Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Chapter 11 ,,Dlaczego tu jesteś?"


- Natalie, obudź się!
- Co się dzieje? - mamrocze.
- Idę pobiegać, idziesz ze mną?
- Niee, daj mi pospać jeszcze pięć minut...- mówi, chowając głowę pod poduszkę.
  Skoro Nat nie wygląda na osobę, którą można określić mianem ,,rannego ptaszka", szybko zbieram swoje rzeczy, żeby jej nie przeszkadzać i wychodzę z pokoju. W kuchni natykam się na Evana, jedzącego śniadanie. Mówi, że dziś wyjeżdża do rodziny, a Cameron zostaje w mieszkaniu. Odpowiadam uśmiechem typu: ,,Dzięki,świetna perspektywa".
 Nie zawracam sobie głowy śniadaniem przed joggingiem - ten zwyczaj mam już od lat. Tak jak mój ojciec, nie potrafię zjeść przed jakimikolwiek zajęciami sportowymi, a przecież Bóg jeden wie, jaki mam apetyt. Nie tracąc czasu wkładam buty do biegania i wychodzę. Na klatce schodowej panuje spokój niedzielnego poranka, pewnie z powodu pory - na moim zegarku jest 9:20. Dla mnie to niezbyt wcześnie, ale większość studentów uważa, że tak. 
   Po wyjściu na zewnątrz budynku oddycham głęboko rześkim powietrzem. To dla mnie niesamowite, w jaki sposób rytm, melodia i słowa jakiejś piosenki mogą mieć dobroczynny wpływ na umysł i stan fizyczny. Biegnę z słuchawkami w uszach i nie liczę czasu.
   Na zakręcie jednej z alejek widzę chłopaka w czapce podobnej do tej, jakie noszą roznosiciele pizzy. Przez moment zastanawiam się, czy to ten sam chłopak z wczoraj. Kolejne kroki mojej przebieżki zbliżają mnie do niego i oddycham z ulgą, stwierdzając, że to ktoś zupełnie inny.
   Zaczęłam biegać już ponad pół godziny temu. Takie wznowienie aktywności jest dość trudne Mam krótki oddech i bolą mnie mięśnie. Muszę pamiętać o rozciąganiu, bo inaczej jutrzejsze przebudzenie będzie bolesne. Postanawiam skończyć bieg na głównej alei. Przez chwilę opuszczam wzrok na ziemię i na buty - to był błąd, bo na skrzyżowaniu alejek wpadam na kogoś.
- Strasznie mi przykro, na prawdę! - wołam. -Wszystko w porządku?
Jak tak dalej pójdzie, takie wpadanie na ludzi stanie się moim złym nawykiem..
- Ze mną w porządku, a co z tobą? - odpowiada mi niski głos.
- Do..dobrze- jąkam się, napotkawszy spojrzenie popchniętego chłopaka. 
Wydaje mi się, że stoję przed Cameronem numer dwa. Ten przede mną jest dość wysoki, a jego sportowy strój bez trudu pozwala domyślać się rysujących się pod ubraniem mięśni. W przeciwieństwie do Camerona, który ma ciemnobrązowe włosy, ten chłopak jest jasnym szatynem, a jego oczy są kasztanowe, ale nie ciemnokasztanowe, raczej jasne, prawie beżowe, co mnie intryguje. Z zapatrzenia wyrywa mnie uśmiech w jego policzkach, a wraz z nim dwa małe dołeczki.
- Jestem Dylan - mówi wyciągając rękę.
-Lili - odpowiadam, ściskając mu dłoń.
- Jak długo biegasz?
- Trochę ponad pół godziny. A ty?
- Blisko godzinę.
Jego uśmiech jest olśniewający. Jestem absolutnie świadoma, że rumieńce, które pojawiły się na mojej twarzy, wcale nie są skutkiem wysiłku fizycznego, do jakiego się zmusiłam po wyjściu z mieszkania.
- Ten powrót do biegania jest dla mnie dość trudny. Nie biegałam od prawie sześciu tygodni.
Kiwa głową.
- Jeśli chcesz, możemy biegać razem. Będziesz mogła wrócić do formy, a ja będę miał okazję potrenować z miłą dziewczyną.
Uśmiecham się lekko.
- Gdzie mieszkasz? - pyta.
- W jednym z domów studenckich w zachodnim kampusie. a ty?
- Ja we wschodnim... Moglibyśmy spotkać się na bieganie gdzieś koło Starbucksa. Jest mniej więcej w połowie drogi między naszymi mieszkaniami.
- Dla mnie w porządku - mówię z uśmiechem. - W piątek o czwartej po południu, może być?
- Świetnie!!!
Macham mu i kieruję się w stronę domu. Kwadrans później jestem już w mieszkaniu, które wydaje się zaskakująco spokojne. Dochodzi jedenasta. W przed pokoju zdejmuję buty i idę do siebie. Wyjmuję więc z opaski na ramię telefon, żeby sprawdzić, czy nie przysłała jakiejś wiadomości. Właśnie wstukuję kod, żeby odblokować telefon, gdy na moich ramionach opierają się dwie dłonie. Podrywam się, zaskoczona i upuszczam telefon na podłogę, który spada na podłogę.
- Boże, Cameron, przestraszyłeś mnie! - krzyczę.
Moje zachowanie i ten okrzyk powodują, że mój współlokator wybucha śmiechem.
- To było zbyt kuszące.
Podnoszę telefon i rzucam Panu Doskonałemu niemiłe spojrzenie.
- A oprócz tego coś jeszcze? - pytam sucho.
- O, ktoś tu jest w złym humorze!
- Nie o to chodzi! Cały dzień ignorowałeś mnie, jakbym była zadżumiona, i nagle pojawiasz się milutki w moim pokoju. Chyba ktoś tu był głupio złośliwy, prawda?
- Chciałem Ci tylko przekazać, że Natalie wyszła i prosiła mnie o powtórzenie ci czegoś, ale skoro moja obecność jest tu niemile widziana, chyba sobie pójdę.
Odwraca się, żeby wyjść. Po raz pierwszy, od kiedy tu jestem, prowadzimy ,,normalną" rozmowę.
- Cameron, zaczekaj...
Odwraca się z uśmiechem w kąciku ust i czeka co powiem. 
- Wciąż jeszcze jestem w szoku po tej wczorajszej przygodzie z dostawcą... Możesz mi przekazać wiadomość od Natalie? Proszę..
Wyrazu jego oczu nie da się rozszyfrować.
- Wpadnie po ciebie jutro w drodze na wykład.
- Aa okej. I dziękuję, Cameron.
- Za co?
- Za przekazanie wiadomości.
Podchodzi bliżej. Góruje nade mną wzrostem, a bliskość sprawia, że czuję się nieswojo, i doskonale wiem, że Cameron jest tego świadomy.
- Tak mało masz do mnie szacunku, Liliano?
Wymawia moje imię powoli, akcentując każdą sylabę. Gdybym nie była tak skoncentrowana na udowadnianiu mu, jak silna jestem, jestem pewna, że uznałabym jego głos za prawie... zmysłowy.
- Nie - odpowiadam po prostu.
Mój głos jest teraz wyższy niż płacz niemowlęcia. Właśnie tracę wszelką wiarygodność. 
- W takim razie wyjaśnij mi, proszę, dlaczego się tak zdziwiłaś, że mam ci przekazać wiadomość?
Co na to odpowiedzieć? Nie mam żadnego argumentu.
- Nie muszę się przed tobą tłumaczyć , Cameron!
- Tak jest, uciekaj dalej przed tym problem!
- Uciekać przed problemem? Jakim? Cameron, nie ma żadnego problemu!
- Ależ tak ,jest jeden.
Nie potrafię zrozumieć, do czego zmierza. No i proszę, nasza ,,normalna" rozmowa nie potrwała długo..
- Ale jaki?! - wołam już zdenerwowana.
- Dlaczego tu jesteś?
Co takiego?
- Dlaczego jestem w swoim pokoju?
- Przestań udawać, że nie rozumiesz! Dlaczego zamieszkałaś w tym właśnie mieszkaniu?
- Wyjaśniłam to od razu na początku. Ach, prawda, byłeś zbyt zajęty olewaniem mnie, żeby posłuchać wyjaśnień.
- Evan coś mi tam mówił, ale wierzę w ani jedno słowo tej historii.
- Słucham? Insynuujesz, że co? Że kłamię i że wszystko ukartowałam, żeby być waszą współlokatorką?!
- Być może! Ty mi to wyjaśnij!
- No nie, coś tu jest nie tak! Jesteś chory, Cameron! Od początku mnie o coś podejrzewasz, w przeciwieństwie do Evana. Zastanawiałam się nawet, co zrobiłam nie tak, że w ten sposób się do mnie odnosisz, ale jednak nie, to ty jesteś żałosnym dupkiem, Cameron. Nie wiem, kim jesteś ani co ukrywasz, że w ten sposób postępujesz, ale to nie jest powód, żeby się zachowywać tak podle. Teraz masz wybór: albo się zmieniasz i jesteś dla mnie miły, albo nie chcesz się zmienić i wobec tego nigdy się już do mnie nie odzywaj. Nie potrzebuję takiego dziwaka w moim życiu.
       Ledwie wypowiedziałam ostatnie zdanie, a już go pożałowałam. Byłam trochę za ostra, choć pewnie to, co usłyszał, mu nie zaszkodzi. Ale co zrobię, jeśli faktycznie już się do mnie nie odezwie? Napięcie między nami będzie jeszcze większe i do końca semestru będę żałować, że tak wypaliłam. Jestem zbyt impulsywna. Mogę tylko mieć nadzieję, że ta rozmowa odniesie skutek i że Cameron będzie dla mnie milszy, lepszy.
   Otrząsam się z tych myśli i wreszcie ośmielam się na niego spojrzeć. Źrenice ma rozszerzone. Najwidoczniej musiałam trafić w jakiś czuły punkt i zranić jego drażliwe ego. Szanowny pan myślał może, że jest dżentelmenem? Pomimo odrobiny dumy z tego, że pokazałam mu jego miejsce, nie mogę przestać się obwiniać.
Cameron nie odpowiada. Odwraca się i wychodzi. Stoję wciąż bez ruchu, oparta o drzwi. Dopiero po kilku minutach otrząsam się z tego transu. Zbieram wszystkie swoje rzeczy i idę pod prysznic. Wciąż mam w głowię słowa rozmowy z Cameronem. Nie powinnam się tak zachować, to do mnie niepodobne.  Jakiś głuchy trzask sprowadza mnie na ziemię. To były drzwi, Cameron wyszedł z domu. Znów zalewa mnie poczucie winy. Nie lubię się z kimś kłócić, zawszę robię wszystko wszystko żeby się pogodzić. Nigdy nie wiadomo, co przyniesie jutro. Gdyby Cameronowi się coś stało, nie wybaczyłabym sobie.

--------------------------------------------------------------------------------------------
                                                                                                1285 słów

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro