Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

°24°

- Na pewno wygracie, nie stresuj się tak. - Ryan przewrócił oczami, gdy Brendon po raz kolejny zaczął układać czarne scenariusze dotyczące dzisiejszego meczu. Zaczął nerwowo podskakiwać w miejscu jednocześnie co chwila, zamykając i otwierając oczy. - Stop. - złapał go za ramię, by ten się zatrzymał - Wszyscy się patrzą. - mruknął widząc, że dużo osób znajdujących się na szkolnym korytarzu zwróciło uwagę na podskakującego Uriego, a tym samym na drobnego bruneta stojącego tuż obok.

- Nie graliśmy z tamtą drużyną od dawna. - mruknął Brendon nieprzejęty, jednak zatrzymując się w miejscu - Nie wiadomo, czy nie są lepsi, wiec nie mamy pewności co do wygranej. - oznajmił, siadając na ławce przed klasa Ryana. Już po tej godzinie lekcyjnej miał odbyć się mecz, który przyprawiał starszego wręcz o zawał. Wygrana miała otworzyć im drogę do finału, a jeżeli okazaliby się wystarczająco dobrzy i zajeli 1 miejsce, szatyn bez problemu dostałby się do swojej szkoły marzeń.

- Byłem na waszym treningu - brunet zajął miejsce obok starszego - widziałem jak gracie, jesteście świetni i wysocy... no, głównie Dallon. - mrukną Ryan, przypominając sobie wzrost starszego, który budził spory podziw. - Nie stresuj się, bo jeszcze zasłabniesz i nie wygracie. - skwitował.

- Obyś miał racje... - westchnął Brendon, odgarniając włosy do tyłu, a te były już dosyć oklapnięte, gdyż już od dwóch godzin trwały ostatnie przygotowania i szatyn wraz z resztą drużyną rozciągali się, by nie nabawić się żadnej kontuzji, czy ćwiczyli rzuty do kosza. - Idź od razu na trybuny, zobaczymy się dopiero na meczu. - poinformował wstając z ławeczki, iż zadzwonił już dzwonek na lekcje co znaczyło, że starszy miał wrócić na salę gimnastyczną w ciągu minuty, by nie wkurzyć trenera. - Na razie. - niespodziewanie zbliżył się do młodszego i go przytulił. Po prostu przytulił. Oczywiście, że wolałby teraz pocałować go, ale to nie wchodziło w grę. Nie mógł przecież się zbytnio spieszyć ze względu na młodszego tak, więc to zbliżenie musiało mu wystarczyć.

- Okej, to powiedz reszcie że życzę im powodzenia - oznajmił Ryan, widząc jak chłopak już biegnie w stronę sali gimnastycznej.

***

Brendon zaczął nerwowo szukać wzrokiem młodszego po trybunach. A jeżeli coś mu się stało i nie przyszedł? Teraz to już poważnie panikował! Nagle jednak jego wzrok przykuła ta dobrze znana mu brązowa grzywka, gdzieś na końcu w rogu trybun. Miał słabe miejsca. Nawet bardzo słabe wręcz chujowe. Chcąc mu jakoś pomóc i polepszyć komfort oglądania tego widowiska, podszedł do siedzącej niedaleko dziewczyny, obok której znajdowało się wolne miejsce. Brunetka o dużych oczach, jednak ciut zbyt wyłupiastych. Może i całkiem ładna, ale nie w typie Brendona.

- Ej sorry. - podszedł do niej - Hej. - przywitał się widząc, że ta zwróciła na niego uwagę.

- Hej. - odparła wręcz automatycznie - Od razu mówię, że mam chłopaka więc... - zaczęła wychodząc z założenia, że szatyn chce ją poderwać.

- Nie, nie o to chodzi. - mruknął szatyn - chciałem zapytać czy to są wolne miejsce - wskazał na krzesełko obok niej, na co ta pokiwała głową - O to świetnie. Przyszłaś sama?- ponowił pytanie, na co ta po raz kolejny potwierdziła - Widzisz tego chłopaka tam? - wskazał na Ryana.

- Nom?- dziewczyna nie wiedziała czego ma się spodziewać.

- Może usiąść koło ciebie ?- zapytał - miałabyś towarzystwo, on też....

- No ewentualnie... - mruknęła nie będąc do końca przekonana i raczej nastawiana sceptycznie, jednak Brendon widząc, że ta wyraziła jakąkolwiek chęć zwrócił się w stronę Ryana.

- Ross! - krzyknął w jego stronę, chcąc przekrzyczeć wszechobecny gwar, co na szczęście udało się i młodszy od razu go zauważył posyłając mu lekki uśmiech. - Chodź tu. - dawał mu znaki dłońmi, by ten zszedł paręnaście schodków w dół do barierek, tak więc ten nie protestując udał się w tamtym kierunku.

- Co jest ?- zapytał, gdy stanął z szatynem oko w oko. Dzielił ich zaledwie jakiś metr odległości.

- Usiądziesz tu koło ...- wskazał na dziewczynę przypominając sobie, że w sumie nie zna jej imienia.

- Sarah. - brunetka wyręczyła go uśmiechając się do nieznajomych.

- O właśnie.- zapisał to w głowie - Okey? - zapytał, a Ryan nie widząc innego rozwiązania zgodził się zajmując miejsce obok niej. Szatyn chciał coś jeszcze powiedzieć, lecz przerwał mu niespodziewanie jeden z chłopaków z drużyny.

- Ej Urie. - klepnął go w ramię - Trener cię woła do siebie. - oznajmił szybko przekazując informacje. - Mówił, że to pilne. - dokładnie powiedział to, co miał.

- Dobra.. -westchnął wiedząc co to oznacza. Najpewniej ten chciał go skomplementować jednym ze swoich obrzydliwych i obleśnych komentarzy.

To zaczęło się w sumie jakoś miesiąc po tym, gdy ten dołączył do drużyny. Mireens - trener drużyny koszykarskiej i jednocześnie jego nauczyciel WF-u zaczął poświęcać mu o wiele więcej uwagi niż innym uczniom. Zawsze to jego prosił o przeprowadzenie rozgrzewki i to z nim właśnie zawsze chciał rozmawiać na osobności. Sam Brendon zaczął wyczuwać, że coś jest nie tak. Jakoś zbyt często zdarzało się, że ten niby przypadkowo dotknął szatyna po tyłku, zawieszał wzrok na jego ciele lub po prostu wparowywał do szatni, gdy ten akurat się przebierał. Tak, Brendon bez dwóch zdań mógł stwierdzić, że był ofiarą napastowania seksualnego i to przez swojego nauczyciela. Wiedział, że to tylko kwestia czasu, by ten postanowił zrobić coś więcej i zacząć jeszcze bardziej przystawiać się do niego. Nie miał jedynie pojęcia, kiedy to nastąpi. Oby nie prędko.

- Pogadamy w takim razie po meczu. - oznajmił wymieniając się z brunetem krótkimi uśmiechami, po czym odchodząc w stronę kantorka, gdzie teraz najpewniej był tak nielubiany przez niego mężczyzna z  dosyć podejrzanie wyglądającym wąsem. *takim podobnym jak Taco* Żeby też nie było. Nie to, że mężczyzna nie był atrakcyjny, no ale na pewno nie był on w typie szatyna... no i chyba na pewno był top.

W tym samym czasie paręnaście metrów dalej Tyler wraz z paroma innymi osobami z drużyny rozmawiali ze sobą stalkując przeciwników.

- Ej ty, Joseph. - ktoś z przeciwnej drużyny krzyknął w stronę bruneta - Zdejmij te pedalskie sznureczki z nadgarstków. - zwrócił się do niego mając na myśli dosyć szerokie jakby gumki do włosów znajdujące się na jego rękach. Ten jedynie to zignorował. Nie mógł ich przecież zdjąć. Musiał się z tym ukrywać. Nikt nie mógł wiedzieć. Nawet Josh.

- Nie przejmuj się nim. - kolorowłosy poklepał go po ramieniu - Te bransoletki są zajebiste. - uśmiechnął się na swój uroczy sposób. Kłamał, ale chciał podnieść przyjaciela na duchu.

- To nie są bransoletki, tylko frotki. - urażony brunet przewrócił oczami przez niedoinformowanie ze strony kolegi. - Zresztą też je lubię - dodał. W sumie nie ważne, czy mu się podobały, czy nie. Musiał je nosić.

- Dobrze panienki zapraszam do mnie. - trener nagle zwołał wszystkich z drużyny chcąc najpewniej omówić plan gry i strategie. Zaraz obok niego stał szatyn, jednak wyglądał na lekko zdenerwowanego i jakby zdystansowanego co do starszego mężczyzny.

***

Mecz trwał w najlepsze. Wzrok każdego skupiony był na pomarańczowej piłce, która co chwila przekazywana w locie błądziła od jednej połowy boiska na drugie. Obydwie drużyny widać było, że dawały z siebie wszystko i nie dawały za wygraną. Gdy tylko przeciwnik, choć na moment przejmował piłkę ta była sprawnie odbierana. Nie dało się ukryć, że na prowadzenie wychodziła drużyna szatyna, który zaliczał już kolejny kosz za pomocą dwutaktu. Dallon również nie próżnował, robiąc wsady, iż dzięki jego wzrostowi to nie sprawiało najmniejszego kłopotu. W sumie pod sam koniec nie musieli nawet zbyt się wysilać, iż wygraną mieli w kieszeni. Różnica w wyniku była znaczna, gdyż najpewniej morale drugiej grupy podupadły. Wraz z ostatecznym gwizdkiem sędziego i końcowym wynikiem czterdziestu dwóch do trzydziestu pięciu wśród graczy wygranej drużyny i ich kibiców wybuchła niepohamowana radość.

- Wygraliśmy kurwa. Rozumiesz to? Wygraliśmy! - kolorowłosego rozpierała energia, przez co zaczął skakać jak opętany i krzyczeć w stronę równie szczęśliwszego szatyna znajdującego się najbliżej. Teraz wszyscy z drużyny szatyna dostali swego rodzaju pierdolca ciesząc się jak wariaci, że dostali się do finału. Takim sposobem mieli zapewnione przynajmniej drugie miejsce. Brendon podskakiwał jak głupek cały czas się szczerząc. Był na tyle wesoły, że bez wahania podbiegł do najbliższej barierki następnie wszedł na nią i skoczył robiąc salto do tyłu. To jedynie nasiliło wiwaty ze strony publiczności. Tak, bez dwóch zdań Urie miał ADHD.

Josh natomiast puścił się pędem w stronę siedzącego obecnie na ławce rezerwowych Tylera. Ten widząc starszego od razu rozpromieniał się rozstawiając ręce, gdy był już blisko tak, że przytulili się. Gdy tylko starszy zaczął głaskać go po plecach po prostu zamknął oczy oddając się chwili. Nie zauważył, nawet gdy ten zbliżył swoje usta do tych młodszego. Większość trybun zwróciła teraz wzrok w ich kierunku. Nikt już nie przejmował się szatynem. Chyba praktycznie wszystkim dziewczyną zrobiło się cieplutko na serduszko, przez co można było usłyszeć przytłaczająco głośne jednoczesne westchnięcie radości. Joseph ocknął się dopiero po chwili co tu się dzieje. Właśnie jego najlepszy przyjaciel go pocałował, a co gorsza spodobało mu się i nie zamierzał protestować.

Ryan przyglądał się temu wszystkiemu ze swojego miejsca wyobrażając sobie na tym miejscu siebie i Brendona. Stop. Czemu on znowu o tym myślał? Przecież on miał teraz lepsze zajęcia. Może wyrywał cheerleaderki? Od razu Ryan poczuł się głupio, że myślał o tak naiwnych rzeczach.

- Wyglądałem wystarczająco dobrze na boisku ?- ktoś zaszedł go od tyłu, kładąc mu głowę na ramieniu, przez co Ryan od razu się wzdrygał jednak widząc, że to tylko Urie zachichotał cicho.

- Wyglądałeś idealnie. - oznajmił zgodnie z prawdą odwracjąc się. Sam nawet przyłapał się parę razy, że zagapiła się, gdy ten podnosił delikatnie koszulkę, by wytrzeć pot z twarzy, przez co na wierzch odsłaniały się jego mięśnie brzucha. Dopiero po śmiechu szatyna zorientował się, że mogło brzmieć to, co najmniej dziwnie.

- Hej, bo jeszcze pomyślę, że mnie crashujesz. - zaśmiał się szatyn mimo wszystko będąc zadowolonym z jego słów.

- To, że powiedziałem, że ładnie wyglądałeś to nic nie znaczy. - prychnął krzyżując ręce i wstając z krzesełka. Teraz musiał jakoś odkręcić swoje słowa.

- Poprawka. Powiedziałeś, że wyglądam idealnie.- odparł zwycięsko.

- Poprawka. wyglądałeś - wtrącił Ryan. - a tak ogólnie to jesteś ultra spocony i śmierdzisz, więc moglibyśmy już jechać - dodał czując pot szatyna.

- Okej - starszy zaczął iść wzdłuż trybun do najbliższego wyjścia - muszę się jeszcze przebrać, więc pójdziesz ze mną na chwile do szatani, a potem wrócimy do domu. - postanowił - okey?- zapytał woląc się upewnić czy taki plan pasuje młodszemu. Ten jednak idąc u jego boku nie protestował a jedynie pokiwał głową.

Mogą być błedy bo nie chciało mi się poprawiać lol.

Wg jest już tu 700 gwiazdek!! WOWOWOWOW

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro