Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

):78):

He was worthy only some cash and a few cigarettes

): ): ):

— Stresuję się.. - Ryan te słowa wręcz wyszeptał. Nie był w stanie teraz normalnie mówić. W końcu nie widział się z ojcem około pięciu miesięcy. Nie kontaktował się z nim, nie widywał na ulicy, a teraz, jak gdyby nigdy nic musiał prosić go, aby podpisał zgodę na zmianę miejsca zamieszkania i szkoły. Strasznie martwił się co takiego może się wydarzyć, a dodatkowo, nie ukrywając wstydził się trochę całej tej sytuacji. Bardzo nie chciał żeby Brendon, mający cudownych, a przede wszystkim kochających rodziców widział, z jak bardzo patologicznej rodziny pochodził.

— Nie stresuj się Ry. Wszystko pójdzie, tak jak trzeba - zapewnił, chowając dłoń chłopca w swojej i następnie układając obydwie na dźwigni do zmiany biegów. — Wszystko będzie dobrze— dodał uspokajającym głosem.

— Będzie dobrze — powtórzył po nim Ryan, jakby chcąc przekonać samego siebie, że wierzy w te słowa.

***

Kolejne kropelki wody spływały po szybach auta Uriego. Było ich tak samo wiele, jak czarnych scenariuszy przewijających się w głowie różowowłosego, spowodowanych długim czasem oczekiwania na starszego chłopaka.

Bał się, że jego tata, będąc pod wpływem alkoholu zrobił mu coś strasznego. Co jeżeli właśnie teraz, Brendon wykrwawia się na podłodze w przedpokoju przez szklaną butelkę, roztrzaskaną na jego głowie? On sam nie raz cudem uniknął uderzenia tym przedmiotem, gdy tata zezłościł się na niego, albo samo jego istnienie.

Nie. Nie był już w stanie dłużej wytrzymać samemu ze swoimi myślami, siedząc w aucie kompletnie bez celu. Musiał chociaż upewnić się , że Brendonowi nic nie grozi.

Otworzył drzwi pośpiesznie wysiadając z samochodu. Narzucił na swoją głowę kaptur, szybko przebiegając pod same wejście do domu.

Delikatnie dotknął klamki od drzwi, a wszystkie wspomnienia, wróciły do niego niczym bumerang. Jego rodzice machający mu w progu na pożegnanie, gdy po raz pierwszy szedł do szkoły, ludzie z klasy wyśmiewający się z niego, kiedy zobaczyli jak prowadzi pijanego tatę do domu i wszystkie nieprzespane noce spędzone tu, gdy wściekły ojciec wyrzucał go z mieszkania.

Szybko oderwał się od tych przykrych wydarzeń i uwcześnie biorąc głeboki oddech, otworzył jak najciszej drzwi, wchodząc głębiej.

Stan przedpokoju był jeszcze gorszy niż zapamiętał. Poobdzierana ściana z wieloma wgnieceniami, na której znajdowały się powykrzywiane ramki, szkło i bród na starej, sprzypiącej podłodze i przeokropny fetor unoszący się w powietrzu. Serce wręcz podeszło mu do gardła, gdy usłyszał fragment rozmowy prowadzonej za ścianą.

— Co to? —  odezwał się zachrypnięty, bardzo niski głos, na pewno należący do ojca Rossa.

— Już mówiłem... Zrzecze się pan kilku praw co do decydowania o Ryanie. Będzie miał pan jeden problem z głowy...

Chłopak oddychał ciężko, czując się coraz gorzej przez to co słyszał.

— Nie chce się pan pozbyć gówniarza, który tylko marnuje nerwy? —  Uriem trudno było wypowiadać te słowa, jednak musiał jak najlepiej wpłynąć na decyzję mężczyzny.

— Nie po to utrzymywałem tego gnoja przez tyle lat, by teraz ten nie dał mi czegoś w zamian. — Starszy Ross był widocznie oburzony.

— Więc jak mogę pana przekonać?

Odpowiedziała cisza. Pijak jakby sam nie wiedział czego powinien zarządać.

— Mam nadzieję, że to załatwi sprawę. — Szatyn wręczył coś zapakowanego schludnie w białą kopertę starszemu.

— Chcę jeszcze paczkę fajek.

— Najpierw podpisz.

Chwila przerwy i szurania długopisem o papier. Ryan poczuł jak w jego oczach zbiera się coraz większa ilość łez, rozmazująca wszystko wokoło.

— Świetnie. A teraz spadaj stąd zanim się rozmyślę.

:( :( :(

— Ile mu za mnie dałeś? — Zachrypnięty głos Rossa rozniósł się wśród ciszy, jaka panowała między nimi przez całą drogę.

— Ryan.. to nie tak.. — Starszy przymknął na chwilę oczy, wypuszczając głośno powietrze. Zdawał sobie sprawę jak odbierze to chłopak i dlatego nalegał tak bardzo, by nie uczestniczył w całej tej rozmowie. Nie spodziewał się jednak, że młodszy mimo obietnic, uda się za nim i podsłucha wszystko o czym mówili.

— Po prostu powiedz. — Jego głos był stanowczy i przepełniony desperacją. — Powiedz ile jestem dla niego warty. — Czuł jak gardło zaciska mu się, gdy wypowiadał te słowa. To, jak bardzo cierpiał teraz psychicznie było nie do opisania. Na raz rozpacz, wściekłość, lęk i nikła nadzieja wypęłniały jego ciało.

Kolejne masy powietrza przepęłnione frustracją opuściły ciało Brendona. Jego dłonie mocno zaciśnięte na kierownicy i uspokajający się powoli oddech.

- Sto dolarów.

- A więc moje życie jest warte marne sto dolców i paczkę papierosów... - Zaśmiał się rozpaczliwie, próbując oszukać samego siebie, że to nic takiego. - W sumie czego mogłem się spodziewać? Gdyby miał okazje sprzedałby mnie za puszkę piwa -  Przy każdym słowie jego głos coraz bardziej się załamywał, a oczy zachodziły coraz większą ilością łez, których za nic nie miał zamiaru wypuścić na zewnątrz. Nie chciał pokazywać swoich słabości. Żadnych pocieszeń czy użalania się nad nim. Sam musiał sobie z tym poradzić.

•••

- Kochanie przecież wiesz, że to nic nie znaczy. - Brendon otulił go ramieniem, gdy tylko obydwoje znaleźli się w domu i usiedli na łóżku. - Jesteś dla mnie najważniejszy w świecie i nic tego nie zmieni. - Ucałował go w policzek, lecz Ryan widocznie nie miał ochoty na bliskość w tym momencie i jedynie odwrócił od niego głowę.

- Czuję się jakbym był jakąś rzeczą którą wykupujecie od siebie... - napomknął cicho, spuszczając przy tym wzrok. - Tak bardzo nienawidze swojego życia - kontynuował nie mając już nawet siły na płacz. - Tata dosłownie sprzedał mnie za jakieś marne pieniądze, które przeznaczy na alkohol, mieszkam u swojego chłopaka, jak jakiś pasożyt, a dodatkowo większość szkoły ma mnie za dziwkę która chciała puścić się za odrobinę kasy od jakiegoś starego faceta.

- Nie mów tak. - Głos Brendona również był przepęłniont rozpaczą. Czuł sie tak bardzo bezsilny w tamtym momencie. - Nie możesz myśleć o sobie w ten sposób... - dodał, przytulając go mocno i gładząc jego włosy.

:( :( :(

- Znowu nic nie zjadł - westchnął Brendon, odstawiając praktycznie nietknięty talerz z naleśnikami. Bardzo martwił się o Ryana który przez prawie 2 tygodnie w ogóle nie opuszczał pokoju. Większość dnia spał albo oglądał filmy, maksymalnie odcinając się od niego. - Może powinniśmy zapisać go do psychologa? - zapytał swojej mamy, nie widząc już innego wyjścia. Już raz młodszy przez natłok negatywnych emocji próbował targnąć się na swoje życie i bardzo bał się, że spróbuje zrobić to ponownie. Nie widział jednak na jego rękach, ani udach żadnych ran czy chodźby zadrapań.

- Porozmawiaj z nim... - powiedziała kobieta, odkładając na blat czasopismo. - Na pewno bardzo to przeżywa, więc powinieneś dać mu trochę czasu na ochłonięcie. Jeżeli mu się nie poprawi rzeczywiście tak zrobimy, ale uważam, że to jeszcze za wcześnie.

- Może i masz racje. - Pokiwał głową. Wpadł na pomysł jak poprawić Ryanowi humor. - Dzięki mamo - dodał jeszcze, po czym ruszył z powrotem do pokoju. Miał nadzieję, że seks którego w sumie przez ostatnie tygodnie nie było w ogóle będzie miłą odskocznią od wszystkich problemów.

- Skończyłeś już film - zauważył, widząc, jak młodszy leży skulony na łóżku, przed wyłączonym laptopem.

- Bateria się wyczerpała - wytłumaczył po krótce, nawet nie patrząc na szatyna. Jego głos wydawał się dziwnie spięty, a twarz pozbawiona jakichkolwiek emocji. Jedynie dalej trwał w bezruchu, wgapiony w pustkę czarnego ekranu.

- Mhm... - Brendon nie zbyt wiedział jak ma zareagować. - Może zrobilibyśmy w zamian coś innego? - napomknął, odstawiając delikatnie urządzenie na bok.

- Nie mam ochoty - oznajmił Ryan, przewracając się na drugi bok, tym samym jeszcze bardziej zakopując się w kołdrze. Starszy miał dziwne wrażenie, że coś jest nie tak, jednak starał się stłumić te myśli, tłumacząc to sobie tym, że przez cały stres mu towarzyszący zbytnio to wszystko wyolbrzymia.

- No nie daj się prosić... - Brendon zawisnął nad nim, powoli odsłaniając kawałki kołdry i jego odzieży. Widział jak młodszy ucieka przed jego spojrzeniem, jednak jednocześnie nie protestuje przed dalszym biegiem wydarzeń. - To ci się spodoba - zapewnił sunąć dłonią po jego klatce piersiowej i brzuchu, czując tym samym jak ciało Ryana się spina, a z ust wydobywa się cichy jęk.

Serce aż zabiło mu szybciej, gdy po spojrzeniu na swoją dłoń zobaczył odrobinę ciemnoczerwonej krwi.

- Przepraszam Bren. - Załamany głos chłopca, niczym echo krążył po jego umyśle, wyrywając go z tępego wgapiania się w jedno miejsce.

- Ale.. kiedy? - Kompletnie nie rozumiał jak w ogóle było to możliwe. Przecież Ryan nie wykazywał żadnych oznak, sugerujących, że ponownie będzie chciał zrobić sobie krzywdę, a jednak właśnie teraz, na jego brzuchu widniała masa krótkich rozcięć z których wypływała niesprzepnięta jeszcze krew.

- Tak bardzo nie chciałem.. - Ignorując wcześniejsze pytanie, zaczął cicho szlochać, a z jego dotychczas pustych i nieobecnych oczu zaczęły ciurkiem wylatywać łzy.

Wołał o pomoc i nie chciał ukrywać przed starszym tego co zrobił.

Chciał żeby wiedział.

Chciał żeby pomógł mu zwalczyć jego słabości.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro