Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

°33°

- Ej Josh. - Brendon widząc kolorowowłosego idącego korytarzem paręnaście metrów przed nim rzucił się pędem w jego stronę, kompletnie nie zwracając uwagi na pozostałych uczniów, których teraz był w stanie stratować. Gdy tylko chłopak usłyszał swoje imię odwrócił się, od razu zauważając swojego kolegę z drużyny.

- Hej. Co jest? - zapytał od razu spoglądając na szatyna. Był dzisiaj nadzwyczaj wesoły. To było dziwnie.

- Bo widzisz mam sprawę. - zaczął kruczowłosy (wg tak się nie mówi ale trudno) będąc strasznie Podekscytowanozdenerwowanym (znowu multi emocja. Musicie być na to przygotowani, bo będzie więcej takich).

- Wygraliśmy mistrzostwa walkowerem, bo okazało się, że tamta drużyna oszukiwała - powiedział szybko Josh, widząc, że szatyna rozpiera energia. Musiało to być coś bardzo ważnego.

- Nie- od razu zaprzeczył- to coś lepszego - powiedział Brendon biorąc głęboki wdech - całowałem się z Ryanem - nie mógł powstrzymać uśmiechu na myśl o całym tym weekendzie.

- Już? - jęknął chłopak wyglądając na lekko zawiedzionego.

- Jak to już? - Brendon niezbyt ogarnął jego reakcje.

- Eh - westchną jedynie żółtowłosy - założyłem się z Tylerem, że pocałujecie się jakoś po mistrzostwach, a on obstawiał ze wcześniej - wyjaśnił, przez co Brendon zastygł na moment w bezruchu.

- Oh- nie spodziewał się, że ktokolwiek domyślał się, że coś między nimi iskrzy. - ale wracając, mam problem - zaczął potrząchając głową - widzisz myślałem, że może zaprosiłbym gdzieś Ryana, ale nie wiem gdzie, bo nie chciałbym tego spieprzyć, a nie mam doświadczenia w randkowaniu z chłopakami i nie wiem jak miałbym się zachowywać i wg - mówił wszystko szybko na jednym wdechu. Josh jedynie patrzył na niego, słuchając w milczeniu.

- A zamoczyłeś? - zapytał jedynie jakby to miało jakiekolwiek znaczenie.

- Co? - wytrzeszczył oczy - To nie ma związku. - powiedział Brendom marszcząc brwi.

- Ma. Tak czy nie. - ponowił pytanie.

- Noo... tak. - szatyn przewrócił oczami. Przez moment nie wiedział jak zareaguje na to chłopak.

- Restauracja skoro to wasza pierwsza randka. - stwierdził jedynie bez chwili namysłu.

- Oh okej, myślałem, że będzie trudnej - przyznał. - a gdybyśmy się nie seksili? - zapytał ciekawski.

- odpowiedziałbym to samo - zaśmiał się pod nosem, po czym poszedł sobie, gdyż zabrzmiał dzwonek na lekcje.

***

- Ym Brendon - Ryan rozglądał się po pomieszczeniu czując się strasznie przytłoczonym tym wszystkim. Wszędzie ludzie poubierani w drogie ciuchy warte co najmniej 3 rachunki za mieszkanie łącznie z prądem, gazem i wodą w domu Ryana. Te wszystkie kryształowe żyrandole, wielkie dywany i chociażby marmurowe filary, to wszystko było stanowczo za dużo. Zbyt dużo zbyt drogich rzeczy w jednym miejscu.

- Co jest? - szatyn spojrzał na niego znad karty.

- Dziwnie tu. - zaczął, nie wiedząc jak dokładnie przekazać szatynowi to, co chciał powiedzieć, a chciał mu zasygnalizować, że niezbyt mu się tu podoba.

- W sensie? - starszy nie za bardzo rozumiał i przekręcił głowę w bok, zupełnie jak piesek który nasłuchuje co się do niego mówi.

- No wiesz... - chciał jakoś dobrać słowa - strasznie tu drogo i w ogóle... - stanowczo nie lubił takich klimatów, bo czuł, że tu nie pasuje.

- To źle? - zmarszczył brwi, iż bardzo się starał żeby ich pierwsza randka była idealna.

- No. - zawahał się przez moment- źle się tu czuje. - mruknął smętnie. I tak już było mu wystarczająco wstyd, że szatyn za niego płacił przy każdej możliwej okazji.

- Nie chcesz tu być? - zapytał wprost. Teraz był gotowy rzucić to wszystko i iść z Ryanem gdzie tylko ten zapragnął byle by był zadowolony.

- Nie to, że nie chce. - zaczął, nie chcąc urazić chłopaka, gdyż doskonale zdawał sobie sprawę z tego, iż ten bardzo się starał.

- Powiedz szczerze. - poprosił - Chcesz iść gdzieś indziej?

- Tak. - pokiwał głową, spuszczając wzrok, gdyż nie potrafił patrzeć teraz w te pełne szlachetności brązowe tęczówki.

- No to chodźmy. - Brendon jakby nigdy nic wstał od stolika nie zwracając uwagi na to, że zrobił to trochę zbyt gwałtownie, przez co zwrócił na siebie uwagę paru gości lokalu.

- Ale tak po prostu? - zapytał lekko ZdziwionoPrzestraszony, gdyż nie był pewien czy to do końca legalne.

- No, skoro ci się nie podoba możemy iść gdzieś indziej. - w głowie starał się wymyślić jakiś dalszy plan, żeby ta randka nie okazała się totalną porażką.

- Ale już zamówiliśmy.- Ryan ściszył głos zaznaczając się stresować.

- Więc musimy wyjść nie wzbudzając podejrzeń. - oznajmił nieprzejęty łapiąc Ryana za dłoń i uśmiechając się do mężczyzny stojącego przy drzwiach jakby nigdy nic. Przeszli spokojnie przez główne drzwi prowadzące do sali, z której właśnie wyszli i przechodzili teraz koło recepcji. Brunet czuł na sobie przeszywający wzrok portiera, a szatyn dostrzegając, że coś jest nie tak po prostu zatrzymał się na moment i pocałował młodszego krótko w usta tak, że mężczyzna od raz odwrócił wzrok. Nastolatek lekko oszołomiony spojrzał zdezorientowany na szatyna, który jedynie się zaśmiał i mocniej ściskając jego dłoń pociągnął go w stronę wyjścia.

- Okej, a teraz wiejemy. - oznajmi, gdy odeszli kawałek od razu zaczynając biec. Nie wiedzieli nawet czemu. Przecież nikt ich nie gonił. Co chwila jedynie patrzyli na siebie i wybuchali śmiechem ignorując wszystkich mijanych przechodniów, którzy gapili się na nich jak na wariatów, którymi w rzeczy samej może i trochę byli. Na zmianę po ulicy niósł się śmiech szatyna przeplatany z cichymi chichotem młodszego, który ledwo już łapał dech przez ciągły bieg i słabą kondycję, finalnie zatrzymując się i dysząc ciężko, tak więc Brendon też się zatrzymał. On sam nie zmęczył się prawie wcale. W końcu codzienne treningi Mireensa dawały w kość i to porządnie. Nie myśląc długo podszedł do dyszącego nastolatka i podniósł go, następnie słysząc jedynie pisk wydobywający się z jego ust przerzucił go sobie przez ramię.

- Co ty robisz?- wręcz krzyknął cały czas się śmiejąc.

- Spowalniasz przebieg naszej randki. - Brendo również się zaśmiał trzymając go za nogi, podczas gdy jego połowa tułowia, ręce i głowa wisiały bezwładnie za jego plecami.

- to gdzie teraz? - zapytał Brendon patrząc przed siebie nieprzejęty wiszącym chłopakiem.

- em nie wiem - w sumie nie miał pomysłu wiec zaczął rozglądać się dookoła - a mógłbyś nieść mnie jakoś inaczej? - zapytał z nadzieją, chcąc widzieć przynajmniej dokąd idą. Tak więc szatyn postawił go na ziemi, następnie biorąc na tak zwany plecaczek i czując jak ten oplata swoje ręcę i wokoło jego szyji.

- tylko mnie nie uduś- zaśmiał się idąc dalej.

- O chodźmy do mcodnalda. - Ryan wskazał na kolorowy budynek z dużą literką M na dachu gdzieś na końcu ulicy.

- może być - Brenodon jedynej wzruszył ramionami, przystając na jego propozycje. - więc w drogę. - Poprawił go lekko podrzucając i idąc dalej.

OGÓLNIE DALSZA CZĘŚĆ JUTRO BO IDĘ SPAĆ.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro