High Hopes
Od ślubu minął tydzień. Obudziły ja ukośne promienie słońca, które zaglądały przez żaluzje do pokoju. Otworzyła oczy i spojrzała na zegarek.
-Długo spałam-pomyślała zakładając miękkie kapcie. Zaparzyła mocną kawę i usiadła na kuchennym krześle. Zastanawiała się czy Inga i Markus dolecieli już na miejsce. Dziś rano wybrali się w swoją wymarzoną podróż do Brazylii. Inga była nie tylko jej wspolniczką-razem prowadziły w Berlinie firmę organizującą śluby, ale także najlepszą przyjaciółką. Dla obu Dziewczyn oczywiste było to, że Rose zatrzyma się w jej starym mieszkaniu kiedy przyjedzie na ślub. W końcu mogły pozwolić sobie na upragniony odpoczynek. Z tym, że Inga poleciała do Ameryki Południowej, a Rose przyjechała do Obersdorfu. Nie lubiła latać samolotem-wzdrygała się na samą myśl o tym.
Upijając kolejny łyk kawy napisała Indze wiadomość. Wiedziała, że są jeszcze w samolocie i jakiekolwiek telefony byłyby bez sensu. Doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że przyjaciółka odezwie się do niej zaraz po wylądowaniu.
Kolejna cześć dnia minęła jej spokojnie, cieszyła się, ze miała czas poczytać książkę, napić spokoju kawy. Prowadzenie firmy organizującej śluby to kawał ciężkiej roboty. Planowanie wystroju sali, dobór muzyki, układanie menu weselnego, zajmowanie się transportem gości i masa innych zajęć czasami wykańczały Rose. Jednak kiedy widziała szczęśliwa pare młoda, przytulająca się podczas pierwszego tańca była tak samo szczęśliwa jak oni.
Ulozona wygodnie na dużej sofie zasnęła czytając książkę Nicholasa Sparksa. Z drzemki wyrwał ja telefon.
-Halo-powiedziała zasypanym głosem.-Inga, jesteście już na miejscu?
-Z tej strony Richard-odezwał się głos po drugiej stronie słuchawki.
-Richard-gwałtownie wstała z łóżka. Była zaskoczona jego telefonem.
-Yyy...tak. Markus mówił, ze zostałaś w Oberstdorfie na jakiś czas. Pomyślałem, ze moglibyśmy...-zaczął się jąkać. Rose uśmiechnęła się.
-Co powiesz na kawe?-przejęła inicjatywę. Dlaczego to powiedziałaś-pomyślała.
-Tak jasne-ożywił się.
-Świetnie. Wyślę Ci sms'em adres miejsca gdzie się spotkamy. Do zobaczenia-rzuciła i rozłączyła się. Odłożyła telefon na blat. Stukała powoli palcami bojac ze pożałuje tego, ze umówiła się z Richardem na spotkanie.
Umówili się na 19. Zwykle dżinsy, biała koszulka, trampki i czarna ramoneska-tak zazwyczaj ubierała się Rose. Nie sadziła, ze zwykła kawa wymagała bardziej odświętnego ubioru. Na miejsce dojechała taksówka, była 15 minut przed czasem jednak z daleka dostrzegła postać Feitaga.
-Boże, te wąsy są groteskowe, po co ja się z nim umówiłam przecież ja go w ogóle nie znam-ta myśl przemkla jej przez głowę. Fakt, odprowadził ja do hotelu po przyjęciu, miło im się rozmawialo, ale to wszystko. Z każdą krokiem utwierdzała się w przekonaniu, że to spotkanie było tragicznym pomysłem.
-Cześć Rose.Wejdźmy-otworzył przed nią drzwi. Dziewczyna niepewnie weszła do środka. Zajęli stolik nie daleko okna.
Kawy nie było. Rose zamówiła kieliszek wina, Richard piwo. Po kilku godzinach i kilku kieliszkach później nie czuła się nie zręcznie w jego towarzystwie. Rozmawiali o wszystkim. Momentami wydawało jej się, że próbuje z nią flirtować.
-Już rozumiem dlaczego mówilaś o ślubach z takim patosem-mężczyzna śmiał się popijając kolejne piwo. Wkurzał Rose, ale moment, w którym na jego twarzy pojawiał się uśmiech sprawiał, że w środku czuła uczucie.
-"Przestań, nie możesz"-myślała wtedy gorączkowo.
-Skąd w ogóle pomysł na taki biznes-kontynuował.
-Zawód konsultanta ślubnego nie jest popularny. Firm, które zajmują się kompleksową organizacją wesel wciąż jest mało-odpowiedziała poważnie. Richard popatrzył na nią i wybuchnął śmiechem.
-Dlaczego się śmiejesz?
-Bo to śmieszne.
-Tak? W takim razie powiedz mi co jest takiego zabawnego w tym co powiedziałam?-zabrzmiało to trochę bardziej szorstko niż miało
-To nie jest prawdziwy powód dla którego zdecydowałaś się założyć tą firmę-upił kolejny łyk-Rose, gdybym Cię nie znał...
-Nie znasz mnie!
-Znam, możesz mi wierzyć lub nie, ale dokładnie wiem kim jesteś
Rose zakręciło się w głowie. Nie mogła dać za wygraną.
-Tak? To skąd pochodzę?
-Nie wiem.
-Jakie jest moje hobby?
-Nie umiem powiedzieć.
-Ha! W takim razie Ty nie masz kompletnie o mnie pojęcia-wykrzyknęła z wyższością.
-Doprawdy?-poprawił się na krześle.-Ok, w takim razie co sądzisz o tym?
Jesteś nie uleczalną romantyczką. Kochasz tą całą otoczkę związaną ze ślubami-wszystko to co jest dla mnie pierdołami. Wierzysz w miłość.Mimo to sprzedajesz mi tą bajeczkę o zapotrzebowaniu na takie firmy. Uwielbiasz uszczęsliwiać innych, ale sama pragniesz żeby w końcu ktoś uszczęśliwił Ciebie. Po za tym wyczuwam, że coś ukrywasz przede mną. Nie wiem o co chodzi, ale wiem, że nie do końca jesteś ze mną szczera.
Rose nie odezwała się.
-Mam mówić dalej?
-A może ja teraz coś powiem?-skrzyżowała ręce.
-Tak?
-Jesteś dupkiem, któremu prawdopodobnie ktoś złamał dawno temu serce. Pieprzysz mi teraz o tym jaką to jestem kretynką, bo wierze w miłość. Wytłumacz mi prosze Panie ekspercie co może być piękniejszego od poranku, kiedy budzisz się obok ukochanej osob? Jesteś samotnym dupkiem powtórzyła-para siedząca obok spojrzała na nich.
-To wszystko co powiedziałaś jest bardzo interesujące, ale to bzdura.-jej słowa nie wyprowadziły go z równowagi.
-Przestań. Wkurzasz mnie. -zdjęła torebkę z krzeszła.-Chyba powinnam już iść-spojrzała na niego. Była wściekła. Jakim prawem ją oceniał? No dobrze, może to nie było ocenianie, ale dlaczego to powiedział?
-Odprowadzę Cię-wstał.
-Nie, chce iść sama.
-Nalegam-stał przed nią.-Ciężko złapać w tej dzielnicy taksówkę. Nie chce żebyś szła sama taki kawał drogi. Nie zdawał sobie sprawy jak bardzo ją irytował. Dla niej najgorsze było to, że miał racje.
Szli ulicamy Oberstdorfu. Rose milczała jak zaklęta.
-"No i po co się z nim umawiałaś"-głos w głowie nie dawał jej spokoju.
30 minut intensywnego marszu sprawiło, że wino wyparowało. Była już całkiem trzeźwa. Dotarło do niej, że to co powiedziała było niesprawiedliwe. Nie lubiła pochopnie oceniać ludzi. Już chciała przeprosić Richarda...
-Rose, zatrzymaj się-powiedział cicho.-Chce Ci coś powiedzieć.
Spojrzała na niego swoimi zielonymi oczami. Stali blisko siebie, na tyle, że potrafiła dostrzec drobne zmarszczki na jego twarzy.
-Nie chciałem tego wszystkiego mówić-chrząknął.-Masz trochę racji, ale nikt nigdy nie złamał mi serca. Nie miał okazji. Nigdy poważnie się nie zaangażowałem. Uważałem, wlaściwie nadal uważam, że unikne dzięki temu komplikacji. Widzisz, dla mnie najważniejszy jest sport. Chce skakać jak najdłużej będę mógł. Dziewczyna, rodzina sprawiałaby, że nie potrafiłbym się skoncentrować-zakończył swój monolog.
-Ohh Richard,daj spokój-nie potrzebnie palnęłam to głupstwo. Nie musisz mi się z niczego tłumaczyć.-dodała łagodnie. Jesteśmy na miejscu-spojrzała na budynek.-Może wejdziesz?
-Z chęcią-uśmiechnął się.
Siedzieli blisko siebie na sofie na której Rose ucinała sobie popołudniową drzemkę. Richard opowiadał jej o zawodach, miejscach, w których był, o swojej rodzinie. Rose wyobrażała sobie go jako małego chłopca, zastanawiając się co sądziłaby o nim gdyby poznała go wcześniej. Lubiła go słuchać. Tembr jego głosu był ciepły, uspokajający.
-Mało mówisz o sobie-dostrzegł.
-Przecież mnie znasz-szturchnęła go w ramię.-Co więcej miałabym Ci powiedzieć?
-Jak poznałaś Ingę?
-Na imprezie u naszych wspólnych znajomych. Najśmieszniejsze jest to, że już wtedy zaplanowałyśmy nasz biznes. Upiłyśmy się i podobno cały wieczór opracowywałyśmy strategie rozwoju firmy. Mówię podobno, bo nie pamiętam nic z tego-zaśmiała się.-Jest dla mnie jak siostra.-dodała po chwili.
Richard milczał. Patrzył na nią z fascynacją. Jej oczy, usta, kości policzkowe, sposób w jaki mowiła...Wszystko w niej go intrygowało. Przysunął się do niej bliżej i objął ją od niechcenia.Rose momentalnie odskoczyła.
-Napijesz sie może...yyy, wody-wstała i odwróciła się plecami do niego. Było jej gorąco. Nie wiedziała co ma zamiar zrobić. Spojrzała na niego, a on zaczął się do niej zbliżać.
-Dlaczego idziesz w moim kierunku?-głos jej się trząsł.
-Bo gdybym biegł mógłbym Cię wystraszyć.
Richard przyciągnął ją do siebie. Zdał sobie sprawę jak ciało Rose pasuje do jego ciała. Przyjemnie drażnił go zapach słodkich perfum. Stali tak spleceni ramionami. Pocałował ją, potem jeszcze raz i jeszcze raz. Muskał jej kark i obojczyk. Stali tak przez dłuższą chwilę. Rose odsunęła się i wzięła go za rękę. Pociągnęła go za sobą przez mały korytarz, do sypialni. Patrzył na nią jak zahipnotyzowany. Ona też miała wrażenie, że jej ciało pasuje idealnie do jego ciała, jak brakujące elementy układanki...
Otworzyła oczy. Obok nie było Richarda. Na poduszce leżał liścik. Uśmiechnęła się gdy przeczytała jego treść.
"Musiałem iść na trening. Czekaj na mnie, będę u Ciebie o 15. Richard".
Wzięła karteczkę w dłoń i położyła się na łóżku. Leżała tak przypominając sobie każdą chwilę poprzedniej nocy. Z zamyśleń wyrwał ją telefon.
-Halo-powiedziała zachrypniętym głosem.
-Cześć Księżniczko-rozległ się głos po drugiej stronie.-To ja Karl, nie miałem tutaj zasięgu. Jestem właśnie po konferencji, wybieram się na obiad z profesorem Millerem. Tęsknie Skarbie.
Rose zbladła. Nie mogła wyduśić z siebie słowa. Karl był jej narzeczonym...
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro