22.
Melody
Kiedy tylko wychodzę ze stajni, biorę nieco głębszy wdech. Przykładam dłonie do rozpalonych policzków. To jakieś szaleństwo. Axel niewiele powiedział, a jakby przekazał wszystko. Jednym pocałunkiem...
Zdaję sobie sprawę, że długa droga przed nami. O ile on się nie wycofa i będzie chciał nią iść, ale pierwszy krok został zrobiony.
Na ujeżdżal i dostrzegam Harveya obok którego idzie Bella. Chodzą sobie w kółeczko. Chłopak idzie ze spuszczoną głową, dłoń trzymając na grzbiecie klaczy. Tata siedzi na płocie. Uśmiecham się. Na pewno kazał mu z nią pospacerować. Następnym etapem będzie „rozmowa” a w trzecim zapewne pójdą na spacer do lasu. Tata ma swoje metody, a w pierwszej kolejności stawia na relację z końmi. Cóż, Harvey z Bellą już zaczęli ją tworzyć znacznie wcześniej.
Idę do domu. W kuchni zastaję mamę. Siedzi przy stole, pijąc kawę i czyta książkę. Wciąż jest w szlafroku. Unosi na mnie wzrok i uśmiecha się.
– Lepiej ci, skarbie? Już nie masz ochoty nikogo zdzielić patelnią?
– Nie – parskam.
– Upicie się pomogło?
– Nie – wzdycham i siadam obok niej. W jej oczach wciąż widnieje zmartwienie, a ja czuję wstyd za swoje zachowanie.
Wiele razy przepraszałam za czas, gdy miałam szesnaście lat. To był... trudny czas. Moje koleżanki przeżywały swoje pierwsze miłości, ciągle gadały o chłopakach, a ja nie potrafiłam otworzyć się na żadną relację, bo nikt nie był tym, którego naprawdę chciałam, choć spotykałam się z wieloma chłopcami. W każdym szukałam czegoś wyjątkowego, co dałoby mi namiastkę tego, co straciłam. Dopiero teraz zdaję sobie sprawę z tego, jak głęboko ukryty ból pozostawił po sobie Axel. Jak jego odejście wpłynęło na wiele aspektów mojego życia.
Mama dużo spokojniej podchodziła do moich eksperymentów – wymykania się w nocy, gdy tata zabraniał mi kolejnej imprezy nad jeziorem, po tym jak nie wróciłam o umówionej porze, bo się upiłam do nieprzytomności i przyjechał mnie szukać. Dużo się z nim wtedy kłóciłam, zarzucając, że odbiera mi wolność. Specjalnie naginałam zasady, żeby mieć powód do tej wewnętrznej złości, którą w sobie nosiłam, a nie do końca ją rozumiałam. Łapałam się tysiąca różnych zajęć, szukając czegoś, co zapełni w moim sercu pustkę.
Mama przeżywała w inny sposób mój bunt. Była, jakby pośrednikiem pomiędzy mną, a tatą, starając się załagodzić sytuację, ale kiedy coraz częściej sięgałam po alkohol, jasno wyraziła swoje obawy. Opowiedziała o swoim doświadczeniu sprzed wielu lat, gdy zdradził ją chłopak i uciekała przed uczuciami w picie. Jej historia dała mi do myślenia i przystopowałam, a później w moim życiu pojawił się Aaron.
Moi rodzice wcale nie mieli ze mną lekko. Byłam impulsywna, co stało się przyczyną wielu problemów. Zaliczyłam również tygodniowe zawieszenie w prawach ucznia przez głupi zakład z kolegą. Mama często powtarzała, że młodość ma swoje prawa, ale nie zwalnia z myślenia. A ja tak bardzo nie chciałam myśleć.
Miałam mnóstwo znajomych, ale czułam się cholernie samotna. Ciągle za czymś goniłam, pędziłam gdzieś, chowając się za maską dziewczyny, która niczego się nie boi i niestraszne są jej żadne wyzwania, ale zdarzało się, że podczas bezsennych nocy łzy same płynęły i nie rozumiałam, skąd się wzięły. Dlaczego czułam się nieszczęśliwa, skoro miałam wszystko?
Teraz już wiem. Nie było go przy mnie.
Wyciągam dłoń i zakładam mamie za ucho przyprószony lekką siwizną kosmyk włosów.
– Jesteś wspaniałą mamą, wiesz?
– A ty wspaniałą córką, Mel. Chyba się wyspałaś. Oczy ci błyszczą, kolorki wróciły. – Przekrzywia lekko głowę, uśmiechając się.
Odchrząkam.
– Tak. To... To była owocna noc. To znaczy... No... Wiesz. Dobrze przespana. Byłam strasznie zmęczona. – Plączę się pod jej uważnym spojrzeniem. Sięgam po filiżankę kawy. – A ty dobrze spałaś?
– Obudziliście mnie w nocy z Axelem i już nie mogłam zasnąć – odpowiada spokojnie, a ja wypluwam kawę na jej twarz.
– Przepraszam – mruczę, wycierając wierzchem dłoni usta. Mama serwetką przeciera twarz. Pozostaje poważna, ale widzę, że powstrzymuje się od śmiechu.
– Tylko rozmawialiśmy. Krótko. Zaraz poszedł.
– Osiągnęliście porozumienie?
– Tak. Tak myślę.
– To dobrze – wzdycha, ze szczerą ulgą. Dopiero teraz rozumiem, jak bardzo musiała się martwić w ostatnim czasie. – Możesz już zrezygnować z pracy u Gregory’ego.
– Nie. Dlaczego mam zrezygnować? – pytam zdumiona.
– Bo zgodziłaś się, nie chcąc spotykać Axela. Mam jakieś złe przeczucia, Mel. – Mama przykłada dłoń do klatki. – Zawsze wiedziałam, kiedy będziesz chora, albo wywiniesz jakiś numer. Matki to czują.
– Chcę wam oddać pieniądze.
– Nie musisz. Naprawdę...
– Ale chcę – upieram się. – Zawsze wszystko mi dawaliście i nigdy na nic nie musiałam zapracować, znosiloście moje wybryki i posiwieliście przedwcześnie. Teraz czuję się przynajmniej bardziej niezależna.
– Aaron ciągle coś do ciebie czuje. Nie odpuści łatwo – mówi, a w jej głosie słychać niepokój.
– Lubiłaś go.
– Tolerowałam – odpowiada, krzywiąc się nieznacznie. Unosi dłonie i wstaje. – Znam cię, i tak zrobisz jak będziesz uważała. Chciałam, żebyś wiedziała, co myślę.
Mama całuje mnie w czubek głowy i idzie na górę. Zaparzam sobie kawę i z lodówki wyciągam ciasto, które wczoraj przyniosła ciocia Crystal. Walczę ze sobą, żeby nie zanieść takiego zestawu Axelowi. Podświadomie wyczuwam, że potrzebuje teraz zostać sam, dlatego „śniadanie” składające się z kawy i sernika zjadam w samotności, rozważając słowa mamy.
Wiem, że Aaron wcale nie chce być tylko moim przyjacielem. Pokazuje mi to na każdym kroku. Jego stosunek do mnie przekracza granice przyjaźni. Ale przecież, jeśli nie dam mu żadnych przyzwalających sygnałów to w końcu odpuści, tak? Wydaję mi się, że jasno postawiłam granice.
Wpatruję się w okno, próbując uporządkować myśli. Każde wspomnienie ostatniej nocy z Axelem wywołuje we mnie lekki dreszcz – delikatne wspomnienie jego dotyku, spojrzenia... Jednak teraz czuję lekki niepokój.
Chciałabym wierzyć, że to początek czegoś trwałego, ale droga, jaką mamy przed sobą z Axelem, nie będzie łatwa. Oboje nosimy swoje bagaże, rany z przeszłości, które mogą zacząć krwawić przy najmniejszym potknięciu. Szczególnie on.
W myślach analizuję każde słowo, które wypowiedział, a każde spojrzenie, które wymieniliśmy, zdaje się potwierdzać, że nasze uczucia są głębsze, niż byliśmy gotowi przyznać. To przytłaczające, ale jednocześnie piękne – jak uczucie po długiej zimie, gdy nagle wstaje słońce i przypomina, że jest coś więcej niż tylko chłód.
**
Po południu, korzystając z okazji, że tata pojechał z grupą w teren i nie będzie się kręcił w pobliżu, idę do stajni. W środku zastaję pracującego wciąż Harvey’a.
– Jak ci idzie? – pytam.
– Dobrze – odpowiada. Rozgląda się wokół i zbliża się do mnie, lekko pochylając. Z poważną miną, kiwa na mnie palcem, abym się przybliżyła. Robię to, a on szepcze mi na ucho: – Opowiedziałem Arabelli połowę swojego życia, spacerując z nią po ujeżdżalni i wydawało mi się, że ona mnie słucha i wszystko rozumie. Macie tu dobrego psychiatrę? Zaczynam wariować w tym miejscu.
Wybucham śmiechem. Harvey patrzy na mnie z takim przejęciem, jakby naprawdę poważnie martwił się o swój stan psychiczny.
– Spokojnie. – Kładę mu dłoń na ramieniu. – Tutaj wszyscy gadamy z końmi. Jak się w nie dobrze wsłuchasz, to zdasz sobie sprawę, że nie tylko rozumieją, słuchają, ale też mówią.
– Czyli w takim razie jestem w samym centrum wariatkowa.
Ponownie się śmieję.
– Dokładnie. Jesteś wśród swoich, Harvey. Nie przejmuj się.
Uśmiecha się, jakbym naprawdę go uspokoiła.
– Wpadniesz dzisiaj wieczorem do nas? Chciałbym, żebyś pograła na pianinie.
Jego prośba mnie zaskakuje.
– Ja? Moja mama robi to znacznie lepiej. Może... – Przerywam, bo kręci tak stanowczo głową, że boję się, żeby nie skręcił sobie karku.
– Ty.
– Wszystko w porządku? – pytam zmartwiona, bo wydaje się być przybity.
– Tak. Ale jakbyś chciała mnie przytulić, to nie pogardzę. – Szczerzy zęby, ale jego oczy są strasznie smutne, jak u samotnego pluszowego misia na wystawie sklepowej, którego nikt nie chce.
– Chodź. – Rozkładam ramiona, a Harvey wtula się we mnie. Nie ma w tym nic niestosownego. Całą sobą czuję jego ciężar, ale nie ten fizyczny, a duchowy.
Harvey przytula się do mnie mocno, jakby potrzebował tego bardziej, niż ktokolwiek mógłby przypuszczać. Czuję, jak jego ramiona oplatają mnie z desperacją kogoś, kto zwykle ukrywa swoje emocje. W tej chwili, choć trwa tylko kilka sekund, wydaje się, że cały jego ból, wszystkie niewypowiedziane słowa i tęsknoty, z którymi musiał się mierzyć, znajdują chwilę wytchnienia.
– Dzięki, Mel – mruczy cicho, kiedy powoli się odsuwa, patrząc na mnie z wdzięcznością.
– Jakbyś chciał pogadać, to ja jestem. – Uśmiecham się lekko, próbując ukryć własne wzruszenie.
Wiem, że w jego życiu, tak samo z resztą, jak w życiu Axela, jest dużo więcej tajemnic i smutków, ale może to miejsce, ta codzienna bliskość z końmi i czas spędzony tutaj, pomoże im się uzdrowić – choćby po kawałku.
Patrzę na przestrzeń, w której tyle razy szukałam spokoju i sama powierzałam swoje troski końskim uszom. Nagle dociera do mnie, jak wiele mamy wspólnego – wszyscy, którzy zmagają się ze swoimi demonami, w ukryciu, w ciszy. Rodzice stworzyli na ranczu świat, który ma w sobie, coś, co pozwala uwolnić się od ciężaru, przynajmniej na chwilę.
Jestem przekonana, że obaj trafili w odpowiednie miejsce i nie są tu przypadkiem.
– Gdzie jest Axel? – pytam.
– Był tu jeszcze dziesięć minut temu. Zobacz, czy go nie ma u Hope.
Przechodzę powoli przez korytarz, witając się z końmi. Gdy wchodzę do lewego skrzydła, stąpam na paluszkach. Konie tutaj lubią spokój. Jestem już blisko boksu Hope, który znajduje się prawie na samym końcu korytarza, gdy słyszę głos Aarona:
– Cześć, Melody.
Odwracam się w jego stronę. W jednej dłoni trzyma pudełko z ciastem, a w drugim dwa kubki kawy.
– Och, cześć – odpowiadam.
– Byłem w domu, ale nikogo nie zastałem. Tak myślałem, że pewnie jesteś tutaj. Jak się czujesz?
– W porządku. Byłam zmęczona, potrzebowałam się wyspać.
– Masz wyłączony telefon, a byłem w miasteczku i pomyślałem, że cię odwiedzę. Nie dałaś mi odpowiedzi odnośnie dzisiejszego wyjścia wieczorem.
– Daruję sobie. Na pewno znajdziesz chętnych na wspólny wypad.
W jego łagodnej twarzy coś się zmienia. Przebiega przez nią jakoś cień niezadowolenia, ale mija tak samo szybko, jak się pojawił.
– Wyglądałaś ostatnio na cholernie przybitą, myślałem, że wspólnie wyjście poprawi ci nastrój.
– Już jest mi lepiej, więc...
– To może tym bardziej powinnaś wyjść? Nie daj się namawiać. Żadna z dziewczyn nie tańczy tak dobrze, jak ty. No i uwielbiasz karaoke, świetnie śpiewasz...
– Śpiewam tragicznie, Aaron – parskam, czując się coraz bardziej przyparta do muru, choć nie wiem, dlaczego. Jest we mnie jakieś poczucie winy wobec niego. Nie mam w zwyczaju tłumaczyć się ze swoich decyzji, ale on wzbudza we mnie coś takiego...
– Dzisiaj piątek, wszyscy będą pijani i nikt nie zwróci uwagi, a my się zabawimy – żartuje. – Proszę. – Robi słodkie oczka, do tego skomląc jak błagający o smakołyk psiak.
– Wiesz...
– Przecież powiedziałaś, że nie, Mel. Po co się tłumaczysz? – Z boksu Hope rozlega się pełen napięcia głos Axela. Serce mi podjeżdża do samego gardła.
Kurwa! Siedział tak cicho, że...
Gdy ujawnia swoją obecność, wychodząc z boksu, to tak jakby nagle z jasnego, błękitnego nieba błysnęły pioruny. Atmosfera zmienia się momentalnie, jakby powietrze zgęstniało, nasycając się niewidocznym napięciem.
Aaron patrzy na Axela, jego spojrzenie twardnieje, choć stara się to zamaskować sztucznym uśmiechem. Axel natomiast staje przy mnie z wyrazem twarzy, który można nazwać zarówno chłodnym, jak i pełnym czujności. Oczy ma ciemne i nieprzeniknione, a jego ciało zdaje się emanować niebezpiecznym spokojem, gotowym eksplodować w każdej chwili. Jego spojrzenie prześlizguje się po Aaronie, on z kolei wydaje się próbować zachować swój dotychczasowy luz, ale napięcie w jego twarzy zdradza, że nie przychodzi mu to z łatwością. Rzuca mi dziwne, oskarżycielskie spojrzenie, jakbym go zdradziła.
– Chyba potrafi sama podjąć decyzję, nie potrzebuje do tego psa obronnego – mówi Aaron, siląc się na beztroski ton, choć w jego głosie pobrzmiewa wyraźna nuta wyzwania.
Axel przekrzywia lekko głowę, jakby dokładnie analizował każde słowo Aarona. Jego uśmiech jest zimny, pozbawiony radości, aż przechodzą mnie dreszcze.
– Powiedziała, że nie chce iść – odzywa się spokojnie, ale w tym spokoju jest coś nienaturalnego, jakby celowo podkreślał swoje słowa, by nie pozostawić żadnych wątpliwości.
Aaron nie ustępuje, a jego uśmiech powoli zanika.
– Ostatecznej decyzji nie podjęła, czyż nie? – rzuca, spoglądając mi prosto w oczy, jakby próbował przypomnieć mi, że to ja mam wybór.
W tej chwili czuję się między nimi jak linia graniczna, jakby obaj próbowali przeciągnąć mnie na swoją stronę. Axel stoi niewzruszony, ale bije od niego mroczna determinacja, podczas gdy Aaron stara się nie okazywać emocji, choć jego twarz zdradza frustrację.
– Pamiętam cię – mówi wolno Aaron, a w jego głosie pobrzmiewa coś, czego nigdy nie lubiłam. Ta zaczepność, z którą zwracał się do swoich rywali w zawodach. O tak, zawsze bardzo lubił rywalizację.
– Ja nie mam pojęcia, kim jesteś – odpowiada chłopak lekceważąco tonem.
– Ja cię pamiętam ze względu na dzień, w którym upokorzyłeś Melody na oczach całkiem sporem widowni. Nie mogła się pozbierać długimi miesiącami. Tak, zdecydowanie zapadłeś w pamięć właśnie z tego powodu.
W perfekcyjnej masce obojętności Axela coś pęka. Przez jego twarz przemyka ból, jakby Aaron zadał mu bardzo precyzyjny cios, który zachwiał jego równowagą.
Czuję, jak złość narasta we mnie w odpowiedzi na ton Aarona, ale też na całą sytuację, która eskalowała zdecydowanie za szybko. Wściekłość i bezsilność mieszają się we mnie, kiedy widzę, jak obaj stoją naprzeciwko siebie, gotowi zetrzeć się słownie – a może i nie tylko.
– Wystarczy! Rozejść się! Nigdzie dzisiaj nie idę! Zostaję w domu, bo tak! – mówię stanowczo, a mój głos odbija się echem w pustym korytarzu stajni. Aaron odwraca się w moją stronę, jego twarz jest nadal wykrzywiona w grymasie niezadowolenia.
– Trzymaj, twoje ulubione ciasto jagodowe. Myślałem, że zjemy razem, ale okoliczności nie są sprzyjające. Innym razem. – Wciska mi w dłonie pojemniczek z ciastem.
Odwraca się na pięcie, mijając Axela bez słowa, ale czuć, że jego frustracja nie zniknęła. Zostajemy sami, a cisza, która zapada, jest ciężka i pełna niedopowiedzeń.
– Idiota – prycha Axel, gdy Aaron znika nam z oczu. – Poza tym twoje ulubione ciasto to brownie.
Na chwilę zapominam o złości i frustracji, jakie wywołało to spotkanie, bo jego słowa mnie rozczulają.
– Pamiętałeś... – mówię cicho, zaskoczona.
– Oczywiście, że pamiętałem. – Uśmiecha się lekko, ale jego spojrzenie jest pełne powagi. – Dziwi mnie, że on tego nie wie.
– Nie wie, bo odkąd cię nie było przestałam je jeść. A poza tym nie musisz być zazdrosny.
– Nie jestem zazdrosny.
Parskam śmiechem, bo choć jego twarz pozostaje kamienna, w oczach tańczą iskry gniewu.
– Akurat. Jeszcze trochę, a para pójdzie ci uszami. – Nabijam się z niego, chcąc choć na chwilę rozładować to duszne napięcie, które pozostawił po sobie Aaron. Nie chcę, żeby ta sytuacja zepsuła coś, co właściwie dopiero budujemy.
– Co to za koleś? Ciągle się wokół ciebie kręci.
– Byliśmy razem – przytakuję ostrożnie.
Axel mruży oczy, a jego głos jest pełen twardości:
– Uważaj na niego. Wciąż na ciebie leci, a ty z nim pracujesz. Nie podoba mi się to.
– Ale ja na niego nie! – mówię dobitnie, chcąc, aby efekt przyswojenia tej wiedzy był natychmiastowy. – To przez ciebie jestem nadal dziewicą, więc naprawdę możesz być spok... – Zakrywam usta dłonią.
Na twarzy Axela pojawia się lekki uśmieszek, brwi unoszą się do góry, a oczy błyszczą z zaciekawieniem.
Chyba nie powiedziałam tego tak głośno, jak mi się wydaję... Z resztą, przecież tylko konie mogą jeszcze trochę porżeć ze śmiechu.
– No odpowiedz jej, Axel! Bardzo ciekawe rzrczy się dzieją w tym lewym skrzydle! No, kurwaz telenowela! – Rozlega się prześmiewczy głos Harveya. Chyba nigdy w życiu nie byłam tak zażenowana żadną sytucją.
– Pójdę już – szepczę, starając się ukryć rumieniec i wymknąć się, zanim zapadnę się pod ziemię.
Odwracam się, chcąc odejść, ale Axel łapie mnie za rękę, jego dotyk jest zdecydowany. Zatrzymuje mnie, a moje serce przyspiesza, czując jego bliskość. Axel delikatnie odgarnia kosmyk moich włosów i układa swoje dłonie na moich policzkach, zmuszając mnie do spojrzenia mu prosto w oczy.
Jego wzrok jest tak intensywny, że zapominam o wszystkim dookoła. Jakby między nami istniała tylko ta chwila.
– Co robisz dzisiaj wieczorem, skoro już wiemy, że nie idziesz nigdzie z tym frajerem? – pyta cicho, jego głos zachrypnięty
– Spędzam go z tobą – odpowiadam natychmiast. – Jeśli tylko tego chcesz...
Uśmiech Axela jest nieco zadziorny. Wstrzymuję oddech. Patrzy na mnie, a jego wzrok przesuwa się z moich oczu na usta, zatrzymując się tam na dłużej.
– Mogę coś ci powiedzieć? – szepcze, pochylając się jeszcze bliżej, a jego ciepły oddech muska moją skórę.
– Mów – odpowiadam równie cicho, nie mając siły, by oderwać od niego wzrok.
Nie padają jednak żadne słowa. Zatapiam się w kolejnym pocałunku, który mówi znacznie więcej niż słowa.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro