Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

13.

Melody

Rano budzi mnie łupiący ból głowy i ciała, jakby stanęło w ogniu. Rozklejam powieki, i cichy jęk opuszcza moje usta. Przykładam dłonie do czoła.

Świetnie. Jestem chora.

W ustach panuje Sahara, a język mam wysuszony na wiór. Już wieczorem źle się czułam, ale po „kąpieli" w jeziorze nie wychodziłam z domu. Rzadko się zdarza, żebym żyła w takim wycofaniu jak ostatnio, to do mnie niepodobne, ale na chwilę obecną czuję się bez sił. Dawno nie przeżywałam takiego zawirowania emocjonalnego, jak od momentu zobaczenia Axela. Nawet przed okresem nie jestem taka szurnięta, jak w jego obecności.

Powoli, sapiąc i jęcząc niczym ranny żołnierz, wygrzebuję się z łóżka i schodzę na dół po jakieś leki przeciwgorączkowe. Z trudem przełykam ślinę, oczy same się zamykają. Walczę, aby utrzymać powieki otwarte i nie runąć ze schodów. Nagle wydają się bardzo strome jak urwisko.

W domu panuje absolutna cisza. Jest sobota, więc tata prowadzi jazdy konne od samego rana, a mama pewnie poszła na zajęcia muzyczne. Dzisiaj cały dzień będzie się roiło od ludzi na ranczu, i nawet cieszę się, że jestem chora, bo nie mam ochoty z nikim rozmawiać, a rodzice coraz bardziej się martwią - mocno odbiegam od tej mnie, którą znają. Pewnie przypominam im czas sprzed siedmiu lat. A co za tym idzie mój spadek jest związany z pieprzonym Axelem. Wczoraj siedział mi w głowie cały dzień, i nawet gdyby nie incydent z lodowatym jeziorem, i tak bym się w końcu pochorowała z pieprzonej, niezaleczonej miłości.

Staję w progu kuchni i przytrzymuję się ściany. Kręci mi się w głowie, a butelka wody, którą widzę na blacie wydaje się być strasznie daleko. Robię kilka kroków jak męczennica w worku jutowym wypełnionym cierniami, gdy słyszę, że ktoś wchodzi do domu.

Co za ulga, nadeszła odsiecz! Mój wybawiciel, który poda mi tą cholerną wodę.

– Tato? – Odwracam się.

Ale to nie on.

– O nie, znowu ty – jęczę, a Axel unosi ręce w geście obronnym. Nie spuszcza ze mnie wzroku - spojrzenie ma znużone, i nie uchodzi mojej uwadze, że jak na dwudziestolatka wygląda na bardzo zmęczonego życiem.

Spałeś w nocy? Wyglądasz źle, choć w ogóle nie odbiera ci to uroku, czego na pewno nie można powiedzieć o mnie. Pewnie wyglądam jak szop pracz na kacu gigancie, po nocnym maratonie seksu z zającem na speedzie.

Jego spojrzenie prześlizguje się po mnie, a ja nagle zdaję sobie sprawę, że stoję przed nim w różowej piżamie w czarne kotki. Do tego czuję się wymemłana jak trawa przez krowę bez zębów.

Zaciskam zęby, gdy kącik jego ust unosi się lekko.

Nic. Nie powiem. Nic.

– Twój ojciec powiedział, że apteczka jest w kuchni, a z tego, co pamiętam, to dokładnie tam - wyjaśnia spokojnie i wskazuje palcem na górną szafkę. – Harvey znowu rozwalił ranę na brwi.

–Boże – wzdrygam się mimowolnie na wspomnienie rozcięcia. Dziwne, że jeszcze się nie paskudzi. Już wcześniej to miejsce było mocno opuchnięte, jeszcze zanim zaczął je maltretować, pocierając palcem. – Dlaczego on to robi?

Wyciągam z szafki apteczkę.

– Tak już ma. Raczej tego nie kontroluje – mruczy Axel i wyciąga dłonie, ale nie podaję mu.

– Sama to zrobię. Jakoś mam wątpliwości, czy potrafisz być delikatny, a jego to na pewno boli.

– Mało w takim razie wiesz – kpi.

– Uhm. Szczególnie o tobie. – Wymijam go, trącając ramieniem. Łapie mnie za nadgarstek, czym mnie zaskakuje tak bardzo, że przystaję. Stoimy obok siebie, a jego dotyk przyspiesza mi puls.

Próbuję wyrwać rękę, ale jego uścisk jest mocny. A jednak nie ma w nim agresji, tylko dziwna, niepokojąca delikatność. Unoszę podbródek, próbując nadać sobie pewności, choć w głębi czuję, jak serce bije w chaosie. Patrzę na niego wyzywająco, ale jego wzrok spoczywa na mnie tak intensywnie, że nie jestem pewna, kto w tej chwili wygrywa. Dzieli nas tylko kilka centymetrów, a jednak ta niewielka odległość zdaje się być przepaścią, w którą każde z nas boi się spojrzeć.

– Puszczaj. Axel – warczę, patrząc mu w twardo w oczy.

Luzuje stopniowo uścisk, aż przestaję czuć ciepło jego dłoni, jednak ono wnika pod moją skórę, miesza się z krwią i zaczyna mnie wypełniać, krążąc w krwiobiegu.

–Bolało cię to? – pyta cicho.

– Co?

– Jak trzymałem cię za rękę. Czy sprawiłem ci ból?

– Nie...

– W takim razie umiem być delikatny, kiedy tego chcę. Już coś o mnie wiesz. – Uśmiecha się przebiegle, a ja patrzę mu w oczy, nie mając pojęcia co na to odpowiedzieć. Chcę odejść, przebrać się, opatrzeć Harveya i w spokoju dalej umierać, ale ponownie mnie zatrzymuje:

– Jesteś rozpalona, Melody. Czuję się winny...

– Nie schlebiaj sobie, to gorączka – prycham.

Axel parska, patrząc na mnie z rozbawieniem, a do mnie z lekkim opóźnieniem dociera, jak to zabrzmiało. Potrząsam głową.

– Właściwie to miałem właśnie na myśli...

– Idę stąd. Przez ciebie czuję się jeszcze gorzej – burczę.

– Wracaj do łóżka – wzdycha. –  Zajmę się Harvey'em. Poza tym nie znosisz krwi. Jeszcze nam zemdlejesz.

– Poradzę sob... – Atak kaszlu nie pozwala mi dokończyć. Zasłaniam usta ręką, a Axel zabiera ode mnie apteczkę i kładzie ją na stole. Przeszywa mnie lodowaty dreszcz. Opieram się o framugę drzwi, kompletnie opadając z sił.

– Idź do łóżka – rzuca bardziej stanowczo Axel.

– Muszę coś wziąć, żeby zbić gorączkę. – Głos mam zachrypnięty, cieknie mi z nosa, i sama czuję, że jeśli nie znajdę się zaraz w łóżku nie utrzymam się długo na nogach.

– Poszukam – odpowiada napiętym głosem, i zaczyna grzebać w apteczce, a ja osuwam się po ścianie na podłogę. Fale zimna i gorąca na zmianę przepływają przez moje ciało. Rzuca okiem w moją stronę. – Zimno ci?

– Troszeczkę – mruczę, kłapiąc zębami. Wypadałoby się ruszyć, ale nie mam siły. Bolą mnie oczy i po policzkach bezwiednie zaczynają płynąć łzy. Pociągam nosem, przykładam dłonie do skroni. Chyba zaraz rozsadzi mi głowę.

Axel przynosi z salonu koc i opatula mnie, a sam wraca do poszukiwania leków. Wyjmuje wszystko na stół, przegląda opakowania, a ja obserwuję go, i nagle zalewa mnie jakaś dziwna fala czułości, na widok tego, z jakim skupieniem sprawdza poszczególne leki. Nagle przerywa swoje poszukiwania i odwraca się, by na mnie spojrzeć.

– Pojadę do apteki, nic nie ma – mówi, odkładając resztę leków do apteczki.

– Idź do Harveya. Zadzwonię do mamy, jak będzie wracała to...

– Raczej się nie wykrwawi. Wrócę za piętnaście minut. Tylko idź do łóżka. Pomóc ci, czy dojdziesz sama?

– Dojdę sama – mruczę.

– Szkoda, chętnie bym pomógł – parska cicho. Przymyka na chwilę oczy, ja również to robię, bo jeśli nasze myśli podążyły w tym samym kierunku... Spoglądamy na siebie, a jego wzrok mówi: to ty zaczęłaś.

Wygląda na zakłopotanego, a moje czerwone policzki przynajmniej możnaby zrzucić na gorączkę, gdybym dalej chciała się oszukiwać, ale to już bez sensu. Jednak walczę z cisnącym się na usta uśmiechem. I tak już za bardzo się przed nim odsłoniłam wczoraj, a on mnie odepchnął. Kazał zapomnieć. Taki mam zamiar, ale muszę wyzdrowieć. Ostatnio mi nie po drodze z trzeźwym myśleniem. Gadam, co mi ślina na język przyniesie. Nie żebym dawniej była mistrzynią w trzymaniu go za zębami, ale teraz to już jakieś apogeum.

Axel, już nic nie mówiąc, pomaga mi podnieść się z podłogi, poprawia koc, aby nie było żadnego nieszczelnego miejsca, i przykłada mi chłodną dłoń do czoła. Obserwuję jego zatroskaną twarz i zastanawiam się, czy to tylko mi się śni. Robi to z taką delikatnością, że mam ochotę rozłożyć ramiona, wtulić się w niego i zamknąć nas razem w kokonie z koca. Tak jak kiedyś, gdy byłam dzieckiem i rozchorowałam się. Przyszedł po lekcjach sprawdzić, dlaczego mnie nie było w szkole. Tata kazał mu wracać do domu, ale mama wpuściła go do mnie, bo siedział na ganku i nie chciał odejść, dopóki nie upewni się, że wszystko ze mną w porządku. Było mi zimno, a ciałem wstrząsały tak gwałtowne dreszcze, że zmartwiony wszedł pod koc, żeby mnie ogrzać. To było lepsze niż termofor, który dała mi wtedy mama.

Teraz znowu widzę w nim kogoś znajomego i bardzo bliskiego. To nie prawda, że nie ma już tamtego chłopca. Przecież właśnie go widzę.

Obserwuję, jak jego spojrzenie zsuwa się z moich oczu na usta, a potem znowu wraca.

Czy to moja wyobraźnia, czy naprawdę się zawahał? Chyba, że zaczynam mieć halucynacje.

Czuję, jak jego dłoń zsuwa się z mojego czoła na policzek, a kciuk delikatnie sunie wzdłuż kości policzkowej. Nie potrafię odwrócić wzroku, jestem jak zaczarowana.

– Jesteś cholernie gorąca – szepcze przejęty. Jego głos jest niski, ochrypły. Wiem, że chodzi o moją temperaturę, ale nic nie poradzę na to, że odbieram jego słowa dwuznacznie.

Z resztą, jestem chora. Wolno mi na dowolną interpretację.

– Eee... Ja... poczekam na ciebie w łóżku. – Odsuwam się zmieszana nieposłusznymi myślami, a moja gorączka chyba właśnie skacze o dwa dodatkowe stopnie.

– Świetnie, właśnie tam chcę cię widzieć, jak wrócę – wypala.

Otwieram usta, a on kryje uśmiech, zażenowany drapiąc się po brwi. Gdy spogląda na mnie widzę na jego twarzy cień rozbawienia, a ja robię wszystko, by wyglądać obojętnie, choć mój puls zdaje się kompletnie nie współpracować. Żadne nie rusza się z miejsca.

– No idź, już do cholery, bo mnie zarażasz i sam zaczynam bredzić – mruczy nerwowo.

– Oby z powrót z apteki nie zajął ci  siedmiu lat – rzucam pod nosem, i nawet ja słyszę w swoim głosie wyrzut, ale przyda się nam lekkie ostudzenie, skoro nie ma w pobliżu jeziora, żebyśmy mogli w nie wpaść.

Chcę uciec, żeby już więcej się przed nim tak nie odsłaniać, ale na schodach zatrzymuje mnie jego głos:

– Melody, ja naprawdę wtedy...

Drzwi od domu otwierają się, a ja jęczę w duchu, widząc Aarona. Ma wyczucie czasu, nie ma co.

Zatrzymuje się w progu, patrząc na nas. Jego spojrzenie prześlizguje się po mnie. Axel zostaje zaszczycony zaledwie obojętnym muśnięciem jego wzroku, jakby był niewiele znaczącą ozdobą. Cała uwaga Aarona jest skupiona na mnie.

– Wszystko w porządku? – pyta. – Dzwoniłem do ciebie, ale masz wyłączony telefon. Jesteś chora?

– Troszkę, nic mi nie jest...

– Martwiłem się. Twój ojciec powiedział, że zastanę cię w domu. – W jego głosie wyczuwam nutę troski.

Axel stoi u podnóża schodów, blokując przejście, gdy Aaron chce do mnie podejść. Nie wygląda, jakby miał zamiar go przepuścić.

– Jakiś problem? – pyta chłodno Aaron.

– Pojawił się sekundę temu – mruczy Ax.

Aaron unosi brwi, a powietrze robi się gęste.

– Axel miał mi coś przynieść... z apteki – wyjaśniam szybko, zanim zaczną się tutaj słowne przepychanki.

Oni mogą siebie nie pamiętać, ale Aaron był jednym z tych, którzy lubili dokuczać Axelowi. Raczej z tego wyrósł, w liceum należał do popularnych chłopaków, obleganych przez dziewczyny. Nasze miasteczko nie słynie z footballu, czy koszykówki, ale z jazdy western. I Aaron jest w tym mistrzem, przez co nie mógł narzekać na powodzenie u płci przeciwnej. Doznałam wielu przykrości z powodu związku z nim przez zazdrosne dziewczyny, a po rozstaniu wiele było chętnych na pocieszenie go.

  I owszem, jest słodki, ale lepiej z nim nie zadzierać. To, co najbardziej mi w nim przeszkadzało to zazdrość. Czasem czułam się jak jego własność.

– Jasne, rozumiem. – Aaron przytakuje, przyglądając się mi uważnie. Patrzy tak, że pomimo tego iż nie jesteśmy razem, czuję się jakbym zrobiła coś złego. Jakbym go zdradzała, a przecież dałam mu jasno do zrozumienia, że między nami już nic nie będzie. Dlaczego więc czuję się taka winna?

– W takim razie idź już – rzuca do Axela, tak lodowato, że mam ochotę stanąć w jego obronie. Co prawda nasza relacja zatrzymała się lata temu, ale widocznie nadal drzemie we mnie potrzeba chronienia go przed chamstwem innych, choć już nie wygląda, jakby tego potrzebował.

Axel, zamiast odpowiedzieć, zaciska usta i przymruża oczy, nie odrywając wzroku od Aarona. Czuje się, jakby napięcie w powietrzu mogło sięgnąć granic wytrzymałości.

– Wrócę szybko – mówi sucho, zerkając na mnie jeszcze raz, zanim wychodzi, zamykając drzwi nieco za głośno.

Przez chwilę panuje cisza, a ja mam wrażenie, jakbym stała na środku dziwnego pola bitwy. Aaron odwraca się do mnie, jego twarz jest łagodna, ale wyczuwam w jego spojrzeniu pewien niepokój.

– Wygląda na to, że ma kto się tobą zaopiekować, nie jestem tu potrzebny – mówi z cichym żalem.

– To nie tak...

– Okay, to nie moja sprawa. – Unosi dłonie. – Zwolnił się jeden pracownik. Chciałem ci powiedzieć, że ojciec jest gotów przyjąć cię do pracy. Jeśli nadal chcesz.

– Możemy odłożyć tą rozmowę na później? Naprawdę muszę się położyć – odpowiadam słabo.

– Jasne. Jakby co, wiesz, że możesz na mnie liczyć.

– Oczywiście. – Silę się na pełen wdzięczności uśmiech. Aaron podchodzi do mnie i całuje w policzek, przytrzymując usta na skórze o sekundę za długo. Wzdycham, a on patrzy mi głęboko w oczy. Mam nadzieję, że nie zinterpretował tego westchnięcia źle.

– Jakbyś czegoś potrzebowała, dzwoń – mówi czule, i zanim się odwróci, zerka na mnie jeszcze raz.

Gdy docieram do pokoju, opadam na łóżko i nakrywam się kołdrą, próbując odciąć od myśli, które zaczynają wypełniać moją głowę.

*

Budzi mnie coś chłodnego na policzku. Chwilę zajmuje mi zrozumienie, że to wilgotna ściereczka, którą ktoś delikatnie przykłada do mojej twarzy.

Uchylam ciężkie powieki, ale razi mnie światło, więc zamykam je ponownie.

– Axel? – szepczę, głos mam chrapliwy i słaby.

Przysiada na brzegu łóżka, jego ręka na chwilę muska moją dłoń. Splatam nasze palce, przyciągam jego dłoń do piersi, i zamykam ponownie oczy.

Jestem chora. Mogę. Jutro nie będę tego pamiętać.

– Musisz połknąć tabletkę – mówi cicho.

Ale nie mogę się ruszyć. Wszystko tak bardzo mnie boli, płoną nawet powieki. Słyszę jego głos, ale jestem już na pograniczu jawy i snu.

– Melody, leki...

– Nie torturuj mnie – jęczę. – Siedź cicho i daj mi spać.

– Musisz je wziąć – odpowiada stanowczo, i łagodnie podnosi mnie do siadu. Bez sił, jak kłoda opadam w drugą stronę, układając głowę na jego udach. Tak jest nawet wygodniej. – Mel...

– Uhm. Daj mi jeszcze chwilę pospać – mamroczę, bo jego żądanie jest ponad moje siły.

– Będziesz spała dalej, jak już połkniesz prochy. No już. – Podnosi mnie ponownie i przytrzymuje w pionie. Patrzę mu w oczy, nie wiedząc, czy jest tylko gorączkowym majakiem, czy naprawdę siedzi na moim łóżku i patrzy, jakby nie było tych siedmiu lat, ani przepaści spowodowanej czasem. – Otwórz usta.

Posłusznie spełniam jego polecenie. Axel wkłada mi do ust tabletkę i podaje szklankę wody, przytrzymując mnie, żebym się nie zakrztusiła. Kładzie mnie z powrotem na łóżku i przykrywa kołdrą.

– Śpij teraz, Melody – szepcze, przesuwając dłonią po moim policzku.

Przymykam oczy, czując, jak jego dotyk pozostaje na mojej skórze, nawet gdy opadają mi powieki.

Axel

Patrzę na nią i czuwam, dopóki jej oddech nie uspokaja się, stając się miarowy. Delikatnie odsuwam dłoń od jej policzka. Melody w końcu zasnęła, a ja siedzę tu, próbując zmierzyć się z faktem, że trzymanie jej w ramionach wciąż wywołuje we mnie te same emocje co kiedyś. Nic się nie zmieniło.

Czuję, jak ciężar przeszłości wraca ze zdwojoną siłą, a serce bije mi szybciej, jakby chciało przypomnieć sobie każdą chwilę spędzoną z nią. Przesuwam dłonią po jej włosach, bezwiednie zakładając pasmo za ucho. Śpi tak spokojnie, że wydaje mi się, że to sen - że zaraz się obudzę i znajdę się gdzieś indziej, sam, bez niej, a zamiast słyszeć jej oddech, znowu będą wrzaski, groźby i wyzwiska.

Cofam się lekko, starając się zachować dystans, a jednocześnie nie ruszać za bardzo, żeby jej nie obudzić. Próbuję rozluźnić mięśnie, choć głowa pełna jest myśli. Nie powinienem tu być, ale nie potrafię się od niej odsunąć. Tylko przy niej moje demony zdają się tracić moc, a ja czuję się, jakbym był normalnym człowiekiem, bez tego całego gówna, które ciągnie się za mną i prędko nie odpuści. Nie powinienem zapominać kim jestem, i skąd pochodzę.

Słyszę trzask drzwi na dole i robię odwrót. Jeśli to ojciec Melody, lepiej, żeby mnie tu nie widział. Wychodzę z pokoju, ale i tak nie udaje mi się uniknąć go na schodach. Obaj przystajemy. Pan B. mruży oczy, patrząc na mnie podejrzliwie. Kiedyś skrzywdziłem jego skarb, ma prawo tak patrzeć.

Przez chwilę stoimy w ciszy, która zdaje się zagęszczać powietrze. Wzrok pana B. wbija się we mnie, oceniający i pełen nieufności.

– Co tu robisz, Alex? – Jego głos jest spokojny, ale słyszę w nim twardą nutę.

– Melody zachorowała – odpowiadam.

Widzę, że moja odpowiedź go nie przekonuje.

– I co w związku z tym? – pyta powoli.

– Pojechałem po leki, bo nie było nic w apteczce.

Jego oczy wciąż się we mnie wpatrują, jakby próbował przejrzeć mnie na wylot, ale nie komentuje mojego wyjaśnienia w żaden sposób.

– Wracaj do pracy. Twój kumpel zamiast pracować bajeruje dziewczyny. Nie jesteście tutaj na wakacjach. Dałem wam dach nad głową w zamian za robotę. Wszystko ma być na tip top. To okres próbny. Zawalicie, wypad.

– Jasne. – Jestem bliski zasalutowania, bo ten facet jednak wzbudza we mnie respekt. – I Axel jestem.

– Zasłużysz na zaufanie, będziesz Axel – rzuca obojętnie i wymija mnie.

Przewracam oczami, a kiedy słyszę głos Melody, wypowiadający moje imię, spieprzam przed jej tatuśkiem szybciej niż przed Bestią.


Melody skorzysta z oferty pracy? 🤔

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro