°74°
Wiem, że nie było mnie tu już od jakiegoś czasu, ale obiecuje że już więcej się to nie powtórzy. Po prostu miałam chwilowy brak weny i zapału do pisania. Rozdział nie jest idealny, przepraszam, ale po prostu nie mam cierpliwości do pisania w tej "nowej" wersji Wattpada. Tak strasznie wszystko się tnie. Masakra.
No a teraz zapraszam do czytania.
— Włóżcie swoje torby do bagażnika. — Josh wychylił głowę przez okno samochodu, w kierunku Brendona i Ryana, wychodzących właśnie z domu. — Ej Ry, co z twoimi włosami? — Gdy tylko chłopak wsiadł do pojazdu, ogarnął, że coś jest nie tak. Jego dotychczas ciemno brązowe włosy, aktualnie miały odcień pudrowego różu.
Jego jak dotąd ciemno, brązowe włosy zostały zastąpione zupełnie innymi, jasno różowymi.
— Bren mnie przefarbował — wytłumaczył, wskazując głową na szatyna. — ale to tylko taka specjalna pianka, więc zmyje się po jakiś dwóch tygodniach. - Wzruszył ramionami nie przejęty.
- Szit, ale ona musiała być mocna, że zadziałała na twoich włosach. - Odwrócił się do tyłu, aby przeczesać palcami jego włosy. Ich faktura była widocznie szorstrza i suchsza niż zwykle. Nie ma to jak uroki farbowania włosów. - Rozjaśniałeś je?
- Nie... Chyba - Skierował zaniepokojony wzrok na swojego chłopaka. Sam niezbyt ingerował w to co robił Brendon. Jedynie grzecznie zamykał oczy, gdy miał spłukiwać farbę i starał się zbytnio nie utrudniać całego zabiegu.
- To znaczy tylko trochę, zresztą włosy szybko mu odrosnął. - Wzruszył ramionami, przyznając się do zatajonego czynu. - A co do pianki, właściwie to była normalna farba - dodał ciszej, obawiając się reakcji Ryana.
- Jak to normalna?! - Z jego ust wydobył się okrzyk. - Chcesz powiedzieć, że ten róż wcale nie zejdzie? - Obserwował jak Bren zamyka bagażnik, po czym siada obok kolorowłosego w aucie.
- Nie no, zejść zejdzie, ale to dopiero przy ścinaniu - uspokoił go, wyjmując z plecaka pudełeczko z okularami przeciwsłonecznymi. Kompletnie nie rozumiał tych wszystkich obaw młodszego.
- A co z nauczycielami? - jęknął pytająco - to przecież wbrew regulaminowi.
- Odczepiął się po 2 tygodniach - zapewnił Josh - Nie mogą zabraniać nam być sobą czy coś - dodał, przypominając sobie jeden z apeli podczas których dyrektor powiedział coś takiego. - No ale skoro mówimy o szkole, Bren gdzie wysłałeś podanie?
- Do kilku szkół - mruknął niechętnie, zapinając pas. Po przegranych zawodach, praktycznie zamknęła się jego brama do wymarzonej szkoły w Vegas. Niby również zgłosił tam swoją kandydature, ale szanse, że go przyjmął były nikłe - ale nie wiem nawet czy chce kontynuować nauke.
- Żartujesz?! - Josh nie mógł uwierzyć w słowa przyjaciela - Jeżeli masz kase i możliwość to idź chodźby do jakiejkolwiek szkoły.
- Nie wiem, jakoś nie mam pomysłu co mógłbym dalej robić. - wzruszył ramionami - to jedziemy po tego Tylera? - zapytał, nie chcąc drążyć już tego tematu.
- Tak, już. - Josh wręcz automarycznie przekręcił kluczyk w stacyjce, przez co silnik wydał charakterystyczny odgłos. - Właściwie to on chyba chciał siedzieć z przodu.
- Ale ja byłem pierwszy - prychnął Brendon niewzruszony. - Zresztą on i Ry pogadają sobie razem o tych wszystkich bottomowych gejowskich sprawach.
— Ha. ha. ha. - odezwał się najmłodszy - Możesz lepiej wytłumaczyć mi, o jakich "bottonowych sprawach" - Zrobił cudzysłów palcami - mówisz?
— No wiesz, jakie są wasze ulubione środki przeciwbólowe, czy o technikach robienia loda. — zażartował, co zaskutkowało parsknieciem Josha.
— Wiesz co, ciekawe co Tyler powiedziałby, gdyby dowiedział się, że śmiejesz się z czegoś takiego — skomentował jedynie Ryan, krzyżując ręce i opierając się wygodniej o oparcie fotela. Te słowa już za dobre zamknęły buzie Josha, który nie śmiał zaśmiać się z żadnego dwuznacznego, lub dokuczliwego żartu Brena.
***
— Ale tu ładnie! — Ryan, gdy tylko dotarli na miejsce, wręcz od razu wyskoczył za auta, rozglądając się po otoczeniu.
Wszędzie wokół nich rosły wysokie drzewa i msóstwo zielonych roślin. Oni sami znajdowali się na niewielkiej polanie, pośrodku której stał mały, drewniany domek. Wyglądał on na całkiem zadbany i przestronny, przez co dodawał krajobrazowi jeszcze większego uroku.
— I dziko - dopowiedział Brendon, patrząc na to wszystko troche z innej perspektywy. Przez tydzień miał mieszkać z trójką innych chłopaków w środku lasu, bez nawet kreski zasięgu.
To nie mogło skończyć się dobrze.
- Chodźmy zobaczyć jak jest w środku! - Różowowłosy od razu zaczął zmierzać w kierunku chatki, jednak prędko został zatrzymany.
— Ej no najpierw pomóżcie z bagażami — krzyknął za nimi Tyler, widząc jak ci się oddalają, kompletnie ignorując tonę bagaży które musieli przenieść.
- Ja im pomogę, jak chcesz to idź. - Brendon, widząc kwaśną minę chłopaka, odpuścił mu noszenie tych wszystkich toreb.
— Ale my bierzemy sypialnię na dole! — krzyknął za nim Josh, odkładając na bok ukulele Tylera.
Po jakimś czasie, gdy wszystkie rzeczy zostały wyciągniete z pojazdu i przeniesione do aktualnych pokoi każdego z nich, cała czwórka spotkała się na dole w kuchni, chcąc omówić dalszy plan działania.
- Myślę, że możemy szybko się przebrać i iść nad jezioro — zaproponował Josh — chyba, że chcecie coś zjeść, moja mama przygotowała zapas jedzenia na cały wyjazd — dodał, a na dowód swoich słów wyjął z jednej z toreb, stojących na stole, szczelnie zamknięty pojemniczek z zupą.
— Aż tak wątpi w nasze zdolności kulinarne? — zaśmiał się Ryan, zaglądając do torby, aby sprawdzić, czy może nie ma tam czegoś słodkiego.
— Josh, gdyby mógł, spaliłby wodę na herbatę, więc szczerze jej się nie dziwię — skomentował to Tyler co spotkało się jedynie z prychnięciem ze strony kolorowowłosego. - No a co do jedzenia. Nie wiem jak wy ale ja jestem bardzo głody - dodał, tym samym przekonując resztę do wstrzymania się z wyjściem nad wodę, aby zjeść w spokoju posiłek.
***
— Chcesz iść już pływać? — zapytał Ryan widząc, że jego chłopak zaraz, gdy weszli na pomost zaczął się rozbierać. Josh i Tyler zajeli pomost obok, z racji, że był w cieniu, a oboje nienawidzili się opalać.
— Tak a czemu nie?
— No bo po jedzeniu trzeba odczekać 40 minut przed wejściem do wody. — Przed wyjazdem przeczytał gdzieś o tym artykuł, a nie chciał, żeby Brendonowi coś się stało przez nie stosowanie się do zasad.
— Tsa, bo zjedzą mnie pijawki. — Zaśmiał się z niego. — Wiesz o tym, że to historyjka którą straszy się dzieci w przedszkolu? — zapytał nie będąc pewien czy ten nie bierze tego na poważnie.
— No.. tak.. wiem o tym — powiedział zdając sobie sprawę, że Brendon może mieć rację. — W każdym razie posiedz jeszcze że mną — poprosił, samemu nie chcąc wchodzić do wody.
— Ale potem pójdziemy razem.— Postawił warunek, wystawiając w jego stronę palec wskazujący. — Nauczę cię pływać, tu nie jest jakoś bardzo głęboko. Obiecuję, że wyjdziesz z tego żywy - zapewnił, siadając obok niego na kocu.
— No nie wiem. — Chłopak nie był co do tego zbytnio przekonany. Po pierwsze obawiał się, że się utopi, a dwa nie za bardzo lubił pokazywać swoje ciało, tym bardziej od kiedy pojawiała się na nim mocno widoczna i trochę krępująca blizna.
Może i na początku wydawał się to być dobry pomysł na udowodnienie swojej wierności i miłości co do Brendona, jednak po pewnym czasie zaczął mieć co do tego nie małe wątpliwości.
— Opalać też się boisz? — zapytał szatyn, widząc, że ten nadal siedzi w pełnym stroju.
— Po prostu trochę się wstydzę - powiedział cicho - przez tą.. no wiesz..
— Chodzi ci o znamię? Przesadzasz, przecież to nic takiego. — Brendon przewrócił jedynie oczami, słysząc jego słowa. Kompletnie nie rozumiał obaw młodszego. Dlaczego mała blizna była dla niego czymś kłopotliwym? Większość osób w końcu w ogóle jej nie zobaczy. A jeżeli nawet to skutecznie odstraszy potencjalne osoby z którymi młodszy mógłby go zdradzić. Jak widać same plusy.
— Ale nie uważasz, że to było trochę no nie wiem.. nierozsądne? W końcu co jeżeli zerwiemy? - W jego głosie było czuć nutę niepewności.
- W ogólne dlaczego o czymś takim myślisz?Zmieńmy temat bo nie widzę sensu o tym gadać - Chłopak ostatecznie zakończył tą jakże bezsensowną rozmowę.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro