Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

3.

Melody

 

Dobra.

Wdech i wydech.

Jak zwykle zareagowałam na wszystko zbyt impulsywnie. Z drugiej strony gdyby to był Lucas, z którym miałam na pieńku przez całe liceum, wątpię, żeby targały mną aż tak silne emocje, byłby mi obojętny. Do tego ma twarz na którą raczej nie patrzy się z przyjemnością. A świadomość tego, że widok Axela po tylu latach tak na mnie podziałał nie wróży nic dobrego.

Ale już przecież nie ma tamtej mnie. Już nie jestem tą naiwną Mel, która wskoczyłaby za nim w ogień i wygrażała pięścią każdemu, kto go popchnął, obraził, czy w jakikolwiek sposób zrobił krzywdę. Nigdy się nie bronił. Nigdy. I zabraniał  mi stawać w swojej obronie, ale kiedy rzucił się z pięściami na jednego chłopaka za to, że podłożył mi nogę, to on był ten zły. Nie byłam w stanie zrozumieć, dlaczego się nie broni. Dlaczego był tak obojętny wobec ludzi, którzy z niego szydzili? Raz powiedział, że to kwestia przyzwyczajenia. Ale nigdy nie opowiadał o tym, z czym się zmagał w przeszłości. Gdy zadawałam pytania,  zamykał się i traciłam go, dlatego nie drążyłam.

Cóż, teraz już nie potrzebuje obrony. Do tego pewnie robi swoje, a ja siedzę i o nim myślę jak kretynka, podczas gdy on zapomniał o całej sytuacji. Nie wydawał się być specjalnie poruszony moją obecnością. Bo w sumie dlaczego miałby?

– Uch. – Przykładam pięści do oczu i biorę kolejny wdech. Wychodzę z pokoju i w łazience przemywam twarz zimną wodą. Patrzę w lustro. Policzki wciąż mam zaczerwienione z nadmiaru emocji. Nie znoszę tej przypadłości. Tego, że wszystko mam wypisane na twarzy, a on odczytywał bezbłędnie moje emocje, podczas gdy sam był jak zamknięta, zapieczętowana księga. Byliśmy jak ogień i lód, a jednak to on pierwszy mnie pocałował...

Nie, nie. Do tamtego czasu wracać nie będę. Tamta rana nigdy się nie zaleczyła, jej echo ciągle gdzieś we mnie tkwi. Nie chcę tego rozdrapywać.

Najgorsze jest to, że zajęli chatkę, a przecież miałam plan w niej zamieszkać. Naprawdę nie chcę siedzieć rodzicom na głowie. Muszę wymyślić coś innego. 

Gdy słyszę, że do domu wchodzi tata, chcę z nim porozmawiać. Jak długo oni tu zostaną, czego chcą i w ogóle, o co tu chodzi...

– Blake? – Rozlega się przyciszony głos mamy i przystaję.

Nie powinnam podsłuchiwać, ale... Podsłucham. Rozpoznaję ten konspiracyjny ton mamy, więc dowiem się więcej w ten sposób, niż jak sama zapytam tatę.

– Mel już widziała się z Axelem... – zaczyna mama.

– No widziała.

– Jest zdenerwowana. Wiesz, co się stało?

– Gdybym nie wszedł w odpowiednim momencie możliwe, że by go zastrzeliła – parska tata.  –  Jak dla mnie może tak reagować na każdego faceta. Po co jej w tak młodym wieku problem?

Przewracam oczami.

– Daj spokój – fuczy mama. – Ona ma dwadzieścia lat...

– Dziewiętnaście jeszcze. Dwadzieścia skończy w sierpniu.

– Ale to już nie jest dziewięciolatka, ona dorasta, weź to pod uwagę. Aaron skradał się do niej nocami, bo się ciebie bał...

Błąd, mamo. Cholera.

– Co robił? – warczy ojciec. – Jak to skradał? Kiedy? I ty o tym wiedziałaś?

– Raz go przyłapałam w nocy i powiedziałam, że jeśli nie chce poważnej rozmowy z tobą, lepiej, żeby wyszedł z jej pokoju...

– Z czego?!

– Chryste, nie o to chodzi, Blake! Schodzimy z tematu.

– Nie no, to jest ważny temat...

– Nie! To dawne czasy, rozstali się. Koniec.

– Nie widziałem, żeby cierpiała z tego powodu – prycha tata.

– Bo nie cierpiała. Nie kochała go.

– I bardzo dobrze. To frajer.

Głośne, ciężkie westchnięcie mamy, wyraża dokładnie to, co sama myślę o nadopiekuńczości taty w dbałości o moje serce. I cnotę.

– Blake...

– Nie ufam im. Zjawili się znikąd i coś ukrywają. – Tata zniża ton, a wiem, że ma na myśli Axela i tego drugiego. Schodzę cicho kilka stopni niżej.

– Ale to było wiadomo już wczoraj. Zgodziłeś się, żeby zostali.

– I żałuję.

– Bo przyjechała Mel, tak? To każ im znaleźć inne miejsce, jeśli to cię uspokoi.  

Na dole zapada kompletna cisza. Schodzę jeszcze niżej, omijając skrzypiący schodek, który mógłby zdradzić moją obecność.

– Tak myślałam – mówi po chwili mama. – Widzisz w nich siebie. Tobie też ktoś, kiedyś dał szansę. Przyszli tu. Axel tu przyszedł.

– Okłamuje mnie. Nie mówi całej prawdy. Czuję, że wpakowali się w jakieś bagno.

– O co konkretnie się martwisz, kochanie? – pyta łagodnie mama.

– O zbyt wiele – wzdycha tata.

Uśmiecham się lekko, bo zawsze taki był. Z zewnątrz może wydawać się oschły. Jest wymagający, bardzo konkretny, ale ma serce na właściwym miejscu i zrobiłby dla nas wszystko. Stworzył azyl dla dzieciaków od Sawyer’ów, którzy byli rodziną zastępcza dla mnóstwa dzieci, angażował się w zajęcia dla nich, niektórzy jeszcze dzwonią w święta z życzeniami. Niestety po śmierci Petera cztery lata temu, Elena nie była w stanie już sama zapewnić dzieciakom odpowiednich warunków i zrezygnowała z dalszej działalności.

– Nie zatrzymamy czasu, Blake. Nie mamy takiej mocy. I proszę cię, nie wtrącaj się w ich relację. Jeśli mają coś do załatwienia między sobą, niech to zrobią. Może wtedy Melody odzyska spokój?

Słowa mamy dotykają samego centrum mojego serca. Chcę się wycofać do pokoju, ale zatrzymuje mnie jej pytanie:

– Gdzie on teraz jest?

– Pewnie wozi siano ze stodoły, jeśli pamięta, że je tam trzymam. – Nuta rozbawienia pojawia się w głosie taty.

– Jak to? Nie zostawiłeś wczoraj pod boksami?

– Zapomniałem.

– Ty nigdy o niczym nie zapominasz. I pewnie dałeś mu krótki czas na nakarmienie koni, jak cię znam...

Chwila ciszy.

– Jesteś okropny, Wild! Stary, a taki głupi. Pomogę mu.

– Pięć minut temu powinnaś wyjść do pracy.

– Jasna cholera! – Rozlega się szurnięcie krzesła i, jak się domyślam, mama zrywa się na równe nogi. – Mel!

– Dobra,  pomogę mu – mówi szybko tata.

– Nie! Ty już siedź. Słyszałeś, co twoja córka wczoraj mówiła. Możesz się szykować na emeryturę, kręgosłup ci odpocznie, masz tu młodych, silnych ludzi, a ty w końcu będziesz miał czas na zapisanie się do lekarza i zrobienie badań kontrolnych, staruszku.

– Kogo nazywasz staruszkiem? Babciu.

Parskam śmiechem i zbiegam na dół, bo jak się rozkręcą to mama nie dotrze dzisiaj do pracy.

– Wołałaś mnie – mówię i staję w progu kuchni.

Mama podbiera się pod boki i rzuca groźne spojrzenie tacie, co zapewne ma dać mu do zrozumienia, że powinien siedzieć cicho.

– Twój ojciec w towarzystwie młodych odkrył w sobie wewnętrzne dziecko i wzięło go na dziecinne złośliwości. Mogłabyś pomóc Axelowi w karmieniu koni? Ten tyran – rzuca naganne spojrzenie tacie – uwielbia się pastwić nad innymi. Jak się chłopak nie wyrobi, jeszcze każe mu wyczyścić kopyta Arizonie.

– Idealny sposób na morderstwo bez dowodów. Konia nie zamkną w więzieniu – mruczę.

– Chryste, jedna krew, czego ja się spodziewałam?  – wzdycha mama. – Nieważne, nic nie mówiłam. Idę do pracy.

– Okay, okay. Pomogę mu – parskam i spoglądam na tatę. Uśmiecham się do niego. Chcę go w jakiś sposób uspokoić, że niepotrzebnie się martwi. Nigdy już z Axelem nie będzie tak, jak było. Albo tak, jak mogło być, gdyby nie był takim zimnym, egoistycznym ciulem. To on wszystko zepsuł, a ja po latach nie mam zamiaru nic naprawiać.

Z tatą sporo nas różni, ale wiem, że zawsze stanie po mojej stronie. Mruga do mnie okiem. Kręcę głową z rozbawieniem, wzdycham i wychodzę z domu razem z mamą.

Axel właśnie wychodzi ze stodoły z taczką pełną kostek siana. Wiezie je tak pewnie, że nie wygląda, jakby potrzebował pomocy, ale ojciec na pewno dał mu zbyt krótki czas. Przystaję, gdy chłopak spogląda w naszą stronę. Konkretnie to w moją, a jego spojrzenie, nawet z daleka sprawia, że żołądek przewraca mi się na drugą stronę.

 Dlaczego nie może mieć garba, długich splątanych, brudnych włosów i zarostu do ziemi? W dzieciństwie był tak aspołeczny, że gdybym sobie go wyobrażała w dorosłości, to byłby najbardziej pasujący obraz do tego, jak go zapamiętałam – zacofany jaskiniowiec.

Dlaczego musiał wyrosnąć na takiego...?

– Wrosłaś w ziemię, Mel? – pyta mama, patrząc na mnie przenikliwie. Odwracam wzrok od Axela znikającego w stajni.

 Daje jej szybkiego całusa w policzek, życzę miłego dnia i odchodzę, żeby nie zaczęła zadawać pytań. Im bliżej stajni jestem, tym ciężej mi się idzie, ale zmuszam swoje nogi do posłuszeństwa.

Axel szybkim krokiem zbliża się do wyjścia, zapewne, aby zrobić kolejny kurs z taczkami. Wzrok ma utkwiony we mnie, a ja w nim. Oboje idziemy jak na zderzenie czołowe pociągów, żadne nie odwraca wzroku, choć ja mam ochotę to zrobić, a nogi coraz bardziej ciążą.

Idź, Melody. Przebieraj tymi kopytami szybciej, pewniej, to ty jesteś panią na tych włościach. On jest tylko gościem.

Im bliżej siebie jesteśmy, tym bardziej jego spojrzenie mnie przenika. Sama nie wiem, czy aby oczyścić atmosferę chciałabym go uderzyć, czy wpaść mu w ramiona i wyznać, że cholernie tęskniłam za nim przez te wszystkie lata i czasem jeszcze mi się śnił. Jest we mnie tyle emocji, a to dopiero pierwszy dzień jego pobytu tu.  

– Pomog... – Potykam się o próg, tracę równowagę i czuję jak lecę. Zamykam oczy, czekając na zderzenie z twardą podłogą.

Axel chwyta mnie w ostatniej chwili, jego dłonie mocno zaciskają się wokół mojego ramienia i talii, stabilizując mnie, zanim zdążę runąć na ziemię. Otwieram oczy, a pierwsze, co widzę, to jego twarz zaledwie centymetry od mojej. Nie zdążyłam nawet złapać oddechu, a nagle jesteśmy tak blisko, że czuję jego ciepły oddech na swojej skórze.

Jego spojrzenie jest intensywne, przenikliwe. Ale tym razem nie widzę w nim śladu tej obojętności, którą raczył mnie, gdy mierzyłam do niego z broni. Jest za to coś, co przypomina mi tamte chwile, kiedy byliśmy jeszcze blisko...

Moje serce wali jak szalone, choć nie wiem, czy to przez nagły upadek, czy przez to, że jego ręce wciąż spoczywają na mnie, a ja nie robię nic, by się odsunąć. Nadal mnie trzyma a moja twarz jest niespodziewanie blisko jego ramienia. Zapach, który czuję, miesza się z wonią siana i stajni, ale jest w nim coś... znajomego.

– Zawsze lepiej jeździłaś konno niż poruszałaś się na własnych nogach, mała łamago – rzuca z lekką drwiną i czar pryska, choć moje serce zatrzymuje się przy tym określeniu. Mała łamaga... Żartował tak dawniej, bo faktycznie więcej gracji w poruszaniu się mam na końskim grzbiecie.

Odsuwam się szybko, próbując zachować równowagę, choć moje kolana wydają się dziwnie miękkie. Szybko poprawiam bluzę, jakby to miało mi pomóc przywrócić kontrolę nad sytuacją i zniweczyć poczucie zażenowania.

– A ty byłeś zawsze sympatyczniejszy, gdy się nie odzywałeś – odcinam się, ignorując jego zaczepny uśmieszek. Przerywam kontakt wzrokowy i przenoszę go na kostki siana.  –  Dostałam polecenie, żeby ci pomóc...

– Nie potrzebuję pomocy – przerywa chłodno i tyle wystarczy, żebym odpuściła. Nie chcę znowu w niego wnikać, nie mam zamiaru przebijać się ponownie przez jego mury. Dawniej źle się to dla mnie skończyło i teraz wątpię, żeby mogło być inaczej.

– Jak chcesz. – Wzruszam ramionami, odwracam się na pięcie i wychodzę ze stajni. Czuję jego spojrzenie na moich plecach, przed którym uciekam jak przed samym diabłem.

Doganiam mamę i biorę ją pod rękę.

– Nie chce pomocy, to nie – mówię w odpowiedzi na jej pytające spojrzenie. – Odprowadzę cię do szkoły, a później poszukam sobie pracy. Na pewno ktoś potrzebuje mojej pomocy bardziej i za to przynajmniej dostanę pieniądze, zamiast... – Gryzę się w język. Ale i tak nie muszę kończyć zdania, bo ona dobrze wie, co mam na myśli. Spogląda na mnie z czułością, a ja... Sam nie wiem. Ale czuję się dość żałośnie zagubiona. Obie wzdychamy w tym samym momencie. Mama mnie obejmuje, a ja wspieram głowę na jej ramieniu.

– Zapowiada się ciekawy czas – mruczy pod nosem.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro