Chapter 18 ,,Nauczę Cię"
Skończyłam zajęcia ponad godzinę temu i przede mną nareszcie weekend. Ten tydzień był strasznie długi i przeładowany różnymi zajęciami, muszę się teraz odprężyć. Dzwonię więc do Dylana i proponuję wspólne bieganie. Wymarzony czas na jakiś sport na świeżym powietrzu, bo nie jest gorąco. Umawiamy się na czwartą przed moim akademikiem, zostaje mi więc trochę czasu na przygotowanie.
Pół godziny później wychodzę z domu, gotowa do biegania. Mam na sobie moje różowe adidasy, legginsy i krótką koszulkę.
Spoglądam na zegarek- jeszcze nie ma czwartej, przychodzę zawsze lekko przed czasem. Korzystam z tych kilku minut oczekiwania i zaczynam się rozgrzewać.
- Siemka, Lili!
Odwracam się i oczywiście widzę Dylana idącego w moim kierunku ze swym wiecznym uśmiechem na ustach. Można by rzec, że to miła odmiana po Cameronie. Co do tego ostatniego, to w minionym tygodniu prawie w ogóle go nie widziałam. Jego zranienia są już prawie niewidoczne, ale wciąż ma jeszcze kilka siniaków i nie zagoiła mu się jeszcze warga. Kiedy się dobrze zastanowić, to widuję Camerona tylko w weekendy. Nie żeby mi te nieliczne spotkania przeszkadzały, oczywiście że nie. Zdając sobie sprawę, że moje myśli krążą wyłącznie koło Camerona i chcąc położyć temu kres, zwracam się do Dylana.
- No to co? - pytam ze śmiechem.
- Gotowa?
- A jak myślisz?
I nie czekając dłużej, zaczynam bieg. Słyszę, jak Dylan się śmieje i rusza za mną. Ponieważ wiem, że nie wytrzymam tak wysokiego tempa, zwalniam i truchtamy sobie spokojnie. Czuję, że Dylan bardzo się stara, żeby jego kroki nie były o wiele dłuższe niż moje. Jestem mu za to wdzięczna, inaczej z pewnością bym za nim nie nadążyła. Po dobrej półgodzinie biegu czuję, że mam wyschnięte gardło, proszę Dylana o zatrzymanie się na chwilę przy którymś z ujęć wody, zainstalowanych przy alejkach kampusu. Zgadza się, a ja korzystam z tej chwili przerwy, żeby złapać oddech. Dają się odczuć ostatnie tygodnie, kiedy nie uprawiałam sportów, między innymi z powodu operacji. Już sobie wyobrażam, jak będę obolała, kiedy wstanę jutro rano.
-Lili?
- Tak?
- Co byś powiedziała na wyjazd z nami jutro?
Przypominam sobie ich rozmowę z wtorku wieczorem.
- Posurfować?
- Tak - odpowiada z uśmiechem.
- No ale ja nie umiem surfować!
- Nie szkodzi, nauczę Cię.
- Dzięki za propozycję, ale chyba nie byłabym mile widziana w waszym towarzystwie.
- No chyba żartujesz? Chłopaki już cię uwielbiają!
- Zapominasz o Cameronie - rzucam.
- Nie przejmuj się Cameronem. Zachowuj się tak, jakby go nie było. Przecież nie podporządkujesz mu wszystkiego?
- Masz rację, ale jednak nie leży mi ten wyjazd.
- Nawet dla wspaniałości plaż Zachodniego Wybrzeża i.. dla mnie?
Podnoszę głowę i widzę, że przygląda mi się spod oka.
- Wiem co robisz, i to ci się nie uda!
- Lili, proszę, pojedź z nami!
- Dylan, nie mam ochoty.
- Będzie wspaniale, zobaczysz. No weź!
- Nigdy nie odpuszczasz?
Kręci przecząco głową. No dobra, jeden dzień na plaży to chyba nic złego.
- No już dobrze, pojadę. - wzdycham ciężko.
- Ekstra!
No tak, ekstra. Nie mam pojęcia czego się spodziewać: dobrej zabawy czy raczej nudy? Czy chłopcy będą dla mnie mili, skoro w pewnym sensie wcinam się w ich surfowo-odpoczynkowy wyjazd? Nie wiem, jaki będzie ten dzień, ale czuję, że niespodzianek nie zabraknie.
Korzystając z okazji, żeby dowiedzieć się czegoś więcej, pytam:
- Aha, Dylan, a co zdarzyło się we wtorek wieczorem?
Odwraca się do mnie ze zmarszczonymi brwiami.
- Jak to: co się zdarzyło?
- No co się stało Cameronowi. Wrócili z Evan'em późno, a on był ranny. Powiedzieli mi, że starli się z jakąś bandą.
- Bo to prawda.
- Ale to dziwne, że tylko Cameron był pokaleczony. Evan nie, ty też nie, jak mi się wydaje.
- Cam szybko zareagował i dali spokój. Nie było czasu, żeby się włączyć.
- Naprawdę? - Jestem pełna sceptycyzmu.
Szybko kiwa głową.
- Często zdarzają wam się takie.. problemy?
- Nie, prawie nigdy,
Wróciliśmy pod akademik.
- Czyli widzimy się jutro?
- Tak - odpowiada Dylan. - Wpadnę po Ciebie o trzeciej. Może być?
- Jasne! Miłego wieczoru, Dylan.
- Wzajemnie!
------------------------------------------------------------------------
634 słowa
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro