4.
Melody
Po odprowadzeniu mamy pod szkołę i przywitaniu się z kilkoma dawnymi nauczycielami, nie do końca wiem, co mam ze sobą zrobić. Kręcę się po znajomych kątach centrum miasteczka, ale unikam kontaktu z ludźmi. Nie mam chwilowo ochoty na żadne rozmowy, a z powrotem na ranczo mi się nie spieszy. Potrzebuję chwili na uspokojenie szalejących zmysłów.
Siadam na ławce przy fontannie. W porannych porach miasteczko wydaje się wyludnione, bez zgiełku, które zwykle towarzyszą wieczornym porom. Dźwięk cicho szemrzącej wody koi zmysły. W powietrzu czuć zapach nadchodzącej wiosny, a delikatny, ciepły wiatr niesie zapach świeżo parzonej kawy z pobliskiej kawiarni. Zamykam na moment oczy, wciągając powietrze w płuca, i staram się skupić na tym jednym momencie ciszy, której tak bardzo teraz potrzebuję, bo nie tak wyobrażałam sobie powrót do domu. Po ostatnich miesiącach w Portland i poznaniu Ray’a, który nie dawał mi spokoju, pomimo jasnych sygnałów, że nie mam ochoty na głębsze rozwinięcie naszej relacji, chciałam trochę wytchnienia, odzyskać siły i znowu spojrzeć z nadzieją w przyszłość.
Wróciłam i od razu w moim sercu doszło do trzęsienia ziemi, jakby już mało mi było osobistych katastrof. Nie dość, że nie wiem, co mam zrobić dalej ze swoim życiem, muszę oddać pieniądze rodzicom – to sprawa honoru, nieważne, co mówią – to jeszcze w mojej głowie zaczyna się tsunami myśli.
Mój pokręcony umysł mieli słowa mamy, że może, jeśli wyjaśnię sobie dawne sprawy z Axelem odzyskam spokój. Wątpię, żeby to miało jakieś wielkie znaczenie. Po prostu ja nie byłam dla niego nawet w połowie tak ważna, jak on dla mnie. Żyłam jakimiś dziecięcymi fanaberiami, a on... Nieważne. Nie powinnam tego roztrząsać. To przeszłość. Zwyczajnie będę go ignorować. Wielkie mi co, pff.
A może, jakbym go tak porządnie zdzieliła łopatą przez łeb, byłoby mi lżej?
Nie. Coś mi mówi, że on wystarczająco już bólu w życiu doznał. Ale nie chciał miłości. Tej mojej też nie. Nikogo nie można zmusić do tego, żeby pozwolił się kochać...
– Stop! – warczę do swoich myśli, a starszy mężczyzna przechodzący obok mnie, przystaje i patrzy zaskoczony. Uśmiecham się skruszona. – Przepraszam, nie do pana.
– Takim tonem to panienka by nawet pociąg zatrzymała – żartuje, kłania się lekko i odchodzi.
Bezczynność nigdy nie działała na mnie zbyt dobrze. Lubię być w ruchu, podobnie jak tata, i posiadanie zajęcia, które mnie zmęczy, najlepiej mnie uspokaja.
Ale moje zajęcie ktoś zajął. Ciekawe jak Axelowi idzie karmienie w tej części, gdzie przebywają te skrzywdzone przez głupich ludzi konie. Tata chyba mu powiedział, jak powinien się przy nich zachowywać? Przy jednym nieodpowiednich ruchu, niektóre naprawdę są w stanie zrobić krzywdę. Z resztą, nie powinien go tam nawet kierować, jeszcze coś mu zrobią...
Jasna cholera, i już się o niego martwię!
Wstaję z ławki, jakby mnie coś w tyłek ugryzło, i postanawiam pójść na ranczo do Grahama, ojca Aarona. Może tam dadzą mi pracę? Przez wzgląd na roczny związek z Aaronem i mój zachwyt jazdą w stylu western, której uczy Graham, swego czasu bywałam tam bardzo częstym gościem. Brałam kilka razy udział w zawodach, które organizuje i świetnie się bawiłam. Między innymi to nas połączyło z Aaronem. Jest ode mnie starszy o dwa lata i zachowywał się znacznie dojrzalej niż chłopcy w moim wieku.
Graham mnie bardzo lubił, choć nie przepadają za sobą z moim ojcem, na szczęście to nigdy nie było dla niego problemem.
Na pewno mi pomoże.
*
– Przykro mi, Melody. Mam komplet ludzi, zatrudniłem ostatnio też syna przyjaciela, bo po odsiadce nikt mu nie chce dać pracy – mówi Graham, przyglądając mi się. Przywdziewam najpiękniejszy uśmiech, mówiący „och, to nic takiego, tak tylko zapytałam”, podczas gdy moje serce krzyczy, żeby zrobił wyjątek i zwolnił syna przyjaciela, ale sumienie nie pozwala wypowiedzieć tych słów na głos. Na pewno potrzebuje tej pracy bardziej niż ja.
– No nic – wzdycham. – Dziękuję. Proszę pozdrowić Aarona.
– Możesz z nim sama porozmawiać. Właśnie wraca z terenu.
Moje serce drga, gdy odwracam się i dostrzegam na przodzie zastępu koni, mojego byłego chłopaka.
Moje. Serce. Drga.
Tylko. Drga.
Na chłopaka, z którym przeżyłam cudowny rok i gwiazdkę z nieba by mi podarował . A na kogoś, kto teoretycznie powinien być mi obojętny po tylu latach, w moim wnętrzu nadal – po jakoś czterech godzinach od pierwszego spotkania – trwa festiwal pieprzonych fajerwerek emocji, huczne wesele wspomnień i jednocześnie pogrzeb upragnionego spokoju.
Gdzie tu logika?
Jeden człowiek i na raz wzbudza tyle emocji. To niezdrowe. Można się nabawić choroby psychicznej. Już czuję, jak głupieję. A on zapewne spokojnie sobie rozwozi gówno, pogwizdując cicho pod nosem. Nie ma sprawiedliwości na tym cholernym świecie.
– Kogo to moje oczy widzą? – woła z daleka Aaron. Unoszę dłoń w geście powitania. Graham klepie mnie po ramieniu, zapewniając, że na pewno znajdę pracę i poleca, żebym jeszcze spróbowała na farmie Carla. Aaron zeskakuje z konia, każe grupie rozsiodłać wierzchowce, a sam podchodzi do mnie.
– Cześć. – Witam się nieśmiało.
– Tylko: cześć? – pyta zawiedziony i rozkłada ramiona. Przytulam się do niego, a sposób, w jaki mnie obejmuje i przyciska do siebie jest daleki od tego przyjacielskiego. – Miło cię znowu mieć w ramionach, Mel.
Cholera, nie rób sobie tego, Aaron.
Parskam nerwowo i odsuwam się delikatnie.
– Ciebie też dobrze widzieć. – Poklepuje go niezgrabnie po ramieniu.
– Co cię do nas sprowadza?
– Potrzebuję pracy.
– Ach, a już miałem nadzieję, że się stęskniłaś. – Mruga do mnie okiem, a ja jedyną odpowiedź, jaką mogę mu dać, to uśmiech pełen skruchy, że tak nie było. Natomiast ten jego – szeroki, zawsze taki szczery – nieco blednie, ale wciąż utrzymuje go na twarzy. Robi się niezręcznie. Uciekam wzrokiem, on odchrząka, ale ratuje sytuacje, pytając:
– W zasadzie, dlaczego szukasz pracy? Co ze studiami?
– Rzuciłam.
– Czyli... zostajesz w miasteczku?
Spoglądam na niego. Widząc błysk nadziei w jego oczach, wzdycham w duchu. Miałam nadzieję, że mu przejdzie i zapomni o mnie. Ale nawet nie zapytał o powód rezygnacji z dalszej nauki, jakby najważniejsze było to... że już jestem z powrotem.
– Na to wygląda – mruczę ostrożnie.
– W takim razie... – Przesuwa dłonią po włosach. Znam ten gest, tak samo zachowywał się, kiedy pierwszy raz zapraszał mnie na randkę. Był słodki w tej swojej niepewności, ale teraz wolałabym, żeby już nie próbował się zbliżać. – Może masz ochotę pojechać wieczorem w teren?
– Wiesz...
– Tak po prostu, Melody – mówi szybko. – Jak dawniej, zanim...
– Złamałam ci serce i kopnęłam w dupę jak psa. – Wchodzę mu słowo, wiedząc, że dokładnie to zrobiłam, a moje przepraszam było niewiele warte, bo tak naprawdę od samego początku widziałam w nim głównie przyjaciela. Fakt, że takiego do tańca i różańca, ale to nie do końca było to, czego szukałam w związku. On mnie kochał. Wiem to. I zachowałam się podle, bo nie zasługiwał na to.
– Pamiętam, że bywasz dosadna, ale takich słów bym nie użył – parska.
Otwieram usta, lecz nie daje mi dojść do słowa.
– Ale możemy to potraktować zwyczajnie jako rekompensatę za utratę moich łez. Prawie się wtedy odwodniłem. – Jego głos ma żartobliwy wydźwięk, ale wiem, że to nie jest do końca żart. Gdy moje milczenie się przedłuża, dodaje gorliwie: – Bez zobowiązań, Melody. Zwyczajny teren wzdłuż rzeki, na powitanie cię ponownie w miasteczku. Co ty na to?
Przygryzam wargę, patrząc w te jego ładne niebieskie oczy, którymi potrafi operować jak słodki psiak, chcący dostać smakołyk. Dodać do tego szelmowski uśmiech, lekko przekrzywioną głowę, przymrużone oko i mnie ma.
– Okay. Ale....
– Rączki przy sobie, wiem. – Unosi teatralnie ręce do góry i nie mogę się nie zaśmiać. – Tylko przyjaciele.
– Tylko przyjaciele, Aaron – potwierdzam cicho, a coś w środku mnie popędza, abym wróciła do domu i sprawdziła, czy Axel mi się tylko nie przyśnił.
Prawda jest taka, że to w pewnym sensie przez niego zerwała z Aaronem. I cieszę się, że wtedy nie zadał mi pytania: dlaczego? Odpowiedź mogłaby go zranić dużo bardziej, niż to, że wycofałam się w momencie, gdy byłam blisko stracenia z nim swojego dziewictwa, a kilka dni po tej wspólnej nocy z nim zerwałam, choć zachował się jak prawdziwy mężczyzna. Nie robił mi żadnych wyrzutów, zapewniał, że poczeka, aż będę gotowa. A ja wiedziałam, że nie będę, bo moje przeklęte serce kiedyś oddałam komuś innemu i przez niego już nie było takie samo.
A ten ktoś kręci się teraz po moim terenie.
Po cholerę wracał?!
– O czym myślisz?
Pytanie Aarona wyrywa mnie z karuzeli myśli. Potrząsam lekko głową.
– Zapatrzyłam się na tego konia. – Kłamię jak z nut, kiwając głową w stronę pasącego się siwka. – Jest piękny. Mogę podejść?
– To Armagedon.
– Tak ma na imię czy to odzwierciedlenie cechy charakteru?
– Imię. I pasuje do jego charakteru – parska. – Potrzebuje doświadczonego jeźdźca, który będzie go traktował z należytym szacunkiem, inaczej wyleci z siodła jak kula armatnia. Ludzie lubią sprawdzać na nim swoje umiejętności.
– W takim razie zapoznaj nas ze sobą.
– Zawsze lubiłaś trochę adrenaliny, co?
– Tak. Przecież wiesz. – Uśmiecham się lekko, z sentymentem, ale moje myśli płyną do zamierzchłych czasów. Tych jeszcze sprzed Aarona.
Chyba od dziecka lubiłam taniec nad przepaścią. Inaczej nie pokochałabym tak mocno, tego gbura, do którego serce mnie ciągnie jak... jeździec żądający zmiany kierunku na upartym ośle.
Axel
Ledwo wchodzę do domu, a Harvey parska chamskim śmiechem na mój widok. Tylko godność nie pozwala mi się czołgać jak obślizgła, tłusta, leniwa glista po podłodze. Wciąż bolą mnie żebra po ostatniej walce, ale ten... pan B. przecież o tym nie wie i poganiał mnie z robotą jak burego osła, a ja nie jestem nauczony się skarżyć na jakiekolwiek niedogodności. Zapamiętałem go jako miłego gościa, którego dzieciaki uwielbiały. W porównaniu do swojej córki, która szturmem wparowała do mojego szarego życia, on szanował moje granice, pozwalał być na ranczu, na które zabrała mnie Elena, ale nie zmuszał do żadnej z aktywności, które prowadził dla dzieciaków. Wystarczyło moje nie, żeby dał mi spokój lub tak, żeby próbował zainteresować tym, co proponował. Nie mądrzył się. Nie zarzucał żadnymi umoralniającymi gadkami. Mogłem przy nim milczeć i przyglądać się jego pracy. Mogłem pytać o co chciałem, zawsze odpowiedział. Nigdy nie wykazywał się zniecierpliwieniem, nie obraził mnie, nie przepędził. Raz nieśmiało pomyślałem, że chciałbym mieć właśnie takiego ojca, ale jeszcze wtedy zbyt żywe były we mnie obelgi własnego i wywrzaskiwanie matki, że jeśli się nie zamknę sprzeda mnie na organy i chociaż na to się przydam. Wolałem się zbyt wiele nie odzywać, żeby pan B. mnie nie przepędził. Dobrze mi było na tym ranczu.
Ale widocznie już uznał, że dorosłem i skończyły się ulgi dla przybłędy. Przeorał mnie dzisiaj jak traktor pługiem pole, a na koniec podał schłodzoną colę i zapytał, czy jestem pewien, że chcę jutro powtórkę.
Jeśli chce się mnie pozbyć, zawiedzie się. Nie tak łatwo mnie złamać. Zostanę mu na złość i będę tyrał jak wół, ale nie dam mu powodów, żeby mnie zwolnił, albo kazał się wynosić.
– Za pół godziny jest obiad – mruczę i opadam obok Harveya na kanapie.
– Wyczarujesz? Bo lodówka jest pusta. A może mamy zjeść z końmi owies?
– Co masz do owsa? Jest bogatym źródłem energii i składników odżywczych, które wspierają zdrowie i wydolność fizyczną – prycham.
– Tobie serio ostatnio za mocno mózg przetrzepali, Ax. – Kumpel patrzy na mnie z niedowierzaniem. Wzruszam ramionami. Przecież nie pierwszy raz, ale jestem tu po to, żeby to był już ostatni. – Co ci odjebało, żeby w ogóle prosić tego typa o pracę? Mamy pieniądze. Mamy plan, zapomniałeś? Trzy tygodnie i nara. Ruszamy do Anglii. Tutaj mieliśmy tylko przepaść jak kamień w wodę i zatrzeć za sobą ślady. Nie ma potrzeby, żebyś dla niego pracował. Jak na ciebie patrzę to sam jestem zmęczony.
– Uhm – mruczę, a powieki same mi się zamykają. Nie mam siły na żadną rozmowę. – A na obiad zaprasza pan B. Nie zdziwiłbym się, jakby podał nam owies.
– Skąd go w ogóle znasz? Kim jest dla ciebie?
– Stare dzieje.
– Nigdy nie opowiadasz o przeszłości, a wyglądało, jakbyście dobrze się znali.
– Nie ma o czym gadać. I zamknij się, bo potrzebuję się zdrzemnąć.
– Przede wszystkim to umyj się, bo śmierdzisz gównem. Nie będę spał z tobą w jednym łóżku jak zajeżdżasz gnojówą.
– Dzisiaj śpisz na kanapie. To łóżko jest za małe dla nas dwojga.
– Jakie dzisiaj? Wczoraj też ja spałem i albo dzisiaj śpisz na niej ty, albo wpakuje się do łóżka... Ej! – Harvey szturcha mnie łokciem w żebra. Syczę i tylko dlatego, że nie mam siły, nie oddaję mu mocniej. – Jak znasz starego, to może ją też znasz. Co to za cudo?
Otwieram jedno oko, a serce mi dziwnie przyspiesza. Jeszcze szybciej wali, gdy zza okna widzę nadchodzącą Mel. Chyba podczas pracy wypociłem znaczną ilość magnezu, bo ten pieprzony organ zaczyna się boleśnie kurczyć.
– Muszę ją poznać.
– Zapomnij! – warczę i nagle odchodzi całe zmęczenie. Zrywam się z kanapy i podchodzę do okna. Melody przechodzi pod ogrodzeniem na pastwisku, a cała zgraja koni jak jeden mąż zmierza w jej kierunku. Dziewczyna rozkłada ramiona i wtula się w jednego z nich. Powinienem odwrócić wzrok, ale nie potrafię.
– Nie mogę – wzdycha, dziwnie marzycielsko Harvey – odkąd wparowała ze strzelbą do tej zapyziałej chaty. Ona już zna mój rozmiar, a ja nawet nie wiem, jak ma na imię.
– Jaki rozmiar? – Mam nadzieję, że mój głos nie brzmi tak agresywnie, jak mi się wydaję.
– Kutasa.
Krztuszę się własną śliną, a kumpel patrzy na mnie jak na paranormalne zjawisko.
– J-j-ak do tego doszło? – pytam zdławionym głosem, ale właśnie tracę twarz. Nie tylko przed nim, ale też przed samym sobą.
– Wychodziłem spod prysznica, ale nie wziąłem ręcznika, a ona wściekła wpadła do środka. Zapraszałem ją...
– Gdzie, kurwa, ją zapraszałeś?
– Co z tobą? – Harvey przekrzywia głowę, patrząc na mnie z zainteresowaniem.
– Nic – burczę, zawiedziony własnymi reakcjami. Stawałem do walki z typami większymi od siebie i potrafiłem zachować zimną krew, a ten mały, psotny skrzat w jednej chwili rozpętał we mnie burzę.
Mały, psotny skrzat?
– Idę pod prysznic. – Lodowaty. Niech mi trochę ostudzi emocje. – A ty poszukaj gdzieś w pobliżu jakiejś siłowni, klubu sztuk walk, albo coś. Cokolwiek, gdzie mógłbym ci legalnie wpierdolić bez wyrzutów sumienia.
– Dlaczego mi?! Co zrobiłem?! – woła za mną, ale jestem już za zamkniętymi drzwiami łazienki.
Opieram dłonie o umywalkę i patrzę w lustro. Oczy dziwnie mi błyszczą, jakbym się naćpał. Nawet źrenice mam powiększone.
– Ax, coś cię ugryzło w tyłek w tej stajni?
Mel mnie ugryzła. I nie w tyłek, tylko w samo serce. Zadrapała je pazurem swojej niespodziewanej obecności.
Nie odpowiadam.
Może powinienem wrócić do Bestii? Niech Harvey wyjedzie sam, będę go krył.
Zamykam oczy. Zabawne. Mniej się boję powrotu do tego psychopaty, niż ponownie spojrzeć jej w te zielone oczy, które patrzyły na mnie dzisiaj z taką nienawiścią. Najgorsze jest to, że trzymając ją przez chwilę w ramionach, poczułem się, jakbym naprawdę wrócił do domu.
Bardzo serdecznie dziękuję za gwiazdki pod ostatnim rozdziałem! ❤️
Jeśli macie jakieś pytania, piszcie śmiało.
Dziękuję za Waszą obecność ❤️
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro