Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

17.

Axel

 

Ja pierdolę...

Co zrobiłem, że Melody porwała tą kartkę?

Spoglądam na klacz, która unosi łeb. Kucam na przeciwko niej. Wpycha chrapy w moją otwartą dłoń. Drapię ją za uchem, i podsuwam siano. Skubie wargami, a ja wstrzymuję oddech. Może jednak zje... Ostatecznie wydmuchuje gorące powietrze, którym pozbywa się posiłku z mojej dłoni.

– Ty jesteś kobietą. Powiedz, co zrobiłem nie tak? Przecież nic nie powiedziałem. Nawet się uśmiechnąłem...

– A ona to widziała, czy uśmiechnąłeś się w duchu, a na nią patrzyłeś, jak na nic nie znaczący kurz? – Słyszę kpiący głos Harvey’a. –  Mimika twojej twarzy jest uboga bardziej niż żebrząca Rumunka pod kościołem. Jak wy się spiknęliście kiedyś, skoro jesteście jak forteca i młot pneumatyczny? Jako dziecko umiała ci czytać w myślach?

– Nie mam pojęcia co zrobiłem... – warczę.

– Pewnie nic, Ax – wzdycha. – I to jest problem. Miałeś przed sobą kobietę w piżamie, w całkiem przyjemnym, intymnym klimacie, i co zrobiłeś? Bo nie wyglądała, jakbyś wygłodniały dopadł do jej ust, i chociaż w ten sposób przekazał, co naprawdę czujesz.

– Może się wkurwiła, że zapiąłem jej te guziki – prycham.

Harvey przewraca oczami.

– Spoko, właśnie idzie do typa, który chętnie rozepnie nie tylko jej guziki, ale też swój rozporek.

Patrzę na niego pytająco.

– Wyszła stąd cholernie rozżalona.  Nie oczekuj, że zostaniesz zrozumiany, jeśli nie mówisz, co ci leży na sercu.

– Co ci powiedziała? – warczę.

– Zatrzymałem ją, gdy wychodziła z domu. Miała podpuchnięte oczy, więc chyba płakała. Powiedziała, że zaczyna pracę u Aarona, bo twoja obojętność łamie jej serce, i nie jest w stanie przebywać z tobą w jednym pomieszczeniu. Jest szczera, Axel. Mógłbyś się wiele od niej nauczyć.

– Nie jestem obojętny – mruczę. – Serio ta kartka mnie ruszyła.

Od niej zaczęły się nasze liściki. Bo oczywiście Mel mi odpisała. A rzucając zwiniętą w kulkę karteczką ze swoją odpowiedzią, trafiła mnie w czoło.

– Nie jesteś obojętny, wiem. Ale tak wyglądasz w jej oczach, a ona jest wulkanem emocji, w porównaniu do ciebie. Dobra, wiem, co jest ci potrzebne. – Klepie mnie po ramieniu. – Daj jej tydzień na ochłonięcie. Wracamy na treningi. Dzień w dzień, trening i sparing. Po ludzku. Z zasadami. Wyżyjesz się trochę, oczyścisz umysł. A później z nią pogadasz. Tak?

Pogadasz... Prosta rzecz, a dla mnie tak cholernie trudna.

– Potrenujmy rozmowę teraz, i opowiedz mi o swojej matce.

Czuję się, jakbym dostał obuchem w łeb.

– Co, kurwa?!

– O twojej matce.

Pierwszy odruch?

Ucieczka. Zrywam się do niej, jak te spanikowane konie, gdy ktoś chce pomóc, ale każdy ruch kojarzy im się z bólem.

Harvey zastępuje mi drogę, blokując wyjście z boksu. Czuję jak wzbiera we mnie wściekłość.

– Mam wrażenie, że to ona jest winna temu, jak się chowasz, Ax. Po prostu to z siebie w końcu wyrzuć.

– Lepiej zejdź mi z drogi, Harvey. Dobrze ci radzę – syczę.

– Nie.

– Odsuń się.

Harvey kładzie mi dłoń na ramieniu.

Strącam ją. Oddech mi przyspiesza. Robi mi się gorąco, a serce wali w tak szybkim tempie, że zaczynam mieć mroczki przed oczami. Zaciskam i rozluźniam pięść.

Jestem taki sam jak ojciec. Skoro na myśl o własnej matce, budzi się we mnie potwór, jestem taki sam jak on... Nie panuję nad gniewem.

– Ax... Co się dzieje?

Tonę...

– Zostaw go, Harvey! – Rozlega się ostry głos pana B. Zaciskam powieki. Przykładam dłonie do uszu, ale to nic nie pomaga. Słyszę ogłuszający szum, a ból zaczyna się w płacie czołowym.

– Chodź ze mną, Axel. – Czuję, jak ktoś oplata mnie ramieniem, a po chwili narzuca kaptur na głowę i gdzieś prowadzi.

Nie obchodzi mnie gdzie.

*

Idź do diabła, gówniarzu! – wydziera się mama, i odpycha mnie tak mocno, że upadam na podłogę. Jej twarz jest cała mokra od łez, a usta wykrzywione we wściekłym grymasie. Pod prawym okiem widnieje ogromny siniak. Przeze mnie. Znowu.

– Przepraszam, mamusiu. Nie chciałem – odpowiadam drżącym głosem. Chciałem ją tylko przytulić, żeby się nie gniewała.

– To wszystko twoja wina! Znowu go zdenerwowałeś! Po co się tak wydzierałeś?!

– Miałem koszmar...

– Moje życie jest koszmarem odkąd się pojawiłeś! – krzyczy, a ja zasłaniam uszy.

Staram się nie płakać. Nie chcę jej bardziej zdenerwować. Nie wiedziałem, że krzyczę... Miałem straszny sen. To w nim krzyczałem.

– Przestań płakać, Axel. Po prostu przestań! Jesteś już za duży na płacz! To go tylko denerwuje!

– Przepraszam. Już nie będę. Obiecuję. Już nigdy nie będę płakał – szepczę.

Tylko znowu mnie kochaj.

*

Łagodne dźwięki pianina, przywracają mnie z powrotem do rzeczywistości. Czuję się jak na ciężkim kacu. Tępy, pulsujący ból głowy, łagodzi spokojna muzyka.

– Napij się.

Na oślep, nie otwierając oczu, ze strachu przed rażącym światłem, wyciągam dłoń. Ktoś podaje mi butelkę wody i wypijam do połowy, a mimo to wciąż mnie pali w gardle, ale nie jestem w stanie więcej wypić, bo się porzygam. Przyciskam pięści do oczu, ale ktoś łagodnie odciąga mi je od twarzy. Z trudem rozchylam powieki. Wzrok mam zamazany. Sam nie wiem, czy chcę go odzyskać, ale potrzebuję wiedzieć, kto tak pięknie gra.

Obracam głowę w stronę źródła. Przy pianinie siedzi kobieta. Długie czarne włosy opadają swobodnie na plecy. Ale jestem pewien, że to nie Mel. Ona ma krótsze włosy, trochę za ramiona, jaśniejsze. Zawsze potargane i niesforne jak ona.

Salon jest przyciemniony. Zasłony nie przepuszczają światła. Wsłuchuję się w spokojną melodię, i powoli się uspokajam. Opieram się o oparcie kanapy.

Jestem wykończony. Chcę spać.

Pan B. Jakby to wyczuwa. Łapie mnie delikatnie za ramiona i kładzie. Nakrywa kocem. Zamykam oczy.

– Graj dalej, Cassie. Zagraj utwór dla Zoe – mówi cicho.

**

Gdy ponownie otwieram oczy, nadal słyszę muzykę. Jej delikatne dźwięki, przeprowadzają mnie z fazy snu do jawy. Cichy jęk wydobywa się z mojego gardła. Czuję się gorzej, niż po najcięższych walkach. Wszystko mnie boli. Mięśnie palą, jakbym miał gorączkę. Ciało wydaje się być ciężkie jak worek kamieni. Tak samo jak mój zepsuty łeb.

Pamiętam zaledwie strzępki tego, co ponownie sprowadziło mnie na parter i zadało nokautujący cios. Może to i lepiej. Im mniej wspomnień i uczuć, tym jestem bezpieczniejszy.

Wyciągam rękę po stojącą na stoliku wodę...

I spadam z kanapy.

– Jasna cholera – mruczy pan B. muzyka milknie. Pomaga mi wstać i sadza na kanapie.

– Nie jestem niedołężny – warczę. – Nie musi się pan nade mną litować. To lekką migrena, a nie porażenie mięśniowe.

– Możesz sobie gryźć i kopać, ile chcesz. W boksach mam pięć takich buntowników, plus doszła mi ostatnio samobójczyni, która chce się zagłodzić na śmierć. I wszystkie je łączy jedno: cierpienie i brak wiary w to, że może się skończyć.

– Nie jestem koniem.

– Nie. Nie jesteś. Ale reagujesz w ten sam sposób na pomoc.

– Nie potrzebuję...

– Siadaj. – Łapie mnie za bluzę i usadza z powrotem. – Musimy pogadać.

Czyli koniec. Nie wypuści mnie stąd, dopóki nie powiem wszystkiego. Możemy się pakować. Może to i lepiej. Nie będę się kręcił przy Melody, i mieszał jej w głowie swoim popapranym umysłem. Nie chcę, żeby przeze mnie płakała.

– Jeśli chce pan znać prawdę, co tu robimy...

– Od jak dawna masz ataki paniki i bóle głowy?

– Co?

Nie takiego pytania się spodziewałem.

– Dobrze słyszałeś. Odpowiedz. – Jego krótkie komunikaty, nie współgrają z miękkością tonu.

– Nie wiem..  Od... odkąd pamiętam. Czemu...?

– Kiedy pojawiają się najczęściej?

– Gdy przeżywam silne emocje – mamroczę.

Pan B. milczy chwilę, pełen zadumy. Serio, nie wiem, po którym z rodziców, Melody jest taka wybuchowa, skoro oboje to oazy spokoju. Gość myśli, aż słyszę jak trybiki w jego głowie pracują. Nie powie nic bez dokładnego przemyślenia.

– Dzisiaj masz wolne. Odpocznij. Przyjdę do ciebie wieczorem. – Wstaje, a ja odprowadzam go zdumionym wzrokiem.

Co on kombinuje?

Melody

Jestem strasznie niespokojna, choć mam, co chciałam. Mnóstwo pracy. Mnóstwo ludzi. Atmosferę pełną śmiechu i życzliwości. Uśmiechniętego od ucha do ucha Aarona, przy którym czuję się... dobrze. Nie jest skomplikowany. Nie muszę niczego doszukiwać się w jego oczach, rozszyfrowywać, co czuję, czy myśli. Wszystko mam jak na dłoni.

Oprócz pracy w stajni i dookoła, po południu prowadzę zajęcia dla dzieciaków, płatne ekstra. Za wypłatę, którą zaoferował mi Gregory, mogłabym w zasadzie wyprowadzić się od rodziców i żyć spokojnie na własny rachunek, do tego oddawać im pieniądze z nadgodzin. Bo co mi w życiu pozostaje?

Oddać się pracy. Mogę być już spokojna. Dostać pracę u Gregorego, to jak dodzwonić się do papieża. Po prostu cud. A rzucić, to grzech.

A mimo to, nie jestem spokojna, choć głowę mam zawaloną pracą, i robię to, co kocham.

Ten niepokój jest głęboko pod skórą. Ciągnie mnie z powrotem do domu. Tam, gdzie w cale nie chcę być, ale coś mi ciągle mówi, że popełniłam błąd. Czasem żałuję, że nie jestem taka opanowana, jak rodzice. Że nie potrafię myśleć na chłodno i przeanalizować sytuację, tylko poddaję się emocjom i działam impulsywnie. Gdybym była inna, nie rzuciłabym tak nagle studiów.

I może nie spotkałabym ponownie Axela.

– I jak pierwszy dzień? – pyta Aaron, gdy ranczo powoli pustoszeje, a ja macham na pożegnanie grupce dzieciaków. Mała Ally przesyła mi całusa. Odsyłam buziaka, a moje serce się roztapia. Kocham dzieci.

– Super – odpowiadam zgodnie z prawdą.

– Dzieciaki cię kochają, Mel. Będziesz cudowną mamą.

– Och... Możliwe  – parskam.

– Z naszych rozmów pamiętam, że chciałaś mieć kilkoro.

– No tak...

– Zaśmiałem się, że jestem za, bo to dużo seksu.

Już się nie śmieje. Nie chcę przekraczać tej cienkiej granicy.  Tak, pamiętam, że myślałam, że to Aaron będzie ojcem moich dzieci.

– Przepraszam – mruczy. – Po prostu czas, który z tobą spędziłem to najlepsze wspomnienia. Tęsknie za tym, chyba nie masz mi tego za złe.

– Nie... Nie mam.

– To dobrze, bo często do nich wracam. Ustawiłaś wysoką poprzeczkę dla innych kobiet.  – Puszcza mi oczko, i zdobywam się na lekki uśmiech. – No dobra, skoro już koniec pracy, odwiozę cię do domu.

– Przejdę się. Nie chcę za szybko wracać...

– W takim razie cię odprowadzę.

– Nie chcę być niegrzeczna, ale...

Trąbienie klaksonu, które rozprasza naszą rozmowę jest jak wybawienie.

I wygląda na to, że moje wybawienie jeździ niebieskim, zdezelowanym pick- upem, który ledwo zipie, i powinien zostać wymieniony na lepszy model lata świetlne temu. Ale mój tata, to mój tata. Jakby się uparł to trupa by ożywił, i trzyma tak z uporem maniaka tego złoma przy życiu.

Nawet nie wysiada z samochodu, a jedynie wystawia głowę zza szyby, i woła:

– Wsiadaj, córcia!

– Ma wyczucie czasu – burczy Aaron, i macha mu dłonią.

Ojciec nie odmachuje. Dobrze przynajmniej, że nie pokazał środkowego palca.

– Miły jak zawsze – żartuje Aaron, ale wyraźnie słychać napięta nutę w jego głosie.

Nigdy się nie lubili.

– W takim razie, do jutra. – Żegnam się, ale jemu nie wystarczy zwykły uśmiech. Przytula mnie. No i nie ma w tym nic złego, gdybym nie czuła się troszeczkę przytłoczona.

– Do jutra – mówi miękko, czule.

Wyswobadzam się z jego ramion, i idę do samochodu.

Nawet drzwi dobrze nie zdążam zamknąć, a tata rusza z kopyta.

– O której planowo kończysz pracę? – pyta.

– No... Nie wiem, chyba różnie będzie.

– Będę po ciebie przyjeżdżał.

– Dlaczego?

– Bo chcę spędzić z tobą trochę czasu, zanim ktoś mi go ukradnie, i będę musiał wpisać się w grafik.

– Nie zapowiada się, żeby ktoś miał ci go ukraść – wzdycham ciężko i zapinam pas. Na zakręcie z tyłu rozlega się brzdęk jakiś butelek. Oglądam się za siebie. Widząc whisky w przezroczystej reklamówce, patrzę na ojca, ale on ma wzrok utkwiony w drodze.

– Dla kogo to? – pytam podejrzliwie.  

– Dla mnie.

– Wypijesz trzy butelki? Coś się stało? Pokłóciłeś się z mamą? Rozwodzicie się? Nie pijesz przecież. Alkohol może cię zabić! Nie jesteś przyzwyczajony! Mama jest, ty nie!

Zerka na mnie jednym okiem. Jednym, rozbawionym okiem.   

– Wszystko w porządku, córcia. Czasem każdy potrzebuje trochę luzu.

– Boże, nie wierzę! Jesteś chory? Ty i luz?

– Mel – mruczy, ucinając.

– Okay, okay. Już nic nie mówię – wzdycham, i zamykam oczy. Jestem dzisiaj naprawdę zmęczona.  

Całkiem bezwiednie w mojej głowie pojawia się zaklęcie Axela: ecie pecie, niech cię jutro świat nie zmiecie.

I zupełnie bez mojej woli,  wargi kształtują się w delikatny uśmiech.

Ale serce przenika dotkliwy ból, jakby moje wspomnienia dotykały wciąż niezagojoną ranę.

Mam nadzieję, że to zaklęcie zadziała.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro