Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 5

PRZEPRASZAM



Jakiś czas później pojechali do wielkiej galerii handlowej gdzie kupili dużo ubrań dla nowego chłopczyka Ryana. Jego nowej zabaweczki. Oczywiście, chłopiec nie miał żadnego wyboru, to jego tatuś wybierał wszystko co ten będzie nosić. Szli właśnie w stronę sklepu z koszulami, gdy Brendon nagle się zatrzymał a jako, że Ross trzymał go za dłoń, to wyższy mężczyzna także stanął. Popatrzył na kruczoczarnowłosego którego wzrok powędrował na jedną z wystaw przed sklepem. 

 - Chcesz coś stamtąd? - Spytał rozczulony szatyn, który cmoknął chłopca w czuprynę. Jak można było być tak uroczym?! 

 -J-ja... nie. To głupie. Chodźmy dalej - Mruknął, ale Ross jedynie przewrócił oczami i pociągnął go w stronę sklepu. Jego zabaweczka chciała zabawkę, jak uroczo? Weszli do zabawkowego, a Brendon od razu poszedł w stronę pluszaków, ciągnąc tam Ryana. Wyszli z całą torbą zabawek  i to głównie przez starszego z nich, bo brał do koszyka wszystko na co młodszy spojrzał. Nawet mimo protestów.    

~~~

 Kiedy wychodzili z galerii, Ryan był cały obładowany torbami, a Bren szedł obok jedząc cichutko loda. Podeszli właśnie do samochodu gdzie Ross był zajęty pakowaniem wszystkiego. To właśnie wtedy usłyszał dźwięk łamanego rożka. Odwrócił się by zobaczyć loda na betonie i Brendona biegnącego w stronę jakiejś starszej pary. Szatyn rzucił się od razu za nim. 

 - Porwał mnie! Pomocy! - Wołał do starszej pani stojąc tuż przed nią zanim biznesmen stanął przy nich. Ze spokojem położył Urie'mu dłoń na ramieniu, gdy ten z przerażeniem spojrzał w górę. 

 - Brenny, skończ z tymi głupimi żartami. Przepraszam państwa, to mój brat. Pokłóciliśmy się i cóż, wiecie państwo, jak działa młodsze rodzeństwo - Zaśmiał się. Kobieta nie wyglądała na przekonaną, więc poprawiła okulary i pochyliła się do chłopca. 

 - Czy to prawda? - Ross mocniej zacisnął dłoń na jego ramieniu. Zrobił to ostrzegawczo i Beebo wytarł oczka patrząc na kobietę. 

 - T-tak... p-przepraszam. 

- W takim razie to bardzo nieodpowiedzialne! Mogliśmy zadzwonić po policje! - Zaczął jej mąż. Biznesmen z przepraszającą miną i mocnym uściskiem na rączce swojej własności wrócił do auta. Wepchnął go na przednie siedzenie samemu zajmując miejsce kierowcy i odpalił auto, w ciszy jadąc w stronę domu. Brendon widział, w jakie kłopoty wpadł. Dlatego właśnie położył delikatnie dłoń na ręce Ryana, ale ta, zaraz została strzepnięta. 

 - R-Ryan... tatusiu... przepraszam j-ja... - Zaczął, nie wiedząc co powiedzieć. Nie czuł się winny. Chciał po prostu wrócić do domu... Do rodziców... tak cholernie się bał... 

- Zamknij się. Jedziemy do domu gdzie czeka cię taka kara, że pożałujesz tej ucieczki. - Warkot mężczyzny był przerażający. Brendon momentalnie spuścił wzrok zaczynając szybciej oddychać.

 - J-już żałuje... j-ja... nigdy więcej tego nie zrobię... Ryan, obiecuję! 

 - Ja już o to zadbam.    

~~~

Gdy dojechali do domu, Ryan kazał swoim ochroniarzom zanieść wszystko do salonu, następnie mocno trzymając chłopca, podszedł pod swój gabinet. 

- Będę siedział w tym pokoju. Masz iść do sypialni i przynieść z garderoby szpicrutę (gdyby ktoś nie wiedział co to, zdj na dole) . Jest w płaskiej szufladzie. Od razu rozpoznasz co to jest. I masz przyjść z nią do mnie jak najszybciej, każda minuta to dla ciebie gorzej - Warknął puszczając go i wchodząc do pomieszczenia. Trzasnął drzwiami, by następnie pozdejmować wszystko z biurka.

Brendon tak bardzo się bał. Był cholernie przerażony gdy biegł po schodach, a następnie przez sypialnie do garderoby. Szybko otworzył szufladę i... zamarł. Była tam jedna jedyna rzecz która przeraziła go bardziej niż cokolwiek w życiu. Przełknął ciężko ślinę i drżącymi dłońmi podniósł przedmiot. Był to podłużny... kijek. Jakby przyrząd. Z jednej strony był uchwyt, a z drugiej... z drugiej trapezowaty wycinek ze... ze skóry... o boże... prawdziwej skóry... O drżących nogach wrócił do Ryana modląc się, żeby to nie było to. Widział... widział to kiedyś. Jeźdźcy konni mają... mają taką rzecz... prawdziwa skóra... zapukał do drzwi. 

Wszystko było idealnie naszykowane, gdy chłopiec zapukał. Nie zajęło mu to długo, a ten fakt poszedł na jego konto. Otworzył drzwi i wpuścił go zaraz je za nimi zamykając. Wziął od zapłakanego już chłopca szpicrutę.

  - Oprzyj się o biurko, spodnie w dół - Rozkazał i Urie od razu to zrobił. Nie chciał go bardziej denerwować, więc już po chwili wypinał się całkowicie nagi od pasa w dół. Wciąż płakał mocno trzymając się biurka, gdy skórzany element przesuwał mu się delikatnie po pośladkach. - Wiesz za co to wszystko? - Spytał Ryan chcąc przedłużyć czekanie. 

 - Z-za u-ucieczkę... 

 - Tak. Byłeś niegrzecznym chłopcem. Niegrzeczni chłopcy są karani. Uratowałem cię z tego piekła. Z aukcji. Mogłeś trafić do kogoś o wiele gorszego, ale trafiłeś do mnie. Chcę ci uczynić tutaj raj, ale ty ciągle łamiesz reguły! - Wydarł się wciąż trzymają przyrząd w ręku. Kruczo-czarno włosy cały zadrżał płacząc głośniej.

-P-przepraszam... 

-Słowa niczego nie zmienią. Masz liczyć. Będą trzy uderzenia, bo nie sądzę, żebyś wytrzymał więcej. I chcę, żebyś wiedział, że nie chcę tego robić. Zmuszasz mnie do tego, to co się wydarzy to tylko i wyłącznie twoja wina - Powiedział i po tym zamachnął się uderzając w jego gołe pośladki. Nie robił tego na tyle mocno by przeciąć skórę, ale pozostawił po sobie czerwony ślad. Chłopiec wrzasnął wbijając się biodrami w biurko zupełnie jakby chciał przez nie uciec. Cholernie go bolało a płacz i krzyk nasilił się. - Nie słyszałem liczenia!

-J-jeden! - Wypiszczał Urie zaciskając dłonie na drewnianym meblu. Na jego pośladku znalazła się nagle dłoń której delikatny i chłodny dotyk koił piekąco-bolące miejsce. Ale zaraz przyjemny dotyk zniknął i nagle padło kolejne uderzenie. - DWA! - Krzyknął gdyż to było boleśniejsze. Było w drugi pośladek, który także został przyjemnie wymasowany. Brendon nic kompletnie już nie widział, wszystko mu się rozmazywało, dłonie bolały od wciskania w biurko. I nagle padło ostatnie uderzenie - TRZY! - Wydarł się bo tym razem dostał prawie w plecy. Padł na biurko wyjąc. Nie ma szans, że kiedykolwiek spróbuje uciec. Nigdy więcej nie chciał już tego czuć...

Ryan odłożył przedmiot na biurko i zdjął całkowicie wszystkie ubrania z chłopca. 

-Czekaj tu - Rozkazał samemu wychodząc. Gdy wrócił miał już w ręku jedną z toreb i maść którą od razu wycisnął na swoje dłonie i zaczął wcierać w obolałe pośladki płaczącego chłopca jednocześnie całując go po plecach. - Warto było uciekać?

-N-nie - Usłyszał słabiutką odpowiedź. Nie czuł się winny ani nie miał wyrzutów sumienia. Brendon był jego własnością i ostro przesadził w tamtym momencie. 

-Spróbujesz jeszcze kiedykolwiek uciec? - Dopytał masując go póki maść się nie wchłonie. 

-N-n...nie t-tatusiu... - Wyszeptał zmarnowanie. Gdy Ryan nie czuł już maści pod palcami odsunął się i wyjął z torby jednoczęściową piżamkę pandy z przeuroczym kapturkiem z uszkami oraz z okrąglutkim, miękkim ogonkiem. 

-Zobacz co ci tatuś kupił. Wybierałeś wtedy pluszaczka, więc nie widziałeś. Nie chcę dla ciebie źle, naprawdę. Ale zmuszasz mnie do takich rzeczy. Od progu mówiłem, że będą kary. Zmienisz się dla tatusia? - Spytał ubierając go i podnosząc. Stanął pod lustrem. - Podoba ci się? - Brendon przetarł oczka z łez i spojrzał w lustro.

-P-podoba... d-dziękuję tatusiu...  - Nienawidzę go...




PRZEPRASZAM

*Jeśli ktoś nie wie co to SZPICRUTA dołączam zdj na samym dole


I zachęcam do czytania, gwiazdkowania oraz komentowania opowiadań mojej cudownej beterki! Bez niej nie byłoby tego rozdziału i... w sumie tego opowiadania.

https://www.wattpad.com/story/87706963-do-i-know-you-ryden

https://www.wattpad.com/story/99028978-prompty




Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro