz, odpowiedzialny facet, szaleje za Tobą.-wymieniała jego zalety. -Wiem, że Richard jest przystojny, potrafi zawrócić kobiecie w głowie, ale nie jest dla Ciebie. Musisz to zakończyć.
Rose milczała. Wiedziała, że jeśli powie mu prawdę skrzywdzi go, a tego nie mogła sobie wyobrazić. Tej nocy coś się w niej zmieniło. Dzięki niemu wydawała się sobie piękna, inteligentna i pożądana. Czuła, ze jemu też nie jest mu obojętna. Chciała być dla niego ta jedyną, pierwszą kobieta dla ktorej Richard Freitag straci głowę.
-Dobrze, zrobie to-powiedziała po dłuższej przerwie.-Ale ani słowa Marcusowi!
-Masz to jak w banku. Jeśli Richard mu nic nie powie, Markus nie będzie miał o niczym pojęcia.
Rose odetchnęła z ulga.
-No dobrze, zmienmy w temat. Opowiadaj lepiej jak Brazylia.
-Ohh, gdybyś tu mogła być-rozmarzyła się.-Praya Das Fontes jest piękne. Piaszczyste plaże, czerwone skały wybrzeża, nieustający lekki wiaterek...-opowiadała ze szczegółami.
Gdyby tylko Rose jej słuchała mogłaby oczami wyobraźni leżeć na jednej z brazylijskich plaż jednak ona nie mogła skupić się na słowach przyjaciółki.
Dochodziła piętnasta.
-Zbieraj się-Richard wszedł do mieszkania. W jego oczach było widać podekscytowanie. Był taki przystojny, nie potrafiła oderwać od niego wzroku. Chciała się do niego przytulić, pocałować go, zapomnieć o tej całej chorej sytucji.
-Jak to?-odparła zaskoczona.-Myślałam, ze zostajemy tutaj, nie jestem przygotowana.
-Zaufaj mi, mam dla Ciebie niespodzianke-złapał ją za ramiona.-A teraz bierz kurtkę i wychodzimy.
-Richard, nie...-nie zdążyła dokończyć zdania.
-Rose, proszę Cię, nie dyskutuj ze mną-uśmiechnął się.-Na pewno mój pomysł Ci się się spodoba-pocałował ją delikatnie i podał jej coś czego nie mogła zidentyfikować.
-A to na co?-dotknęła czarnego materiału.
-Daj pomogę Ci założyć-stanął za nią trzymając w ręce opaskę.-Przecież mówiłem, że to niespodzianka-zaśmiał się.
-Proszę Cie-parsknęla śmiechem.Czy to rzeczywiście jest konieczne?
Richard nie zareagował na jej protesty. Wziął ją za rękę i zaczął sprowadzać po schodach. Jego dłonie były miękkie i zdawały się idealnie pasować do dłoni Rose. Wsiedli do samochodu.
-Musisz być cierpliwa-powtarzał cała drogę.
-Ale ja nie potrafię. Musisz wiedzieć, że jestem bardzo niecierpliwa-rzekła z westchnieniem. Lubię kiedy wszystko dzieje się już-tu i teraz. Na dodatek wkurza mnie ta opaska-zaśmiała się.
-Nie przeszkadza mi to. Wiesz, zawsze wydawało mi się, że każdą wadę można przekuć w zaletę. Ja na przykład wszystko kalkuluję, nie umiem działać spontanicznie.-odpowiedział. Jesteśmy na miejscu, możesz ściągnąć ta przeklęta opaskę.
Rose zsunęła kawałek materiału z twarzy. Jej oczom ukazał się mały domek.
-To Twój dom?-nie kryła zaskoczenia.
-Tak, jestem bardzo rodzinnym facetem, lubię kiedy moi rodzice, mój brat albo siostra wpadają do mnie co jakiś czas. Wynajmowałem kiedyś mieszkanie w tej okolicy, ale kiedy zobaczyłem ten dom wiedziałem, ze chce go kupić.
-Rodzinny facet bez żony i dzieci-szturchnęła go.-Kto by pomyślał.
-Hej!-objął ja delikatnie w pasie.-Jedno nie wyklucza drugiego. I przestań się naśmiewać, bo nie zasłużysz na resztę niespodzianki.
-W takim razie prowadź.
Rose przechadzała się po jego salonie zdając sobie sprawę, że mniej przypomina pokój kawalera, niż się spodziewała. Meble były stylowe i nowoczesne- szare skórzane kanapy, niskie ciemne stoliki i mosiężne lampy. W jego domu panował porządek, lecz nie przesadny. Na ścianach zamiast obrazów wisiały zdjęcia. Patrząc na nie czuła się jakby była tam razem z ich bohaterami.Przyłapała się na myśli ile kobiet było w tym miejscu i ile z nich widziało te fotografie.
-Chodźmy na taras-wyrwał ją z zamyślenia. Rose grzecznie pomaszerowała za nim.
-O kurde-wymruczała zerkając na podaną kolację.-Nie mów, że przygotowałeś to wszystko sam?
-Mhm. Może się czegoś napijesz?-wskazał jej drugi koniec tarasu-Mamy wodę, piwo i wino, częstuj się.
Gdy szła w tamtą stronę Richard usiłował nie gapić się na jej łagodnie kołyszące się biodra. Nie chodziło mu wyłącznie o to, że była atrakcyjna-ładnych kobiet jest na pęczki. Rose miała w sobie coś czego nie umiał określić. Znał ją zaledwie tydzień, a był nią oczarowany jak żadną kobietom do tej pory.
Kiedy w końcu wstali by zanieść naczynia do domu niebo było pełne gwiazd. Richard sprzątał po kolacji, Rose została na tarasie patrząc przed siebie.
Podszedł do niej od tyłu obejmując ją.
-Lubię nazwy gwiazd zaczęła.-Nawet jeśli nie potrafię ich wszystkich nazwać. Kasjopeja, Warkocz Bereniki...dla mnie to brzmi jak muzyka.
-Rozumiem, że to Twoje nowe hobby.
-Tak, przez pare dni poważnie się tym interesowałam.
Richard się zaśmiał.
-Przynajmniej jesteś ze mną szczera.
-Wyczytałam kiedyś, że widzimy gwiazdy, nie tak jak wyglądają teraz, lecz tak jak wyglądały miliony lat wcześniej. Gdy spoglądam w niebo wiem, że ktoś robił dokładnie to samo tysiące lat temu. Nie sądzisz, że to zdumiewające?
Richard milczał oczarowany tonem jej głosu w ciemności.
-Już zawsze będę myślał o gwiazdach w inny sposób niż dotąd. Prawdę mówiąc Rose-popatrzył w jej zielone oczy.-Odkąd się pojawiłaś na temat wielu rzeczy mam inne poglądy. Wszystko w okół mnie się zmieniło. Już zawsze będą dla mnie dwa światy. Ten zanim Cię poznałem i ten który poznałem dzięki Tobie.
Zbliżyła się do niego i lekko go pocałowała. Nie mogła mu wyznać prawdy. Nie zniosłaby tego, że miałby ją znienawidzić.
Choć Richard codziennie trenował przez następny tydzień spędzali każdą wolną chwile we dwoje. Byli razem w kinie, codziennie jedli lunch w małej knajpce gdzie serwowali pyszne naleśniki. Każdą noc spędzali razem, leżąc i rozmawiając do późnych godzin. Richard opowiadał jej o swojej rodzinie, fascynacją swoim ojcem, o tym jak wspaniałą ma Mame i Siostrę.Rose zwierzała mu się ze swoim planów dotyczących firmy mając przy tym bardzo poważną minę. Dni mijały beztrosko. Tylko Inga codziennie przypominała jej o tym co ma nie długo nastąpić...
-
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro