Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

25.

Axel

Piję kawę i zagryzam ciastem, które Melody przyniosła od ciotki z niedzielnego obiadu – przynajmniej tak powiedział Harvey, ja przespałem ten moment.

 Gdy widzę ją, idącą w stronę bramy, po dłuższej chwili zastanowienia, również wychodzę.

– Mel!

Dziewczyna odwraca się w moją stronę. Unosi brwi, a na twarzy pojawia się lekki uśmiech.

– Dzień dobry – wita się radośnie jak skowronek o poranku i te wszystkie świergoczące ptaszki mogą się zamknąć. Wręczam jej ciasto.

– Dziękuję, ja już zjadłam nadto wczoraj, bo jestem strasznym łakomczuchem. Niedługo tyłek urośnie mi tak, że będę mogła w podskokach poruszać się po świecie. Jak piłeczka.

– Masz zajebisty tyłek, jak będzie większy tylko zyska – odpowiadam machinalnie.

– Jesteś mistrzem komplementów – parska Melody, patrząc na mnie iskrzącymi oczami. Czy mi się wydaje, czy ona z każdym dniem jest coraz piękniejsza?

–  Odprowadzę cię do pracy – mówię.

– To czterdzieści minut piechotą, nie zdążysz wrócić na czas i Harvey będzie sam karmił konie...

Nawet nie zdążam odpowiedzieć, a jej oczy rozpalają się nagle jak zapałka. Brakuje jeszcze, żeby nad głową pojawiła się zapalona żarówka, jak w kreskówkach, gdy bohater wpada na genialny pomysł.

– Dobra, pojedziemy konno. – Uśmiecha się szeroko i spogląda w niebo. Zaczyna świtać. Romantycznie.

– Oświecę cię, ale nie umiem jeździć konno – przypominam z przekąsem. – Przejdźmy się... Pogadamy.

– Ciężko będzie iść, całując się – parska,  a gdy zdaje sobie sprawę z tego, co powiedziała jej policzki zmieniają barwę na różowy.

– Umiem używać języka. – Przewracam oczami.

– No. I to jak. – Przytakuje, po czym robi się czerwona aż po linie włosów.

– Do rozmowy – prostuję, próbując utrzymać powagę.  

– Też ci nieźle z tym idzie  – przytakuje ochoczo.

Patrzymy na siebie chwilę. Mel zasłania dłonią usta, próbując stłumić śmiech. Cieszę się, że te ciche porozumienia, gdy potrafiliśmy niemalże czytać sobie w myślach, z biegiem lat nie zatraciło się do końca. W zasadzie to właśnie za jej sprawą, czuję się, jakbyśmy wcale nie rozstali się na długie lata. Albo dobrze się kryje, albo naprawdę tak szybko potrafi wybaczyć i zapomnieć. Tłumaczyła mi, że to ją wyniszczało, dlatego z radością już odpuszcza, bo rozumie. Jest w tym sens, chociaż ja tak nie potrafię.

– Daj mi to ciasto, zapcham sobie czymś usta. – Zabiera mi z dłoni kawałek, który i tak wziąłem dla niej, i gryzie pierwszy kęs. Jej wyraz twarzy przypomina czystą rozkoszą. Jęczy, wznosząc oczy do nieba, nogi się lekko pod nią uginają... – Nieważne, ile razy będę jadła ciasta od cioci, zawsze czuję się, jakbym miała niebo w gębie.

– Taaaa, cóż. Nie jedz ich za często przy mnie, twoje reakcje są nieprzyzwoite – mruczę.

Mel krztusi się, a jej policzki ponownie pąsowieją.

– Do twarzy ci w czerwieni. – Pstrykam ją w nos. W tej chwili wygląda, jakby miała ochotę mi odgryźć palec. Jej oczy niebezpiecznie ciemnieją, na ustach pojawia się półuśmieszek. Zbliża się do mnie o krok i zlizuje z ciasta krem. Ruch jej języka jest hipnotyzujący.

– Widzę, że czujesz się już lepiej – mruczy zalotnie, patrząc na mnie spod rzęs. –  Przespałeś niemal dwie ostatnie doby. Jakiś reset systemu mózgu we śnie? Odnowa biologiczna, umysłowa? Dobrze wyglądasz, trzymają się ciebie żarty. Wprost cudownie, Ax. Wracasz do żywych... – Oblizuje wargi. Obracam delikatnie głowę w bok. Mel nie spuszcza ze mnie wzroku. Unoszę brew, gdy koniuszkiem języka dotyka kącika ust i przesuwa wolnym ruchem po górnej wardze. – Chcesz trochę? – Gryzie mały kawałek, specjalnie brudząc usta kremem. Robi kolejny krok, a gdy chcę ją pocałować...

Rozsmarowuje ciasto na mojej twarzy, śmiejąc się przy tym jak obłąkana. Wolnym ruchem dłoni ścieram kawałki.  Jej oczy błyszczą zadziornie, rzucając mi wyzwanie.

– Naprawdę, Mel? – pytam, unosząc brew i kręcąc głową.

– Nie mogłam się powstrzymać, w pewnym sensie sam się o to prosiłeś – odpowiada, udając niewiniątko, ale ten diabelski błysk w jej oczach zdradza, że świetnie się bawi moim kosztem

– No dobrze, pośmialiśmy się...

– Ja się śmiałam, ty wyglądasz jak RoboCop – prycha.

 – ... ale wiesz, że takie rzeczy nie pozostają bez konsekwencji – dokańczam spokojnie, ignorując wzmiankę o robocie.

Melody odsuwa się o krok, jej uśmiech gaśnie, zastąpiony lekkim niepokojem.

– Cokolwiek kombinujesz nawet się nie... – zaczyna, unosząc dłonie w obronnym geście, ale nie daje rady dokończyć zdania, bo rzucam się w jej stronę.

Zanim zdąży zareagować, chwytam ją w talii i podnoszę, jakby ważyła mniej niż piórko. Krzyczy z zaskoczenia, a potem śmieje się tak głośno, że pewnie obudzi wszystkich wokół. Obracam ją wokół własnej osi, po czym ostrożnie stawiam na ziemi, ale wciąż trzymam ją mocno w talii, obróconą do mnie tyłem.

– Puść mnie, nawet się nie waż! – Mel piszczy, próbując się wyrwać z mojego żelaznego uścisku. Widocznie nie chce mi zrobić krzywdy, bo jestem pewien, że poradziłaby sobie, tak samo jak na pomoście, aby się wyswobodzić.

– Najpierw powiedz „przepraszam” – mówię cicho do jej ucha.

– Nigdy! – rzuca z uporem.

Wzdycham teatralnie, jakbym naprawdę miał do czynienia z trudnym przeciwnikiem.

– No dobrze, sama tego chciałaś – mówię, po czym przykładam brudną od  ciasta dłoń  do jej policzka.

– Axel! – krzyczy, próbując się wyrwać, ale zamiera, kiedy zlizuje z jej policzka wypiek. Czuję jak drży w moich ramionach. Przyciskam ją jeszcze odrobinę mocniej, żeby poczuć bliskość jej ciała, zanim będę zmuszony ją wypuścić z ramion na jakieś dwanaście godzin, zanim wróci do domu.

– Smakuje równie dobrze na twojej twarzy, co w ustach – mruczę, po czym ją puszczam. Odsuwa się ode mnie kawałek, z nerwowym śmiechem ścierając resztki ciasta z policzka.

– Tak swoją drogą, nadal jesteś niemożliwa – mówię, oblizując palce. Z jej skóry smakowało lepiej.  

– Wiem – odpowiada Melody, wzruszając ramionami, jakby to była jej największa zaleta, a uśmiech, jakim mnie obdarza jest... Nie wiem, brakuje mi słów. Z tymi roztrzepanymi włosami resztkami ciasta na twarzy, zaróżowionymi policzkami i łobuzerskim uśmieszkiem, przypomina tą dziewczynkę, którą kiedyś pokochałem. Tą małą, szaloną wariatkę, która wtargnęła bez pytania do mojego bezpiecznego świata, w którym się zamknąłem, i wszystko w nim poprzewracała, robiąc własne porządki.

Czuję, jak coś we mnie rozluźnia się jeszcze bardziej. Może to ta jej energia, może ten śmiech, a może po prostu fakt, że jest przy mnie. Bez względu na to, co przyniesie przyszłość, wiem jedno – te chwile z nią to mój kawałek nieba.

– Teraz już musimy pojechać konno, bo spóźnię się do pracy – oznajmia, spoglądając na zegarek na ręce.

– Mogę cię podwieźć samochodem.

– Nie. Ty, ja, koń, przejażdżka o wschodzie słońca. – Szczerzy zęby w rozbrajającym uśmiechu.

– A jak wrócę, mądralo? Na koniu nie ma mowy, na pieszo będę zbyt późno i biedny Harvey znowu się przepracuje.

– A nie mógłbyś po prostu powiedzieć: okay, Melody, zróbmy to, i się nie zastanawiać, nudziarzu? – Krzyżuje ręce na piersi.

– Nie...

– Podwieź mnie samochodem – wzdycha i kieruje się w stronę auta. Wracam do chatki po kluczyki, a Melody otwiera bramę.

– Wisisz mi wspólny poranny teren – burczy, zapinając pas. Parskam śmiechem, ale rzuca mi pochmurne spojrzenie, które mówi, że nie żartuje. Czeka mnie chyba nauka jazdy konnej, bo nie odpuści, czuję to w kościach. W dzieciństwie jeździliśmy razem, ale na jednym koniu, bo nie potrafiłem się przemóc i zaufać zwierzęciu. Z nią czułem się znacznie bezpieczniej.

– Mów, jak mam jechać – odpalam silnik, a Melody włącza radio. Kiedy zaczyna śpiewać, nie przejmując się, że fałszuje, wiem już, że będę ją tak odwoził codziennie.  

*

Ranczo, na którym Mel pracuje, rozciąga się na ogromnej przestrzeni. Pola, pastwiska i drewniane ogrodzenia ciągną się niemal po horyzont, a gdzieś w oddali majaczy stajnia – zbudowana z ciemnego drewna, solidna i zadbana. W powietrzu unosi się zapach świeżo skoszonej trawy, zmieszany z delikatnym aromatem końskiego siana, ale brakuje pewnego uroku, który ma w sobie ranczo jej ojca.

 Melody wskazuje mi drogę, a ja powoli wjeżdżam na teren.

– Zatrzymaj się tutaj – mówi, wskazując miejsce przy drewnianym płocie.

Gaszę silnik i zanim zdążę cokolwiek powiedzieć, Mel wyskakuje z auta.

– Muszę lecieć, jestem trochę spóźniona – rzuca przez ramię.

– Poczekaj. – Wychodzę za nią i łapię ją za rękę, zanim zdąży uciec. Odwraca się do mnie, unosząc brew. – O której kończysz?

– Po osiemnastej powinnam...

– Po osiemnastej? – Marszczę brwi. – To dlaczego wracałaś tak późno?

Na twarzy tej małej, wrednej złośnicy pojawia się kpiący uśmieszek. Pan B. przywoził ją późno. Co tu robiła jeszcze kilka godzin po skończonej pracy?

– A skąd wiesz, o której wracałam? Czekałeś w oknie?

Tak...

Ponad ramieniem Mel widzę, że brunecik wychodzi z domu. Ona podąża za moim wzrokiem i również się odwraca. Wita się machnięciem dłoni. Nawet z daleka wyraźnie widać w jego postawie niechęć.

No i co się tak gapisz, kretynie? Idź.

 Ale stoi, podbierając się pod boki i patrzy wprost na mnie. Nikt mu nie powiedział, że nie należy patrzeć prosto w oczy wściekłemu... Mel szturcha mnie w ramię, ponownie skupiając uwagę na sobie. Z trudem odwracam wzrok. Mam wrażenie, że on mnie prowokuje. Jeszcze nie wiem do czego, ale robi to.

– Skoro na chwilę obecną nie unikam cię, jak tylko skończę, wrócę – mówi miękko Melody.

– Jak tylko skończysz daj mi znać – poprawiam ją. – Przyjadę po ciebie.

– Nie mam ze sobą telefonu, a nawet, jakbym miała, nie znam twojego numeru.

– W takim razie będę przed osiemnastą. Najwyżej poczekam.

Mel otwiera usta, ale zanim zdąży zaprotestować, wsiadam do samochodu. Przewraca oczami, lecz uśmiecha się, więc chyba nie jest zła na moją zaborczość. Z czasem może nauczę się nad tym panować, na chwilę obecną spala mnie zazdrość, bo mogłaby pracować u ojca, z dala od tego...

W lusterku widzę, że Aaron podchodzi do niej, trzymając dłonie w kieszeniach, nachyla się lekko w jej stronę, coś mówi. Nic wielkiego, ale wystarczy, żebym znowu poczuł to pieprzone ukłucie, bo zwyczajnie, kurwa, jest za blisko niej.

Wciągam głęboko powietrze i zmuszam się, żeby ruszyć dalej. To jej sprawa, z kim pracuje. Jej wybór, żeby tu zostać. Nie mogę wymagać od niej, żeby nagle rzuciła wszystko, bo ja sobie tego życzę. Ale nie mogę też zaprzeczyć, że każda sekunda, którą spędza z tym gościem, doprowadza mnie do szału.

Zaciskam dłonie na kierownicy... Oprócz tego, że jestem zazdrosny, nie ufam mu. Melody przy nim traci coś z siebie, jakby ją przytłaczał. To do niej niepodobne. Nie powinna mieć u swojego boku kogoś, kto pęta jej skrzydła. Zawsze miała w sobie jakąś wolność, to było w niej piękne. Przy nim, jakby się kurczy w sobie.

 Nie wiem, czy bardziej irytuje mnie on, czy moja reakcja na niego. Wiele uczuć, które teraz czuję są dla mnie nowością i osiągają niepokojące rozmiary. Nigdy nie byłem zazdrosny. Nawet nie mam prawa czuć tego. Nie mieliśmy kontaktu siedem lat, głównie przez mój chory łeb, bo  setki razy nachodziły mnie myśli, aby do niej zadzwonić, albo napisać, ale czułem, że przez to, co zrobiłem ona mnie nienawidzi. A później zmarła Nelly i moja gehenna zaczęła się na nowo.

Przez weekend nie mieliśmy zbyt wiele możliwości porozmawiać, oprócz tamtej chwili w kuchni.  Zmiatało mnie i kładłem się z powrotem do łóżka – wiem, że Mel, co jakiś czas wpadała pobyć ze mną, choć są to mgliste wspomnienia.

Tamten atak był silny, choć nie osiągnął swojej pełni, bo Harvey w porę zareagował, ale rozmowa w kuchni wyssała ze mnie energię. Ta zjebana strona mnie mówi, że Mel nie powinna być na to narażona, nie powinna mieć przy sobie kogoś, kim będzie musiała się opiekować, kiedy nie jestem w stanie żyć. Ale ta bardziej egoistyczna upiera się, że bez niej nie będę miał woli walki.

Już przesiąkam jej tokiem rozumowania, bo naprawdę zaczynam wierzyć, że jakaś siła wyższa sprowadziła mnie tu z powrotem.

Melody

Staram się być skupiona w stu procentach na pracy, ale moje myśli ciągle uciekają do Axela. Dzisiaj wyglądał znacznie lepiej, martwiłam się o niego przez weekend, bo bardzo dużo spał, a fakt, że chciał mnie dzisiaj odprowadzić powoduje, że jakieś ciepło rozlewa się w mojej klatce piersiowej.

Rodzice nie skomentowali w żaden sposób mojej nieobecności tamtej nocy, gdy miał atak. Mama zapytała jedynie, jak czuje się Axel. Samo jej spojrzenie dawało mi do zrozumienia, że ona już wszystko wie, i trzyma za nas kciuki. Jak zwykle pozostawia mi własną przestrzeń, czego nie mogę powiedzieć o Aaronie. Jest ciągle gdzieś blisko, kręci się w pobliżu, zagaduje, ale jego wzrok... Ton głosu, są jakieś obce. Czuję się, jakbym go zdradziła, albo wyrządziła jakąś wielką krzywdę, w jego postawie wyczuwam urazę i zawód. Wspomniał mimochodem, że na weekend przyjechała Sasha, jego siostra, i bardzo chciała się ze mną spotkać, miała iść z nami do baru, i to była jego niespodzianka dla mnie – miałyśmy do ty kontakt, chodziła do równoległej klasy, teraz jest na studiach.  Nie wiem tylko, dlaczego w takim razie nie przyszła do nas na ranczo przywitać się, przecież mogła to zrobić.

Wzdycham ciężko i odkładam siodła na haczyk. Odwracam się, żeby wyjść. Podskakuję przestraszona, widząc Aarona w progu.

– O, Boże! Nie skradaj się tak! – mówię, drżącym głosem, przykładając dłoń do szaleńczo bijącego serca. Aaron opiera się ramieniem o framugę drzwi, przyglądając mi się. Wokół kręcą się jeszcze ludzie...

 Nie wiem, dlaczego o tym pomyślałam. Nie wiem właściwe, dlaczego... się go boję. Tak patrzy... Jakoś chłodno, przewiercająco. Zbyt intensywnie, bez grama tego ciepła w oczach, które dawniej lubiłam. No tak! Lubiłam, bo przecież byłam z nim w związku, do cholery! Byłam nim zauroczona,  nawet wydawało mi się, że go kocham. Do momentu tej znaczącej nocy.

– Zostaniesz na kolacji? – pyta.

– Wiesz... – waham się, bo po tym, jak tata zapowiedział, że będzie po mnie przyjeżdżał zaraz po pracy, zdenerwowałam się, że znowu za bardzo ingeruje w moje życie i nie życzę sobie tego. Byłam zła i rozżalona zachowaniem Axela, okay? Nie chciałam go widzieć, nawet spotkać go na chwilę. I przyjmowałam te zaproszenia. Ale nie pozwalałam odwieźć się do domu. Tata przyjeżdżał.

Aaron wciąż opiera się o framugę, przyglądając mi się z intensywnością, która zaczyna przyprawiać mnie o niepokój. Jego postawa, choć na pozór swobodna, wydaje się mieć w sobie coś... wymuszonego. Jakby każda część jego ciała była napięta, gotowa do jakiegoś ruchu, choć na zewnątrz wygląda, jakby po prostu stał.

– Wiesz, co? – dopytuje. – Unikasz mnie, czy mi się wydaje?

Czuję, jak moje mięśnie się napinają, a w głowie zapala się ostrzegawcze światło. Staram się przybrać spokojny wyraz twarzy, choć serce wali mi jak oszalałe.

– Nie unikam cię, Aaron – odpowiadam, próbując, by mój głos brzmiał stanowczo, ale nie wrogo. – Mam po prostu dużo na głowie. U nas na ranczu jest mnóstwo pracy, ale tutaj... – Zataczam krąg rękoma. Nie przekonuje go to. Jasne, że nie, bo wcześniej nie było problemu, żebyśmy pogadali.

Aaron przekrzywia głowę, a na jego twarzy pojawia się coś, co przypomina półuśmiech, ale daleko mu do łagodności. Bardziej jak grymas.

– Tak, zauważyłem – mówi, prostując się i powoli robiąc krok w moją stronę. – Dużo na głowie. Axel, prawda?

Jego ton jest zimny, zbyt spokojny, by był niewinny. Czuję, jak moje gardło się zaciska, ale staram się zachować zimną krew.

– Nie muszę z tobą o tym rozmawiać – odpowiadam, próbując odciąć się od tematu zanim pójdzie za daleko. – A teraz przepraszam, skończyłam pracę.

Ruszam w stronę wyjścia, ale Aaron nie odsuwa się od drzwi, jakby specjalnie blokował mi drogę. Czuję, jak moje tętno przyspiesza. Przez chwilę się waham, ale potem podnoszę głowę, starając się wyglądać pewnie.

– Przepuścisz mnie? – pytam spokojnie, choć w środku czuję, jak napięcie rośnie.

Aaron nie od razu się rusza. Patrzy na mnie jeszcze przez chwilę, jakby analizował moje słowa, moje reakcje. A potem nagle uśmiecha się szeroko, ale jego oczy pozostają zimne.

– Oczywiście – mówi, robiąc krok w bok.

Przechodzę obok niego, starając się nie dać po sobie poznać, że moje serce bije jak oszalałe. Dostrzegam samochód Axela, ale nie wiem, czy mam czuć ulgę, czy jeszcze większy niepokój – nie potrafię się ukrywać, a nie chciałabym, żeby zrobił coś głupiego. Na razie czuję się tylko nieswojo, nie widzę potrzeby reagowania. Może Aaron źle odczytał to, że spędzałam z nim czas? No ale po gadce w lesie, gdy byliśmy w terenie, co innego dał mi do zrozumienia!

 Kontrolnie odwracam się w jego stronę. Stoi wciąż w przejściu, z dłońmi założonymi na piersi i obserwuje mnie z nieprzeniknionym wyrazem twarzy.

– Do jutra – mówię, siląc się na swobodny ton.

Nie odpowiada.

Szybkim krokiem docieram do samochodu i wsiadam do środka. Ciągnę za pas, ale jest zablokowany.

– No co z tym cholerstwem? – Denerwuję się, ciągnąc jeszcze raz.

Axel bez słowa wyciąga dłoń i delikatnym ruchem, zapina. Jego zapach i bliskość sprawia, że czuję się bezpieczna i uspokajam się trochę. Kątem oka widzę, że Aaron nadal stoi w progu siodlarni, a wzrok ma skierowany w stronę samochodu.

 O co mu chodzi, do cholery?

Axel przykłada palec do mojego policzka i kieruje na siebie mój wzrok. Nic nie mówi, o nic nie pyta, wszystko jest w jego czujnym spojrzeniu, nieruchomo wpatrzonym we mnie. Chce wiedzieć, dlaczego jestem zdenerwowana.

– Ale masz ładne te oczy, dawniej to najpierw w nich się zakochałam – wzdycham i opieram głowę o zagłówek, całkowicie zapominając o Aaronie i tym, co we mnie wzbudził. Jak mam przed sobą jego, wszystko inne blednie i usuwa się w cień.

Axel mruga powiekami, jakbym go zdezorientowała swoimi słowami, w zasadzie o to chodziło. Będzie później mielił w tej swojej głowie powód mojego zdenerwowania. Na co mu to? Uśmiecham się.

– Co robisz dzisiaj o północy?

Unosi brew.

– Ty mi powiedz – mruczy.

– Pójdziemy na plac zabaw.

– Gdzie? – parska.

– Na plac zabaw.

– A nie możemy po prostu...

– Nie – przerywam stanowczo.

Przewraca oczami, ale cichy śmiech, który wydobywa się z jego gardła jest kontrą do tego nieprzyjemnego uczucia, jakie jeszcze niedawno wywołał we mnie Aaron. Z ulgą wyjeżdżamy z terenu rancza.

– Rano wstajesz do pracy – zaczyna Axel. Wiedziałam, że będzie się buntował. Lata temu byłam już tak blisko zachęcenia go, żeby pozjeżdżał ze mną ze zjeżdżalni. Był tak bardzo poważnym dzieckiem, że... W zasadzie to w ogóle nim nie był. Nigdy. Chcę, żeby odnalazł w sobie tamtego chłopca i uzdrowił go. Utulił. Ukochał, tak jak zrobiłam to ja.

– Nie potrzebuję dużo snu – przypominam mu łagodnie.

– Niech ci będzie. Jak w pracy?

– W porządku, jak zwykle dużo się dzieje – odpowiadam zbyt szybko.

– Jesteś tutaj dobrze traktowana?

– Nie narzekam. Gregory szanuje  swoich  pracowników.

– Kim jest Gregory?

– Właścicielem rancza.

– A ten... Jak mu tam było?

Ach ten lekceważący ton. Nie mógł się powstrzymać.

– Aaron – wzdycham.

– Też tu tylko pracuje?

– To jego syn.

Na kilka sekund zapada ciężka cisza.

– Nie podoba mi się ten facet – wyrzuca z siebie po chwili.

– Zmartwiłabym się, gdyby ci się podobał – żartuję, próbując rozładować nagłą, napięta atmosferę. Negatywne emocje biją od Axela chyba każdym porem jego skóry. Dusi je w sobie, siląc się na spokój, ale wszystko się w nim gotuje. – Generalnie jestem dość otwarta i tolerancyjna odnośnie do preferencji płci, ale...

– Nie o tym mówię – warczy.

– Wiem, o czym mówisz – odpowiadam również napiętym głosem. – Byliśmy w rocznym związku, Axel, tego się nie wymaże. Może po moim powrocie zbyt wiele sobie wyobrażał, a teraz... Z resztą, nie musisz być zazdrosny, mówiłam ci.

– Nie ufam mu po prostu. Widzę, jak na ciebie patrzy. Jestem mężczyzną Melody, i mówię ci, że to nie jest normalny wzrok.

– Przecież jeśli nie będzie w tym mojego przyzwolenia... – Patrzę na niego oburzona, gdy wydaje z siebie prychnięcie pełne pogardy i złości. Nie lubię go takim. – Możesz mnie uważać za naiwną i głupią, ale uwierz mi, że w normalnym świecie nie każdy facet, który patrzy na kobietę od razu się na nią rzuci. – Gdy tylko Axel parkuje, wysiadam z samochodu, trzaskając drzwiami.

 Zefir, z którym właśnie tata wychodzi ze stajni, staje dęba, rżąc przeraźliwe. W panice zaczyna szarpać uwiązem, po czym rzuca się do ucieczki, ciągnąc za sobą tatę, który zapierając się nogami o ziemię, próbuje go zatrzymać.

Wstrzymuję oddech, a serce wali mi jak szalone. Cholera, przez to, że konie Gregory’ego to herosy i nie boją się niczego, zapominam, że przy naszych trzeba czasem uważać na sposób, w jaki się  oddycha.

Gdy sytuacja zostaje opanowana, ojciec rzuca mi jedno krótkie spojrzenie, którym mówi wszystko. Też nie chce żebym tam pracowała. Ostatnio uznał, że zrobiłam się zbyt nieuważna i rozkojarzona, a na naszym ranczu to niebezpieczne. To niekoniecznie z powodu pracy oraz innych – bardziej stabilnych – koni. Gdy w głowie siedzi przystojny brunet o przeszywających, smutnych oczach ciężko się skupić. Wprowadził do mojego życia o czystym, błękitnym niebie, nieco cięższe, ciemne chmury. Nie jestem w stanie myśleć o niczym innym niż on.

– Nie powiedziałem, że jesteś naiwna i głupia, Mel. Po prostu wiem, że widzisz w ludziach przede wszystkim dobre strony.  – Słyszę za sobą cichy głos Axela. –  Być może zbyt wiele się napatrzyłem na zło i jestem zwyczajnie uprzedzony, ciężko mi ufać ludziom. Możliwe, że jestem zazdrosny, ale to mój problem, jakoś sobie poradzę. Chodzi tylko o to, żebyś uważała. Ktoś, kto nawet tylko jako gówniarz czerpał radość z dręczenia innych, ma już niezbyt czystą duszę.

Wzdrygam się na jego słowa, ale zanim cokolwiek odpowiem, Axel odchodzi. Patrzę za nim, dopóki nie zniknie w chatce. Nie da się ukryć, że nasze doświadczenia życiowe różnią się diametralnie. Jest ostrożny, to zrozumiałe. Ale znam Aarona. Wyżej sra niż dupę ma.

Uspokojona tą myślą, idę sprawdzić, co u Hope.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro