6.
Melody
– Mel, zatrzymaj się!
Słyszę jak Aaron mnie woła, ale ignoruję go. Świst wiatru, tętent kopyt, rozmazujący się obraz i zero myśli, to dokładnie to, co daje mi cwał w lesie. To, czego w tej chwili mi potrzeba najbardziej.
– Melody! – Aaron krzyczy znowu, ale jego głos już ledwo do mnie dociera, zostawiam go w tyle.
Uciekam.
Przed nim, przed sobą, przed wszystkim. Koń pod moim ciałem zdaje się czuć tę samą potrzebę wolności, bo przyspiesza jeszcze bardziej, a ja mu na to pozwalam, choć to błąd. Nie powinien zrobić nic, bez mojej zgody. Każde uderzenie kopyt o ziemię sprawia, że poczucie ucieczki staje się bardziej realne. Jakby żadne moje problemy nie miały tu dostępu, jakby nie było Axela, tego dziwnego ciężaru w sercu, ani moich chaotycznych emocji, nad którymi absolutnie nie potrafię panować.
Teraz jestem tylko wiatr i ja.
Ale coś we mnie wie, że nie mogę tak uciekać wiecznie. Armagedon, choć potężny i wytrzymały, ma swoje granice, a ja... cóż, nie da się uciec od tego, co nosi się w sobie.
Czuję, jak jego oddech staje się cięższy, a tempo, które narzuciłam, zaczyna wymykać się spod mojej kontroli. Ściskam mocniej wodze, próbując zwolnić Armagedona, ale on zbyt długo wyczuwał moją desperację, zbyt mocno się rozpędził. Tętent kopyt wciąż przyspiesza, a ziemia zaczyna być coraz bardziej nierówna. Ponawiam próbę zwolnienia go, jednak nie reaguje na moje sygnały.
– Zwolnij – szepczę, niemal błagam, ale koń jest już za bardzo nakręcony. Przyciągam wodze mocniej, ale to sprawia jedynie, że się buntuje, rzuca głową w bok, prawie wyrzucając mnie tym ruchem z siodła. Ciągnę jeszcze mocniej i odchylam się do tyłu, próbując całym ciałem zmusić go do zatrzymania, choć wiem, że nie znosi takiej szarpaniny, jednak droga staje się zbyt niebezpieczna. Zachowuję spokój. Jeśli spanikuję, on to wyczuje, a wtedy to może być mój ostatni w życiu wyjazd w teren – spadnę i skręcę sobie kark, a wtedy na pewno wszystkie moje problemy przestaną istnieć.
Czuję, że koń zaczyna zwalniać i przechodzi w galop. Rozluźniam się, poklepuje go po spoconej szyi i odwracam się za siebie. Dostrzegam gnającego za mną Aarona i macham uspokajająco dłonią.
Nagle Armagedon schyla łeb i rzuca zadem, wybijając mnie z siodła. Nieprzygotowana na taki ruch, upadam z impetem, a siła uderzenia o ziemię odbiera mi powietrze z płuc. Czuję, jak moje ciało odbija się od twardego podłoża, a ból natychmiast rozlewa się po plecach i biodrze. Leżę przez chwilę nieruchomo, nie mogąc złapać oddechu, a świat wokół mnie kręci się jak na karuzeli.
– Melody! – słyszę Aarona, tym razem znacznie bliżej.
Próbuję się podnieść, ale ból przeszywa moje ciało, szczególnie biodro i ramię. Zaciskam zęby i powoli siadam, rozglądając się za koniem. Jest niedaleko. Niespokojnie rzuca łbem, a z jego pyska toczy się piana. Kręci się niespokojnie, a w całej jego postawie dostrzegam urazę i ostrzeżenie, żebym się nie zbliżała.
Jego granice też przekroczyłam.
– Ugryzł cię wściekły lis, którego chciałaś pogłaskać, a on sobie tego nie życzył? – Przypominają mi się słowa Axela. Czy w ten sposób dał mi do zrozumienia, że jestem sama sobie winna tego, jak się czuję? Czy mówiąc o wściekłym lisie, myślał o sobie?
– Mel, wszystko w porządku? – Aaron zeskakuje z konia i podbiega do mnie, jego twarz jest pełna troski. Chwyta mnie za ramiona. – Nic ci się nie stało?
– W porządku – kłamię, choć czuję, jak każda część mojego ciała protestuje przy każdym ruchu. Moje serce jeszcze nie przestało walić, a oddech nadal mam nierówny. – Konie bardzo dosłownie mówią "spadaj" – parskam, chcąc go trochę uspokoić, ale osiągam efekt przeciwny do zamierzonego.
– Co ty, do cholery, sobie myślałaś?! – pyta z mieszanką złości i ulgi, jego głos jest teraz bardziej surowy. – Mogłaś się zabić! A gdybyś uderzyła głową o jakiś kamień?
– Po prostu musiałam... uciec – odpowiadam cicho. Czuję, jak cała adrenalina w końcu opuszcza moje ciało.
– Nie rób tak więcej. Wiem, że jesteś świetnym jeźdźcem, ale Armagedon bywa nieprzewidywalny. Cholernie się bałem. – Aaron przyciąga mnie do siebie, przytulając mocno. Przez chwilę nie protestuję, pozwalam mu objąć mnie ramionami, jakby ten uścisk mógł naprawić wszystko, co we mnie pękło. Ale to nie wystarcza. Bo wiem, że tak naprawdę uciekałam przed czymś, czego nie mogę zostawić za sobą.
– Mel, możesz na mnie liczyć, wiesz? – szepta. – Cokolwiek się dzieje. A widzę, że jest coś nie tak. Znam cię.
– To nie takie proste – odpowiadam, odpychając go delikatnie.
– Chodzi o... jakiegoś faceta? – pyta nieśmiało. – To dlatego rzuciłaś studia? Ktoś cię skrzywdził?
Wzdycham i odwracam od niego wzrok, patrząc teraz na konia, który się już uspokoił. Będę musiała go jakoś przeprosić. Mój umysł, choć jeszcze zdezorientowany, również zaczyna powoli wracać na właściwe tory. Wiem, że to nie ucieczka rozwiąże moje problemy. Axel wrócił, a z nim wszystko, co próbowałam zakopać na dnie swojej duszy. Takie są fakty.
– Chodź, wracajmy – mówię, próbując odzyskać kontrolę nad sobą. – Niedługo zacznie się ściemniać.
– Możesz zostać na kolacji – proponuje.
Jak na zawołanie burczy mi w brzuchu. Ostatecznie w końcu nic dzisiaj jeszcze nie jadłam. Ten dzień to jakieś totalne szaleństwo.
– Twój żołądek zadecydował, a coś mi mówi, że nie chcesz wracać do domu. Chętnie cię przygarnę.
Parskam, kręcąc głową. Teraz to ja czuję się jak przybłęda, jak jakiś bezdomny pies.
– To naprawdę zabawne – mruczę i pozwalam się podciągnąć Aaronowi w górę. Obejmuje mnie, pomagając utrzymać równowagę, a gest ten jest pełen takiej samej troskliwości, jak dawniej. Nie powinnam przyjmować od niego tego, jeśli wiem, że on inaczej to odbiera.
– Co jest takiego zabawnego? – pyta i pomaga mi wsiąść na Gwiazdę. Z trudem wspinam się ponownie na koński grzbiet, a wiem, że dopiero jutro poczuję dobitnie skutki swojej głupoty.
– Jeszcze wczoraj nie posiadałam się, ze szczęścia, że wróciłam.
– I co się zmieniło?
Nasze spojrzenia się spotykają. Przygryzam wargę, ale nie powinnam z nim o tym rozmawiać, choć czuję, że muszę to z siebie wyrzucić, ale Aaron nie jest do tego odpowiednią osobą, przez wzgląd na to, że nadal żywi do mnie uczucia. O tym, co się stało siedem lat temu nie wie nikt z moich bliskich, a dzieciaki, które były świadkiem tamtej rozmowy szybko o niej zapomniały.
– Nieważne. Zapomnij. To nieistotne.
– Jeśli widzę, że coś cię gryzie to jest to dla mnie istotne, ale dobra. Nie wnikam. Będziesz chciała, sama mi powiesz, bo podtrzymuję to, co mówiłem. Chcę być twoim przyjacielem. – Poklepuje mnie po udzie i podchodzi do Armagedona. Koń pozwala mu się dosiąść i podjeżdża bliżej. Wracamy stępem, a pomiędzy nami trwa niezręczna cisza.
Aaron zerka na mnie co chwilę, jakby chciał coś powiedzieć, ale powstrzymuje się, dając mi przestrzeń. Doceniam to, choć wiem, że jego milczenie jest pełne pytań. Czuję, że muszę mu coś wyjaśnić, ale nie wiem, jak to zrobić, nie raniąc go bardziej. Kiedy z nim zrywałam, prosiłam o czas. Nie umiałam odpowiedzieć na pytanie: dlaczego? I ono nadal wisi między nami. Ale nie mam serca ranić go bardziej, mówiąc, że nie był kimś innym. Kimś za kim tęskniłam, choć serce mi krwawiło na samą myśl o nim. Że były noce, gdy zastanawiałam się, gdzie teraz jest? Czy czadem o mnie myśli? Jak mu się żyje? Czy jest szczęśliwy? Czy jego rodzice, do których wrócił, byli już odpowiedzialni? Zmienili się? Że nawet po tym, co mi zrobił, czekałam na jakiś list. Telefon. Znał nasz adres...
– Wiesz, Mel – zaczyna w końcu Aaron przerywając ciszę – wiem, że już cię nie odzyskam i między nami nic więcej nie będzie.
– Aaron...
– Posłuchaj, bo wtedy jak ze mną zerwałaś zabrakło mi języka w gębie, a często o tym myślałem. – Głos ma stanowczy, choć łagodny, ale pozwalam mu to z siebie wyrzucić. – Wiem, że miałaś siedemnaście lat, ale byłem pewien, że po skończeniu szkoły zostaniesz w miasteczku. Planowałem ci się oświadczyć, bo byłem pewien, że takiej kobiety, jak ty już nie spotkam. – Jego słowa są delikatne, ale czuję, że coś w środku mnie pęka. – Ale w głębi serca chyba czułem, że przyjdzie taki moment, w którym odejdziesz.
– Dlaczego tak czułeś? – pytam cicho, starając się skupić na fizycznym bólu, jaki zafundował mi upadek.
– Bo ciągle miałem wrażenie, że... Że jest ktoś inny. Byłaś ze mną, ale jakoś nie cała. Dałaś mi tylko cząstkę siebie. A tamta noc, po której mnie zostawiłaś jedynie utwierdziła mnie w przekonaniu, że mnie nie kochasz.
Zamykam oczy. Ciężko wziąć mi głębszy wdech, bo bolą mnie również żebra, więc jedynie zaciskam mocniej dłonie na wodzach. Moje ciało się spina, przez co Gwiazda zaczyna nieco przyspieszać, dlatego rozluźniam chwyt i ze wszystkich sił staram się zachować spokój.
Milczę, bo co mam mu powiedzieć?
– Nie zaprzeczysz, okay – parska nerwowo. – Przynajmniej to mamy ustalone, a mi jest znacznie lepiej. Wolę myśleć, że w ogóle mnie nie kochałaś, niż że przestałaś w którymś momencie. Daj mi rękę. – Ku mojemu zaskoczeniu Aaron wyciąga do mnie dłoń. Patrzę na niego zdumiona. Macha ponaglająco palcami, więc podaję mu swoją. – Mam nadzieję, że ten, którego naprawdę kochasz jest chociaż tego wart.
– Kiedyś myślałam, że jest – odpowiadam tak cicho, że on tego nie słyszy.
I tak, ma rację. Byłam z nim fizycznie, ale mentalnie i emocjonalnie gdzieś indziej, prawdopodobnie uwięziona we wspomnieniach o Axelu, choć nawet nie zdawałam sobie z tego sprawy. Minęło bardzo dużo czasu, zanim zaczęłam dochodzić do siebie i wydawało mi się, że on stał się przeszłością. Zdobyłam nowych przyjaciół, bo do tamtej pory był jedyną osobą, którą uważałam za przyjaciela, znowu z radością jeździłam konno, odzyskałam energię, śmiałam się, wydawało mi się, że najgorsze minęło. Gdy zaczęłam dojrzewać i zmieniać się fizycznie, wokół mnie kręciło się sporo chłopców. Zmieniłam się z tej naiwnej, uroczej Mel, jaką on mnie znał, w dziewczynę pewną siebie i swojej wartości, o co z całego serca zadbali moi rodzice, a tata postawił potencjalnym kandydatom wysokie progi. Byłam wybredna w relacjach. Wymagająca. Chciałam z kimś stworzyć taką więź, jaką mają moi rodzice. Na co dzień widzę prawdziwą miłość, latami byłam jej świadkiem i wiem, że ona istnieje.
Ale może tylko wybrańcy mogą jej dostąpić?
Axel
Wściekłość buzuje we mnie jak wrząca lawa. Każdy cios, który zadaję w worek, to wyładowanie tej całej pieprzonej nienawiści, która we mnie siedzi. Raz, drugi, trzeci. Pięść spotyka się z materiałem, a ja czuję, jak całe moje ciało pulsuje. Każde uderzenie odbija się w mojej głowie echem tysiąca słów, które w życiu usłyszałem.
Czuję, jak moje knykcie zaczynają piec. Ten ból jest niczym w porównaniu z tym, co czuję w środku. Boli, ale to nic. Zasłużyłem na to. Czasami mam wrażenie, że każdy cios to kara, którą sam sobie wymierzam. Bo nigdy nie potrafiłem być kimś lepszym. Nigdy nie mogłem uciec od tego, kim byłem.
Kolejny cios. Melody. Jej pełen nienawiści wzrok, wżynający się w mój mózg, przypominając mi o wszystkim, co spieprzyłem. Przypomina mi o tym, jak wtedy ją zraniłem. "Nie podobał mi się ten pocałunek. Ty mi się nie podobasz." Kłamałem wtedy. Ale teraz... teraz te kłamstwa wracają, dźgając mnie jak sztylety.
Zgasiłem słońce.
Ściskam mocniej pięści, uderzam jeszcze szybciej. Pot mi spływa po twarzy, a oddech mam coraz płytszy, coraz bardziej rwany. Ale nie przestaję, chociaż to i tak za mało. Czuję, jak gniew mnie pożera od środka, a każda z twarzy, która przewija się przed moimi oczami, tylko mnie bardziej napędza.
Melody. Ojciec. Matka. Wszystkie ich przeklęte głosy, które kiedyś definiowały moje życie. "Do niczego się nie nadajesz, Axel. Żałuję, że w ogóle się urodziłeś." Te słowa wybrzmiewają z takim samym impetem jak wtedy, gdy byłem dzieciakiem. Nikt nie był w stanie mnie uratować. Nikt nie chciał. Nikt oprócz tej dziewczynki emanującej tym cholernym słońcem, przed którym tak uciekałem, bo mnie spalało. Mówiła na mnie chłopiec – cień. Ja na nią dziewczynka – światło, ale tylko w swojej głowie. Nigdy nie wypowiedziałem tych słów na głos.
Cios. Widzę twarz ojca. Jego zaciśniętą pięść, ten cholerny gniew w oczach, który przekazywał dalej, jakby nie umiał inaczej. Jakby ja byłem tylko pojemnikiem na jego wściekłość, bezwartościowym bękartem, którego mógł gnoić.
Kolejny cios. Kolejny krzyk w mojej głowie. Matka, która wolała się upijać, niż martwić o to, co dzieje się ze mną. „Zamknij się, bo sprzedam cię na organy, przynajmniej wtedy się do czegoś przydasz!” – to jedno zdanie dudni mi w głowie jak zacięta płyta, nie daje mi spokoju. Wraca do mnie zawsze, gdy chujowo się czuję. Miałem pięć lat. Płakałem i prosiłem o pomoc, bo bolał mnie bardzo brzuch. Kiedy zwymiotowałem na podłogę, złapała mnie za koszulkę i zamknęła w łazience, każąc cieszyć się, że nie za drzwi. Na mróz.
Zamykam oczy i uderzam mocniej, czując, jak cały gniew eksploduje. Ledwo łapię oddech, ale to nic. To nie ważne. Może zasługuję na to, żeby ten gniew mnie pochłonął. Może... po prostu nie zasługuję na spokój. Bestia właśnie to we mnie widział. Potencjał do niszczenia. Gdybym został u niego, przynajmniej by mi płacił za tą zdolność.
„Jesteś taki sam jak ojciec! Nic nie warty! Nikt cię nie będzie nigdy chciał!”
Cios.
– Dlaczego masz takie dziwne oczy?
– Nie wiem, taki się urodziłem.
– Zepsuty?
Kolejny cios.
– Masz niesamowite oczy. Przez to wydajesz się być wyjątkowy. – Niczym kontrę do tamtych słów, słyszę w głowie głos Melody, gdy w końcu nie miałem siły już walczyć z jej oślim uporem w zaczepianiu mnie, i po raz pierwszy spojrzałem jej w oczy dłużej niż przelotnie.
– Nie jestem wyjątkowy. Jestem zepsuty.
– Kto ci tak powiedział? – zapytała zmartwiona, a ja odwróciłem wzrok, bo nie byłem w stanie patrzeć w to ciepło w jej oczach.
Teraz ma prawo mnie nienawidzić. Tak jest lepiej. Zepsułbym ją i pociągnął na dno za sobą...
Wyrzucam z siebie serię ciosów, a gdy ponownie widzę jej pełną nienawiści twarz, uderzam z taką siłą w worek, że spada z haczyka. Pomimo obwiązania dłoni taśmami, krwawią mi kostki. Zrezygnowałem z rękawic. Zmniejszają ból.
Dyszę ciężko, drżą mi nogi, oczy szczypią od spływającego po czole potu. Zamykam powieki, czując zbliżający się ból głowy. Przykładam palce do nasady nosa, jakby to miało go powstrzymać. Oddech mam urywany, serce wali, dudniąc mi w uszach. Szumi mi w głowie, jakbym znalazł się pod wodą
Ktoś dotyka mojego ramienia. Moje ciało reaguje instynktownie, wyprowadzając cios.
Osoba za mną robi unik, cofa się o krok i unosi dłonie do góry.
– To tylko ja, Ax – mówi uspokajająco Harvey.
– Chryste, nie zachodź mnie tak od tyłu – warczę. Ból w głowie odbiera mi zdolność widzenia, zawężając jego pole. Dźwięki, które do mnie docierają wydają się być znacznie głośniejsze niż są w rzeczywistości. Przyciskam pięści do oczu.
– Wracamy – zarządza Harvey, wiedząc już na co się zanosi. Zakłada mi kaptur bluzy na głowę, naciągając go tak, że nie widać mi całej twarzy. – Nie otwieraj oczu. Poprowadzę cię.
– Wszystko z nim w porządku? – Pyta jakiś obcy głos. Wydaję się dobiegać z dala, a i tak potęguje ból. Czuję, jakby zaraz miało rozsadzić mi czaszkę. Chryste, niech się wszyscy zamkną.
– Tak. Nic mu nie jest. Przesadził.
– Jest naprawdę dobry. Walczy na ringu? Chętnie bym go sprawdził.
– Lepiej nie – parska nerwowo mój przyjaciel i przyspiesza kroku.
Gdy jesteśmy w samochodzie, nawet próba zamknięcia przez Harveya jak najciszej drzwi, sprawia, że mój mózg krwawi i rozpada się na kawałki. Siadam w fotelu i naciągam jeszcze mocniej kaptur na twarz, starając się nie zabić przyjaciela, gdy mi go zdejmuje i wsadza w uszy stopery, żeby nie docierały do mnie żadne dźwięki.
Cisza przynosi ukojenie. Szkoda, że to z Harveyem miała odbyć się walka w Kręgu Śmierci. Gdyby to był ktoś inny, nie uciekłbym. Pozwoliłbym, żeby mnie zabił.
I wtedy ta upragniona cisza stałaby się już wiecznością.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro