35.
Melody
Przez następny tydzień nadzwyczaj często widywałam Aarona. Ani razu nie wykazał chęci rozmowy, którą proponowałam. Zazwyczaj był w towarzystwie kumpli lub Valerie – wszyscy przygotowują się do zbliżających zawodów i miałam z nimi sporo do czynienia. O ile Aaron mnie ignorował, o tyle reszta była... co najmniej obleśna. Rzucali w moją stronę paskudne teksty, szczególnie Luke, którego zwyczajnie zawsze się bałam, po tym jak wyszło, że to on dosypał mi pigułkę gwałtu do piwa.
Aaron nie wykazał żadnej reakcji na takie zachowanie, dlatego odpuściłam próbę jakiejkolwiek interakcji z nim, również go ignorując. Gregory wiele razy odsyłał go z treningów, ponieważ był pod wpływem alkoholu. Kłócili się na oczach wszystkich, a atmosfera w pracy znacznie się pogorszyła.
Raz, wracając do domu, gdy samochodem mijałam się z ekipą Aarona, zablokowali mi drogę. Najadłam się strachu, ale w pogotowiu miałam wybrany numer ojca. Nie mam pojęcia, czym sobie na to zasłużyłam. Zdałam sobie sprawę, że nie wszystko da się zrozumieć i muszę przyjąć do wiadomości, że są ludzie, którzy po prostu wybierają zło. Przecież każdy ma wybór.
Praca stała się dla mnie źródłem stresu, który musiałam ukryć przed czujnym Axelem. Wiedział, że nie poskarżę się, jeśli cokolwiek będzie nie tak, więc gdy wracałam obserwował każdy mój krok. Trafnie odczytywał, że jestem spięta, ale zrzucałam to na wiele przyczyn.
Nie wiem czy dał się nabrać, że nic się nie dzieje, ale nie przyjeżdżał po mnie, choć musiał czekać przy telefonie – gdy tylko dzwoniłam informować, że wracam, odbierał w ułamku sekundy.
Dlatego uparcie każdego dnia pytam Gregory’ego czy już kogoś znalazł. Nie wykazuje irytacji moim męczeniem. Niby dobrze, ale bardziej miałam nadzieję, że widząc moją desperację zwyczajnie pozwoli mi już odejść. Nic z tego. Dni są coraz cieplejsze i dłuższe, zjeżdża się coraz więcej chętnych na jazdy. Jest zbyt dużo pracy, aby pozwolił mi odejść.
Dlatego gdy w końcu Gregory informuje, że mój ojciec podrzucił mu idealną kandydatkę na moje miejsce, oddycham z ulgą, śmiejąc się nerwowo pod nosem. Zniosę nawet to, że muszę tu jeszcze zostać kilka dni, zanim ona zjawi się w pracy.
– Przykro mi, Melody, że rozstajemy się w takich warunkach, naprawdę cię lubię – mruczy Gregory, patrząc na mnie z żalem. – Gdy Aaron zaczął się z tobą spotykać, odetchnąłem z ulgą. Wiedziałem, że jesteś z porządnego domu, miałem nadzieję, że...
– Ale to nie moja wina, co się z nim dzieje – wtrącam obronnie. Mam dość czuć się winną wobec Aarona. To on grał, wykorzystując moją naiwność.
– Wiem. – Przytakuje z westchnięciem. – Było nawet dobrze dopóki Luke nie wyszedł z więzienia. Zatrudniłem go na ranczu, bo tak bardzo prosił o to jego ojciec, choć się tego obawiałem. Zawsze miał zły wpływ na Aarona, co ponownie widać, ale...
– Zaraz. – Wchodzę mu w słowo, obracając gwałtownie głowę w stronę mężczyzny. – To Luke się zwolnił i wskoczyłam na jego miejsce?
– Tak. Rzucił pracę z dnia na dzień, twierdząc, że ma w dupie okres wypowiedzenia. Wkurzyłem się. Do pracy w stajni jest wybitnie ciężko znaleźć pracownika. Aaron wtedy przypomniał mi o tobie i...
Nie słucham już. Dociera do mnie z pełną mocą, że stałam się obiektem jakiegoś chorego spisku. Aaron chciał wygrać zakład...
Jeśli Luke się z niego nabijał albo podjudzał, jego determinacja zapewne urosła. Zawsze był pod jego silnym wpływem. A gdy pojawił się Axel i zdał sobie sprawę, że jego szanse przepadły, stał się podłym chamem.
Mam już pełen obraz zakłamanego do szpiku kości kutasa i mogę sobie darować litość oraz wyrozumiałość, które chyba wyssałam z mlekiem matki.
Widząc, że Aaron wychodzi z domu w towarzystwie chichoczącej Valerie – nie myśląc zbyt wiele – podchodzę do nich. Odsuwam dziewczynę od Aarona i wymierzam mu policzek. Słyszę naokoło gwizdy jego kumpli i zachętę do powtórzenia ciosu.
– Ty zasrany, dupku! Założyłeś się o mnie! Jesteś pieprzonym kłamcą! – Popycham go, nie panując nad siłą. Zatacza się, wpadając na ścianę siodlarni.
– Zwariowałaś?! – piszczy Val, dopadając od razu do twarzy Aarona, ale ten odpycha ją, niemal przewracając. Jego ciemne spojrzenie daje mi do zrozumienia, że popełniłam błąd, ale jestem tak wściekła, że najchętniej wydrapałabym mu oczy.
– Jesteś strasznie głupia, Melody – cedzi przez zaciśnięte zęby, z przymkniętymi oczami, jakby ze wszystkich sił próbował zapanować nad sobą. Chwyta mnie za nadgarstek, przyciągając do siebie tak mocno, że zderzamy się klatami. – I nigdy więcej nie waż się mnie...
– Aaron, puść ją! – Jak grzmot rozlega się głos Gregory’ego. Mężczyzna potężnym szarpnięciem uwalnia mnie z uścisku własnego syna. Wokół robi się zamieszanie. Jest wczesny wieczór, więc na ranczu jest sporo ludzi. Niespecjalnie mnie to obchodzi. Oddycham ciężko, piecze mnie wnętrze dłoni, ale najchętniej przyłożyłabym mu jeszcze raz. Za Axela.
– Kurwa, nagrał to ktoś? – Rechocze Luke. – Chcę mieć pamiątkę, jak Aaronka znowu bije nasza słodka miasteczkowa Matka Teresa!
– Mel, wracaj do pracy. Nie róbcie mi tu zadymy. – Gregory popycha mnie, jednocześnie chwytając Aarona za kark i wpycha go do domu. – Rozejść się! Nie ma na co się gapić! Do roboty, już! A ty – celuje palcem w Luke’a – wynoś się i więcej nie chcę cię tu widzieć! Wynocha!
Na huknięcie mężczyzny wszyscy wracają do swoich zajęć, ale poruszenie nie mija zbyt szybko. Znacza część ludzi na ranczu – pracowników, ale też jeźdźców – pamięta nas jako parę. Byłam tutaj lubiana. Jednak ponownie uderza mnie fakt, że zaregowałam zbyt impulsywnie. Ciężar współczujących spojrzeń osiada mi na ramionach, sprawiając, że robię się strasznie zmęczona.
Jestem tak roztrzęsiona, że nie mogę ruszyć się z miejsca. Valerie rzuca, że jestem nienormalna, a po chwili podchodzi do mnie Beth, starsza instruktorka, znającą tą rodzinę od lat, i obejmuje mnie ramieniem.
– Naprawdę się o ciebie założył? – Patrzy na mnie z niedowierzaniem. Jej oczy wyrażają głęboką odrazę dla zachowania swojego ulubieńca – pod jej skrzydłami zdobył mnóstwo zwycięstw, traktowała go jak wnuka. Aaron, jeśli chciał, potrafił być bardzo czarujący, na co sama się przecież nabrałam.
– Na to wygląda – mruczę, rozglądając się wokół. Kumple Aarona nadal rechotają, ale trener przywołuje ich do porządku. Luke pokazuje mi środkowy palec, obracając się przez ramię, zanim zniknie za bramą. Teraz nie mam pojęcia czyją ofiarą tak naprawdę jestem. Aarona czy jego? Obaj mieli motyw do zemsty. Marny, bo to oni byli winni, ale jednak.
Jakim psychopatą trzeba być, aby tak długo czekać, żeby się odegrać za jakieś szczeniackie zwady? Czy naprawdę aż tak mogło dotknąć Aarona to, że stawałam w obronie Axela, gdy byliśmy dziećmi? Fakt, że bliznę po moim słynnym ugryzieniu ma nadal – lubił sobie z niej żartować, gdy byliśmy parą. Boże, jaka byłam głupia...
– No już, dziecko. Nie myśl o tym. Gregory załatwi sprawę. Wiele zniósł, ale braku szacunku do kobiety, szczególnie ciebie, już nie popuści. Jeszcze ten idiota cię przeprosi. – Beth poklepuje mnie pokrzepiająco po ramieniu, a ja jedynie wzdycham.
– Nie chcę jego przeprosin – odpowiadam zrezygnowana. – Chcę skończyć na dzisiaj pracę i wrócić do domu.
Do Axela.
*
Ostatnie dni mojej pracy nie należą do najlepszych. Jestem rozkojarzona i zmęczona, Axel robi się coraz bardziej podejrzliwy. Tylko patrzeć, aż przywali Aaronowi ot tak, dla zasady.
Gdy tylko Aaron pojawia się w pobliżu atmosfera pomiędzy nami robi się tak gęsta, że nie ma czym oddychać. Czasem mam wrażenie, że specjalnie wchodzi mi w drogę. Wydaje się być ciągle gdzieś w pobliżu, kilka razy wyglądał, jakby chciał zagadać, ale rezygnował.
Głównie spędza czas na treningach, lecz tym razem chyba nie będzie gwiazdą – jeździ tak fatalnie, jakby cofnął się w rozwoju. Jego koń nie chce z nim współpracować, buntuje się, a Gregory traci cierpliwość, grożąc, że jeśli nie weźmie się w garść to go wydziedziczy. Atmosfera jest coraz gęstsza, jakby z nieba zaraz miały błysnąć pioruny i spadać ogniste kule.
Byłam również świadkiem nieprzyjemnej sytuacji, gdy chciałam wejść do siodlarni, ale była już zajęta. Dochodzące z niej jęki nie brzmiały na głos rozkoszy, a bólu. Valerie prosiła, żeby przestał. Chciałam wejść, sądząc, że dzieje jej się krzywda, ale usłyszałam surowy, kpiący głos Aarona:
– Już nie chcesz?
– Chcę, ale... Ale nie tak. To boli.
– To na kolana.
Wycofałam się szybko, walcząc z odruchem wymiotnym, a gdy później stanęłam z Val twarzą w twarz, widząc jej rozmazany makijaż i ślady łez na policzkach, powiedziałam, żeby nie pozwalała się tak traktować. Kazała mi spierdalać. Nic na siłę.
Myśl, że może z czasem mogłam to być ja... Tak niewiele brakowało, aby Aaron subtelnie zmanipulował mnie na tyle, żebym te kilka lat temu mu się oddała. A kto wie, może gdyby nie Ax, jednak udałoby mu się teraz zdobyć moje serce?
Ostatniego dnia pracy mój pobyt na ranczu znacznie się wydłuża, ponieważ Beth, która pod nieobecność Gregory’ego – pojechał na rajd – zawsze zostawała dłużej, aby zamknąć wszystko, musiała niespodziewanie wcześniej wyjść. Zgodziłam się za nią poczekać, aż wszyscy się rozejdą i dopilnować końcowych prac oraz zamknąć stajnie i ranczo.
Nie mogłam poinformować Axela, że będę później, bo zapomniałam zabrać ze sobą telefon – Harvey zabawiał mnie rozmową, gdy tata po raz pierwszy uczył Axa lonżować Hope, i znowu bym się spóźniła.
Klacz nie chce jeść nic, co nie jest od niego ani tym bardziej wychodzić z boksu, jeśli to nie on ją wyprowadza. Chodzą we trójkę na spacery, a widząc tatę z Axelem jestem dziwnie rozczulona. Tworzy się między nimi więź i nawet już nie martwię się tym, jak sobie dogryzają, choć Ax niejednokrotnie igra z ogniem, świetnie się przy tym bawiąc.
Nie znam jego numeru na pamięć, ale skoro jeszcze tu nie wpadł, widocznie jakoś sobie radzi z moją wydłużającą się nieobecnością. Poza tym, za przysługą jednego miłego bywalca, wysłałam wiadomość do taty, że będę później i żeby przekazał Axelowi, że nie musi przybywać na ratunek.
W zasadzie to nawet jestem dumna z niego. Ostatnio zmniejszyła się liczba jego telefonów do mnie z siedmiu do czterech w przeciągu ośmiu godzin, ale dręczą go koszmary, przez co bywa poirytowany.
Wkurza się, bo nie wie, dlaczego w ogóle się pojawiają – im lepiej się czuje, tym bardziej ma porąbane sny. Pojawił się również atak migreny, na szczęście w porę zauważony przez Harvey’a.
Wczoraj po powrocie do domu zaskoczył mnie przygotowaną kolacją, informując, że moi rodzice zlitowali się nad Harveye’m i odstąpili mój pokój – twierdząc, że i tak już do niego nie wrócę – więc nie muszę się martwić o to, że chłopak śpi w smrodzie i zimnie, skazany na towarzystwo koni – uparcie odmawiał powrotu na noce do chatki. Ax zapewniał, że moi rodzice chętnie go przygarnęli i widocznie to u nas już rodzinne.
– Mam dla ciebie dobrą wiadomość – mruknął Ax między pocałunkami, prowadząc mnie do stołu w kuchni. Postarał się, zadbał o świece i klimatyczną muzykę.
– Tak? Jaką? – zapytałam zaciekawiona.
– Dzwoniłem do tej terapeutki.
– O... I?
– Rozłączyłem się po pierwszym sygnale, ale to chyba całkiem niezły krok.
Zapewniłam czule, że następnym razem na pewno się uda. Nie chcę, aby czuł presję. To na pewno nie jest dla niego łatwe. Kolacje zjedliśmy na deser, bo oboje byliśmy zbyt stęsknieni za sobą.
Na samo wspomnienie tamtej nocy przechodzą mnie dreszcze i jestem ciekawa, czy dzisiaj też coś przygotował. Wchodzę do siodlarni, aby odłożyć znalezioną przy ujeżdżalni skrzynkę z przyborami do czyszczenia. Zapalam światło i zamieram.
– Nosz, kurwa, a to co ma być? – Podbieram się pod boki, widząc, że część siodeł leży rozwalone na podłodze. Podobnie, jak szczotki oraz ogłowia. Mam w grupie młodzieży paru żartownisiów, których musiałam ustawić do pionu. Za karę za głupi żart wobec jednej z dziewczyn, kazałam im zająć się porządkami w siodlarni. Robiąc kontrolę wszystko było, jak trzeba.
Na szczęściu jutro już mnie tu nie będzie, bo w końcu ma pojawić się dziewczyna polecona przez mojego tatę, który już ustalił grafik, jak podzielimy się jazdami. Mama cieszy się, że będą mieli znowu więcej czasu dla siebie i staruszek w końcu dychnie trochę, bo młody już nie jest – to nie moje słowa.
Axel może również odetchnie. Może za bardzo tłumi w sobie lęki nad którymi stara się panować i stąd jego koszmary? Nie mogę się doczekać, aż w końcu będziemy mogli całkiem zająć się sobą, bez żadnych widm obok.
Okay, poukładanie tego bajzlu, to moja ostatnia praca w tym miejscu – niech znają moje dobre serce. Jestem już po godzinach i wcale nie muszę tego robić.
Podnoszę pierwsze siodło, odczytuję imię konia i wkładam na odpowiedni haczyk. Jestem tak zaoferowana zajęciem, że nie od razu zauważam stojącego w drzwiach osobnika. Widzę go zaledwie kątem oka. Serce podjeżdża mi do gardła, lecz staram się zachować spokój, nie przerywam robienia porządku.
– Pomóc ci? – pyta cicho Luke, a coś w jego głosie stawia dęba wszystkie włoski na karku.
– Nie. – Prostuję się i patrzę na niego. – Aarona nie ma. Pojechał z ojcem na rajd, więc możesz iść. Nie jesteś tu mile widziany.
W odpowiedzi jedynie się uśmiecha kącikiem ust, a jego oczy są nieruchomo wpatrzone we mnie.
– Wiedziałem, że świętojebliwa Melody, obrończyni uciśnionych, nie przejdzie obojętnie nawet obok bałaganu – mruczy pod nosem.
Marszczę brwi, rzucając okiem na resztę rozrzuconych siodeł. Serce zaczyna dudnić coraz mocniej. Odkładam siodło i krzyżuję ręce, starając się ukryć ich drżenie.
– Muszę przyznać, że z roku na rok jesteś coraz piękniejsza, Melody.
– A ty coraz głupszy – prycham. – Zalecam odstawienie używek i poszukanie swojego mózgu.
– Zawsze pociągał mnie ten twój niewyparzony język – cmoka. – Nie dziwię się, że Aaron się w tobie zabujał i zjebał zakład, ale to pizda. Nic nie potrafi zrobić porządnie. Jedyne co potrafi to chlać i rżnąć do upadłego tą wywłokę, marząc, że to ty. Nie umiał sobie wziąć, czego chciał. A ja litując się nad nim odstąpiłem ci swoje miejsce w robocie, bo twierdził, że tym razem będziesz jego. Zero jakichkolwiek jaj. Ale, tak jak mówię, to zwykła pizda. Nie dziwię się, że go nie chciałaś.
Pomimo strachu, jaki czai się pod skórą, mrużę oczy i wyrzucam z siebie, wkładając w słowa jak najwięcej obrzydzenia:
– Każdy jeden z waszej bandy to pizda. Nie czuj się od niego lepszy. Wszyscy jesteście warci siebie.
Luke wybucha śmiechem, kręcąc głową. Nie ma w tym nic zabawnego. Jego oczy błyszczą nienaturalnie, są zimne, wciąż wpatrzone we mnie. Przesuwa powolnie językiem po zębach, po czym lustruje moją sylwetkę wygłodniałym wzrokiem. Obraca się krótko przez ramię i wchodzi głębiej do siodlarni. Zamyka za sobą drzwi.
Lodowate dreszcze przebiegają mi wzdłuż kręgosłupa. Mój umysł nagle zacina się, a wszystkie myśli rozbijają się o ścianę pustki. Instynktownie cofam się o krok, rozszerzając oczy w strachu. Co tu...?
– Mów do mnie tak jeszcze – mruczy niskim głosem, zbliżając się do mnie wolnym, pewnym krokiem. – Ciekawe czy gdyby nie twój tatuś też byłabyś taka odważna? Poniosłem przykre konsekwencje przez dociekliwość twojego staruszka. A gdzie twój piesek pasterski, dlaczego po ciebie nie przyjeżdża? Wyrosła nam ta przybłęda, nie? Na pewno dostałbym w mordę, gdyby wiedział, co mam w głowie, gdy teraz na ciebie patrzę. Schyl się jeszcze raz, błagam. Chcę popatrzeć na twój tyłek.
Wzdrygam się minimalnie, a moje usta wykrzywiają się w grymasie obrzydzenia – nie jestem w stanie nad tym zapanować.
– Skoro mowa o Axelu, radzę ci stąd wyjść, Luke – odpowiadam, starając się ukryć drżenie w głosie. – Bo jakakolwiek interakcja ze mną skończy się dla ciebie znacznie gorzej niż kilka lat temu.
– Wiesz co? – Przeciąga palcem po dolnej wardze. – Co prawda mam wyrok w zawieszeniu, ale mój kutas puchł na twój widok już wtedy, gdy byłaś dziewczynką i jest coraz bardziej głodny twojej cipki, tym bardziej, że już raz mi się nie udało do niej dobrać. Chciałem chociaż zobaczyć jak inny cię rżnie, ale Aaron zjebał, więc...
W reakcji na jego słowa działa bardziej mój instynkt niż chłodna logika – spanikowana zwyczajnie rzucam się do ucieczki, co jest zwykłym samobójstwem, ale strach paraliżuje mnie do tego stopnia, że z głowy wyparowały wszystkie techniki samoobrony.
Spotykam się jednak z mocnym chwytem Luke’a, gdy jego ręką oplata mnie w pasie i mocnym pchnięciem rzuca na podłogę. Przenika mnie ostry ból w nadgarstku i już nie udaję odważnej. Strach chwyta mnie w swoje macki, szepcząc do ucha, że mam przejebane.
Odsuwam się w głąb siodlarni, sparaliżowana realnym zagrożeniem. W głowie szukam tych cudownych metod samoobrony, których uczył mnie ojciec, lecz zderzam się z pustką. Mój umysł jest zamrożony.
Szukam w sobie siły, by się podnieść, by się bronić, ale strach mnie paraliżuje coraz bardziej. Odbiera zdolność logicznego myślenia. Czuję, jak ręka, na którą upadłam, pulsuje bólem, a drugą próbuję się odsunąć dalej, mimo że wiem, że siodlarnia ma swoje granice. Jeśli nie uda mi się dostać do drzwi, jestem w pułapce.
– Dokładnie tak wyglądałaś w moich wyobrażeniach – mówi zadowolony.
Korzystając z tego, że kuca przede mną, pluję mu w twarz, na co odpowiada silnym uderzeniem w policzek. Z mojego gardła wyrywa się zduszony okrzyk. Przez chwilę walczę z mroczkami w oczach. Wypluwam z ust ślinę zmieszaną z krwią. Chwyta mnie za szyję i przykłada palec do ust, żebym była cicho.
– Mój ojciec cię zabije – chrypię, próbując odciągnąć jego dłonie. Jedyną reakcją na moje słowa jest jego suchy śmiech.
– Skurwiel zniszczył mi reputację, żadna laska mnie nie chciała. A mógł tamtą sprawę załatwić ciszej, bez świadków. Po co tak drążył?
– Przestań – jęczę rozpaczliwie, gdy wciąż mnie unieruchamiając, wgryza się w moją szyję. Syczę z bólu. Jego oddech przyspiesza coraz bardziej, czuję na sobie jego wzwód, gdy przyciska mnie swoim ciałem do ściany. Próbuję go kopnąć, ale moją siła w porównaniu z jego przypomina trzepnięcie skrzydłem przez wróbelka. Jego język przesuwa się po mojej szyi. Chwyta mnie za włosy i jednym ruchem rzuca na podłogę. Oszołomiona przeszywającym bólem w ciele, nie mam czasu na reakcję, gdy przygniata mnie swoim ciałem.
Uderzam na oślep, ale moje ciosy nie robią na nim żadnego wrażenia, są zbyt chaotyczne, aby uderzyć precyzyjnie. Siada na mnie okrakiem, unieruchamiając dłonie jedną ręką, a drugą rozrywa koszulę. Na widok mojego ciała, wciąga głośno powietrze. Szarpię się, wydzierając wniebogłosy, ale to jedynie nakręca go jeszcze bardziej, jęcząc, żebym krzyczała głośniej. Gryzie mnie ponownie tuż nad obojczykiem, a z moich oczu zaczynają wypływać łzy – strach pomieszany z bólem. Nagle przestaję walczyć, rezygnując z jakiejkolwiek reakcji. Zamykam oczy i obracam głowę w bok.
Serce wali mi w ogłuszającym tempie i choć tak bardzo boję się, że ta metoda na niego nie podziała, postanawiam spróbować, czekając na minimalne jego zawahanie.
Czuję jak wsuwa lodowate dłonie pod mój biustonosz, dysząc coraz głośniej, a po chwili dźwięk odpinanej klamry. Na chwilę zapada cisza, w której słychać tylko jego oddech, podczas gdy ja wstrzymuję swój. Palą mnie już płuca, ale wolę się udusić niż przeżyć to, co planuje.
– Zdechłaś? – prycha, chwytając mnie za włosy i szarpie mocno. Pozwalam swojej głowie podążyć za jego ruchem, choć przenika mnie ból w karku. – Nie no, kurwa, nie w takim momencie. Odbierasz mi całą zabawę, głupia dziwko. – Puszcza moje włosy, a głowa bezwładnie opada na twardą podłogę. Ignoruję ból. – Ej. – Klepie mnie w policzek.
Czując, że się nade mną pochyla, wiem, że to moja jedyna szansa. Zbieram w sobie wszystkie siły i uderzam czołem w jego nos. Rozlega się trzask kości, który jednocześnie przyprawia mnie o mdłości, jak i satysfakcję. Luke klnie, zawodząc niczym ranne zwierzę, które wsadziło łapę w sidła, i stacza się na bok, upadając na plecy.
Kręci mi się w głowie, przed oczami pojawiają się ciemne plamy, ale wiem tyle, że muszę dostać się do drzwi. Próbuję się przeczołgać, gdy czuję jak Luke chwyta mnie za nogę. Obracam się w jego stronę i wymierzam kopniaka prosto w twarz. Puszcza mnie, mając jeszcze siły na wyzwiska. Wypadam z siodlarni. Szlochając, potykam się o własne nogi, które są jednocześnie ciężkie i wiotkie. Spanikowana oglądam się za siebie. Nie wybiegł za mną. Wsiadam do samochodu.
Axel
– Dlaczego jej jeszcze nie ma? – mruczę pod nosem, coraz bardziej niespokojnie spoglądając na zegarek.
– Wysłała wiadomość, że będzie później – odpowiada pan B, kończąc opatrywanie Hope. Klacz wpadła w popłoch na spacerze i zraniła się w nogę. Nie mógł zmienić jej opatrunku bez mojej obecności, dlatego ściągnął mnie do stajni. Przerwał mi w ten sposób chodzenie w kółko po salonie i wyrwał na chwilę z kołowrotka myśli.
– Pan tego nie czuje? – pytam, gładząc uspokajająco Hope. Nie wiem czy ma to działać kojąco na nią, czy na mnie.
– Czego?
– Strachu. Takiego kurewskiego lęku, gdy nie ma Melody. Dzisiaj jest tam ostatni dzień, nie wzięła telefonu, a mi coraz bardziej pierdoli się w głowie. Obiecałem jej, że nie będę świrował, ale nie panuję nad tym.
Mężczyzna spogląda na mnie zaniepokojony, jakbym w jednej chwili go zaraził swoimi schizami.
– To co tu jeszcze robisz? Jedź!
Zrywam się na nogi. W tym samym momencie, rozlega się rozpaczliwy głos mamy Mel.
– Blake!
Obaj jak rażeni piorunem wypadamy z boksu Hope, wychodząc na przeciw bladej jak upiór kobiecie. Wymachuje telefonem w ręce. Ma na sobie tylko szlafrok, z jej włosów kapie woda, a bose stopy są oblepione ziemią i słomą. Na jej widok cała krew odpływa mi z twarzy.
– Melody miała wypadek! Dzwonił do mnie szeryf, właśnie zabiera ją pogotowie.
NIE BIĆ! 🫣
Ze wszystkich dramatów, które miałam w głowie, wybrałam dla Was level LIGHT ☝️🥰
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro