16.
Axel
W nocy nie mogłem spać, a wszystko we mnie rwało się, żeby iść do Mel – wspiąć się, jak dawniej po ganku, wejść na zadaszenie i zapukać do jej okna... Powiedzieć, że kłamałem wtedy, ale boję się, że w ten sposób oddam jej serce, i pójdzie dalej, nie oglądając się już za siebie. A mam wrażenie, że ten brunecik – nie pamiętam, jak typ ma na imię – jest nią cholernie zainteresowany. Coś mi się w tym gościu nie podoba. Nie dała jasnej odpowiedzi, czy coś ich łączy, ale wydaję mi się, że z jego strony uczucie jest znacznie silniejsze.
Jeszcze trzymam na wodzy myśli i emocje, ale jak kretyn ciągle dotykam miejsca, w którym zetknęły się jej usta z moją skórą.
Po wczorajszej akcji, czuję się dziwnie naładowany energią. Zupełnie inaczej, niż wtedy gdy jeździłem po dostawę towaru, komuś pogrozić, zastraszyć, lub odebrać dług, albo przygotowywałem się tygodniami do walki, którą zazwyczaj wygrywałem – po tych akcjach byłem jak wrak. Do wszystkiego podchodziłem bez emocji. Wyłączałem je, stając się maszyną do wykonywania poleceń, a noce zapełniały myśli, czy byłbym w stanie zabić człowieka. „Awansowałem” w hierarchii szybciej niż Harvey, który najczęściej stał na czatach. On inaczej radził sobie z wyrzutami sumienia, zatracając się w imprezach, kobietach i używkach.
Chował się pod przykrywką wyluzowanego chłopaka, ale wczoraj widziałem, jaki był podekscytowany, że uratowaliśmy tego konia. Żartował, że teraz jesteśmy jak super bohaterowie, a nie złoczyńcy, i nasze nabyte „moce” mogą przysłużyć się dobru.
Oddałem mu tym razem łóżko. Zasnął jak dziecko, a ja pół nocy spędziłem, siedząc na schodkach przed chatką, i gapiłem się w okno Melody.
Dochodzi piąta, więc wstaję z kanapy, przebieram się, i wychodzę do stajni. Nie jestem nawet zaskoczony, gdy okazuje się, że drzwi nie są zamknięte na klucz. Pewnie pan B. spędził całą noc z nowym koniem. Dawniej też tak robił. To mi przypomina, że siedział też przy mnie, gdy miałem atak migreny, i podobno mamrotałem o jego córce. Może z litości nie wyrwał mi języka. Harvey zapewniał, że nic mu nie powiedział, bo nawet nie wypytywał, ale mam dziwne wrażenie, że wie znacznie więcej, niż na okrętkę wyznaliśmy.
Wchodzę do środka, a konie zaczynają chóralnie rżeć na mój widok. W zasadzie nie cieszą się na mnie, tylko bliską wizje żarcia. Faktyczną radość okazują ojcu Melody. Ledwo słyszą jego głos, a wszystkie mają już wystawione łby z boksów.
Wiedziony jakimś impulsem kieruję się do lewego skrzydła, które robi za „szpital” dla koni, i zmierzam do ostatniego boksu, gdzie został umieszczony wczorajszy ocaleniec. W zasadzie to młoda klacz. Oprócz chwili w trakcie walki, nie wykazała żadnych więcej instynktów. Gdy przyjechaliśmy na ranczo, i pan B. wyprowadził ją z przyczepy, ledwo szła, z łbem zwieszonym tak nisko, że prawie ryła chrapami po ziemi. Położyła się na środku stajni i nie miała zamiaru się ruszyć dalej. Wczoraj po raz pierwszy przekonałem się, że konie też mogą płakać. Z jej oczu autentycznie leciały krople łez. To tak mnie ruszyło, że gdyby Mel pierwsza jej nie przytuliła, przysięgam, że sam bym to zrobił.
Podchodzę do boksu, i zaglądam do środka. W półmroku poranka dostrzegam Melody, skuloną na sianie obok klaczy. Jest otulona kocem, a jej długie, ciemne włosy rozrzucone są w nieładzie. Jedną rękę ma wyciągniętą w stronę klaczy, a jej palce delikatnie spoczywają na szyi zwierzęcia, które również drzemie.
Opieram się o drzwi, napawając się tym widokiem, jak pieprzony zboczeniec, bo nie jestem w stanie oderwać wzroku od stóp Melody – ma na sobie grube skarpetki z minionkami, a odsłonięta część nóg ukazuje satynową, białą piżamę w czerwone serduszka. Powinienem się wycofać, gdy dziewczyna przebudza się i pierwsze co robi, to patrzy w stronę klaczy, nie zauważając mnie jeszcze, ale – jak na emocjonalnego wampira, który już za dzieciaka karmił się jej reakcjami – pozostaję w miejscu, ciekawy, kiedy mnie dostrzeże.
Coś w mojej głowie mówi, że jestem ostro pojebany, ale obserwacją celu też się zajmowałem, i to było najciekawsze zajęcie, które dawał mi Bestia.
Dziewczyna obraca się na brzuch, a klacz podnosi łeb, kierując chrapy w jej stronę. Mel całuje ją w nos, i gładzi po szyi.
– I jak się dzisiaj czujesz? Lepiej? – pyta czule. – Tutaj jesteś bezpieczna, maleńka. Nikt cię nie skrzywdzi, obiecuję. Jesteś głodna? – Sięga po siano i podtyka klaczy, ale ta jedynie obwąchuje, lecz nie rusza. Opuszcza z powrotem łeb. Melody wzdycha i odrzuca koc. Cholernie cienki ten materiał...
– Zmarzniesz – mruczę odruchowo, i zanim zdążę odgryźć sobie jęzor, Melody odwraca głowę w moją stronę.
Melody
Serce mi podskakuję na dźwięk jego głosu, a zderzenie z jego spojrzeniem jest jak wpadnięcie w nagły wir. Opiera ramiona na drzwiach boksu. Jego twarz znowu jest nieprzenikniona, ale te oczy... Zwyczajnie mącą mi w głowie.
– Martwisz się? – pytam, zakładając ręce na piersi. Dzisiaj przynajmniej nie mam na sobie tej dziecinnej różowej piżamy w czarne kocięta.
Co nie zmienia faktu, że po raz kolejny stoję przed nim w piżamie.
– Dopiero co byłaś chora – odpowiada spokojnie, i wchodzi do boksu. Podnosi koc, delikatnie go otrzepuje ze słomy, i narzuca mi na ramiona. Jego wzrok zsuwa się powoli w dół, a ja czuję, jak moje serce przyspiesza.
Bez słowa sięga do mojej koszuli i zapina jeden z guzików, a jego spojrzenie wciąż jest skoncentrowane, spokojne, ale palące jak żar. Jego palce delikatnie przesuwają się do następnego guzika, a ja stoję jak zahipnotyzowana. Wdech, wydech… czuję jego bliskość, ledwie powstrzymując się, żeby nie odsunąć się pod wpływem tego dziwnego napięcia, które między nami nagle zawisło.
– Dwa wystarczą – mruczę, bardziej do siebie niż do niego. Axel nie zatrzymuje się, tylko zapina trzeci guzik, spoglądając mi prosto w oczy. Teraz już mam koszulę zapiętą pod samiuteńką szyję.
– Jak zakonnica. Zaplusował byś za ten gest u mojego ojca – kpię.
– Przynajmniej teraz już nie zmarzniesz – odpowiada cicho, a ja czuję, jak jego ręka lekko, niemal niedostrzegalnie, dotyka mojej dłoni, zanim cofa się o krok, zostawiając mnie z tą całą burzą w środku.
A on oczywiście jest spokojny i opanowany.
Pierwszy przerywa kontakt wzrokowy, przekierowując go na klacz, a ja w końcu mogę złapać oddech. Axel kuca, i gładzi ją po szyi.
– Śpiewasz im jeszcze? – pyta.
– Och, nie – parskam. – Ciebie już nie było w Pine Hollow, gdy zdałam sobie sprawę, że moje śpiewanie jedynie pogarsza ich stan, więc zaczęłam... – rozglądam się wokół, i podnoszę książkę – im czytać. Tak jest dla nich bezpieczniej.
– Co to za książka?
– „Mój Kary”. To klasyka, opowiada...
– O koniu, który trafiał do różnych właścicieli. Jedni byli dobrzy, inni źli. Pamiętam. Czytałaś ją też mi.
– Cóż, przypominałeś mi nasze konie i...
Spina się. Widzę to wyraźnie. On nie chce wracać do przeszłości, trzyma dystans, więc ja też powinnam.
– Nieważne. Pójdę. – Macham książką, z której wypada jakaś karteczka.
Oboje przez chwilę na nią patrzymy, jakby była jakąś bombą, a to przecież tylko kartka. Z ciekawości rozwijam papier i czytam nakreślone niedbale, jakby w pośpiechu słowa. Zasłaniam usta dłonią, ale nie jestem w stanie zbyt długo powstrzymać śmiechu.
– Od dziecka byłeś bardzo romantyczny. – Podaję mu kartkę, a on przesuwa po niej szybko wzrokiem. Jego kącik ust drga, ale nie uśmiecha się, w zasadzie nie wykazuje żadnej reakcji, a mi znowu humor spada o kilka stopni. Oddaje mi bez słowa karteczkę. Pokonana, jeszcze raz z nostalgią rzucam na nią okiem.
„Taka pani do której czasem chodzę, bo próbuje naprawić moją głowę, dała mi zadanie. Mam powiedzieć jednej osobie, którą lubię coś miłego, ale ja nie lubię nikogo, i nie lubię z nikim rozmawiać. Ciebie też nie lubię, ale jakoś mniej niż innych, dlatego Cię wybrałem, żeby ona też się ode mnie odczepiła. Ale nie ciesz się. Przypominasz mi jakąś nawiedzoną wariatkę, ciągle paplesz i jesteś gorsza niż komary, przyczepiłaś się do mnie jak rzep do psiego ogona. Lubisz książki o tym dziwaku w okrągłych okularach i blizną na czole. Pewnie też jesteś czarownicą, bo sprawiasz, że mam czasem ochotę się uśmiechnąć, więc cię zaklinam: czary mary, ecie pecie, niech cię jutro świat nie zmiecie.
To chyba miłe, prawda? Raczej dobrze Ci życzę, choć mnie strasznie wkurzasz i właściwie to mógłbym rzucić na Ciebie klątwę, na przykład, żeby uschnął ci ten jęzor. Miałbym wtedy spokój. ”
Rzucił we mnie tą karteczką zmiętą w kulkę na szkolnym korytarzu. Trafił w tył głowy, a gdy się odwróciłam, on już znikał za rogiem.
Musiałam ją schować w tej książce. Od lat nie miałam jej w rękach.
Patrzę Axelowi prosto w oczy, szukając w nich jakichkolwiek emocji związanych z tym wspomnieniem, ale nie ma nic. Patrzy na mnie obojętnie, więc unoszę dłonie i przerywam kartkę w pół. A później jeszcze raz. I jeszcze raz. Aż zostają z niej drobne kawałki, które miażdżę w dłoni.
Wczoraj, gdy go pocałowałam też nie okazał żadnych emocji. Nadal nie wyjaśnił mi, dlaczego odszedł, choć już wie, jak bardzo jest to dla mnie ważne, aby zrozumieć i ruszyć dalej.
Raczej nie widzi takiej potrzeby, to ja ciągle robię z siebie kretynkę, i nie potrafię odciąć się od przeszłości, ani zapanować nad emocjami. Teraz też nie widzę w nim żadnej reakcji.
– Trzymaj – mówię chłodno i wciskam mu książkę. – Poczytaj jej o koniu, którego los był cholernie burzliwy. Może przywrócisz jej wiarę w to, że warto spróbować o siebie zawalczyć, i uwierzy, że są na świecie dobrzy ludzie, choć została kurewsko skrzywdzona przez los, aż jej się żyć odechciało, a jest jeszcze za młoda, żeby umierać. To nie czas, aby się poddać. Ja idę przygotować się do pierwszego dnia w nowej pracy.
Przez chwilę mam nadzieję, że za mną pobiegnie. Zawoła chociaż. W jakikolwiek sposób zatrzyma. Wyjaśni mi tamtą sytuację, może poprosi, żebym dała mu czas i zwyczajnie obieca, że to zrobi, gdy będzie gotowy.
Ale nic takiego się nie dzieje.
W drzwiach wyjściowych zderzam się z Harvey’em.
– Hola, hola, dokąd tak pędzisz? – pyta, łapiąc mnie za ramiona. Patrzę na niego. – Aj, ten grymas może tylko oznaczać bliskie spotkanie z naszą marudą.
– Z twoją marudą – burczę.
– Mel, nie zrażaj się. Axel ma problemy z wyrażaniem emocji. Wiesz, jak ciężko mi go sprowokować, żeby zaczął gadać? Muszę go wkurwiać, a wtedy i tak większe ryzyko jest, że dostanę prędzej w ryj. Przez niego babki trzydzieści plus, które miały na niego chrapkę, potrafiły odejść bliskie płaczu i załamania nerwowego, ale w gruncie rzeczy to dobry facet.
Unoszę brwi. Odchrząka, i puszcza moje ramiona, wygładzając materiał. Przywołuje na twarz uśmiech niewiniątka.
– Ładna pidżamka...
Przewracam oczami, odpycham go, i wychodzę.
Przynajmniej praca u Gregorego zapewni mi izolację i wskazany dystans.
Axel jest szkodliwy dla mojego zdrowia psychicznego. I biednego serca, które nie wie, w jakim rytmie ma bić – miłości, czy nienawiści.
Obstawiamy, za ile rodziałów Axel nie wytrzymie i wlezie do niej przez to okno, narażając się na soczystego kopniaka w tyłek? 😏
Praca z Aaronem bardzo mocno ograniczy ich kontakt, a Melody nie będzie się spieszyła do domu po pracy.
Co jak co, ale krok ku porozumieniu, musi wyjść z inicjatywy Axela 🤷♀️
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro