Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

You draw a stars around my scars

You draw a stars around my scars...

Dazai Osamu skończył właśnie szesnaście lat co przyjął z więcej niż zwykłą ulgą. Powoli zaczynało go już męczyć to jak jego partner - Nakahara Chuuya - cały czas jak tylko miał okazję przypominał mu o tym, że jest od niego starszy. Kiedy to on miał urodziny szatyn przyszedł do niego chcąc wręczyć prezent który dał mu Mori prosząc go o to żeby mu go przekazał. Był więcej niż pewny, że mężczyzna w ten sposób chciał ich choć trochę do siebie zbliżyć czego młodszy nie lubił jednak rozumiał. Byli swoimi partnerami i po prostu musili sobie, jeśli nie lubić siebie nawzajem, po prostu ufać z czym mógł być mały problem ze względu na to, że to właśnie zabandażowany doprowadził do rozpadu Owiec i ich zdrady wobec ryżego. Akurat kiedy wszedł do jego apartamentu wybiła równo dwudziesta czwarta, a rudowłosy musiał spać akurat w salonie bo wraz z tym jak szatyn otworzył zamek, a później dla efektownego wejścia wykopał drzwi usłyszał stamtąd huk spadającego ciała na podłogę. Stał przez chwilę nie za bardzo wiedząc co miał zrobić. No bo w końcu mógłby zostawić paczkę na progu i oddalić się jak najszybciej bez narażania swojego życia by dać ją osobiście. Nikt raczej nie miałby mu tego za złe.

Na jego nieszczęście jego ruchy były zbyt powolne chociaż się starał. Rudowłosy manipulator grawitacji złapał go gdy był w odległości jeden trzeciej od windy w której mógł się zamknąć, co nie znaczyło oczywiście, że niebieskooki nie poczekałby na niego na dole. Na taką ewentualność jednak szatyn również miał plan by nacisnąć jakiś losy guzik byle nie parteru, a później zniknąć z środka budynku dzięki drabince bezpieczeństwa. Chociaż możliwe też było, że niebieskookiemu zwyczajnie by się nie chciało za nim uganiać więc by go w końcu zostawił, a on męczyłby się niepotrzebnie. Zlustrował spojrzeniem dopiero co wyrwanego z snu niższego nie kryjąc się nawet z tym ile uwagi poświęcał jego bluzce nocnej w wzorki kształtami przypominające butelki ulubionego rodzaju alkoholu starszego którym lubił się zapijać. Kouyou pracowała nad tym by oduczyć go uciekania od problemów do kolejnych problemów jednak już powoli się poddawała co nie oddziaływało dobrze na rudego. Spiął nieco mięśnie rannej nogi chcąc przywrócić swoje myśli do obecnej sytuacji po czym uniósł głowę z niewinnym wyrazem twarzy, a jego ciemne i co ważniejsze nie posiadające w sobie ani grama empatii oczy w kolorze chłodnej kawy spotkały się z tymi naprzeciwko w specyficznym odcieniu odcieniu niebieskiego przypominającym niebo oraz ocean i przepełnionymi ludzkimi emocjami, które w aktualnej sytuacji nie były pozytywne.

Bo taka była różnica między nimi. Chuuya miał podstawy do podważania swojego człowieczeństwa, dosłownie praktycznie rok temu stało się coś co odmieniło jego spojrzenie na świat całkowicie. Mimo to uśmiechał się bez najmniejszego problemu, nie sprawiało mu to żadnego trudu, mimo to w żaden sposób nie chciał nikogo skrzywdzić i mimo to potrafił czuć to czego nie potrafił natomiast brązowooki. Bo jego uśmiech był więcej niż tylko wyćwiczony, on był bardziej sztuczny niż niektóre produkty od podejrzanych producentów. Bo on dosłownie znęcał się nad młodszym od siebie dzieckiem nie czując praktycznie niczego oprócz podirytowana gdy to nie podnosiło się najpewniej czując o wiele więcej niż on w tamtej chwili. Bo Nakahara w przeciwieństwie do niego potrafił płakać i czuć lęk przed rzeczami, które zrobiły mu krzywdę, a jego umysł wypełniała kompletna pustka nie dająca mu żadnych uczuć. Z rozmyśleń wyrwało go dopiero dość mocne potrząsanie za ramiona na co zamrugał nieco szybciej zdezorientowany. Rudowłosy patrzył na niego ziemno jednak jego spojrzenie nieco zmiękło gdy ten powrócił myślami do świata żywych. Wyższy mimo iż to wychwycił to całkowicie to zignorował.

- Czego ode mnie chciałeś? - Warknął na niego drugi na co ten pomachał dłońmi z głupkowatym uśmiechem.

- Mori-san chciał bym przekazał ci prezent! Nic takiego, nie musisz się obawiać. Ja też nie mam wyjątkowo ochoty byś mnie zabił w najgorszy możliwy sposób - tłumaczył się powoli obracając się na pięcie by odejść jednak dłoń odziana w rękawiczkę pochwycił go za tył ubrania ciągnąc go w swoją stronę tak, że kołnierzyk białej koszuli wbił się w jego zabandażowaną skórę nieprzyjemnie.

- Nie mam mowy, że pozwolę ci teraz tak wracać. Wiesz jaka jest godzina? Później będę musiał się tłumaczyć szefowi dlaczego dopuściłem do tego by takie nieumiejące walczyć ścierwo jak ty trafiło na jakieś zbity i dało się pobić - prychnął wywracając oczami.

- Wypraszamy sobie! Żadne ze mnie ścierwo! - Zrobił obrażoną minę jednak po chwili przyłożył palec do ust i uniósł nieco podbródek zastanawiając się. - Gdybyś powiedział szaleniec chyba mógłbym się zgodzić... Ale tylko jeśli Chibi byłby kapelusznikiem!

- Ha?! Ty się dobrze czujesz?! Co ty w ogóle za bzdury pleciesz! - Uniósł głos jednak przypominając sobie o tym, że nie są jedynymi osobami na tym piętrze i że jest dość późna pora uciszył nieco swój głos. - Dobra, już nie ważne, po prostu chodź. Z resztą nie ufam ci na tyle by rozpakować te coś sam. Zawsze możesz powiedzieć, że to od Mori-san jednak dlaczego miałbym ci wierzyć? Zaraz jakaś armia pająków stamtąd wyskoczy, a ja nie będę miał nawet szansy nic z nimi zrobić.

- Chibi boi się pająków? - Zapytał złośliwie odnotowując jednak ten pomysł w pamięci. Będzie musiał go kiedyś użyć jeśli będzie chciał zrobić komuś kawał.

- Co? Nie! No po prostu idiota - ostatnie zdanie wypowiedział pod nosem jednak drugi i tak je usłyszał. Brązowooki uśmiechnął się wtedy jednym kącikiem ust spoglądając na niebieskookiego prosto w jego twarz.

- Może i tak, ale tylko twój - zgodził się, a w odpowiedzi został uderzyłby w tył głowy na co ta poleciała mu nieco do przodu.

Przez następne kilka minut siedzieli w ciszy, a gdy doszli do apartamentu nastolatka ten polecił Dazaiowi wziąć w ręce karton po czym udać się z nim do kuchni. Pomieszczenie nie było małe, ale również i za duże. Po środku znajdował się średniego rozmiaru drewniany stolik, a wokół niego porozstawiane były krzesła z oparciami. Niedaleko znajdował się blat na którym stało w różnych odległościach trochę rzeczy takich jak czajnik, toster lub deka do krojenia. Nad nim powieszone były szafki tak samo jak on był położony na kolejnych będących u dołu. Ściany natomiast były pomalowane na biało, tak żeby podpasowywały kolorem do czerni umeblowania pomieszczenia. Wyższy rozglądał się z zainteresowaniem nie często mając okazję znajdować się w normalnym domu jednak jego zajęcie już po chwili musiało zostać przerwane bo starszy zawołał go do siebie. On sam siedział jednak obandażowany musiał przed nim stać co się szatanowi nie podobało, a przynajmniej tak udawał. W rzeczywistości nawet go to nie obchodziło, nie zwracał przecież na takie rzeczy uwagi.

- No dalej, rozpakuj - ponaglał go ryży chcąc mieć to już za sobą.

- Ale Chuuya! - Oburzył się stojący. - Przecież to twój prezent, nie mogę!

- Chodź raz w życiu przestań się wydurniać, mam gdzieś kto to rozpakuje po prostu już to zrób bo chcę wracać do łóżka - machnął na niego ręką zirytowany. Nie rozumiał o co tyle szumu. Wystarczy, że już za kilkanaście godzin dorwie go Albatross i nie będzie chciał dać spokoju. - No chyba, że wolisz bym cię powiesił do góry nogami na żyrandole.

- No już, już. Po co ten nerwy? - Brązowooki westchnął po czym powoli zaczął pozbywać się wstążki trzymającej razem opakowanie.

Gdy supeł całkowicie puścił obie cztery ściany wraz z górą opadły na boki ukazując swoją zawartość. Po środku leżała opakowana w przezroczyste pudełko płyta świecąca się lekko w świetle żarówki nad nią. Niebieskooki pochylił się do przodu nie za bardzo wiedząc do czego ona jest po czym uniósł przepełnione podejrzliwością spojrzenie chłopaka na przeciw który na to wzruszył tylko ramionami samemu nie wiedząc jak to interpretować i do czego ma to służyć. Żeby się przekonać niższy pochwycił prezent w dłonie jakby już zapominając o możliwości, że może to być nie zabawny żart Osamu po czym wyszedł z kuchni kierując się do salonu na co młodszy podążył za nim niemal automatycznie. Po chwili mógł obserwować jak jego partner wkłada płytę do odtwarzacza po czym naciska jakiś przycisk. Po chwili w pomieszczeniu zabrzmiała dość głośno muzyka na co rudy przypadł do urządzenia i ją ściszył nie chcąc podpaść sąsiadom którzy i tak nic by mu nie zrobili bo byli tylko zwykłymi pionkami.

Nakahara nie do końca mógł zrozumieć wszystkie słowa będące śpiewane przez kobietę przez co był pewny, że było to w innym języku. Wiedział jednak o większości z nich przez to, że zajmował się taką branżą jaką się zajmował i choć żadko, musiał się jakoś dogadać z innymi. Wyższy rozumiał już więcej ze względu na to, że w czasie wolnym kiedy nie miał co robić to czytał różnego rodzaju książki. Od tych poświęconych równaniom matematycznych po słowniki językowe obcych. Nie skupiał się jednak zbyt bardzo na tekście. Nie lubił zbytnio muzyki, a jak już to miał określony i dość ścisły gust co do niej. Nie zamierzał jednak jej wyłączać nie wiedząc w tym sensu i po prostu zatrzymał swój krok zaraz koło drugiego mafiozo.

- Szczerze mówiąc nie spodziewałem się czegoś takiego - powiedział szatyn, a jego usta powoli przywdział złośliwy uśmieszek. - Uważaj bo jeszcze się okaże, że za pomocą tego czegoś będę chciał przejąć władzę nad twoim umysłem - zaśmiał się, a Chuuya uderzył go z pięści w ramię.

Ta noc nie skończyła się tylko i wyłącznie na tym. Mimo tego, że rudowłosy tak na to narzekał nie był w stanie już więcej zasnąć co oczywiście oznaczało, że wyższemu się oberwało po raz kolejny. Przesłuchali razem praktycznie cały album wyszukując w internecie wykonawcy i przeglądając różne grafiki oraz wiadomości na ten temat. Trochę nawet pośpiewali wytykając sobie jak ten drugi fałszuje i udając, że wcale nie zwracali uwagi na to, że wychodzi im to dość dobrze, a ich głosy się uzupełniają. Oczywiście śpiewali utwory w swoim ojczystym języku żeby nie było tak, że w którymś momencie się zatrzymają nie wiedząc co ma być dalej. Szatyn przeszukał również całą kuchnię w poszukiwaniu czegokolwiek co by się nadało na tort urodzinowy przez co mimo protestów lekko zaczerwionego rudzielca wsadzili świeczkę w babeczkę, a młodszy życzył mu przy tym wszystkiego najgorszego. I sam Dazai nie potrafił teraz stwierdzić dlaczego mu się to przypomniało. Cała ta sytuacja miała miejsce praktycznie dobre dwa miesiące temu i do tej pory o niej nawet choć raz nie wspomniał, a teraz tak nagle go to dotknęło.

Teraz również wybiła również dwunasta w nocy czy to, że właśnie zaczęło się jego "święto". Nienawidził swoich urodzin. Przypominały mu tylko o tym, że przeżył na tej okrutnej planecie kolejny rok. Przypominało mu o swoim pierwszym pistolecie który dostał właśnie w nie i którym zabił swojego pierwszego człowieka. Przypominało mu o tym, że nawet nie umiał się do cholery dobrze zabić nie ważne jak się starał, a na to poświęcał wyjątkowo dużo czasu i energii. Miał wrażenie, że próbował już wszystkiego. Od klasycznego powieszenia do próby wysadzenia się. W obu wymienionych przypadkach uratował go akurat Ougai za co czasami miał ochotę go udusić. Do jego niepowodzenia dołożył również kilka cegiełek Chuuya w którego mieszkaniu się aktualnie znajdował. Za każdym razem gdy widział, że robił coś ryzykownego zawsze, ale to zawsze odciągał go na bok i krzyczał w jego stronę dość nieprzyjemne stwierdzenia, które były przecież prawdą. Podobno go nienawidził jednak w takim razie dlaczego ratował go za każdym razem jak na przykład na misjach. Pewnego dnia kiedy walczyli z pewną grupką wyposażonych w broń dorosłych mężczyzn ci obrali sobie za cel najpierw jego co było całkowicie zrozumiałe. Nie umiał walczyć, najlepiej było się pozbyć najpierw słabszego pod tym względem ogniwa żeby nie zawadzał, ale również i nie wykorzystał swojej inteligencji by podpowiadać partnerowi co miał robić. Zasłonił wtedy swoją głowę rękami przygotowując się na to aż kule przylecą przez niego uśmiercając go jednak do niczego takiego nie doszło. Chuuya zasłonił go samym sobą przy tym używając grawitacji na swoim płaszczu by zatrzymać nim wszystkie kule.

Poranione dłonie nastolatka zadrżały pod wpływem tego wspomnienia przez co resztki bandaży zsunęły się z jego ciała. Objął nimi swoje nogi, które również wyjątkowo nie miały na sobie białego opatrunku po czym schował swoją głowę w kolana czując jak coraz bardziej robi mu się niedobrze oraz chłodniej. Czerwona ciecz nie spływała po nim w jakiś wielu ilościach jednak nadal ona była wydostając się z nacięć. Jego usta opuścił urywany oddech, a jego głowa podniosła się gwałtownie kierując spojrzenie w stronę drzwi, które zadrżały pod wpływem uderzenia w nie ze zewnętrznej strony. Mogła być to tylko jedna osoba, która najwyraźniej zorientowała się, że szatyn nie wychodził z łazienki przez nieco dłuższy czas niż normalnie gdy się mył. On sam nie był w stanie powiedzieć ile tak naprawdę siedział na niebieskich kafelkach nie mogąc się psychicznie zmusić do podniesienia się. Przygryzł wargę czując jak dostaje gęsiej skórki po czym znów schował głowę pomiędzy nogami tak, że było mu widać tylko brązową, lekko pofalowaną czuprynę. Mimo iż wolał żeby drugi tego nie widział po pierwsze teraz nie miał siły z tym czegokolwiek zrobić, a po drugie zwyczajnie nie miałby czasu by zmyć z siebie krew, a następnie obwinąć się całemu w bandaże. Nie musiał długo czekać, a ryży już dostał się do pomieszczenia najwyraźniej wyłamując drzwi z zawiasów. Już podnosił głos by dać mu reprymendę jednak zamilkł gwałtownie widząc w jakiej sytuacji znajdował się wyższy. Jak zahipnotyzowany śledził wzrokiem każdą najmniejszą rankę powstałą dzisiejszej nocy po czym zaklął głośno niemalże od razu dopadając do młodszego.

Nie widział jak miałby za bardzo zareagować. Nigdy nie był w takiej sytuacji, a tym bardziej nie pomyślałby, że ten mógłby sobie cokolwiek zrobić. Nie potrafił do końca uwierzyć, że nastolatek który cały czas tylko powtarzał jak to bardzo nie lubił bólu był w stanie posunąć się do samookaleczania. Wydawało się też rudemu, że ten raczej nie zrobiłby czegoś takiego wiedząc, że takie coś nic nie dawało i nie rozwiązywało problemów. Najwyraźniej się jednak mylił ponieważ sądząc po już całkowicie zagojonych śladach nie był to pierwszy raz.

- Dazai, hej. Hej, spójrz na mnie - polecił podenerwowany jednak gdy jego polecenie nie zostało wykonane poczuł się tak jakby ktoś uderzył go w brzuch co tylko bardziej go zestresowało. - Proszę podnieś głowę, nie jestem zły chcę ci pomóc - sam nie wiedział co go tknęło do powiedzenia tego konkretnego zdania jednak widząc jak brązowooki drgnął jakby chciał to zrobić ucieszył się, że ten nie stracił przytomności.

Rozejrzał się dookoła po czym dopadł do umywalki obok pod którą znajdowała się pojedyncza szafka w której trzymał apteczkę. Szybko ją wyciągnął niemal jej przy tym nie upuszczając po czym kładąc ją na podłodze otworzył ją by wyciągnąć najpotrzebniejsze rzeczy. Najpierw pochwycił płyn do dezynfekcji ran chcąc zdezynfekować ręce milczącego.

- To może zaboleć - uprzedził po czym wacikiem, który przed chwilą namoczył płynem zacząć sunąć po ranach chłopaka trzymając w drugiej dłoni kończynę dla lepszej wydajności. Wyższy tylko spiął mięśnie nie wydając z siebie żadnego syku ani innego odgłosu.

Trwali tak przez chwilę dopóki Chuuya nie nałożył na to jakiejś maści, którą dostał raz od Kouyou na dany po czym obwinął ręce, a następnie nogi świeżo upieczonego szesnastolatka bandażem. Osamu nawet nie chciał w żaden sposób chociaż przelotnie spojrzeć na nastolatka przed nim. Bał się tego, że kiedy spojrzy w jego oczy dostrzeże odrazę, coś czego do końca życia już raczej nie zapomni, a tak często widział zanim dołączył do organizacji. Miał ochotę się na to zaśmiać. W końcu niemożliwe było by on, genialne dziecko i prawa ręką samego szefa Portowej Mafii bał się czegokolwiek. Nie możliwie było by to czuł czyli próbował manipulować. Nie do końca był tylko pewny czy starszym naprzeciwko czy raczej samym sobą. Usłyszał to jak ciało obok niego podnosi się po czym otwiera drzwi, a odgłosy kroków stawianych przez niego zaczęły się oddalać jednoznacznie mówiąc, że został zostawiony, został sam. Wczorajsza już kolacja zaczęła powoli podchodzić mu do gardła, a on sam miał wrażenie, że obraz przed jego oczami lekko wiruje mimo iż były zamknięte. Ku jego zaskoczeniu po chwili jednak poczuł z powrotem palce partnera na sobie tylko, że tym razem na ramieniu.

- Dazai... Ile to trwa? - Zapytał cicho niebieskooki nie do końca nawet oczekując odpowiedzi. Mimo wszystko byłby wdzięczny gdyby takową została udzielona choć nie chciał trzymać w sobie nadziei. - Obiecuję, że nie wykorzystam tego przeciwko tobie, nie powiem nikomu-

- Około trzy lata - przerwał mu dość zachrypnięty głos przez co młodszy po chwili odchrząknął. Wyprostował się przez co rudowłosy mógł spojrzeć na jego kamienną twarz i beznamiętne tęczówki w których nie odbijał się nawet blask lampy.

- Czy chcesz mi powiedzieć dlaczego to robisz? - Zadał kolejne na które tym razem odpowiedziała głucha cisza. Przyjął to do wiadomości nie mówiąc już nic na ten temat zamiast tego pokazał to co trzymał w drugiej dłoni.

- Mazak? - Faktycznie był to czarny flamaster permanentny. Szatyn wpatrywał się w niego z niezrozumieniem kompletnie nie potrafiąc na razie pojąć po co on jest im potrzebny.

- Tak. Mam mały pomysł, chcesz spróbować? - Jego słowa zabrzmiały niezwykle delikatnie w jego uszach, mimo to brązowooki pozostawał podejrzliwy.

- Jaki pomysł?

- No wiesz, chodzi o to żebym narysował w miejscach gdzie robisz sobie krzywdę takie gwiazdki - podrapał się po karku nie do końca wiedząc jak to wytłumaczyć. - Czytałem kiedyś o takim metodzie w internecie no i pomyślałem, że może pomóc.

- W jaki sposób?

- W miejscach gdzie będą się one znajdować nie będziesz mógł nic sobie zrobić by ich nie zniszczyć - tłumaczył. - Natomiast jeśli by zaczęły blaknąć przyjdź do mnie, a ja narysuje je od nowa.

Dazai wpatrywał się w twarz Nakahary z lekko rozszerzonymi oczami co wskazywało na to, że nie spodziewał się takich słów z jego strony. Zastanawiał się nad tym co drugi powiedział rozważając wszelakie za i przeciw. Chyba nie było żadnych przeszkód do tego żeby mógł spróbować. W końcu co miał do stracenia? Odpowiedzią było to, że nie był pewny jak zareagowałby Chuuya gdyby nie dał rady i zniszczył gwiazdozbiory na swojej skórze. No, ale przecież raz się żyło prawda? Powoli wyciągnął pierwszą, prawą rękę w stronę rudzielca dając nieme zezwolenie na to by zaczął. Marker ostrożnie zaczął sunąć tworząc konkretne wzroki co pozostawiało na nim dziwne uczucie. Trwało to przez dłuższą chwilę bo nastolatek zaczął od samego barku i ciągnął to w dół nie chcąc pominąć żadnej wolnej przestrzeni by dać drugiemu pole do manewru. Kiedy skończył zaczął się zajmować powoli drugą. Szatyn uniósł nieco kończynę ku górze po czym przypatrywał się temu co zakrywało jego blizny. Nawet nie zorientował się gdy delikatne ciepło uderzyło w jego twarz z lekkim opóźnieniem, a jego oczy praktycznie niezauważalnie zaiskrzyły.

To był zdecydowanie najlepszy prezent urodzinowy jaki dostał w życiu.

... but now I bleeding.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro