18.
Axel
Czuję się jak totalny wrak. Harvey ma rację, że po każdym takim ataku coś we mnie umiera – wola walki. Ten jeszcze nie był taki silny, możliwe że złagodzony, bo w porę opanowany. Ból jeszcze ćmi w głowie i wkurwia mnie totalnie wszystko. Leżę cały dzień skulony na łóżku z kapturem na głowie, w zaciemnionym pokoju i najchętniej zdechłbym, żeby już nigdy więcej tego nie czuć.
Resztkami sił przewracam się na brzuch i wyciągam dłoń. Wsuwam ją pod łóżko. Czując pod palcami fakturę drewna, uspokajam się, jakby dotykając skrzynki, tych kilka dobrych wspomnień ze swojego życia, które Melody w niej zamknęła, miało moc trzymania mnie nadal na powierzchni.
A ona chciała je utopić.
Nie mogłem na to pozwolić. Poczułem się, jakby wrzuciła do wody nasze wspólne dziecko, więc kiedy tylko Mel zniknęła mi z oczu, wskoczyłem jej szukać.
Pamiętam, jak dokładaliśmy tam różne pierdoły. Chociażby spleciony przeze mnie z łodyg kwiatków pierścionek, który bezwiednie jej wręczyłem. Wiem, że jest w tej skrzynce, bo sam go tam wkładałem.
– Oświadczasz mi się? – zachichotała.
– Nie... To tylko...
– Tak! – Ze śmiechem rzuciła mi się na szyję, przewracając nas na ziemię. – Będę najlepszą żoną. Taką jak moja mama. Zobaczysz, obiecuję. Tylko ja będę lepiej gotowała niż ona. Moja mama nie umie. Będziesz się ciągle uśmiechał i już nie będziesz taki smutny, Axel. Nie bądź już taki smutny, proszę.
Nie winię jej za to, że chciała się pozbyć tych wspomnień. Ma prawo czuć do mnie nienawiść, sam ją do siebie odczuwam od wielu lat. Po tym, jak wyjechałem i byłem z dala od niej, wszystkie moje demony rzuciły się na mnie, bo byłem pozbawiony jej ochronnego uśmiechu i ciepła. Bez niej nie miałem sił.
Nie zatrzymałem jej, gdy wyszła ze stajni, bo stałem osłupiały, nie rozumiejąc, dlaczego porwała tą kartkę. Na jej widok wszystko się we mnie poprzewracało. Przypomniałem sobie te karteczki, którymi w siebie rzucaliśmy przez kilka dni, zanim ona pierwsza postanowiła mi odpowiedzieć prosto w oczy, twierdząc, że karteczki są dziecinne, choć mieliśmy po osiem lat. Wtedy też zapomniałem języka w gębie i po prostu stałem, gapiąc się na nią.
Onieśmielała mnie tym, jak na mnie patrzyła, bo nie znałem takiego spojrzenia. No i była bardzo ładna, a ja cholernie nieśmiały i zamknięty. Jedyna broń, jaką miałem przed światem to ten cholerny kaptur i muzyka, jakby miały mnie chronić przed całym złem.
A ona to widziała, czy uśmiechnąłeś się w duchu, a na nią patrzyłeś, jak na nic nie znaczący kurz? – przypominają mi się słowa Harvey’a.
Gdyby tylko wiedziała, jak rzeczywiście ją odbieram... Jaki kocioł we mnie zrobiła od pierwszego spotkania. Jakby wszystkie zakurzone guziki odpowiedzialne za emocje nagle powariowały. Nic dziwnego, że system się przegrzał, na prośbę Harvey’a o opowiedzeniu o matce. To po prostu za dużo. Po tylu latach wyłączania wszystkich emocji, nagle takie zawirowania są dla mnie szkodliwe.
Słyszę, że ktoś wchodzi do domu. Naciągam kaptur głębiej na oczy. Kroki są coraz bliżej. Czuję dziwny lęk. Przed oczami staje ojciec, w dniu, gdy zostałem oskarżony o kradzież i przyjechał po mnie na komisariat...
Nienawidzę tego stanu. Nienawidzę czuć się taki słaby i bezbronny, gdy własna głowa mnie pokonuje.
– Ax, przepraszam. – Słyszę głos przyjaciela i rozluźniam się. Ściągam kaptur z głowy. Tamten koszmar się skończył. Ojciec zniknął z mojego życia, a matka nie żyje. Więcej ich nie zobaczę. A mimo to ciągle czuję się, jakbym brodził w bagnie, które wciąga mnie głębiej i głębiej.
– Nic nie zrobiłeś. Powiedziałeś prawdę. – Przecieram dłońmi twarz i siadam.
– Zależy mi, bo oboje się męczycie. Wiesz, jak chciałbym, żeby ktoś patrzył na mnie tak, jak ona na ciebie?
– Jak spojrzy głębiej, będzie spieprzała, byle jak najdalej ode mnie – mruczę. – Moje demony pożrą ją i nawet jednej kosteczki nie zostawią.
– No nie wiem... Raczej wydaje mi się, że stanie z nimi do walki. Wiesz, kiedy ostatni raz ktoś tak czule się ze mną obszedł, jak ona, gdy zmieniała mi opatrunek, choć była blada jak ściana i byłem pewien, że padnie? Jakieś dziesięć lat temu i była to moja matka. I tylko wspomnienie o niej sprawiło, że nadal jestem człowiekiem, a ulica nie wydrapała mi z serca tej cząstki dobra, którą mi dała. Jeśli Melody jest twoim jedynym bezpiecznym schronieniem, dlaczego przed nią uciekasz, skoro ona jest gotowa rozłożyć ramiona, żebyś się w nich schował?
– Jak młoda? – Zmieniam temat na klacz, a Harvey wzdycha, ale nie drąży. Nie mam siły. Nie teraz.
– Zamontowali jej kroplówkę. Będzie karmiona sondą. Trzeba ją podbudować, żeby w ogóle miała siłę wstać. Ciebie też.
– Pójdę do niej...
Drzwi ponownie się otwierają i wiem, kogo niesie. Już nigdzie nie pójdę. Pan B. wchodzi do środka i staje w progu sypialni. W jednej ręce trzyma pudło pizzy, w drugiej Jacka Danielsa.
Unoszę brwi.
– Głodni? – pyta.
*
Obserwuję go cały czas. Zastanawiam się, o co mu chodzi, a kiedy prosi Harvey’a, żeby poszedł do klaczy i zostajemy sami, przez chwilę obaj siedzimy w milczeniu.
– Praktycznie nic nie zjadłeś.
– Nie jestem głodny – odpowiadam chłodno. Nie panuję nad tym.
Przez chwilę znowu trwa cisza. Nie wiem, co kombinuje. Jeśli chce nas stąd wyrzucić, wolę żeby walił prosto z mostu. Otwiera butelkę i podsuwa w moją stronę. Nie zawraca sobie głowy szklankami.
– A Harvey? – pytam.
– To osobista rozmowa, bo widzisz... To z tobą mam problem.
Bez wahania wypijam pierwszy łyk, patrząc mu w oczy. Przełykam alkohol, czując, jak pali mi przełyk, a jednocześnie odciąga uwagę od buzujących myśli. Pan B. obserwuje mnie uważnie. Przesuwam butelkę w jego stronę. Również wypija łyk i odstawia na środek stolika.
Nadal milczy. Ja również. Pomiędzy nami trwa cisza. Nie wiem, czego chce, ani co próbuje osiągnąć, więc czekam.
– Nie zapytasz, jaki mam z tobą problem?
– Nie. To pana problem. Nie pomogę. Musi pan sobie poradzić z nim sam.
Ku mojemu zdumieniu wybucha śmiechem. Przysuwam sobie bliżej butelkę. Będzie mi potrzebne dzisiaj wsparcie alkoholu.
Z jakiegoś powodu pan B. patrzy na mnie z sympatią, czym mnie przeraża.
– Zaimponowałeś mi wczoraj. Walczyłeś bardzo... profesjonalnie. Gdzie, i do jakiego klubu chodziłeś?
Milczę.
– Od kiedy trenujesz?
Milczę.
– Walczyłeś na ringu?
Milczę.
– Tak swoją drogą, Melody nie znosi mieć zapiętych guzików pod samą szyję. Musi mieć rozpięte trzy. Nigdy nie zapinaj jej kurtki do samego końca, ani nie próbuj obwiązać szyi szalikiem, gdy będzie zimno, bo prędzej cię nim udusi.
Mrugam powiekami. Mój mózg ledwo kontaktuję. Wybrał sobie dogodny moment na wywiad.
– Dlaczego mi pan to mówi?
Na jego twarzy pojawia się drwiący uśmieszek.
– Mam cię – mruczy i celuje we mnie palcem. Przecieram twarz dłońmi.
– Dopiero na wspomnienie o Mel coś się zmieniło w twojej twarzy. – Z jakiegoś powodu wydaje się być rozbawiony, a ja jestem coraz bardziej wkurwiony, choć sam nie wiem dlaczego. Nie lubię się odsłaniać, a jeszcze bardziej być przejrzany.
Wypijam potężny łyk alkoholu, mając nadzieję, że moje cholerne serce się zamknie.
– Słyszałem waszą rozmowę. Twoją i Mel. A później z Harvey’em. Byłem trzy boksy dalej. Okresowo cierpię na bezsenność i spędzam noce w stajni.
Zamieram z butelką w ręce.
Kurwa, kurwa... To znaczy, że on? Że...?
Cholera.
Uśmiecha się.
– Skoro już straciłeś grunt pod nogami, pogadajmy – mówi lekko i wyciąga dłoń, a ja niechętnie oddaję mu alkohol.
– Wysłużył się pan wzmianką o córce, żeby mnie zmiękczyć?
– Na chwilę obecną to jedyny twój słaby punkt, który znam. Pozwól, że skoro już znalazłem szczelinę, pogrzebię w niej nieco bardziej. – Uwaga... – Pochyla się, patrząc mi w oczy. Nie odwracam wzroku. – Może zaboleć.
– Też mi nowość – prycham.
Gwałtownie podsuwa mi butelkę, ruchem tak mocnym, że gdyby nie mój refleks, spadłaby na podłogę.
– Siedem lat temu patrzyłem jak moja córka z radosnej, pogodnej dziewczynki zamieniła się w cień samej siebie. Na moich oczach, po wiadomości o twoim wyjeździe, pękło jej serce. Jej cierpienie po stracie ciebie nie trwało tydzień, czy dwa. Nawet nie miesiąc, a rok, choć myślę, że po prostu je wyciszyła. – Zawiesza głos, jakby chciał, żeby jego słowa porządnie we mnie wniknęły. Coś mnie pali w klatce piersiowej i nie jest to alkohol. – Patrzyłem jak z nadzieją chodziła do skrzynki na listy i jak bardzo zawiedziona odchodziła. Jak podrywała się na dźwięk telefonu, na pukanie do drzwi. Nie raz słyszałem, jak w nocy płakała, szeptając twoje imię przez sen. Miała koszmary... I to nie mnie już wołała, tylko ciebie. Właściwie przestała mnie wołać, odkąd zacząłeś przychodzić do niej nocami, bo wtedy też skończyły się jej sny. Miała tak bujną wyobraźnie, że koszmary to była norma.
Mój oddech przyspiesza. Otwieram usta, ale on jedynie kiwa głową, że tak – wiedział o moich nocnych wizytach. I pozwalał na to.
– Sawyer’owi też wiedzieli, że się wymykasz, ale żadne z nas nie zabroniłoby wam tego, bo wiedzieliśmy, jak silna więź was łączyła. Skończyły się twoje bóle, a Melody nie miała koszmarów. Bylibyśmy barbarzyńcami, gdybyśmy wam zabronili tych nocnych spotkań.
Czuję, jak jego słowa uderzają we mnie jak zimne, stalowe ostrze. Skręcam się w środku, słysząc o bólu Melody, o którym nie miałem pojęcia. Przez chwilę próbuję zignorować ciężar na klatce piersiowej, ale obraz Mel, która czekała na choćby jedno słowo ode mnie, wżyna się w moje myśli jak piętno.
– Dlaczego pan to mówi? – pytam w końcu, próbując utrzymać głos na poziomie chłodnej obojętności.
Patrzy na mnie spokojnie, ale jego wzrok jest twardy, przenikliwy.
– Chcę, żebyś zrozumiał, Axel, że to, czego teraz unikasz, to właśnie to, czego ona najbardziej potrzebuje. Prawdy. – Robi przerwę, by napić się kolejny raz. – Jeśli jej nie dasz wyjaśnienia, jeśli nie powiesz, co naprawdę czujesz i czego się boisz, zostawisz ją z tym samym bólem, co przed laty, i on się nie skończy. Twój też nie. Wybaczy ci. Jestem tego pewien. Nie wiem, czy będzie w stanie zaufać. Nie powiem ci, jak sobie poradzić z jej zranieniem. Efekt tego będziesz musiał znieść sam.
Cisza między nami gęstnieje, a ja próbuję zebrać myśli. Melody... czekała na mnie. Wołała moje imię... Byłem wtedy pewien, że mnie znienawidziła za to, co powiedziałem, nie potrafiąc sobie poradzić z sytuacją, w jakiej się znalazłem. Dlatego już do niej nie podszedłem, ani nie szukałem kontaktu. Bałem się, że mnie odepchnie tak samo, jak zawsze odpychała mnie matka, gdy chciałem przeprosić, że zrobiłem coś źle, przez co gniew ojca spadał na nią. Nauczyłem się, że jeden błąd może przekreślić wszystko. Dlatego po przeprowadzce do Pine Hollow byłem taki cichy. Bałem się, że jeśli zrobię coś nie tak, Sawyer’owie mnie odeślą. Było mi u nich dobrze, a przez starych nauczyłem się być niewidoczny. Im mniej się rzucałem w oczy, tym spokojniej było w domu. Nauczyłem się żyć w tej ciszy tak bardzo, że przestałem praktycznie mówić.
Jego kolejne słowa sprawiają, że znowu coś we mnie się kruszy. Jakby doskonale mnie znał. Jakby wszystko o mnie wiedział i tak naprawdę nie muszę już o niczym mówić:
– Przestań chronić ją przed swoim bólem, jakby była zbyt krucha, żeby to wytrzymać. Ma geny swojej matki, a przede wszystkim jej serce. Aniołem też nie jestem. Nigdy nie byłem. Cassie jako jedyna zobaczyła we mnie coś więcej niż pomiot szatana, jak mnie nazywali. Mel zobaczyła w tobie coś więcej niż przybłędę. Jeśli spojrzysz na siebie jej oczami, zobaczysz całkiem w porządku gościa, który przeszedł przez piekło i sam nie stał się diabłem.
– Tego bym nie powiedział – mruczę.
– Zabiłeś człowieka?
– Byłem blisko.
– Ja też.
Marszczę brwi.
– Czy choć raz miałeś ochotę zabić swojego ojca?
– Nie raz...
– Ja też. Czujesz się winny czyjejś śmierci?
– Dwóch osób.
– Przyczyniłeś się do nich bezpośrednio? Przyłożyłeś do tego rękę?
– Nie...
– Więc nie jesteś winny. Przestań się karać – mówi twardo.
Nie wiem dlaczego to akurat jemu jestem w stanie w to uwierzyć.
Palą mnie powieki. Zamykam oczy. Ale to nie pomaga. Płomień jedynie się wzmaga. Przykładam pięści do oczu. Obejmuję głowę dłońmi, wczepiam palce we włosy, pociągając za nie z taką siłą, że czuję jak wyrywam kosmyki, gdy nagle silne ramiona oplatają mnie, przyciągając do siebie.
Od wielu lat nikt mnie nie przytulił. Ostatnią osobą, która to zrobiła była Melody. Tylko jej na to pozwoliłem.
– Nie jesteś sam, Axel – mówi cicho. – Po prostu pozwól sobie pomóc. Zrywanie opatrunków może cholernie boleć, bo rany nigdy się nie zabliźniły, ale uwierz mi, że jeszcze może być dobrze. Jestem tego najlepszym przykładem. Możesz się uwolnić, tylko daj sobie na to szanse.
Na te słowa spod moich powiek wypływają pierwsze łzy. Ocieram je. Ale pojawiają się kolejne, jednak jest ich zaledwie kilka. Widmo matki, która zabraniała mi płakać ciągle gdzieś nade mną wisi.
Ale rozmawiamy.
Wypijamy całą butelkę whisky. Pan B. opowiada mi o swoim ojcu tyranie, ja o matce, która zafundowała mi w dzieciństwie pranie mózgu i odebrała prawo do przeżywania jakichkolwiek emocji. Z ojcem nie łączyły mnie żadne relacje. Matka była tak toksyczna, że zniszczyła we mnie dziecko, którym nie zdążyłem być. Nie miałem prawa nim być.
On mówi o swojej siostrze, której nie zdołał ochronić przed jej demonami i stracił ją. O tym jak długo nosił w sobie poczucie winy, od którego pomogła mu się uwolnić dopiero żona.
Ja opowiadam o swojej siostrze, którą dane mi było mieć tylko rok, a zostałem obarczony winą za jej śmierć, choć nawet mnie nie było wtedy w domu. Musiałem zmierzyć się nie tylko z własnym cierpieniem, ale też przyjąć na barki ból matki, która oskarżała mnie o to, że klocek, który Nelly połknęła był na podłodze, bo nie posprzątałem dokładnie w pokoju.
On mówi o swojej żonie, która stała się dla niego światłem w ciemnościach.
Ja o tym, że wspomnienie o Mel było jedyną kotwicą, która trzymała mnie przy życiu.
Om mówi o swoim długoletnim końskim przyjacielu, którego musiał uśpić, ja wspominam o Tylerze. Nie reaguje na wzmiankę, w jaki sposób zginął. Może jesteśmy zbyt nawaleni, żeby zarejestrował.
– Teraz już rozumiem – bełkotam, gdy oboje pijani, podtrzymując jeden drugiego zmierzamy do sypialni. – Kiedy ludzie mówili, że ma pan dar w uzdrawianiu koni, a pan zawsze odpowiadał, że to nie dar, tylko zrozumienie, czym jest cierpienie i strach.
– Tego się nigdy nie zapomina, nigdy do końca nie odejdzie, ale zamienione w coś dobrego ma dużą moc – mamrocze, kładąc mnie na łóżku. Przykrywa kołdrą.
W pijanym amoku, mając nadzieję, że obaj nie będziemy tego pamiętać, wyznaję:
– Jak byłem gówniarzem wiele razy myślałem, że chciałbym mieć takiego tatę jak pan.
– Jak nic więcej nie spierdolisz, jeszcze będziesz mi mówił „tato”. Nie gwarantuję tylko, że nie będę teściem z piekła rodem.
Parskam śmiechem, a po chwili zasypiam.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro