36.
Axel
Trwa operacja.
Tyle wiemy.
Czekamy.
Czuję się, jakbym był we śnie – konkretnie w jednym z ostatnich nawiedzających mnie koszmarów – bywały różne. Czasem Mel tonęła, a ja nie mogłem jej wyciągnąć na powierzchnię. Czasem słyszałem jej wołanie o pomoc w gęstym lesie, ale nie potrafiłem zlokalizować, gdzie jest. Był też długi korytarz, jak ten obecny, a z sali operacyjnej wychodziła moja matka w kitlu lekarza z wymierzonym we mnie oskarżycielskim palcem.
Mój mózg odciął połączenie ze wszystkimi zmysłami od momentu, gdy do stajni wbiegła mama Mel.
Nic nie czuję. Nie myślę. Nie ma mnie.
Wtapiam się w otoczenie.
Dźwięki, które docierają do moich uszu wydają się być nierealne, ale nawet przez zamknięte powieki rani mnie ostre światło jarzeniówki. Wbija się w mój mózg jak ostry sztylet, rozłupując go na malutkie części.
Zaciskam mocniej powieki, próbując wyselekcjonować ze wszystkich obrazów, które się pod nimi pojawiają ten, najbardziej mnie interesujący. Jej uśmiech – zaraz po przebudzeniu, gdy tylko nasze spojrzenia się spotykały. Ten, gdy za każdym razem widząc mnie, wyglądała jakby ktoś podsunął jej pod nos ulubione ciasto. Chcę usłyszeć znowu jej głos, gdy każdego dnia od progu tryumfalnie wołała: wróciłam, jakby chciała mi przekazać, że niepotrzebnie się martwię.
A jednak dzisiaj nie wróciła.
– Axel. – Ciepły dotyk dłoni na ramieniu i łagodny głos mamy Mel, sprawia, że się wzdrygam, wyrwany gwałtownie z bezpiecznego stanu nieświadomości. Kobieta szybko zabiera dłoń. Z trudem unoszę głowę, mrużąc oczy przed światłem. Ból przenika mnie i szybko ponownie zamykam powieki. Za chwilę ktoś jednym ruchem zakłada mi na głowę kaptur.
– Chodź, młody. Pójdziemy w ciemniejsze miejsce – mruczy pan B, podnosząc mnie z krzesła.
Spoglądam na jego szarą twarz.
– Zawiodłem. Nie ochroniłem jej, a przecież ciągle czułem... – Słyszę swój głos, ale wydaje się być odległy i obcy. Mężczyzna stanowczo kręci głową.
– To nie twoja wina. Mi też zabroniła w końcu po siebie przyjeżdżać. Jak się uprze z nią nie ma dyskusji, przegada cię. Coś się musiało stać. Melody nie jeździ jak pirat, zna te drogi, szczególnie te przy ranczu Gregory’ego. Szeryf powie nam więcej, musimy na niego poczekać. Cassie tu zostanie, a my wyjdziemy, złapiesz trochę oddech. Harvey pojechał już po tabletki. Bardzo cię boli głowa? Dasz radę czy...
Zbywam go machnięciem dłoni i rozglądam się po korytarzu. Nawet nie zauważyłem, że Harvey zniknął. Natrafiam na spojrzenie pani Cassie. Jej czerwone oczy są suche, a niemal przezroczysta twarz wyraża, jak bardzo się boi, a mimo to uśmiecha się do mnie pokrzepiająco.
Ich córka leży na sali operacyjnej, walcząc o życie, a oni znajdują w sobie siły, żeby troszczyć się jeszcze o mnie. Nic dziwnego, że z takich ludzi narodziła się kobieta dbająca o wszystkich wokół, z sercem tak wielkim, że gdyby mogła wykarmiłaby swoją miłością wszystkie sieroty świata.
– Idź, Axel – mówi łagodnie mama Mel. – Jak tylko będę coś wiedziała od razu zadzwonię.
Pan B. obejmuje mnie ramieniem i stanowczym ruchem ciągnie w stronę drzwi wyjściowych. Moje ciało stawia opór, ale ostatecznie poddaję mu się i wychodzimy. Prowadzi mnie schodami w dół, ale im dalej jestem od Melody, tym ciężej mi się poruszać. Wszystko we mnie krzyczy, że powinienem być teraz przy niej.
Co jeśli mnie nie będzie, a ona...
Przystaję na pół piętrze, ale mężczyzna nie pozwala mi się nawet obrócić za siebie. Wyprowadza mnie na zewnątrz. Uderza mnie chłodne powietrze. Wciągam powietrze do płuc. Nie pomaga. Raczej nic mi nie pomoże.
– Blake. – Rozlega się głos jakiegoś mężczyzny. Zrzucam z głowy kaptur. W naszą stronę zmierza szeryf. Mężczyźni witają się uściśnięciem dłoni.
– To Axel. Chłopak Mel. – Przedstawia mnie pan B. Szeryf podaje mi dłoń, przyglądając mi się z zaciekawieniem.
– Dzieciak od Sawyer’ów, co? Pamiętam cię. Poznałem po oczach. Papużki nierozłączki z tą naszą trzpiotką. Wyrosłeś chłopaku. – Uśmiecha się, ale nie odwzajemniam uśmiechu, jak psychopata wlepiając w niego oczekujący na informację wzrok.
Po co to zbędne pierdolenie? Niech mówi, co wie.
– Masz jakieś informacje? Wiesz co było przyczyną wypadku? – pyta pan B.
Mężczyzna wyciąga paczkę papierosów i odpala jednego. Zaciąga się mocno i spogląda gdzieś przed siebie.
Milczy.
Tylko przygważdżające mnie spojrzenie ojca Mel ma moc powstrzymać mnie przed złapaniem tego dziada za bety i zmuszenie do szybszego mówienia. W tej chwili brakuje mi cierpliwości i zdrowego rozsądku.
– Jechała z prędkością około siedemdziesięciu mil na godzinę – mówi w końcu. – Na tej drodze limit to trzydzieści pięć, a zakręty są tak ostre, że nawet czterdzieści to ryzyko. Przed zakrętem były ślady gwałtownego hamowania, a kierownica musiała być szarpnięta. O tej porze droga jest rzadko uczęszczana. Miała szczęście, że John wracał z urodzin wnuczki i nadjeżdżając z naprzeciwka usłyszał huk. Szybko otrzymała pomoc.
Serce wali mi jak szalone, przetrawiając w głowie jego słowa. Melody jest szybka we wszystkim. Szybciej robi niż myśli, mówi szybciej niż słuchający jest w stanie ogarnąć, w jej głowie pojawiają się plany jeden za drugim, ale jedno wiem na pewno: jadąc samochodem porusza się w ślimaczym tempem. Nieraz ganiła mnie, że jadę zbyt szybko. Drogi w miasteczku są kręte i wąskie. Mel nigdy nie naraziłaby potencjalnych kierowców na drodze nieostrożną jazdą.
– Coś ją zdenerwowało – mruczę po chwili analizy. Patrzymy na siebie z panem B.
Albo, kurwa, ktoś. Nawet nie muszę tego mówić. Wystarczy mi jego spojrzenie, żeby ojciec Mel miał te same podejrzenia.
– Możliwe – odpowiada powściągliwie szeryf. Jego nerwowe chrząknięcie, z powrotem zwraca naszą uwagę na niego. Rzuca niedopałek i przydeptuje butem. – Śmiem twierdzić, że... mogła zostać napadnięta. Może uciekała...
Czuję jak lód skuwa całe moje ciało.
– Po czym to wnioskujesz? – pyta cierpko pan B. kładąc mi dłoń na ramieniu. Wbija mi palce w skórę, a ból pomaga mi zachować resztki trzeźwości umysłu. Trzyma mnie tak mocno, że czuję się unieruchomiony jego dotykiem.
– To tylko przypuszczenia. – Szeryf unosi dłonie.
– To mów, jakie masz – warczy.
– Gdy została wyciągnięta z samochodu jej koszula była rozerwana, a... – spogląda to na jednego to na drugiego, widać, że mówienie o tym nie jest dla niego komfortowe – biustonosz podciągnięty i nie sądzę, aby to był wynik wypadku. Na szyi miała ślady, wskazujące że mogła być duszona albo bardzo mocno ściśnięta za szyję... To rzuciło mi się w oczy, gdy na nią spojrzałem...
Wciągam gwałtownie powietrze w płuca, aż przez chwilę nagły dopływ tlenu sprawia, że przed oczami robi mi się ciemno. Czuję mocne szarpnięcie. Gdy mroczki mijają, pole wzroku mam mocno zawężone. Widzę tylko mężczyznę przed sobą. Trzyma mnie za przedramiona, delikatnie potrząsając. Staram się skupić na nim wzrok, nie pozwolić, aby mnie odcięło.
– Axel, wracaj do Cassie – mówi cicho z wyraźną paniką w głosie pan B, popychając mnie w stronę szpitala. – Wracaj do Cassie i nie ruszaj się stamtąd. Ja zaraz przyjdę.
Czuję się, jakbym opuścił swoje ciało i patrzył z boku na to, jak mężczyzna wpycha mnie do windy i naciska guzik z odpowiednim przyciskiem. Zanim drzwi się zamkną, nasze spojrzenia się spotykają. Skóra na jego twarzy jest szara jak popiół, ale w jego szklistych oczach widzę dokładnie tą samą potrzebę, która tli się w moim wnętrzu – dorwać skurwiela przed policją.
Wysiadam na pierwszym piętrze i wychodzę drzwiami ewakuacyjnymi.
*
Jadąc w stronę rancza, czuję, jakby coś we mnie pękało i nie dało się już poskładać. Myśli kotłują się w mojej głowie, ale ich obraz jest zbyt rozmyty, żebym mógł skupić się na jednej konkretnej.
Przejeżdżam obok miejsca, gdzie Mel miała wypadek. Widzę, jak strażak kładzie na ziemi barierki, oświetlając teren wozem. Wyobrażam sobie jej samochód. Jej dłonie na kierownicy, w panice szarpiące ją, żeby nie stracić kontroli. Gwałtowne hamowanie, ostry dźwięk pisku opon i... uderzenie. Moja klatka zaciska się tak mocno, że mam wrażenie, że zaraz przestanę oddychać.
Kiedy zbliżam się do rancza, w powietrzu unosi się złowroga cisza. Brama jest wciąż otwarta. Wjeżdżam na posesje i wysiadam z samochodu. Teren jest oświetlony latarniami. Rozglądam się wokół, a wzrok instynktownie pada na miejsce, gdzie zawsze parkowała Mel.
Głębokie ślady opon wyryte w żwirze nie pozostawiają wątpliwości – ruszyła stąd gwałtownie. Żwir jest rozsypany w każdą stronę, a w miejscu, gdzie stały koła, podłoże wygląda na wyrwane przez zbyt mocny nacisk.
W następnej kolejności moją uwagę przyciąga nikłe światło migoczące w jednym pomieszczeniu. W domu natomiast jest ciemno.
Melody w wiadomości do ojca napisała, że musi zostać dłużej, aby zaczekać aż wszyscy pójdą i w zastępstwie za kogoś, kto miał to zrobić, zamknąć stajnie i bramę.
– Nie mogłaś odmówić, prawda? Nie było nikogo innego oprócz ciebie – mruczę gorzko, zmierzając w stronę światła.
Przypominam sobie, że wczoraj wspominała, że właściciel z synem – co bardzo mocno podkreśliła specjalnie dla mnie – wyjeżdżają na trzydniowy rajd. Wyglądała na zadowoloną z tego powodu. Znacznie bardziej rozluźnioną niż w przeciągu tych ostatnich dni pracy.
Więc kto?
Każdy krok wydaje się coraz cięższy, jakbym brodził w jakimś bagnie. Ostrożnie uchylam drzwi. Unoszę wysoko brwi. Jakiś facet leży na podłodze, rozciągnięty jak zdechły szczur. Przyglądam mu się chwilę, a serce mi gwałtownie przyspiesza. Zanim pochylę się nad typem, w oczy rzuca mi się złoty guzik w kształcie różyczki. Mel dzisiaj miała na sobie swoją ulubioną koszulę. Właśnie z takimi guzikami. Przeczesuje wzrokiem pomieszczenie, doszukując się czegokolwiek, co da mi wgląd do tego, co tu się stało.
Instynkt jednak mi mówi, że mam przed sobą oprawce Melody. Podchodzę bliżej, butami trącając rozrzucone siodła.
Zaciskam zęby, nie pozwalając emocjom przejąć nad sobą kontroli, i w końcu przenoszę wzrok na faceta. Kucam, lustrując uważnie jego twarz.
Nos ma zmasakrowany, a jedna strona jego twarzy rozkwitła siniakami. Na szyi widnieją ślady zadrapań. Na kącikach ust widać zakrzepłą krew, a jego oddech jest płytki i nierówny. Na szyi dostrzegam nieregularne krwawe ślady. Odór alkoholu i skwaśniałego potu bijącego od delikwenta, uderza mnie w nozdrza. Nawet się nie krzywię. Wdychałem gorsze opary.
Żyje skurwiel.
Jeszcze.
W tej całej pustce, jaką czuję od momentu opuszczenia szpitala, pojawia się jedno jedyne uczucie – duma.
Walczyła. Oczywiście, że walczyła, moja dzielna dziewczynka. Nie poddałaby się bez walki. Nigdy się nie poddawała.
Jednak wystarczy myśl, że nie powinna walczyć, jej poczucie bezpieczeństwa nie powinno zostać nigdy zaburzone, a on nie miał prawa położyć na niej swoich brudnych łap, kalając jej piękne ciało.
Tak bardzo chciałem wierzyć w optymizm Melody, że nic się nie wydarzy, że to tylko moja przeładowana traumami głowa...
Patrzę na pogrążonego we śnie typa.
Uderza mnie właśnie to, że śpi.
Śpi, kiedy moja Melody walczy o życie, a to wystarczy, aby wezbrała we mnie potężna fala gniewu na kolejną niesprawiedliwość w świecie.
Sprawię, że skurwiel zaśnie na dobre.
Schylam się, powoli, bez pośpiechu. Jedna ręka opiera się na jego ramieniu, druga zaciska na karku z siłą, która sprawia, że gwałtownie otwiera oczy i wciąga powietrze, jakbym tym gestem wyrwał go spod wody, przywracając do życia.
Niech się cieszy swoimi ostatnimi chwilami.
– Wstawaj – warczę. W jego oczach widać zamęt, próbę zrozumienia, co się dzieje, ale zanim jego mózg zaczyna działać, podrywam go na nogi.
– Co, kur...?! – bełkocze, ale nie kończy, bo w tym momencie rzucam nim o ścianę. Jęczy, osuwa się na ziemię, próbując złapać oddech. Nie pozwalam mu się pozbierać. Podchodzę bliżej, łapiąc go za kołnierz. Przyciągam jego twarz blisko swojej, tak blisko, że widzę w jego oczach mieszankę bólu i przerażenia.
– Wiesz, kim jestem? – pytam cicho. Jego wzrok jest zamglony, na granicy świadomości. Szkoda. Nie będę miał żadnej satysfakcji, jeśli nie będzie czuł tego, co chcę, aby czuł. – Zapamiętaj tą twarz, bo następnym razem zobaczysz ją dopiero w piekle.
Moja dłoń bez ostrzeżenia zaciska się na jego gardle. Zaczyna się krztusić, desperacko pragnąc powietrza. Charczy, próbując się wyswobodzić. Z każdą sekundą jego twarz przybiera coraz bardziej purpurowy odcień, a oczy wychodzą z orbit.
Przypominają mi się stare czasy, a tamta część moich demonów, która czuła nienawiść do takich cwaniaczków, jak ten przede mną i chętnie przyjmowała na nich zlecenia od Bestii, zaczyna się przebudzać ze snu, w które posłała je Melody.
Przed oczami staje mi jej piękna twarz zaróżowione policzki, ten zadziorny uśmiech i błysk w oku, z jakim jeszcze niedawno na mnie patrzyła. Dzisiaj wyszła szczęśliwa, że to jej ostatni dzień w pracy. Planowała, co będziemy robić w najbliższe dni...
A teraz chirurdzy kroją ją, próbując połatać obrażenia, których doznała, walcząc by została na tym chorym świecie. Przy mnie.
Gdy została wyciągnięta z samochodu jej koszula była rozerwana, a... biustonosz podciągnięty i nie sądzę, aby to był wynik wypadku. Na szyi miała ślady, wskazujące że mogła być duszona albo bardzo mocno ściśnięta za szyję.
– Podoba ci się? Chciałbyś złapać trochę powietrza? – pytam, luzując na chwilę chwyt, ale ponownie zaciskam dłoń, zanim złapie oddech. – Jakim prawem położyłeś swoje łapy na mojej kobiecie? Zostawiłeś na niej swoje ślady, ty skurwielu. Te z ciała zejdą, ale jeśli zostaną w głowie... – Na samą myśl, że Melody będzie mogła mieć traumę, która może odebrać jej radość życia, jeszcze bardziej zakleszczam palce, czując jak furia przejmuje nade mną kontrolę.
Nikomu nie życzę tego, co muszę przechodzić za każdym razem, gdy mój łeb zawodzi. Kolejna myśl o tym, że to, co jej się przytrafiło może mieć wpływ na jej życie, sprawia, że jestem bliski zmiażdżenia mu krtani.
Puszczam jednak jego gardło tylko po to, żeby wymierzyć mu cios prosto w brzuch. Zwija się w pół, próbując złapać oddech. Nie zamierzam mu na to pozwolić. Podnoszę go znowu. Szarpię nim, rzucając ponownie o ścianę. Odbija się od niej i pada jak kłoda. Chwytam go włosy.
– Nic jej nie zrobiłem... – charczy, patrząc na mnie przekrwionymi oczami. – Nie zdążyłem, bo uciekła, ty chuju. Tylko pomacałem – dodaje, a nawet w jego cichym, bulgoczącym głosie, słyszę nutę rozbawienia i prowokacji.
Unoszę jego głowę z zamiarem rozwalenia jak arbuza o podłogę, ale coś mnie powstrzymuje. Mianowicie świadomość, że jeśli go teraz zabiję znowu będę odseparowany od Melody, bo mnie zamkną, a ona przecież do mnie wróci...
Jej obraz staje mi przed oczami jak żywy. Nie chciałaby tego... Nie chciałaby abym stał się mordercą. Przecież dlatego uciekłem od Bestii, bo nie chciałem się stać maszyną do zabijania.
Ona z tego wyjdzie... Na pewno wyjdzie, przecież to moja wojowniczka. Nigdy się nie poddaje. Nic mi nie da to, że rozwalę mu łeb, jeśli ona znowu mnie straci. Jeśli będą nas dzieliły grube mury.
Kurwa, nawet mogę usłyszeć jej oburzony głos na tą sytuację, zupełnie jakby stała tuż obok.
– Nie ty jesteś od wymierzania sprawiedliwości! Puść go natychmiast!
Porażony intenswynością jej głosu, lecz z trudem, puszczam jego włosy, a głowa opada mu bezwładnie na podłogę. Jest jak kukła, ale słyszę jego mamrotanie pod nosem i cichy chrapliwy śmiech.
Cofam się kilka kroków, oddychając ciężko. Zaciskam wciąż pięści, a jakaś część mnie jest nadal gotowa skręcić mu kark. Ta ciemną strona wychowana przez rodziców, przez ulicę, przez Bestie. Po prostu ciemna strona mojego życia, która wciąż we mnie tkwi jak rak.
Nokautowana przez Melody i jej bezwarunkową miłość, którą obdarzyła mnie już lata temu. Przecież nie takie siebie chcę dla niej.
Cofam się o kolejny krok.
– Nie masz jaj, co? – prycha, plując krwią. Jego spojrzenie wyraża pogardę. Śmieje się cicho. Cała jego twarz jest umazana w krwi, ale dociera do mnie, że jego widok wcale nie przynosi mi ulgi.
Nie przyniesie mi ulgi jego śmierć.
To nie ma znaczenia.
Znaczenie ma tylko to, żeby Melody żyła.
Tak naprawdę tylko ona teraz się liczy. Nie moja zemsta.
– Axel!!
Coś we mnie drga, gdy nocną ciszę przerywa wściekłe nawoływanie pana B.
– Kurwa... – jęczy ten skurwiel i próbuje się podnieść. Zaciekawiony jego nagłym przypływem energii, spogląda na niego. Chyba odzyskał właśnie sprawność umysłową, bo jego oczy rozszerzają się w przerażeniu i są już całkiem przytomne.
– Zadzwoń na policję. Przyznam się, że ją zaatakowałem, ale niech on tu nie wejdzie. – Rzuca nerwowe spojrzenia w stronę wejścia.
Przekrzywiam lekko głowę i uśmiecham się pobłażliwie.
– Skoro miałeś odwagę zbliżyć się do jego córki, miej odwagę stanąć z nim twarzą w twarz.
– Byłem naćpany... Nigdy bym nie zbliżył się do niej na trzeźwo!
W kilku susach pokonuje dzielącą nas odległość i chwytam go za fraki, unosząc lekko nad ziemią.
– Nie masz jaj, co? – kpię i odrzucam go od siebie z obrzydzeniem. – Tutaj! – odkrzykuję do pana B, patrząc z chorą radością jak typek rozbieganym wzrokiem szuka drogi ucieczki.
Nie ma szans, zważywszy chociażby na stan, w jakim się znajduje. Nie wiem, jakie ma powiązania z Mel. Czy była jego przypadkową ofiarą? Nigdy go nie widziałem, ale sądząc po jego reakcji na głos pana B., zna go.
I się boi.
Ciekawe.
– Ja nie chciałem... Byłem naćpany... Kurwa, nie chciałem... Wyjdź do niego... Zadzwoń na psy – powtarza w kółko, język mu się plącze, a na czole występuje pojedyncze krople potu.
Mrużę oczy, coraz bardziej zaintrygowany. Patrzy na mnie błagalnie, jakby szukał u mnie pomocy. Co za nagła i zaskakująca zmiana postawy. Obserwuję go niczym ciekawy obiekt badawczy.
Pan B. wpada do siodlarni, a jego lodowaty wzrok w pierwszej chwili osiada na mnie. Wkurwiony wygląda groźnie.
– Powiedziałem ci, że masz się nigdzie nie ruszać! Czego nie zrozumiałeś, do cholery?! Zza krat do niczego nie przydasz się Melody! Nie szukaj winnego na własną rękę. – Chwyta mnie za bluzę, chcąc wyciągnąć na zewnątrz, ale patrzę na niego beznamiętnym wzrokiem i kiwam lekko głową w bok, dając sygnał, że nie jesteśmy sami. Jego spojrzenie przenosi się na tyły, gdzie skulony siedzi winowajca. Wyraz twarzy pana B. zmienia się diametralnie. Teraz nawet ja się go boję.
– Ty... – cedzi przez zęby i puszcza mnie. Zastępuję mu drogę i stopuję dłonią, układając ją na jego klacie. Pstryknięciem palców tuż przed nosem, skupiam na sobie jego uwagę.
– Zza krat do niczego pan się nie przyda – mruczę kpiąco, przedrzeźniając go. Jego spojrzenie ma moc wgniecenia mnie w podłogę jak robala, ale mam ten przywilej, że mnie lubi. – Zostawię was, żebyście sobie pogadali. Chyba się znacie.
Wychodzę z siodlarni.
*
Nie czuję ulgi, kiedy widzę jak szeryf wyprowadza tego kutasa z siodlarni, a pan B. łapie go za kark i obraca w moją stronę. Facet patrzy na mnie tylko jednym okiem. Jeszcze zanim ja się za niego wziąłem szłoby go rozpoznać, ale teraz już nie. Gdybym nie widział, że nikt nie wychodził ze środka, nie miałbym pewności czy to ta sama osoba. Nie odszedłem znowu aż tak daleko, aby zapewnić im prywatność, ale załatwił sprawę po cichu.
– Uśmiechnij się do Axela na pożegnanie. Przeproś, że dotknąłeś jego kobietę i pokaż ładnie ząbki w szczerej skrusze – mruczy pan B. – No dalej. – Ściska jego kark mocno, aż posłusznie rozciąga usta.
Brakuje czterech przednich zębów. Rzucam pełne szacunku spojrzenie ojcu Mel. Mruga do mnie okiem.
– Żeby mi to był ostatni raz. – Szeryf z surową miną mierzy palcem najpierw we mnie, później w mojego teścia, ale jego oczy nie wyrażają zbyt wielkiej dezaprobaty. – Wasze kobiety mają szczęście, ale przede wszystkim was potrzebują. Nie chciałbym kiedyś musieć któregoś aresztować, bo postanowiliście wymierzyć sprawiedliwość na własną rękę. Ewentualnie zapraszam dołączyć do grona stróżów prawa. Mam braki w kadrze i jestem już stary, chcę iść na emeryturę, nacieszyć się wnukami. Męczy mnie ta robota. – Po tych słowach wpycha, ledwo trzymającego się na nogach, gnojka do radiowozu i odjeżdża.
Stoimy przez dłuższą chwilę pogrążeni we własnych myślach. Ból głowy odszedł w zapomnienie, adrenalina wyparowała z żył.
Pozostało przygniatające zmęczenie, ciężar na sercu i powracające myśli, że mogłem temu zapobiec.
– Jakieś wieści o Melody? – pytam.
Mężczyzna kręci głową. Jest tak samo wykończony, jak ja.
– Co to był za typ?
– Luke – wypluwa jego imię z odrazą i rusza w stronę bramy. – Kiedyś dodał pigułkę gwałtu do piwa Mel. Nic się nie wydarzyło, bo koleżanka przyprowadziła ją do domu w porę. Kopałem z szeryfem tak długo, aż jeden z chłopaków pękł i wskazał na tego dupka. Miał w telefonie nagrania. Widać było, że robione z ukrycia, relacjonowane jego głosem, nie mógł się wykręcić. Był nieletni i nic się nie stało, więc kara była słaba, ale postarałem się, żeby nikt o tym nie zapomniał.
– Może to, że ją zaatakował miało coś wspólnego z zakładem o nią – mruczę bardziej do siebie. Może byli w zmowie? Nie wierzę, że nie ma w tym ani grama winy Aarona.
– Jakim zakładem? – pyta ostro pan B.
– Były Melody założył się kiedyś o nią z kumplami, dlatego byli parą. Konkretnie o jej dziewi....
– Nie kończ – warczy, unosząc dłoń. Przymyka oczy i masuje skronie, oddychając głęboko. – Im mniej wiem, tym lepiej dla mnie. Dzisiaj już nic więcej nie zniosę. Mam swoje granice.
– Spoko. Pogadam z Aaronem.
Pan B. przystaje gwałtownie i obraca mnie w swoją stronę. Wyraz twarzy ma surowy. Ostrzegawczo unosi palec tuż przed moim nosem.
– Jedynym twoim zadaniem teraz jest bycie przy Melody. Jak skończą operację masz siedzieć przy jej łóżku i trzymać ją za rękę, mówić do niej. Bądź pierwszą osobą, którą zobaczy po przebudzeniu. Przypilnuje szeryfa, żeby dobrze zajął się tą sprawą.
Rozdzwania się jego telefon. Zerka na wyświetlacz i bez słowa odbiera. Słucha uważnie. Wypuszcza powietrze z płuc. Na jego twarzy pojawia się ulga.
– Zaraz będziemy. – Rozłącza się i rusza znacznie żwawszym krokiem. – Skończyli operować Melody.
Pora skonfrontować się z moim największym lękiem.
Do końca już tylko kilka rozdziałów, postaram się Wam wrzucam codziennie 🤗
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro