Rozdział 26
Ryan nie chciał więcej czekać. Czekał tak długo nim ujrzał Brendona iż myśl, że wciąż do siebie nie należą, wykańczała go. Dlatego właśnie prawie po dwóch miesiącach, Ross załatwił obrączki. Piękne oświadczyny w restauracji pełnej... głównie omeg. Siedziały sobie grupkami, bez żadnych alf... nowy świat wciąż wydawał się alfie dziwny. Wcześniej miał znaczenie, jego rola była ważna a teraz... to było dziwne. Bardzo dziwne.
Ledwie zadał pytanie, a jego szczeniak z piskiem pełnym radości rzucił mu się na szyję o mało nie sprawiając, iż alfa upuścił pierścionek. Ale nie zrobił tego. Wsunął go na zgrabny paluszek i wziął omegę w swoje ręce, wtulając go w siebie radośnie.
~~*~~
Przygotowanie do ślubu zajęły im odrobinę dłużej. Pół roku decydowali się jakie kwiaty chcą, czy Brendon chce iść w sukience czy garniturze i wiele, wiele innych. Ale gdy w końcu wszystko ustalili, Ross nie zauważył nawet kiedy, a siedział w garderobie z mocno walącym sercem wpatrując się w siebie w lustrze. Czarny garnitur ładnie leżał na jego umięśnionym ciele a smukły, lawendowy krawat zwisał mu z szyi opierając się o pierś.
- Zestresowany? - Spytał Remington który wyjątkowo, specjalnie dla młodej pary odpuścił mocne cienie na, pod i dookoła oczu. Ross pokiwał głową.
- Cholernie. Boję się, że zmieni zdanie. Albo ja coś źle powiem. Jest tyle ludzi... skąd tam jest tyle ludzi? Nie znam prawie połowy! - Alfa usiadł na fotelu biorąc głębokie wdechy. Upił łyk whisky którą przemycił.
- Większość to rodzina i przyjaciele twojej panny młodej, uspokój się. Jego rodzeństwo znasz, ich rodziny też... jest dużo kuzynostwa, dużo znajomych... będzie dobrze – Obiecał jego przyjaciel który odruchem chciał przetrzepać loki mężczyzny który uciekł spod ręki. Zabiłby go za popsucie fryzury...
Słysząc pukanie, podniósł się i poprawił ostatni raz marynarkę.
- Panie Ross? Już czas – Alfa przetarł ostatni raz twarz. Że też im się zachciało, ślub na plaży... na pieprzonych Hawajach. Powoli wyszedł z budynku wprost na dywan na plaży gdzie wiele osób siedziało w ławkach, powoli podszedł pod łuk ślubny stworzony z przepięknych kwiatów na stelażu. Czekał na swojego anioła...
~~*~~
- I jak, zestresowany? - Sarah siedziała w lawendowej sukience, machając nogami gdy podjadała truskawki z tacy. Omega oglądał się cały czas w lustrze, biały garnitur i lawendowy krawat to był jego najlepszy pomysł!
- Nie. Wiesz, to ciekawe... zaraz mam oddać całą moją przyszłość w ręce alfy która mnie kupiła a potem siedziała w więzieniu ale... nie. Jestem cholernie szczęśliwy... i podekscytowany! - Powiedział prawie piszcząc. Kobieta uśmiechnęła się szerzej.
- Szkoda, że nie będziesz mógł wypić szampana na toaście... - Mruknęła naprawdę smutna. Urie ułożył dłoń na nie-tak-płaskim brzuchu i uśmiechnął się ciepło.
- Mi nie jest szkoda. Cieszę się jedynie, że to sam początek. Przynajmniej mieszczę się jeszcze we wszystko co kupiłem... byłoby mi smutno gdybym nie mógł założyć tej marynarki... - Chciał jeszcze coś dopowiedzieć, gdy nagle pukanie oznajmiło, że czas wychodzić. Dlatego właśnie to zrobił. I spotkał swojego tatę który mimo tego wszystkiego, pogodził się z Ryanem.
- Gotowy? - Spytał mężczyzna wysuwając swoje ramie które szczeniak ujął. A gdy zabrzmiała muzyka...
~~*~~
Ujrzał go. Brendon powoli sunął w jego stronę, wszystkie pary oczu skierowane były na niego bo tak jasno świecił... a Ryan przechylił na chwilę głowę w bok, z jawnymi serduszkami zamiast źrenic obserwując każdy jego krok. Gdy był wystarczająco blisko, ujął jego dłonie.
- Wyglądasz tak pięknie... - Szepnął mimo iż nie powinien nic mówić.
Ceremonia się zaczęła...
~~*~~
Nadszedł magiczny moment, Ryan czuł jak serce mu bije. Miał w głowie tyle myśli ale również taką pustkę!
- Możesz pocałować pana młodego – Obwieścił ksiądz, Ryan poczuł jak jego serce trzepocze coraz mocniej. Te piękne oczy w kolorze ciemnej whisky powoli się zamknęły, ciemne rzęsy rzucały długie cienie na przepiękne polika w piegach, a Ross... patrzył. Przez chwilę podziwiał swojego męża niczym najpiękniejsze dzieło sztuki... którym był.
Powoli zamknął oczy... pochylił się...
Lecz jedyne co napotkał, to pustka. Zdezorientowany rozchylił oczy.
Szare, betonowe ściany. Taka sama podłoga... gdy zerknął w dół, nie ujrzał pięknego garnituru, nie ujrzał lawendowego krawatu. Ujrzał pomarańczowy strój na który zakuło go mocno w serce.
Wszystko wróciło do normy.
A Brendon odszedł, niczym każda jego poprzednia, senna wersja, zostawiając Ryana samego w tym piekielnym padołku...
THE END
***
Narzekaliście na oryginalne zakończenie, ja także czułem niedosyt... to jest oficjalne zakończenie i nie będzie już więcej rozdziałów w tym opowiadaniu. Ale planuje już następne opowiadanie, więc kto wie... do zobaczenia? (lol pisze jakbym miał zniknąć, ale będę tu cały czas jak taki trol odpisywał na wasze komentarze i wiadomości)
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro