24.
Axel
Kiedy otwieram oczy w pierwszej chwili wydaje mi się, że umarłem i jestem w piekle. Ciało pali ogniem, czuję każdy mięsień. Gardło, powieki, śluzówki nosa, oczy są wysuszone na wiór. Szczypią mnie wargi. Próbuję zwilżyć usta językiem, ale jest tak suchy, że czuję, jakbym przesuwam papierem ściernym. W pomieszczeniu panuje półmrok.
W drugiej chwili dociera do moich nozdrzy przyjemna woń lawendy i coś miękkiego na policzku. Unoszę głowę. Oddech mi zamiera, gdy zdaję sobie sprawę, że w objęciach trzymam śpiącą Melody. Wtuliła głowę w moją klatę, przylegając do mnie ściśle ciałem.
Przesuwam dłonią po jej włosach, wdycham ich zapach, przykładam usta, składając pocałunek na czubku głowy. Nie mam pojęcia, skąd się tu wzięła, ale to znak, że na pewno umarłem. Jeśli jednak tak wygląda piekło, mogę w nim zostać już na zawsze.
Spoglądam na zegarek na szafce nocnej. Cholera... Była tu całą noc? Niewiele pamiętam z poprzedniego dnia. Kiedy wróciłem na pewno zastałem ją w chatce, ale co było potem?
– Mel, jest już siódma – szepczę do jej ucha.
– Jestem już siódma? – burczy sennie i otwiera jedno oburzone oko, spoglądając na mnie.
– Nie – parskam i całuje ją w nos. Jesteś pierwsza i jedyna. – Godzina.
– Sam jesteś gadzina – mruczy, narzuca nogę na moje biodro i wtula się jak w pluszowego miśka.
Cholera, do mojego piekła wstąpił anioł.
Leżymy na łóżku przez kilka minut, gdy Mel odsuwa się trochę ode mnie i patrzy mi w oczy. Wygląda już na rozbudzoną. Nic nie mówimy. Po prostu na siebie patrzymy. Nie mogę się powstrzymać, żeby nie pogładzić jej po miękkiej skórze na policzku. Przymyka oczy.
Wszystko wskazuje na to, że widziała mnie w mojej największej słabości. I nadal tu jest. Jeśli to jest miłość... Chcę jej więcej.
– Jak się czujesz? – pyta czule.
– Teraz już dobrze.
– Czegoś potrzebujesz?
– Ciebie – szepczę, zachrypniętym głosem. Przez suche gardło ciężko mi mówić.
– Jestem tu. Chcesz mi coś powiedzieć?
Oblizuję wargi i spoglądam na jej usta, które przybierają kusicielski uśmieszek. Nie musi mnie długo zachęcać. Całuję ją krótko, ale głęboko. Odpowiada w ten sam sposób. Cichy, rozkoszny jęk wyrywa się z jej gardła, pobudzając moje podniecanie. Odsuwam się trochę, oddychając ciężko. Nie żebym nigdy nie był podjarany. Po prostu nigdy nie byłem w stanie uprawiać seksu z żadną kobietą, choć na chętne nie mogłem narzekać.
A teraz, mając Mel przy sobie, wszystko działa... prawidłowo.
– Nie ma za co – odpowiada, rozumiejąc, że to moja forma dziękuję. – A jeśli pomyślałeś, choć przez chwilę, że po tym, co zobaczyłam, uciekłabym, to za mało mnie znasz. – Pstryka mnie palcem w nos. Robiła tak też w dzieciństwie. Z początku mnie denerwowała, ale później stało się to rutyną. – Jesteś głodny?
– Uhm. Bardzo. – Spoglądam ponownie na jej usta, a ona uśmiecha się zadziornie i... Wyswobadza się z moich ramion i wstaje z łóżka. – Będziesz mnie teraz głodzić, sadystko?
– Nie. Mam zamiar cię odżywić, ale nie samymi pocałunkami człowiek żyje. Zrobię śniadanie...
Zatrzymuję ją, łapiąc za rękę i z powrotem wciągam na łóżko. Okazuje się, że oboje jesteśmy tak samo głodni, bo Melody oddaję mój pocałunek z taką samą intensywnością. Wczepiam palce w jej włosy, a ona narzuca mi nogę na biodro, przyciągając do siebie jeszcze bardziej. Więzi mnie, ale nie mam zamiaru się uwalniać.
Oboje zatracamy się w tej chwili, dopóki ktoś nie wchodzi do domu, a po chwili rozlega się głos Harveya:
– Ubrani czy nie, wchodzę i idę do was!
Melody kryje się w moich ramionach, a jej ciało wciąż drży lekko. Przesuwam dłoń po jej plecach, a na mojej twarzy pojawia się coś pomiędzy irytacją a rozbawieniem. Harvey zdecydowanie ma talent do psucia najbardziej intymnych momentów.
– Masz trzy sekundy, żeby się rozmyślić i wrócić tam, skąd przyszedłeś! – wołam w stronę drzwi.
– Ach, widzę, że ktoś tu ma lepszy poranek niż ja! – odpowiada Harvey, uchylając drzwi i wkładając głowę do środka. – Wy się wylegujecie, a ja zaraz umrę z przepracowania.
– Potrzebujesz pomocy? – pyta Mel i, jak na komendę, odwraca się w jego stronę.
Wystarczy jej podać hasło pomoc, a już jest gotowa rzucić wszystko. To się w niej w ogóle nie zmieniło.
– Jesteś cudowna, że o to pytasz. – Harvey posyła jej pełen wdzięczności uśmiech. – Tak, potrzebuję i nie mam problemu z tym, żeby o nią skomleć.
– Jest cudowna, ale masz najgorsze wyczucie na świecie – mruczę, przeciągając się lekko, wciąż nie puszczając Melody z objęć.
Unosi się lekko, podpierając na łokciach, i patrzy na mnie z rozbrajającym uśmiechem, który wywołuje u mnie kolejną falę ciepła, ogrzewające zmarznięte serce.
– No cóż, życie nie zawsze jest fair – odpowiada Harvey, unosząc ręce w geście bezradności. – Ale możesz mnie nienawidzić później. Teraz musimy działać. Soboty na ranczu to jakaś katastrofa.
Melody składa szybki pocałunek na mojej szczęce, zanim zsuwa się z łóżka.
– Pomogę, a jak wrócę zjemy razem. Dzisiaj odpoczywaj – mówi cicho, patrząc na mnie z tą czułością, która sprawia, że wszystko inne wydaje się mniej ważne.
Podnoszę się powoli, czując każdy mięsień, który jeszcze pamięta wczorajsze napięcia, ale jej spojrzenie sprawia, że wcale mi to nie przeszkadza. Szkoda tylko, że musi iść.
– Harvey, masz szczęście, że cię lubię – rzucam, wstając z łóżka jak paralityk.
– Wszyscy mnie lubią – odpowiada, z szerokim uśmiechem, zanim znika za drzwiami. Przewracam oczami, a Mel parska śmiechem.
– Masz wspaniałego przyjaciela, wiesz?
– Wiem – wzdycham. – Jest najlepszy.
Melody siada mi na kolanach i zarzuca ręce na szyję. Obejmuję ją.
– Mogę teraz ja coś ci powiedzieć? – pyta, jej głos jest delikatny, ale z nutą prowokacji.
Zanim odpowiem, ponownie mnie całuje, jakbyśmy chcieli w ten sposób nadrobić wszystkie lata, które zostały nam odebrane. Jej pocałunek jest znacznie głębszy, bardziej zachłanny, jakby chciała przelać w ten gest wszystko, co mówiłaby mi, gdybyśmy nie zostali rozdzieleni. Gdybym ja tego nie spieprzył. Oddaję pocałunek z równą intensywnością.
Na chwilę świat przestaje istnieć – nie ma bólu, nie ma wczoraj ani jutra. Jest tylko ona, jej smak, zapach, ciepło ciała. Buduje mnie na nowo, składając fragment po fragmencie, a jednocześnie burzy nadkruszone mury.
Melody w końcu odrywa się ode mnie, jej policzki są zaróżowione, a wargi lekko opuchnięte. Patrzy na mnie z tym swoim uśmiechem, który sprawia, że chcę zrobić wszystko, by zawsze go widzieć.
– Mam nadzieję, że wiesz już wszystko, Axel. A przede wszystkim, że jesteś wart wszystkiego i zasługujesz na szczęście.
Patrzę, jak wychodzi, rzucając mi jeszcze jedno spojrzenie przez ramię. W tym momencie wiem, że nie oddam jej nikomu. Nigdy. I jeśli komuś mam uwierzyć, że jeszcze będzie dobrze...
To komu, jak nie jej?
*
Wyczuwam za sobą obecność Melody każdym zmysłem, a jej słodkawa woń, przełamuje zapach smażonych naleśników. Czuję na sobie jej spojrzenie, ale nie odwracam się. Przekładam ostatni placek na talerz i wyłączam palnik.
Słyszę cichy odgłos jej kroków na drewnianej podłodze, a potem ciepło jej dłoni na moich plecach. Wzdrygam się, ale nie z niechęci – to bardziej odruch, reakcja na coś, co wciąż wydaje mi się zbyt dobre, by mogło być prawdziwe.
– Axel – mówi miękko, a jej głos jest jak ciepły koc otulający moje zmęczone ciało. Jej palce lekko zaciskają się na mojej koszulce, przyciągając mnie bliżej. Odwracam się powoli, napotykając jej spojrzenie. Ma w oczach coś, czego nie widziałem u nikogo innego – bezwarunkową akceptację, jakby patrzyła nie tylko na to, kim jestem teraz, ale i na to, kim mogę się stać.
– Zrobiłeś naleśniki – mówi, uśmiechając się.
– Bo lubisz – mruczę.
– Uwielbiam. – Przekrzywia lekko głowę, a w jej oczach pojawia się troska. Unosi jedną moją dłoń i przygląda się poranionym kostkom. – Boli?
– Nie.
Unosi brew.
– Boli – przyznaję. Nie jestem przyzwyczajony, aby skarżyć się, że coś mi dolega, że nie chce mi się żyć, że najchętniej zdechłbym, ale ona samym spojrzeniem zachęca mnie do mówienia prawdy.
– Macie tu gdzieś opatrunki? – pyta.
– Nie musisz...
– Chcę – przerywa mi stanowczo, ale po chwili jej głos łagodnieje: – Pozwól mi, proszę, się tobą zaopiekować. To moja super moc.
– Przestań płakać, Axel! Jesteś już dużym chłopcem! Żadna dziewczyna nigdy cię nie zechce jak będziesz się tak mazał. Spójrz na ojca, on jest silny.
– Nie musisz mnie niańczyć, nie jestem dzieckiem – odpowiadam chłodno, wyswobadzając się z jej uścisku i odwracam się do niej plecami.
Zaciskam powieki. Czekam aż szum w uszach minie i serce przestanie walić jak kościelne dzwony. Każdy atak sprawia, że czuję się coraz słabszy, a mój umysł wyciąga wspomnienia, które mnie niszczą.
Melody odsuwa się ode mnie i siada przy stole. Spoglądam na nią. Wygląda na zranioną, ale nie spuszcza ze mnie zamyślonego wzroku.
Melody
Okay, trochę mnie to zabolało, ale staram się go zrozumieć. Jego reakcja sprawia wrażenie, jakbym swoimi słowami dotknęła jakiegoś bolącego miejsca.
Harvey mówił, że Axel nigdy nie opowiadał o swojej rodzinie. Nie wracał do przeszłości, nie zwierzał się, odrzucał wszelką formę troski. Jedynie podczas ataków nie miał siły walczyć. Jest jak niektóre z naszych koni – ze strachu potrafiły same sobie robić krzywdę, gdy tylko ktoś się zbliżał.
– Zapytaj mnie jeszcze raz – wzdycha nagle, tak ciężko, jakby wydawał z siebie ostatnie tchnienie.
Patrzę na niego zaskoczona, próbując zrozumieć, co ma na myśli. Jego głos brzmi inaczej – miękko, ale z nutą desperacji, jakby coś w nim walczyło, próbując wyrwać się na powierzchnię.
– Zapytaj mnie jeszcze raz – powtarza, tym razem ciszej, niemal szeptem.
Jego spojrzenie wbija się we mnie, ciemne, pełne bólu i czegoś jeszcze. To nie jest złość ani irytacja, które przed chwilą od niego biły. To... potrzeba?
Unoszę głowę, prostuję się i delikatnie powtarzam pytanie.
– Axel, czy mogę się tobą zaopiekować?
Przez jego twarz przemyka coś, co mogłoby być ulgą, ale równie dobrze może być bólem. Bierze głęboki oddech, jakby musiał się zebrać, zanim odpowie.
– Tak – mówi w końcu, a to jedno słowo, tak ciche i kruche, łamie moje serce.
Nie ruszam się od razu. Chcę, żeby wiedział, że szanuję tę chwilę i jedyne czego pragnę, to tylko być obok, kiedy tego potrzebuje. W końcu wstaję powoli i podchodzę do niego.
– Pokaż mi te dłonie – proszę łagodnie.
Nie odrywa wzroku ode mnie, ale unosi ręce. Poranione kostki, zniszczona skóra, ślady krwi. Przesuwam palcami po jego dłoniach, uważając, by go nie zranić bardziej. Widzę, jak jego ramiona się spinają, jak zaciska szczękę, próbując nie dać po sobie poznać, jak bardzo to wszystko go męczy.
– To musi naprawdę boleć – mówię cicho, bardziej do siebie niż do niego.
– Przetrwałem gorsze rzeczy – odpowiada, ale w jego głosie nie ma arogancji, tylko fakt.
Podnoszę wzrok na niego, chcąc coś powiedzieć, ale zatrzymuję się, widząc jego wyraz twarzy. Patrzy na mnie z takim skupieniem, jakby próbował zapamiętać każdy szczegół – moje oczy, dłonie, każde drgnięcie mięśni, albo sprawdza po prostu, czy nie ucieknę. Czuję, jak moje serce przyspiesza.
– Chcesz, żebym je opatrzyła? – pytam łagodnie, chcąc dać mu możliwość na podjęcie decyzji. On musi chcieć. Musi mi pozwolić. Chcę, żeby czuł, że ma prawo wyboru.
– Tak – odpowiada, nie spuszczając ze mnie wzroku.
Odwracam się i idę w stronę szafki, gdzie są opatrunki. Słyszę za sobą cichy dźwięk przesuwanych krzeseł. Wyciągam bandaże i maść, Axel siedzi na krześle, wyprostowany jak struna, nie odrywając ode mnie oczu nawet na moment.
Siadam naprzeciwko niego i delikatnie chwytam jego ręce. Czuję, jak się napinają, ale pozwala mi działać. Powoli zaczynam czyścić rany, starając się być jak najbardziej delikatna. Milczymy, ale cisza między nami nie jest ciężka – jest pełna niewypowiedzianych słów, które być może kiedyś znajdą drogę na zewnątrz. Harvey prosił, żebym nie przyznawała się, że wszystko mi opowiedział. Sam musiał to w końcu z siebie wyrzucić, ale Ax nie jest taki otwarty. Uprzedzał również, że po wczorajszym ataku może być nieprzyjemny i wycofany. Prosił, żebym się nie zrażała. Patrzył na mnie tak, jakbym miała być ostatnią deską ratunku dla jego przyjaciela. Tratwą, która podczas sztormu pomoże mu dopłynąć na bezpieczny brzeg.
– Dziękuję – mówi cicho. Na jego twarzy pojawia się cień uśmiechu, tak delikatny, że mogłabym go przegapić. Ale nie przegapiłam. I wiem, że to więcej, niż mógłby dać komukolwiek innemu. Potrafi być czuły, przecież widziałam to rano. I opiekuńczy, o czym świadczy to, że zareagował, gdy Aaron za bardzo na mnie naciskał. I kiedy byłam chora...
– Mel – szepcze. – Spójrz na mnie.
Spełniam jego prośbę.
– Nie potrafię sobie wybaczyć tego, że cię wtedy skrzywdziłem.
– Axel, nie musisz...
– Chcę – przerywa mi twardo. – Pozwól mi – dodaje łagodniej, niemal błagalnie.
Przez to, co powiedział mi Harvey boję się poruszać z nim trudne tematy, bo nie chcę, żeby cierpiał. Teraz, mając większy wgląd w jego życie, bardziej go rozumiem. Był wrażliwym dzieckiem. Zbyt wrażliwym na tak przykry los. Słuchał Chopina, do cholery! Czytałam mu książki, rysowaliśmy, graliśmy na pianinie... Nie dawał po sobie poznać, że rusza go wiele rzeczy, wydawał się chłodny i obojętny, ale widziałam więcej. Trzeba było się w niego wysłuchać. Pewnie nieświadomie wszystkie lekcje taty odnośnie koni, przenosiłam na niego.
Patrzy na mnie wyczekująco, jakby czekał na to, czy jestem gotowa go wysłuchać. Kończę opatrywać mu dłonie i chcę wstać, usiąść dalej, aby dać mu przestrzeń, ale chwyta mnie w pasie i sadza sobie na kolanach.
Machinalnie zaplatam dłonie na jego karku. Nawet w tym, jak mnie trzyma, czuję desperację. Jakby bał się, że zaraz ucieknę, gdy tylko usłyszę, co ma mi do powiedzenia. Harvey trochę przedstawił mi tok myślenia Axela, ale nie znamy do końca jej podstawy, bo życie jakie wiódł, było skutkiem czegoś wcześniej, o czym on nikomu nie mówił.
– Byłem wściekły – zaczyna pełnym napięcia głosem. Delikatnie zataczam palcem kółka na jego karku, żeby dać mu poczucie spokoju. – Kiedy zobaczyłem rodziców u Sawyerów… Przestraszyłem się. Myślałem, że nigdy ich już nie zobaczę. Że skoro mnie nie chcieli, to zniknęli na zawsze. Że będę mógł zacząć od nowa. Ale oni wrócili… Wrócili i przypomnieli mi, kim jestem. Przypomnieli mi o tym chłopcu, który bał się oddychać w ich obecności. Który starał się być niewidzialny, ale nigdy nie udało mu się być wystarczająco cicho... – Przymyka oczy i bierze głęboki wdech. – To matka oddała mnie do domu dziecka. Nie zabrała mnie opieka społeczna. To ona mnie nie chciała...
Nie jestem w stanie zapanować nad zdumieniem. Czuję jak krew odpływa mi z twarzy, bo... Jak można dobrowolnie oddać dziecko? Otwieram i zamykam usta, po prostu nie wiedząc, co powiedzieć.
– Miałem siedem lat – kontynuuje. Jego oddech przyspiesza, podczas gdy mój staje się coraz bardziej urywany pod ciężarem jego słów. – Między moimi rodzicami było już strasznie źle. Ciągłe kłótnie, matka obwiniała mnie o to, że to przeze mnie ojciec jest ciągle wściekły, a ja już naprawdę starałem się nawet nie oddychać w jego obecności. Mnie nie bił, ale ją tak. Przeze mnie. Przez to, że płakałem. Że byłem za głośno. Że się zaśmiałem. Że jestem głodny. Chory. Że stłukłem szklankę, że... Żyję. – Nie przestaje mi patrzeć w oczy, a jego głos z każdą chwilą staje się coraz bardziej pozbawiony emocji. – Powiedziała, że ojciec musi sobie przypomnieć, jak to było, gdy byli tylko oni i znowu ją pokochać, a wtedy po mnie wróci. Dlatego po tym, co ci powiedziałem nie próbowałem przeprosić, a później się skontaktować z tobą. Byłem pewien, że mnie nienawidzisz... Że już mnie nie będziesz chciała. Tak, jak ona kiedyś.
Oczy zachodzą mu mgłą i widzę jak się chowa. Jego dłonie zaciskają się w pięść na mojej koszulce. Czuję się, jakby moje serce miało pęknąć i mam ochotę po prostu wybuchnąć płaczem, ale on nie potrzebuje teraz mojego żalu i łez nad jego losem.
– Kiedy ich zobaczyłeś u Sawyer’ów znowu bałeś się wykazać jakąkolwiek reakcję, nauczyłeś się być jak cień – mówię cicho, gładząc palcem jego policzek. Chcę dać mu poczucie, że teraz już rozumiem. I tak moja wrodzona empatia nie pozwoliłaby mi dłużej chować urazy. – Stłumiłeś wszystko, a następnego dnia... Nie spotkaliśmy się w naszym miejscu, żeby iść razem do szkoły. Pamiętam, że się przede mną chowałeś. Wołałam cię, a ty uciekałeś... Znowu na mnie nie patrzyłeś. Gdybym nie była taka natrętna...
– Akurat do siebie nie musisz mieć żalu o nic – mówi znowu tym lodowatym tonem. – To ja...
– Wybaczam ci, Axel – przerywam mu. – Nie dlatego, że to, co zrobiłeś, nie bolało. Bolało. Tak bardzo, że przez lata nie mogłam znaleźć spokoju. Ale teraz widzę, kim jesteś naprawdę. Kim możesz być. Wybaczam ci, bo wiem, że tylko tak możemy iść dalej.
Mruga powiekami, a jego oczy stają się szkliste. Patrzy na mnie, jakby nie wierzył w to, co powiedziałam.
– Bywam agresywny – odpowiada twardo.
Ostrożnie kiwam głową, nie przerywając kontaktu wzrokowego.
– Miewam ataki paniki i takie jak ten z wczoraj.
Ponownie kiwam głową. Splatam dłonie na jego karku.
– Potrafię być niewyobrażalnie wielkim dupkiem.
Jeszcze jedno skinięcie.
– Walczyłem w nielegalnych walkach, wiele razy byłem bliski zabicia człowieka. Handlowałem prochami, niekiedy sprzedając je dzieciakom. Robiłem mnóstwo złych rzeczy, Melody. Przeze mnie zginął człowiek. – Oddech mu przyspiesza, a oczy napełniają się łzami. Z kącika ścieram palcem kropelkę. Chwyta mnie za dłoń, jakby chciał ją odtrącić. Cała truchleję.
– To boli, Axel – szepczę.
– Przepraszam. – Łagodzi chwyt i splata nasze palce. – Nie rozumiem, jak możesz być taka spokojna, kiedy mówię ci, że jestem złym człowiekiem – irytuję się. – Zasługujesz na spokój, Mel. Na kogoś, kto nie budzi się w środku nocy z krzykiem. Na życie, w którym nie musisz zastanawiać się, kiedy coś wybuchnie. Nie jestem tym kimś. Nie chciałbym cię zniszczyć.
– Nie ucieknę.
– Może nie teraz, ale...
– Nie odejdę, Axel. Może będziesz próbował mnie odtrącić. Może będą dni, kiedy będę myśleć, że to wszystko jest za trudne. Ale zostanę. Będę tu, nawet gdy wszystko będzie szło pod górkę. Bo wierzę w ciebie. Wierzę w nas. Gdybyś był złym człowiekiem, teraz tak byś nie cierpiał.
– Skąd ty się urwałaś, dziewczyno? – Odpuszcza zrezygnowany i przeciera dłońmi twarz.
Przesuwam palcem po sinych, ciemnych kręgach pod jego oczami. Następnie po bladych policzkach. Kolejnym punktem mojej wędrówki są popękane, czerwone wargi ze śladami zaschniętej krwi. Wygląda w tej chwili jak człowiek, który wyszedł z jakiejś bitwy i ledwo uszedł z życiem.
– Z planety miłości przecież, pamiętasz? – Unoszę palcem jego brodę i składam czuły pocałunek. – Zadawałeś mi to pytanie w dzieciństwie ze sto razy, dziwiąc się, gdzie produkują takie unikatowe osobowości.
Axel prycha śmiechem i przewraca oczami.
– Skromnością nie grzeszysz – parska ironicznie.
– Nie, bo znam swoją wartość i ty też poznasz swoją – odpowiadam całkiem poważnie. – I nie martw się, nie pozwolę ci się zranić, Axel. Na twoich kolanach nie siedzi dziewczynka krucha jak ze szkła, nie traktuj mnie tak. Jestem wrażliwa, ale nie słaba. Może trochę naiwna, ale nie głupia. Trochę zbyt emocjonalna. Za bardzo impulsywna. Zbyt mocno czuję, za szybko myślę. Ale mam serce gotowe cię kochać. Poza tym, miałam już ochotę zdzielić cię patelnią i jak mnie wkurzysz nie zawaham się jej użyć.
Ax wybucha śmiechem, ale ja pozostaję poważna.
– I wiesz co? – Pochylam się i przykładam usta do jego ucha. Przesuwam paznokciami po skórze na jego karku. Czuję jak drży i wbija mi palce w plecy. – Mam wrażenie, że chciałeś dać mi możliwość odwrotu. Nigdzie się nie wybieram. Teraz ty musisz podjąć decyzję.
Patrzy na mnie, a ja wstrzymuję oddech.
– Mam to zrobić słownie? – pyta, przekrzywiając zadziornie głowę.
– Już się dzisiaj nagadałeś. Nie przemęczaj się – żartuję. – Możesz to zrobić bez słów.
Jego pocałunek uderza we mnie z siłą huraganu. Jest gwałtowny, dziki, niemal desperacki, jakby cały świat poza nami właśnie przestał istnieć, a jedynym źródłem tlenu byliśmy dla siebie nawzajem. Jego dłonie zaciskają się na mojej talii, przyciągając mnie tak blisko, że czuję bicie jego serca, nierówne i chaotyczne, jak moje własne. Usta poruszają się z nieposkromioną namiętnością, jakby chciał w tym pocałunku zamknąć wszystkie niewypowiedziane słowa, żale, pragnienia i tęsknotę.
Nie ma w tym subtelności ani delikatności - to eksplozja emocji. Odpowiadam z taką samą intensywnością. Wczepiam palce w jego włosy, ciągnąc lekko, a cichy jęk wyrywa się z jego gardła, tylko podsycając to płonące między nami napięcie.
Jego oddech miesza się z moim, gorący i nieregularny, a nasze ruchy stają się coraz bardziej chaotyczne. Jego palce wędrują na moje plecy, zaciskając się. W mojej głowie wiruje, jakby cały świat został wywrócony do góry nogami, a jedyne, co mnie w nim utrzymuje, to jego usta i dotyk.
Nie wiem, czy to gniew, czy tęsknota, czy po prostu czysta potrzeba, która kazała nam zatracić się w sobie w ten sposób, ale czuję, że w tym jednym pocałunku oddajemy sobie wszystko - ból, miłość, strach, pragnienie. Wszystko, co przez te lata było tłumione, teraz znajduje swoje ujście.
A kiedy odrywamy się od siebie, tuli mnie do siebie, jakby w swoim ramionach trzymał cały świat. Oddychamy ciężko, szybko, a nasze serca biją w tym samym chaotycznym tańcu. W tańcu pełnym niepewności, co do przyszłości. W tańcu pełnym błędów, które popełniliśmy będąc z dala od siebie. W tańcu na krawędzi przepaści, gdzie każdy krok może być krokiem w pustkę, ale mimo to nie cofamy się. Oddajemy sobie nawzajem poranione serca, tak kruche i delikatne, z nadzieją, że potrafimy się nimi zaopiekować, z taką samą troską.
Może jestem naiwna... Może pożałuję, że robię tak duży krok w jego ciemność, narażając się na demony, które wciąż w nim mieszkają – widziałam je. Widziałam jak szarpią jego duszę, jak próbują zniszczyć i zabrać mu to, co jest w nim dobre. Może będę musiała stoczyć z nimi walkę o niego...
Ale jestem na to gotowa.
A Wy jesteście gotowi na ciąg dalszy tej historii? 🤭😏
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro