Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

7.

Melody

 
Wracam do domu grubo po północy. Spędziłam u Aarona miły wieczór – zjedliśmy z jego tatą kolację, oglądaliśmy jakiś talk show, a ja śmiałam się, jak zawsze, kiedy jestem z nimi. Teraz jednak czuję się potwornie zmęczona, obolała i niespokojna.

 Wchodzę do domu, a w salonie, przy zapalonej lampce, dostrzegam mamę, która przysnęła na kanapie. Jej głowa opadła na ramię, a na kolanach spoczywa książka. Delikatnie nią potrząsam.

 – Mamuś, idź do łóżka.

 Mama otwiera oczy, nieprzytomnie rozglądając się po pokoju. W końcu jej wzrok pada na mnie.

 – Jesteś – mruczy z ulgą. – Czekałam na ciebie.

 – Po co? Rano wstajesz do pracy, a przecież potrzebujesz piętnastu godzin snu, a nie pięciu, jak ja z tatą – żartuję, starając się uśmiechnąć tak, by jej nie martwić. Przez swoje wybuchy i impulsywny charakter często byłam powodem zmartwień. Teraz jestem w takim wieku, że powinni już mieć spokój.

 – Chciałam cię po prostu przytulić przed snem – odpowiada, wstając z kanapy.

 Wtulam się w nią, a z moich płuc uchodzi powietrze, które od rana nie mogło znaleźć drogi ucieczki. Matczyne ramiona są moim najbezpieczniejszym schronieniem.

 Po chwili mama odsuwa mnie od siebie, choć nadal trzyma mnie za ramiona.

 – Może w weekend zrobimy sobie babski dzień z Crystal? Spędzimy trochę czasu razem, pojedziemy we trzy w teren. Co ty na to?

 – Chętnie – odpowiadam. – Napijemy się winka gdzieś nad rzeką, zapalimy fajkę spokoju i zatańczymy nago przy ognisku, odganiając wszystkie troski – uśmiecham się szeroko, a mama przewraca oczami.

 – Nie masz nawet dwudziestu jeden lat, a już martwi mnie twój pociąg do alkoholu.

 – Odkąd, mając trzynaście lat, na jednej imprezie rodzinnej pomyliłam sok porzeczkowy z winem, nie mogę zapomnieć tego smaku – parskam śmiechem, a mama daje mi żartobliwie klapsa w tyłek.

 – Spać, gówniaro, już!

Śmieję się, całuję ją w policzek i obejmuję w pasie, po czym razem zmierzamy na górę. Drzwi od sypialni rodziców są otwarte na oścież. Nie dziwi mnie brak taty. Pewnie jeszcze siedzi w stajni i próbuje przemówić któremuś z nowych koni, że powinien zacząć jeść, jeśli chce żyć. Albo w ogóle próbuje go przekonać, że warto żyć, obiecując, że jeszcze będzie szczęśliwy, tylko żeby pozwolił sobie pomóc.

Zawsze unikał zabierania mnie na interwencje, gdy ratował zaniedbane konie. Mówił, że to zbyt niebezpieczne, bo przerażone zwierzęta mogą być agresywne, a ludzie, którzy je skrzywdzili, często są bezwzględni. Dopiero po ukończeniu szesnastu lat pozwolił mi jeździć z nim na wybrane akcje, ale pierwsza interwencja sprawiła, że płakałam przez całą noc, nie mogąc zrozumieć, jak ludzie mogą być tak okrutni.

– Tata w stajni, prawda? Pójdę do niego...

– W chatce – odpowiada cicho mama, wieszając szlafrok na oparciu krzesła.

Zatrzymuję się w pół kroku i odwracam do niej.

– Co tam robi?

Mama wzrusza ramionami.

– Widziałam przez okno, jak z Harveyem prowadził Axela. Od tamtej pory tam siedzi.

Moje serce przyspiesza.

– Coś się...? – Głos więźnie mi w gardle. Mama zapala lampkę, siada na łóżku i, jak co noc, powoli kremuje dłonie.

– Tak? – Patrzy na mnie. – O coś chciałaś zapytać?

– W sumie to nie. Nie obchodzi mnie to. Mogą sobie grać w rozbieranego pokera albo rosyjską ruletkę, pijąc wódkę z wiadra – wzruszam ramionami. – Tata ma szczęście, czego dowodem jest twoja obecność. A jeśli tamci przeżyją, to głupi zawsze ma szczęście, więc...

– Mhm, oczywiście, kochanie. Dobranoc – mówi łagodnie.

– Dobranoc – szepczę, wchodząc do swojego pokoju, uciekając przed jej przenikliwym spojrzeniem. Ostatnio ciągle uciekam przed czymś uciekam, choć wydawało mi się, że wyszłam silniejsza po mroku, w którym tkwiłam po rozstaniu z Axelem.

Może jednak nie? Może nadal jestem tak samo słaba, tylko już nie mam siły udawać.

To moja mama. Wiem, że mogłabym z nią porozmawiać, wyżalić się, ale coś mnie powstrzymuje i nie wiem, skąd jest we mnie taki opór. Gdy byłam dzieckiem gadałam tyle, że jadaczka mi się nie zamykała, aż czasem się zapowietrzałam i dzięki temu, ktoś mógł wejść mi w słowo. Kiedy Axel zaczął mnie trochę do siebie dopuszczać, wyciszałam się przy nim, bo nie lubił rozmawiać. A ja polubiłam z czasem to nasze wspólne milczenie. Ale kiedy w końcu już mi na to pozwolił...

Wzdycham ciężko i opadam na łóżko jak worek ziemniaków. Spoglądam w okno, a wspomnienia uderzają we mnie ze zdwojoną siłą. Mama wspominała, że Aaron zakradał się do mojego pokoju, bo bał się ojca. Tak naprawdę zrobił to tylko raz. Miał pecha, że ona akurat tamtej nocy się przebudziła i usłyszała nasze głosy. Aaron nie potrafi szeptać.

Ale, że Axel często wymykał się z domu Sawyer’ów i przychodził do mnie niemalże co noc, nie wiedział nikt. Zaczął, gdy mieliśmy po jedenaście lat, kiedy przyszedł, przynosząc mi moją ukochaną bransoletkę z końskim kopytem, którą Peggy zerwała mi z ręki i rzuciła gdzieś w trawę. Była prezentem od cioci Crystal i nigdy się z nią nie rozstawałam. Długo jej szukałam, aż się poddałam.

– Znalazłeś ją! – szepnęłam zaskoczona, gdy wyciągnął do mnie dłoń z naprawioną bransoletką. Chciałam mu się rzucić na szyję i ucałować, ale nie lubił takich gestów, dlatego jedynie obdarzyłam go najpiękniejszym uśmiechem, na jaki tylko było mnie stać.

– Mówiłaś, że się z nią nie rozstajesz, a ktoś was rozdzielił, nie chciałem czekać do rana i... – mruknął zawstydzony, odwracając wzrok. – Pójdę już.

Odwrócił się i chciał z powrotem wyjść oknem, ale poprosiłam, żeby został.

I został.

Mieliśmy wiele wspólnych tajemnic.

Spoglądam na bransoletkę, którą wciąż noszę, a z mojej piersi wyrywa się ciężkie westchnięcie. Wstaję i spod łóżka wyciągam moją skrzynię skarbów – namacalnych dowodów, że kiedyś coś nas łączyło, bez względu na to, co powiedział.

Ale nie mam zamiaru tego oglądać. Naprawdę chcę to spalić – zdjęcia, rysunki, także te nad którymi pracowaliśmy razem, bo oboje chodziliśmy na zajęcia artystyczne; pamiętnik, nawet bilet ze wspólnego wyjścia do kina. Jest tego całe mnóstwo.

Jestem sentymentalna i często zbierałam śmieci, nadając im jakieś wzniosłe znaczenie. Wyrosłam już z tego.

Słysząc, że drzwi na dole się otwierają, szybko z powrotem chowam skrzynkę pod łóżko.  

Dobra, jutro to spalę.

Dzisiaj potrzebuję  się wyspać.

*

Budzę się o piątej i leżę w łóżku, jestem cała obolała. Wczorajszy upadek z Armagedona daje mi się porządnie we znaki. Nie chce mi się wstawać z łóżka. Próbuję się obrócić z pleców na prawą stronę, ale ból ramienia wymusza na mnie powrót do poprzedniej pozycji. Czuję się, jakbym wczoraj stoczyła jakąś walkę. Nie tylko fizyczną, ale też umysłową. Boli mnie głowa i nie ma to nic wspólnego z małą ilością snu, zawsze mało spałam.

Słysząc dźwięk powiadomienia, sięgam po telefon.

Aaron: hej, tu Aaron. Nie wiem, czy nie skasowałaś mojego numeru, dlatego się przedstawiam ;) jak Cię znam pewnie już nie śpisz, ja też nie. Jak się czujesz?

Uśmiecham się lekko.

Trochę obolała, ale żyję. Nie skasowałam.

Dzwoni, a ja wzdycham. Cholera, czy popełniłam błąd, zgadzając się na ten wyjazd w teren i spędzenie z nim czasu?

Odbieram połączenie, bo nie potrafię go tak olać.

– Cześć, Mel.

– Hej.

– Rozmawiałem z ojcem i myśli, że mógłby znaleźć dla ciebie zajęcie u nas.

– Poważnie?

– Mogłabyś prowadzić jazdy młodszej grupy.

– A do pracy w stajni na pewno nie potrzebujecie? Karmienie koni, sprzątanie boksów? – pytam zawiedziona. Jazdy to za mało. Potrzebuję pracy przynajmniej do południa, dzieciaki przychodzą po szkole.  A najlepiej to na cały dzień, żebym wracała do domu przetyrana jak nieboskie stworzenie.

– Mamy od tego trzech pracowników – odpowiada z żalem, jakby naprawdę było mu przykro, że nie może mi pomóc bardziej.

– Wiem, wiem – wzdycham. – Myślę, że z jazdami pomogę tacie.

– Jak chcesz, ale jak coś wiedz, że u nas znajdziesz się dla ciebie miejsce. Zawsze.

– Okay, w takim razie...

– Do zobaczenia po południu. Zabiorę cię na spacer. – Aaron rozłącza się, a ja mrugam powiekami nieco zaskoczona. A co z jego „ co ty na to? Masz czas? Ochotę?”. Zawsze pytał mnie o zdanie, a teraz postawił sprawę tak, że nie dał mi wyboru.

Faceci. Kto toto pojmie?

Przewracam oczami i zwlekam się z łóżka. Wczoraj padłam tak, jak stałam i nawet się nie przebrałam. Zabieram czyste ubranie i biorę szybki prysznic, a po tym...

Cóż, zazwyczaj szłam do stajni i zawsze witałam się z każdym koniem z osobna, taki miałam rytuał od dziecka.

Otwieram okno i wyglądam w bok. Drzwi od stajni są otwarte, tata śpi, słyszałam jego chrapanie – potrafi się zebrać w pięć minut od wstania z łóżka, w porównaniu do mamy, która wstaje dwie godziny przed czasem, a i tak potrafi się spóźnić.

W takim razie to musi być Axel.

Moje ciało dziwnie reaguje na myśl o nim. Spina się, a serce przyspiesza i nagle czuję się, jakbym miała kule u nogi. Jestem jak szmaciana lalka, którą lalkarz chce poprowadzić z powrotem do łóżka, byle tylko uniknąć spotkania z nim.

Ale przecinam te sznurki. Dlaczego mam rezygnować z czegoś, co jest moje, tylko dlatego, że on tam jest?

Bez przesady. To tylko chłopak.

Podwijam rękawy bluzy, związuje włosy, tuszuje rzęsy, przeciągam błyszczykiem po ustach...

Tuszuję rzęsy? Błyszczyk?

Przerażona przybliżam twarz do tafli lustra i patrzę sobie w oczy.

– Czy ciebie powaliło, Melody? Nie malujesz się.

Dodaj trochę różu na policzki, niech wie co stracił, odzywa się mój złośliwy głosik w głosie. Parskam śmiechem.

No wariatka.

Zamykam szufladkę toaletki i kieruję się do drzwi. Przystaję. Przygryzam wargę. W mojej głowie walczą ze sobą myśli, jak dwa wściekle ujadające psy.

A pieprzyć, nałożę ten róż.

Wracam i dokańczam makijaż. Odsuwam się trochę, żeby ocenić efekt. Posyłam sobie całusa i mrugam okiem.

– Pamiętaj, jesteś silną, niezależną kobietą. Jak twój tata. 

Kiedyś tak powiedziałam i ciocia Crystal lubiła przypominać te słowa przy każdej okazji, gdy zaczynałam w siebie wątpić. Koniecznie muszę ją odwiedzić. Jest terapeutką, na pewno coś mi doradzi w związku z moim popapranym umysłem.

Schodzę na dół i zatrzymuję się przy strzelbie...

No świerzbią mnie palce. Co mam poradzić?

Nieee.

Terapia. Na tym niech stanie. Ten jej najlepszy rodzaj, o którym mówiła mama – ja, ona, ciocia Crystal, piknik nad rzeką i dużo śmiechu. Może i alkohol się trafi... Obie czasem lubią wypić, a mi zabraniają, pff. Zazwyczaj usprawiedliwiają to tym, że któraś musi być trzeźwa. 

A co najważniejsze w tym wszystkim: będziemy z dala od mężczyzn.

Wychodzę z domu i pewnym krokiem zmierzam do stajni. Kiedy tylko przekraczam jej próg, dostrzegam obcego, ale od razu zauważam, że to nie Axel. To ten drugi. Stoi przy jednym z boksów, a Arabella z ułożonym na jego ramieniu łbem, łasi się jak kociak. Chłopak drapię ją po szyi.

– Zostaniesz moją żoną? Jesteś cudowna. Te twoje włosy są takie miękkie...

Prycham, czy parskam na te słowa, czym zwracam na siebie jego uwagę. Patrzy na mnie, ale nie widać, żeby był zażenowany sytuacją, tak samo jak wczoraj, gdy natknęłam się na niego nagiego. Posyła mi raczej niezbyt przychylne spojrzenie. Wzdycha.

– Wybacz, kochanie. Zostaliśmy nakryci. – Całuje Bellę w chrapy i szepcze jej coś na ucho, po czym odwraca się w moją stronę. Otrząsam się i pocieram palcem brew. Cholera, naprawdę idzie zgłupieć.

– Co tu robisz? – pytam oschle.

– Ustaliłem wczoraj z twoim ojcem, że zastąpię Axela.

Dlaczego? Gdzie jest? Czy to ma związek z tym, że coś stało się wczoraj? Co się stało?

Tylko dzisiaj?

– Nie jestem przekonany, czy słyszę w twoim głosie niepokój, czy nadzieję. Czy się cieszysz, że go nie ma, czy martwisz...

– To może nie analizuj tonu, tylko odpowiedz – warczę.  

– To jakaś wielka różnica dla ciebie, czy będę tu ja, czy on? – dopytuje, czym mnie wkurza.

– Nie. Mam to gdzieś.

–  W takim razie, po co pytasz? – Wzrusza ramionami i odwraca się. Ja też. Wychodzę.

– Powinnaś mnie tak w ogóle przeprosić, wiesz? – woła za mną, na co przystaję pełna niedowierzania. No co za typ!

– Ja? – Wskazuję na siebie palcem.

– No chyba, że masz drugą osobowość, to może ta druga. Nie wiem, z którą rozmawiam. Ax w nocy majaczył o jakiejś dziewczynce świetliku, czy coś, ale ty bardziej przypominasz ćmę. Albo szarańcze. To chyba nie było o tobie.

Mrugam powiekami tak szybko, że  rozmazuje mi się obraz. Dziewczynka świetlik? Ja mówiłam na niego chłopiec cień, ale nigdy nie usłyszałam od niego takiego słodkiego określenia. Byłam zazwyczaj małą łamagą.

– Na pewno nie o mnie – rzucam chłodno i ponownie chcę odejść, zduszając w sobie zazdrość o jakąś anonimową dziewczynkę, którą potrafił tak słodko nazwać, ale ten natręt znowu mi na to nie pozwala, ponownie wołając:

– To co z tymi przeprosinami?

– Z Jakimi. Przeprosinami? – warczę. – Za co mam cię, do cholery, przepraszać?

– Uraziłaś mnie wczoraj. W cale nie mam małego. Mówiłem, że się nie przyjrzałaś dobrze.

– Chryste... – Zakrywam piekącą twarz dłońmi.  – Czy możemy do tego nie wracać, proszę?

– Nie będę przypominał o tej sytuacji, jeśli zaczniemy od nowa. Harvey jestem. – Wyciąga w moją stronę dłoń. Przyglądam mu się nieufnie. Z wyglądu wydaje się być niepozorny. Całkiem sympatyczny. Ciemny blondyn, brązowe oczy, łagodne rysy twarzy, ślady pobicia na twarzy...

 – Coś ukrywają.

 – Ale to było wiadomo już wczoraj.

Przypomina mi się rozmowa rodziców. Mrużę oczy. Cała ta ich obecność tutaj czymś śmierdzi. Bo po co Axel miałby tu wracać? Z drugiej strony nie wiem, czy chcę znać prawdziwy powód ich wizyty.

– Melody – mruczę i podaję mu dłoń. Krótko. Ledwo muskam jego skórę, ale tym również nie wydaję się być zrażony. Są z Axelem przeciwieństwami. Nigdy z nikim nie rozmawiał w szkole, gdy mieszkał w Pine Hollow. Przysięgam, że tego nie robił. Oprócz mnie, nie odzywał się do nikogo, przynajmniej z dzieci. Po prostu ich ignorował. Dlatego czułam się taka ważna dla niego i... wyjątkowa.

 Przez cztery lata byliśmy tylko dla siebie, bo ja, tak bardzo skupiona na nim, nie miałam nikogo innego, choć nie mam problemów z komunikacją. Lubię ludzi. Po jego odejściu miałam swoją paczkę, a dzieciaki nagle zaczęły do mnie lgnąć, jakby to on swoją obecnością je ode mnie odpychał.

– Piękne imię – mówi Harvey.

– Błagam, tylko mnie nie podrywaj. Mam dość mężczyzn. Nie masz szans. Ani ty, ani żaden inny w przeciągu najbliższych dziesięciu lat.

A może i do końca życia. Będę żyła jak pustelniczka gdzieś w buszu i tresowała niedźwiedzie. One wydają się mniej niebezpieczne niż ulokowanie w kimś swoich uczuć.

– Nawet bym nie śmiał – rzuca ironicznie i unosi dłonie do góry w obronnym geście. – Mój kumpel rozszarpałby mnie na strzępy, jakbym próbował się do ciebie za bardzo zbliżyć. Pieprzony pies ogrodnika.

– O jakim kumplu mówisz?

– O Axelu. Znacie się, prawda?

Prycham, ignorując przyspieszony puls.

– To dupek – kpie.

– Nie sądzę. Znam go – odpowiada bardzo poważnie, a jego oczy trochę ciemnieją, jakby był gotowy stanąć w jego obronie na gołe pięści. Ciekawe.

– Czasem nam się wydaję tylko, że kogoś znamy, a później przychodzi niewyobrażalnie bolesny zawód. – Wzruszam ramionami.

– Znam go od pięciu lat i nigdy się na nim nie zawiodłem.

– Szczęściarz – mruczę i nie udaje mi się ukryć goryczy. W ogóle nie umiem ukrywać uczuć, posiadam twarz z napisami. Uderza mnie fakt, że Harvey nazwał Axela "kumplem" i nawet sam sposób, w jaki się o nim wyraża świadczy, że są blisko. Czyli kogoś do siebie dopuścił?

– Jak się poznaliście? – pytam.

– A to całkiem ciekawa historia. Znamy się z ulicy.

– Z czego?

Nagle powietrze się zmienia. Harvey w pierwszej chwili zastyga w bezruchu, jakby dopiero teraz zdał sobie sprawę z tego, co powiedział. Jego usta zaciskają się, tworząc cienką linię, a na twarzy pojawia się cień napięcia. Oczy błyskawicznie się zmieniają – chwilowy błysk nonszalancji gaśnie, zastąpiony przez wyraźne zmieszanie i niepokój. Odwraca wzrok, patrząc gdzieś w bok.

– No wiesz... z takich... ulicznych występów. – Przeczesuje palcami włosy.  

Unoszę brew.

– Koniec gadki, boss przyszedł – parska z ulgą, unosząc dłoń. Odwracam się w stronę ojca, a jego wygląd uderza mnie jak fala tsunami. Wygląda, jakby nie spał całą noc. Jest blady, a podkrążone oczy zdradzają ogromne zmęczenie, jakby przez te kilka godzin postarzał się o parę lat. Taki widok widziałam u niego tylko raz, siedem lat temu, gdy bardzo się o mnie martwił, a ja milczałam. W jego oczach dostrzegam coś, czego nigdy wcześniej nie widziałam – jakby nosił w sobie głęboki ból.

Podchodzi do mnie i całuje mnie w czubek głowy, trzymając usta dłużej niż zwykle, po czym bez słowa rzuca Harvey’owi widły i bierze jedną parę dla siebie. Jego ruchy są pełne napięcia, jakby nagle coś ciężkiego spoczęło mu na ramionach. Jest mniej energiczny, co od razu rzuca się w oczy.

– Jedna trzecia kostki, ilość owsa jest napisana na boksach, do lewego skrzydła nie wchodzisz, karm prawą stronę – rzuca po żołniersku i od razu bierze się do pracy.

Harvey robi do mnie oczy i bez słowa wykonuje polecenie.

A ja?

– Pomogę – mówię, czując znowu ten straszny niepokój pod skórą.

Gdzie jest Axel?

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro