°33°
- Ej Josh. - Brendon widząc kolorowowłosego idącego korytarzem paręnaście metrów przed nim rzucił się pędem w jego stronę, kompletnie nie zwracając uwagi na pozostałych uczniów, których teraz był w stanie stratować. Gdy tylko chłopak usłyszał swoje imię odwrócił się, od razu zauważając swojego kolegę z drużyny.
- Hej. Co jest? - zapytał od razu spoglądając na szatyna. Był dzisiaj nadzwyczaj wesoły. To było dziwnie.
- Bo widzisz mam sprawę. - zaczął kruczowłosy (wg tak się nie mówi ale trudno) będąc strasznie Podekscytowanozdenerwowanym (znowu multi emocja. Musicie być na to przygotowani, bo będzie więcej takich).
- Wygraliśmy mistrzostwa walkowerem, bo okazało się, że tamta drużyna oszukiwała - powiedział szybko Josh, widząc, że szatyna rozpiera energia. Musiało to być coś bardzo ważnego.
- Nie- od razu zaprzeczył- to coś lepszego - powiedział Brendon biorąc głęboki wdech - całowałem się z Ryanem - nie mógł powstrzymać uśmiechu na myśl o całym tym weekendzie.
- Już? - jęknął chłopak wyglądając na lekko zawiedzionego.
- Jak to już? - Brendon niezbyt ogarnął jego reakcje.
- Eh - westchną jedynie żółtowłosy - założyłem się z Tylerem, że pocałujecie się jakoś po mistrzostwach, a on obstawiał ze wcześniej - wyjaśnił, przez co Brendon zastygł na moment w bezruchu.
- Oh- nie spodziewał się, że ktokolwiek domyślał się, że coś między nimi iskrzy. - ale wracając, mam problem - zaczął potrząchając głową - widzisz myślałem, że może zaprosiłbym gdzieś Ryana, ale nie wiem gdzie, bo nie chciałbym tego spieprzyć, a nie mam doświadczenia w randkowaniu z chłopakami i nie wiem jak miałbym się zachowywać i wg - mówił wszystko szybko na jednym wdechu. Josh jedynie patrzył na niego, słuchając w milczeniu.
- A zamoczyłeś? - zapytał jedynie jakby to miało jakiekolwiek znaczenie.
- Co? - wytrzeszczył oczy - To nie ma związku. - powiedział Brendom marszcząc brwi.
- Ma. Tak czy nie. - ponowił pytanie.
- Noo... tak. - szatyn przewrócił oczami. Przez moment nie wiedział jak zareaguje na to chłopak.
- Restauracja skoro to wasza pierwsza randka. - stwierdził jedynie bez chwili namysłu.
- Oh okej, myślałem, że będzie trudnej - przyznał. - a gdybyśmy się nie seksili? - zapytał ciekawski.
- odpowiedziałbym to samo - zaśmiał się pod nosem, po czym poszedł sobie, gdyż zabrzmiał dzwonek na lekcje.
***
- Ym Brendon - Ryan rozglądał się po pomieszczeniu czując się strasznie przytłoczonym tym wszystkim. Wszędzie ludzie poubierani w drogie ciuchy warte co najmniej 3 rachunki za mieszkanie łącznie z prądem, gazem i wodą w domu Ryana. Te wszystkie kryształowe żyrandole, wielkie dywany i chociażby marmurowe filary, to wszystko było stanowczo za dużo. Zbyt dużo zbyt drogich rzeczy w jednym miejscu.
- Co jest? - szatyn spojrzał na niego znad karty.
- Dziwnie tu. - zaczął, nie wiedząc jak dokładnie przekazać szatynowi to, co chciał powiedzieć, a chciał mu zasygnalizować, że niezbyt mu się tu podoba.
- W sensie? - starszy nie za bardzo rozumiał i przekręcił głowę w bok, zupełnie jak piesek który nasłuchuje co się do niego mówi.
- No wiesz... - chciał jakoś dobrać słowa - strasznie tu drogo i w ogóle... - stanowczo nie lubił takich klimatów, bo czuł, że tu nie pasuje.
- To źle? - zmarszczył brwi, iż bardzo się starał żeby ich pierwsza randka była idealna.
- No. - zawahał się przez moment- źle się tu czuje. - mruknął smętnie. I tak już było mu wystarczająco wstyd, że szatyn za niego płacił przy każdej możliwej okazji.
- Nie chcesz tu być? - zapytał wprost. Teraz był gotowy rzucić to wszystko i iść z Ryanem gdzie tylko ten zapragnął byle by był zadowolony.
- Nie to, że nie chce. - zaczął, nie chcąc urazić chłopaka, gdyż doskonale zdawał sobie sprawę z tego, iż ten bardzo się starał.
- Powiedz szczerze. - poprosił - Chcesz iść gdzieś indziej?
- Tak. - pokiwał głową, spuszczając wzrok, gdyż nie potrafił patrzeć teraz w te pełne szlachetności brązowe tęczówki.
- No to chodźmy. - Brendon jakby nigdy nic wstał od stolika nie zwracając uwagi na to, że zrobił to trochę zbyt gwałtownie, przez co zwrócił na siebie uwagę paru gości lokalu.
- Ale tak po prostu? - zapytał lekko ZdziwionoPrzestraszony, gdyż nie był pewien czy to do końca legalne.
- No, skoro ci się nie podoba możemy iść gdzieś indziej. - w głowie starał się wymyślić jakiś dalszy plan, żeby ta randka nie okazała się totalną porażką.
- Ale już zamówiliśmy.- Ryan ściszył głos zaznaczając się stresować.
- Więc musimy wyjść nie wzbudzając podejrzeń. - oznajmił nieprzejęty łapiąc Ryana za dłoń i uśmiechając się do mężczyzny stojącego przy drzwiach jakby nigdy nic. Przeszli spokojnie przez główne drzwi prowadzące do sali, z której właśnie wyszli i przechodzili teraz koło recepcji. Brunet czuł na sobie przeszywający wzrok portiera, a szatyn dostrzegając, że coś jest nie tak po prostu zatrzymał się na moment i pocałował młodszego krótko w usta tak, że mężczyzna od raz odwrócił wzrok. Nastolatek lekko oszołomiony spojrzał zdezorientowany na szatyna, który jedynie się zaśmiał i mocniej ściskając jego dłoń pociągnął go w stronę wyjścia.
- Okej, a teraz wiejemy. - oznajmi, gdy odeszli kawałek od razu zaczynając biec. Nie wiedzieli nawet czemu. Przecież nikt ich nie gonił. Co chwila jedynie patrzyli na siebie i wybuchali śmiechem ignorując wszystkich mijanych przechodniów, którzy gapili się na nich jak na wariatów, którymi w rzeczy samej może i trochę byli. Na zmianę po ulicy niósł się śmiech szatyna przeplatany z cichymi chichotem młodszego, który ledwo już łapał dech przez ciągły bieg i słabą kondycję, finalnie zatrzymując się i dysząc ciężko, tak więc Brendon też się zatrzymał. On sam nie zmęczył się prawie wcale. W końcu codzienne treningi Mireensa dawały w kość i to porządnie. Nie myśląc długo podszedł do dyszącego nastolatka i podniósł go, następnie słysząc jedynie pisk wydobywający się z jego ust przerzucił go sobie przez ramię.
- Co ty robisz?- wręcz krzyknął cały czas się śmiejąc.
- Spowalniasz przebieg naszej randki. - Brendo również się zaśmiał trzymając go za nogi, podczas gdy jego połowa tułowia, ręce i głowa wisiały bezwładnie za jego plecami.
- to gdzie teraz? - zapytał Brendon patrząc przed siebie nieprzejęty wiszącym chłopakiem.
- em nie wiem - w sumie nie miał pomysłu wiec zaczął rozglądać się dookoła - a mógłbyś nieść mnie jakoś inaczej? - zapytał z nadzieją, chcąc widzieć przynajmniej dokąd idą. Tak więc szatyn postawił go na ziemi, następnie biorąc na tak zwany plecaczek i czując jak ten oplata swoje ręcę i wokoło jego szyji.
- tylko mnie nie uduś- zaśmiał się idąc dalej.
- O chodźmy do mcodnalda. - Ryan wskazał na kolorowy budynek z dużą literką M na dachu gdzieś na końcu ulicy.
- może być - Brenodon jedynej wzruszył ramionami, przystając na jego propozycje. - więc w drogę. - Poprawił go lekko podrzucając i idąc dalej.
OGÓLNIE DALSZA CZĘŚĆ JUTRO BO IDĘ SPAĆ.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro