Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

12.

Axel

Trzymam w ramionach drżącą Melody, i czuję się, jakbym wybudzał się z jakiegoś kurewsko długiego koszmaru. Jakby obudziły mnie jej łzy, jej krzyk, jej pięści uderzające mnie w klatę, jej ból - cholernie szczery, co jest tak bardzo do niej podobne. Nie pamiętam, żeby cokolwiek w sobie tłumiła. Wiedziałem, że któregoś dnia wszystko mi wygarnie, bo jej oczy robiły to od pierwszej chwili, gdy mnie ponownie zobaczyła. Zawsze mówiła, co myślała i czuła, przez co za dzieciaka jawiła mi się jak kosmitka z jakiejś innej planety - na mojej nie wolno mi było nawet oddychać, a moje emocje zawsze były pętane smyczą uplecioną z kar. Ona miała w sobie wolność.

Gdy się z niej nabijałem, nazywając kosmitką, ona zgasiła mnie, mówiąc, że planeta, z której pochodzi, to planeta miłości. Burknąłem jedynie, że takiej nie znam, a ona odparła, że mogłaby mnie na nią zabrać, gdybym nie był idiotą - często słyszałem od niej różne określające mnie epitety, ale to nigdy nie bolało. Nie dlatego, że byłem na nie znieczulony. Była zabawna. Sprawiała, że chciałem poznać tą jej planetę.

A kiedy zdecydowałem się na podróż, do której bardzo długo i wytrwale mnie przygotowywała, wszystko się koncertowo spierdoliło.

– Przepraszam – mruczy Melody i odsuwa się ode mnie. Nagle przenika mnie chłód, a ramiona znowu stają się puste i bezwartościowe.

Uśmiecha się zawstydzona, ale unika mnie wzrokiem. Wstaje szybko, a ja chciałbym, aby do mnie wróciła jeszcze na chwilę. Niech jeszcze raz na mnie nawrzeszczy. Niech mnie znowu obudzi, zanim ponownie zasnę i już się nie obudzę...

– To, co powiedziałam... – Melody zasłania twarz dłońmi i zerka na mnie przez rozchylone palce. – To prawda. Ale... Możesz przestać tak na mnie patrzeć? – Opuszcza bezradnie ramiona.

- Jak?

- No nie wiem... tak. Jakoś.... Peszysz mnie, Axel. Przestań.

Tupnij nogą. Zrób to, kurwa, tęskniłem za tym.

– Nie mogę – mruczę, upajając się jej rumieńcami jak wygłodniały emocjonalny wampir. Jej paleta emocji jest bardzo bogata. Ja czuję albo gniew, albo pustkę, a ostatni raz w życiu płakałem siedem lat temu. Ona zawsze czuła za nas dwoje, bo ja za bardzo się bałem.

Tamtego dnia w szkole, gdy padły z moich ust słowa, które paść nie powinny, ona po prostu stanęła mi na drodze, po tym, jak dzień wcześniej, w domu Sawyer'ów zobaczyłem swoich rodziców. Gotowało się we mnie od chwili, gdy tylko ich usłyszałem. Wiedziałem, że diabły wróciły, aby odebrać mi szczęście.

– Jaki ty się zrobiłeś... – Melody czerwieni się jeszcze bardziej, a w jej oczach błyskają pioruny i nagle trafia we mnie cholerny żal za stracone lata, za te z dala od niej, gdy nieświadomie, krok po kroku, wyciągała mnie z czeluści piekieł, tylko po to, żeby ktoś inny zabrał mnie tam z powrotem.

– Zaskoczona? Zapomnij o chłopcu, którego znałaś. Już dawno go nie ma, a ten którego widzisz, nie jest wart ani jednej twojej łzy. – Do mojego tonu powraca chłód.

Odwracam jej uwagę od tamtego wydarzenia. Niech traktuje mnie dokładnie tak, jak na to zasługuję. Niech nadal myśli, że jestem tylko zwykłym dupkiem. Chciałem ją wtedy przeprosić, powiedzieć, że starzy walczyli o odzyskanie praw rodzicielskich. O mojej nienarodzonej siostrze. O myślach, jakie wtedy miałem, bo tak bardzo nie chciałem jej zostawiać, ale myślałem o tym dziecku, które rozwijało się w łonie mojej matki. Musiałem je chronić za wszelką cenę, bo znałem ich. Przyszli w przebraniu aniołów, dali mi prezent, uśmiechali się, chcieli mnie przytulić... Znowu tak cholernie się bałem. Bo to już było. Znałem to aż za dobrze. Wbrew pozorom moja matka była gorsza od ojca. On był chujem cały czas. Ona miała lepsze i gorsze momenty.

Patrzymy na siebie z Melody w skupieniu. Jej spojrzenie wierci we mnie dziurę. Mam ochotę rzucić jakiś tekst, który wybije ją z rytmu, ale odbiera mi mowę. Wszystko przez to, że jest tak cholernie piękna.

Melody zbliża się do mnie o krok. Przygryza wargę. Przymykam na chwilę oczy, a kiedy je otwieram, robi kolejny. Niespodziewanie łapie mnie za bluzę i przyciąga tak blisko, że dzieli nas zaledwie centymetr. Wszystko we mnie ucisza się, jakby sam Bóg kazał burzy zamilknąć. Wstrzymuję oddech, a serce wali, dudniąc mi uszach. Jest tak blisko...

– Ja też już nie jestem tamtą dziewczynką, Axel – szepcze i przytrzymuje moje spojrzenie. Na rzęsach dostrzegam resztki łez. Nie mogę się powstrzymać i przesuwam palcem po mokrym policzku, a ona przymyka na kilka sekund powieki, po czym odpycha mnie od siebie, a jej oczy nieco ciemnieją. –  Ale byłeś wart każdej łzy, którą przez ciebie wylałam, wiem to.  A te były już ostatnimi, które popłynęły z tęsknoty za chłopcem, którego znałam. Dlaczego odszedłeś?

Milczę. Widzę szalejące emocje w jej oczach. Żal. Smutek. Desperację.

– Kłamałeś wtedy, prawda? Coś się stało, dlatego tak powiedziałeś.

– Czy jeśli ci odpowiem, to coś zmieni?

– Dla ciebie może nie, ale mi da w końcu spokój. Tamten dzień nie pozwala mi iść na przód. Nie pozwala mi kochać nikogo innego, nie pozwala się głębiej zaangażować.

Nie chcę, żebyś kochała kogokolwiek innego. Kochaj mnie. Tylko ty to potrafiłaś robić.

Kurwa, nie mogę być takim egoistą, wiedząc, że nie dam jej tego, na co zasługuje. Nie mam nic. Puste lata. Pustą duszę. I zniszczony umysł.

– Oddaj mi serce, Axel – mówi cicho. – Musisz mi je oddać.

Wyciągam do niej dłoń. Po chwili wahania podaje mi swoją i przyciągam ją do siebie tak, że wpada z powrotem w moje ramiona. Jeszcze tylko przez chwilę niech je poogrzewa swoim ciepłem.

Przykładam usta do jej ucha, i z trudem wypowiadam słowa, które wychodzą z moich ust jak ciernie:

– Nie oglądaj się już więcej za siebie. Nie masz czego tam szukać. Byliśmy tylko dziećmi, Melody. Pora, żebyś zapomniała o tym, co było.

– Masz rację, i właśnie tego chcę – odpowiada chłodno. Robi krok w tył, i patrzy tak, jak tylko ona potrafi. Znowu mam wrażenie, że dostrzega we mnie coś, czego sam nie potrafię zobaczyć. – I proszę, nie dotykaj mnie więcej.

Wstrzymuję oddech. Czekam, aż powie, żebym wyjechał. Chcę, żeby to powiedziała... Niech powie, żebym spierdalał z jej życia, z jej terenu i wrócił tam, skąd przyszedłem. Niech mnie odeśle do diabła...

– To sprawia, że chcę więcej. – Po tych słowach odwraca się i odchodzi.

Kurwa!

Patrzę za nią osłupiały jak totalny kretyn, i sam nie wiem, czy jestem pełen podziwu, jak sprawnie operuje moimi uczuciami, które skomlą za nią jak szczeniaki za matką, żeby jeszcze je pokarmiła, bo wciąż są głodne, czy jestem wkurwiony, że ma na mnie wpływ i w jednej chwili rozpierdala mi cały system.

Jedno jest pewne: na pewno nie jest już tamtą dziewczynką, która z butami wpakowała się do mojego życia i nie dała się przepędzić, aż stała się jego najważniejszą częścią.

Teraz jest dumną kobietą, która mogłaby mnie, albo naprawić, albo zniszczyć doszczętnie.

No i chwila, gdy trzymała stopę na mojej klacie, jasno dała mi do zrozumienia, że wolę kobiety. Obawy Harveya odnośnie mojej orientacji nie były bezpodstawne. Sam się czasem martwiłem, czy wszystko ze mną w porządku.

Problem jest tylko taki, że widocznie kobietą, której najbardziej bym chciał jest ona.

A to dla mnie zakazany owoc.

Melody

Kłamał.

Nie mam już wątpliwości, że to, co wtedy powiedział było kłamstwem, spowodowanym emocjami, które go przerosły, a on o tym nie potrafi mówić. Serce mi to podpowiadało już wtedy, przecież nie mogłam w to uwierzyć, chociaż tak bardzo bolało, czekałam. Znałam go. Nie mógł być taki okrutny. Ale jego nagły wyjazd wprowadził mnie w stan permanentnej pustki, a po niej pojawiły się wątpliwości, czy oby na pewno nie skrzywdził mnie specjalnie. Ale to, co dzisiaj się wydarzyło rzuca inne światło na wszystko. Jego przeprosiny były szczere, słyszałam to. Widziałam w jego oczach. Czułam w sposobie, w jaki mnie trzymał. Jakby chciał uratować przed ponownym zatonięciem. Tak się nie robi, jeśli jest się pozbawionym uczuć. Gdyby tak było, zwyczajnie by mnie dobił. Ma moc zmiażdżenia mnie jak robaka, dlatego muszę chronić siebie. Nie wiem nic o tych latach, w których go nie było. Harvey nic nie powie, Axel musiałby chcieć, ale nie chce, inaczej wszystko by mi wyjaśnił teraz. Coś mi mówi, że jego wyjazd z Pine Hollow  do domu nie był udany.

W cale nie spodziewałam się, że po moim wybuchu nagle powie mi o swoich uczuciach, wszystko szczegółowo wyjaśni i nagle będzie dobrze, a my znowu będziemy najlepszymi przyjaciółmi. To nie Axel. Nigdy nie potrafił rozmawiać, odkryć na raz wszystkie swoje karty, pokazać, co w nim siedzi. Ale to, co dla mnie robił, gdy byliśmy dziećmi  było dowodem, że jestem dla niego ważna.

Pomimo tego, że jednak doszło pomiędzy nami do konfrontacji i wyrzuciłam z siebie to, co mi tak zalegało na sercu, a skrzynka spoczęła na dnie jeziora, to nie czuję ulgi.

Nie czuję jej, bo nie chciałam, żeby wypuszczał mnie z ramion. Nie chciałam, żebym pozwolił mi odejść. Nie wiem do końca, co tak silnie mnie do niego wiążę, dlaczego nie mogę zaznać tego upragnionego spokoju?

Wiem tyle, że uczucie do Aarona było mniej skomplikowane. A przed Axelem nie ucieknę. W takim razie trzeba temu jakoś stawić czoła.

No chyba, że sam wyjedzie. To by sporo ułatwiło. W każdym razie, ja nie mam zamiaru już niczego ułatwiać jemu. Nie będę się przed nim płaszczyła. Poświęciłam mu cztery lata życia. Teraz ruch należy do niego.

Kiedy docieram na ranczo, jestem już cała skostniała, a zęby dzwonią jak dzwoneczki. Gdy wchodzę do domu, mama wciąż w nim jest. Krząta się w kuchni. Próbuję przemknąć niezauważona, ale mi się to nie udaje.

– Mel? – woła za mną i staję w połowie schodów. Szczękam zębami, starając się uśmiechnąć. Mama przekrzywia głowę. – Lepiej ci?

– N-n-nie roz-z-zumiem o-o-o cz-czym m-m-mówisz. – Silny dreszcz wstrząsa moim ciałem.

– Wpadłaś razem ze skrzynką do jeziora?

– Do jeziora wpadłam z Axelem, a skrzynka tam wylądowała, bo chciałam w niego rzucić – odpowiadam szczerze, bo ona zrozumie.

Zawsze wszystko rozumiała, ale zostawiała mi przestrzeń do podejmowania własnych decyzji, popełniania swoich błędów i nigdy nie tłumiła we mnie niczego. Do tego nie daje mi jasnych rad. Zmusza do samodzielnego myślenia. Ale teraz skostniał mi też mózg i nie jestem w stanie tego robić.

Mama wzdycha i rozkłada ramiona. Schodzę i wtulam się w nią. Trzyma mnie tak długo, aż zaczyna mi być cieplej.

– Trafiłaś chociaż w niego tą skrzynką? – pyta, na co parskam śmiechem, i kręcę głową.  – A w serce? 

Wzruszam ramionami. Pociągam nosem, ale już nie z płaczu. Po prostu mi z niego cieknie. Kicham, i nagle czuję się cholernie zmęczona. Zaczyna boleć mnie głowa.

– Powiedziałam, co chciałam powiedzieć – mówię smutno, bo pomimo wszystko to nic nie dało. Chyba, że efekty dopiero przyjdą. Ale sama nie wiem, czego się spodziewam. Tak naprawdę nic o nim nie wiem.

Daję mamie szybkiego całusa i uciekam na górę przed jej troskliwym spojrzeniem.

*

Podciągam nogi na łóżko, obejmując je rękoma. Mam nadzieję, że ciepło w końcu mnie ogarnie, ale mimo miękkiego koca wciąż czuję zimny dreszcz przeszywający ciało.

Przyglądam się swoim dłoniom - jeszcze godzinę temu zaciskały się wokół jego szyi, trzymając się kurczowo. Pocieram palce, jakby to mogło usunąć ślad jego skóry, ale czuję, że to będzie dłużej trwało. Obrazy przebijają mi się przez myśli: jego spojrzenie, ton głosu, dotyk.

Przeprosił.  Czułam w jego słowach tę dawno zapomnianą czułość, ale zaraz potem zobaczyłam tę jego maskę obojętności, którą narzucił na siebie jak kamizelkę kuloodporną. Jakby bał się, że jeszcze jedno słowo, jeszcze jeden dotyk, a runie wszystko, co tak skrupulatnie budował.

"Nie oglądaj się za siebie," szepnął mi na ucho. Pamiętam ten szept tak wyraźnie, jakby jego głos wciąż brzmiał tuż przy mojej skórze. Poczułam ukłucie w piersi, ale może właśnie w tamtej chwili oddał mi moje serce?

Próbuję zebrać myśli i odsunąć emocje na bok.

Nagle telefon wibruje, wyrywając mnie z zamyślenia. Patrzę na ekran - wiadomość od Aarona.

Hej. Wpadniesz dzisiaj na kawę?

Odpisuję, że źle się czuję i wyłączam telefon. Kładę się do łóżka i nakrywam kołdrą po sam czubek głowy.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro