Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

21.

Melody

 

Widok Hope jedzącej siano z ręki Axela jest dla mnie balsamem na serce. Kiedy jadła sama, zaledwie skubała źdźbła. Od niego zajada się, jakby dostała prawdziwy rarytas od samego szefa kuchni. W efekcie nie chce jeść, jeśli nie jest od niego. Gdy tylko ma pustą dłoń, ona szuka jedzenia na nim, choć ma stosik siana tuż pod nosem. Nie dziwię jej się. Jest do schrupania... Nieważne. Potrząsam lekko głową, hamując nieco swoją wybujałą wyobraźnie, ale ciężko mi powstrzymywać uśmiech.

Zadziwia mnie to, jak wszystko się we mnie uspokoiło. Nagle. Jak za włączeniem jakiegoś przycisku, nastała cisza. Czuję spokój, aż boję się oddychać, żeby nie zepsuć tej chwili.

Przyglądam się jego zamyślonemu wyrazowi twarzy, dłoni błądzącej po szyi klaczy i...

O Boże, tak bym chciała zapytać, o czym w tej chwili myśli, ale nie chcę się odezwać, żeby nic nie zepsuć. Mam ochotę dotknąć go, sprawdzić, czy to co wydarzyło się niedawno jest naprawdę. Czy on tu jest...

Bo gdyby okazało się, że spadłam z  konia, uderzyłam się w głowę i jestem w śpiączce, a mój umysł pokazuje mi przedsionek nieba, to po przebudzeniu się, na pewno bym umarła z żalu.

W zasadzie czuję się, jakbym przebudziła się z bardzo długiego snu. Jakby siedem lat temu wyłączyła się część mojego serca, duszy, umysłu, odchodząc wraz z nim i dopiero teraz wszystko znowu jest na swoim miejscu.

– Już jest twoja – mówię cicho.

Axel rzuca mi pytające spojrzenie.

– Hope. Jest twoja. Tata jej nie odda nikomu, bo będzie należała do ciebie. Wybrała cię.

– Skąd wiesz?

Bo ja kiedyś też wybrałam ciebie i zwyczajnie to czuję.

– Zaufaj mi. Masz w niej już przyjaciółkę do końca życia. Porozumienie dusz i tym podobne. A jeśli w to nie wierzysz, nie musisz. Wystarczy, że ja wierzę. Tobie i tak to przyjdzie z czasem.  – Mrugam do niego okiem.

Axel patrzy na mnie, jakby próbował przetrawić moje słowa, a jego oczy wędrują od Hope do mnie, pełne jakiegoś rodzaju niewypowiedzianego zdumienia. Widzę, jak usta mu się lekko rozchylają, jakby chciał coś powiedzieć, ale cisza, jaka zapanowała, jest zbyt piękna, by ją przerywać.

Hope przysuwa się jeszcze bliżej do jego dłoni, jakby sama chciała podkreślić to, co powiedziałam. Axel delikatnie gładzi ją po pysku. Jest w tym geście coś niemal opiekuńczego.

Natomiast spojrzenie, którym mnie obdarza, jest pełne czułości. Nie wytrzymuję. Wyciągam dłoń i kładę ją na jego ramieniu, a on reaguje natychmiast, jakby czekał na ten gest. Łapie moją rękę i przyciąga mnie do siebie, a ja wtulam się w niego, czując, jak jego oddech wyrównuje się z moim. Nic nie mówimy – nie potrzebujemy słów. W tej chwili wszystko, co było skomplikowane, wydaje się proste, jakby każdy fragment naszych serc wrócił na swoje miejsce.

 Axel lekko pochyla się nade mną, jego czoło dotyka mojego, a ja zamykam oczy, wsłuchując się w cichy rytm naszych serc. Po huśtawce emocji jaką ostatnio przeżyłam, nie jestem w stanie zapanować nad łzami. Nie jestem do końca pewna tego, co się dzieje, jak będzie wyglądał następny dzień, ale w tej chwili... liczy się tylko ten moment.

Słysząc głos taty, witającego się z jednym z koni, oboje odsuwamy się od siebie. Biorę głęboki wdech i wstaję, Axel ponownie skupia się na Hope.

Rzucamy sobie krótkie spojrzenie, że na razie zostawiamy nasze porozumienie w tajemnicy. Ja jestem oswojona z emocjami, on nie. Oboje potrzebujemy czasu, żeby właściwie ogarnąć to, co się dzieje.

Gdy tata zbliża się do boksu i bez słowa układa ramiona na krawędzi, uśmiecham się do niego.

– Patrz, cud. – Wskazuję dłonią na Axela karmiącego Hope, ale tata zerka na nich przelotnie, po czym jego wzrok znowu ogarnia mnie całą.

– Dlaczego płakałaś? – pyta, patrząc tym swoim przenikliwym spojrzeniem troskliwego ojca, który jest gotowy zadać ból każdemu kto skrzywdzi jego córeczkę, i to gorszy niż sama przeżywa.

– No... ze wzruszenia przecież. Znasz mnie. – Wzruszam ramionami i przecieram oczy pozbywając się kropli osiadłych na rzęsach. Wystarczy niewielka ilość łez, żebym wyglądała, jakbym przepłakała całą noc. Nic nie ukryję. – Mama śpi?

– Wstała.  – Tata przenosi wzrok na Axela. Chłopak się nie odwraca, chociaż nawet ja czuję to palące spojrzenie taty. Ax jest wytrwały i całkowicie skupiony na Hope. Ja za każdym razem, gdy tak na mnie patrzy mam ochotę wyznać mu wszystkie swoje grzeszki i błagać o przebaczenie. A o wielu rzeczach nie ma pojęcia. I jest zdrowszy.

– To pójdę do niej – mruczę, powstrzymując się od spojrzenia na chłopaka. Wydaje się być zrelaksowany, więc... No. Chyba jest bezpieczny, nie?

Rzucam ostatni raz okiem na klacz i uśmiecham się. Pokłada się do snu, układając pysk na udach Axela. Dobrze, niech zbiera siły. Oboje niech je zbierają.  

Tata przesuwa się, całuję go w policzek, mówię, że kocham i odchodzę, choć nie bez małej dawki niepokoju. Zanim zniknę za zakrętem, obracam się w ich stronę. Tata wchodzi do boksu.

Gdy widzę Harveya tulącego się do Belii, która również odwzajemnia ten gest, zawieszając pysk na jego ramieniu, przystaję nie chcąc psuć im tej namiętnej chwili, ale kiedy słyszę głos Harveya, wpycham pięść do ust, żeby się nie roześmiać:

– No i co, piękności moja? Mamy tylko siebie. Jasna cholera, ta twoja grzywa jest niesamowicie miękką i lśniącą. Jakiego szamponu używasz? Ta sierść taka gładka, jedwabista... Cudowna. – Całuje Bellę w chrapy.

– Przykro mi, że muszę przerwać wam tą intymną chwilę, ale informuję, że tu jestem.

Harvey zerka na mnie niczym nie speszony. Lubię go. Ale ma w sobie cichy smutek i jakąś tęsknotę. Tak samo jak Axel. Coraz bardziej ciekawi mnie co ich ze sobą połączyło. Wydają się być diametralnie różni, a jednocześnie mają w sobie jakiś ciężar. Tak, Harvey pomimo całej swojej postawy też.

– Co te konie w sobie mają, Mel? – pyta całkiem poważnie.

Podchodzę bliżej.

– Moc uzdrawiania.

– Uhm. – Zamyka oczy i przykłada czoło do czoła Belli. – Czuję jak mi coś przekazuje. Jakieś wibracje, albo coś.

– Powinieneś spróbować jazdy konnej.

– Naucz mnie. – Od razu podchwytuje podekscytowany, ale jego wzrok przenosi się gdzieś za mnie. – Albo nie. Twój ojciec niech mnie nauczy – parska nerwowo.  

Odwracam się za siebie, a w naszą stronę zmierza Axel.

– Harvey... Spójrz na mnie – szepczę. – Mrugnij okiem, jeśli coś ci zagraża.

Mruga szybko siedem razy, ale uśmiecha się, co znaczy, że podchwycił żart.  

– Ty go tak urządziłeś? Pobiliście się? – pytam Axela. Przewraca oczami.

– Nie pobiliśmy, tylko mieliśmy sparing. W kontrolowanych warunkach. A że to sirota i sam się nadział na prostego, to już nie mój problem.

– Ale ty wyglądasz normalnie – zauważam, lustrując jego twarz. W zasadzie robię to tylko, żeby sobie bezkarnie popatrzeć, bo jest taki przystojny. To magnetyczne, nieco przymglone spojrzenie, cwaniacki pół uśmieszek i... nagle dociera do mnie, że kiedy ja jestem w pracy, tutaj po południu kręcą się ludzie. Dziewczyny. Dużo dziewczyn. Młodych. Ładnych...

Stop, Mel!

Jego kącik ust unosi się nieco wyżej do góry, jakby doskonale wiedział o czym myślę, a ten błysk w oku...

Cholera, odwracam od niego wzrok, bo nadciąga mój ojciec.

– Harvey chcę się nauczyć jeździć – informuję.  

Tata rzuca mu krótkie spojrzenie.

– Bierz konia i na ujeżdżalnie – mruczy.

– Teraz? – dziwi się Harvey.

– A kiedy?

Otwieram boks, zakładam Belii kantar i przypinam uwiąz, po czym wręczam go Harveyowi.

– Eee... A ten... To ubranko takie na grzbiet? Jest taka... naga jakaś.  

– U nas konie są gołe i wesołe – odpowiada tata. – Praktykujemy jazdę naturalną.

– No idź, Harvey – odzywa się złośliwie Axel. – Poujeżdżasz trochę gołą babę.

– Tobie by się bardziej przydało, marudo. ‐ Harvey próbuje trzepnąć dłonią przyjaciela w głowę, ale ten się uchyla. Jest naprawdę szybki.

Tata przewraca oczami, przykłada dłoń do czoła, ale parska śmiechem, kręcąc głową.

– No już, jazda. Nie mam całego dnia – rzuca.

– Chodź, maleńka. Będziemy zacieśniać więzi. – Harvey cmoka na Bellę. Klacz posłusznie wychodzi.

– A ty bierz się do roboty, Axel – mruczy tata.

– Sam?

– A w czym ci pomóc? – Unosi brew. Patrzą na siebie chwilę, a ja odnoszę jakieś dziwne wrażenie, że ta krótka wymiana zdań wcale nie odnosi się do pracy. To dosłownie sekundowe wrażenie mija tak samo, jak się pojawia, gdy tata wręcza mu widły. – Godzina.

Ax prycha i przewraca oczami, patrząc za nim gniewnie, gdy odchodzi.

– A jak masz ochotę mi pokazać środkowego palca, to wiedz, że mam też oczy z tyłu głowy! – woła tata.

Właśnie dlatego wolałabym, żeby tata chwilowo o niczym nie wiedział. Nie będzie się wtrącał, ale zajedzie mi Axela w pracy, nie będzie miał siły, ani czasu.

Chłopak spogląda na mnie.

– Twój ojciec to świr – mruczy.

– Ale kochany świr – parskam. – Pomogę ci.

– Poradzę sobie – mówi stanowczo.

Pomogę ci.

– Nie...

– Och, Boże. Zamknij się i daj mi te widły. – Wyrywam mu sprzęt z rąk. – Daj sobie pomóc.

– Masz wolne, Mel. Odpocznij – mówi miękko i podchodzi do mnie. Rozgląda się wokół i odruchowo robię to samo. Jego dłoń unosi się i dotyka delikatnie mojego policzka, gładząc skórę. Przymykam powieki. – Odpocznij – powtarza szeptem, jakby mnie hipnotyzował.

– A jak się obudzę i ciebie nie będzie? – pytam z autentycznym lękiem.

– Będę, Melody – zapewnia cierpliwie.

Przygryzam wargę, ale kiwam głową na znak zgody. Wypiję kawę z mamą. Trochę ochłonę...

– To nadal działa? – pyta, muskając wciąż palcem mój policzek.

– Co?

– Mój dotyk. Nadal chcesz więcej?

W odpowiedzi przyciągam go do siebie i całuje. Krótko, ale wystarczająco, żebym mogła dostrzec w jego oczach iskry. Odpycham go lekko i odchodzę, z nadzieją, że również czuje taki sam niedosyt, co ja.  

Korzystając z okazji, że jesteśmy już w połowie, chciałam Wam bardzo serdecznie podziękować za gwiazdki i komentarze – dzięki temu ja też mam, co poczytać ;)

Do następnego 🥰

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro