Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

°20°

Od razu po przebudzeniu Ryan przypomniał sobie wszystkie wydarzenia z wczorajszego wieczoru, przez co cały smutek uderzył w niego po raz drugi, równie mocno co poprzedniejszego dnia. Sam, którego powoli zaczął uważać za przyjaciela okazał się równie źle nastawiony do niego co wszyscy. W sumie mógł się domyślić. W końcu kto chciałby się zaprzyjaźnić z kimś takim jak on? Zaczął martwić się również, czy ludzie ze szkoły będą wypominać mu to, że chciał się zeszmacić i znaleźć sobie sponsora. Nie wiedział czego ma się spodziewać. Przeszedł już tak strasznie dużo. Dlaczego życie tak bardzo go karało? Czasami naprawdę zastanawiał się co wogóle go przy nim trzyma. Z rozmyśleń wyrwał go jednak dźwięk pukania do drzwi.

- Proszę. - powiedział, domyślając się, że to Brendon. Dziwiło go zachowanie starszego. Dlaczego niby chłopak tak bardzo się zmienił? Była to osoba, która strasznie go zraniła, ale z drugiej strony była prawdopodobnie jedyna osoba, która chciała mu w jakikolwiek sposób pomóc. Miał do niego mieszane uczucia.

- Jak się czujesz? - zapytał od razu zamykając za sobą drzwi bojąc się, że rodzice mogą coś usłyszeć. Przez moment wpatrywał się w młodszego, nie wiedząc, czy może się przysiąść.

- Całkiem nieźle. - powiedział Ryan, zdobywając się na sztuczny uśmiech co Brendon jednak zauważył.
Westchnął więc siadając na brzegu łóżka, żeby przypadkiem nie naruszyć granicy komfortu Ryana.

Przez chwilę siedzieli tak w ciszy, aż w końcu Brendon odezwał się ponownie.

- Wiem, że mnie nienawidzisz i, że raczej nie zmienisz nastawienia do mnie, ale uwierz mi, że możesz na mnie liczyć. - zapewnił patrząc na bruneta, który jednak nie będąc na tyle silnym psychicznie i wgapiał się w kołdrę, którą był wciąż przykryty. Nie mógł spojrzeć szatynowi w oczy i to nie dla tego, że się go bał, bardziej wstydził się przed nim tego, że dowiedział się, że chciał się on zeszmacić dla jakichkolwiek pieniędzy. - Pomogę ci, jeżeli tylko będziesz tego chciał. - kontynuował więc Brendon nie słysząc od niego żadnego słowa-Możesz tu zamieszkać, wiem, że po tym, co zrobiłem raczej nie chcesz mieć ze mną czegokolwiek wspólnego, ale nie będziesz musiał się do mnie nawet odzywać, pogadam z rodzicami na pewno się zgodzą, będziesz spał w tym pokoju z dala ode mnie. - kontynuował chcąc go przekonać.

- Nie mogę Brendon... -odezwał się Ryan przerywając mu i zdobywając się na krótki kontakt wzrokowy.

- Naprawdę wiem, że to wszystko, co ci zrobiłem jest niewybaczalne, ale myślisz, że długo wyżyjesz chcąc mieszkać z ojcem? - zapytał- Okey idzie lato jest coraz cieplej, wiec nie jest aż tak źle, ale co w zimę? Nawet sam koszt za ogrzewanie jest duży, a w dodatku przecież widziałem, w jakim stanie jest ten dom, nie poradzisz sobie - westchnął.

- Poradzę- zaprzeczył szybko. Nie chciał polegać na innych, gdyż ci zawsze w każdej chwili mogli go zawieźć- zawsze radziłem, tylko teraz zjawiłeś się ty i mi wszystko popsułeś - dodał marszcząc brwi.

- Jeżeli radzeniem sobie nazywasz dawaniem dupy za hajs to powodzenia - Brendon od razu po wypowiedzeniu tych słów stwierdził, że przesadził. W oczach Ryana znowu płonął wstyd. - Wyglądasz jakbyś nie jadł nic od kilku dni, masz wory pod oczami i zapadnięte policzki. Założę się, że wystają ci już żebra..., wyniszczasz się Ryan, jeszcze chwila i zachorujesz na coś poważnego albo gorzej. - zmienił temat. Ten jednak wciąż siedział cicho, no ale cóż Brendon miał rację czuł się strasznie wyczerpany, chociaż chyba już zdążył przywyknąć do głodu i słabych warunków zamieszkania.- Daj sobie pomóc. - mówił dalej - proszę cię - nalegał. Czuł, że musi mu pomóc - przynajmniej na jakiś czas aż znajdziemy jakieś rozwiązane.

Ryan ponownie na niego spojrzał, w sumie nie wiedząc co powiedzieć. Znowu miałby zamieszkać u swojego oprawcy, nie miał jednak innego wyjścia. Tak naprawdę od tego wyboru mogło zależeć jego życie i doslonale zdawał sobie z tego sprawę, a jednak, mimo wszystko chciał żyć.

- Dobrze. - powiedział cicho kiwając głową. Brendonowi słysząc to, od razu ulżyło, bo bał się, że chłopak się nie zgodzi i dalej będzie upierał się przy swoim, a naprawę nie chciał, żeby stało mu się cokolwiek gorszego.

- Świetnie. - uśmiechnął się lekko - Chodźmy więc na śniadanie, moja mama pewnie już skończyła. Wstał radośnie z łóżka czekając aż młodszy zrobi to samo.

- Wolę zostać tutaj - spuścił głowę. Wciąż nie czuł się wystarczająco na siłach.- Czuje się słabo...- w sumie nie chciał się nikomu pokazywać tym bardziej, że z opisu Brendona był obecnie w fatalnym stanie. Patrząc w lustro niby widział podkrążone oczy i lekko wystające już kości spowodowane parunastoma dniami głodówki, ale chyba po prostu przyzwyczaił się do takiego widoku, wiec niezbyt się tym poprzejmował.

- Dobrze, to zaraz wrócę ze śniadaniem.- oznajmił i wyszedł z pokoju, by móc po kilku minutach do niego wrócić z milionem najróżniejszych rzeczy. Zarysował swojej mamie lekko sytuację, w jakiej jest obecnie Ryan, a ta bez wahania stwierdziła, że trzeba go jak najszybciej utuczyć tak więc specjalnie zrobiła G O F E R Y. Kazała nawet Brendonowi iść do sklepu po owoce i bitą śmietanę, by móc je czymś udekorować. Według niej młody zasługiwał na tak pokaźnych rozmiarów poczęstunek po tych wszystkich złych wydarzeniach przez które przeszedł, zupełnie jakby te słodycze miały osłodzić mu w jakiś sposób życie. Zadbała dosłownie o wszytko i tak po parędziesięciu minutach na wielkiej tacy szatyn niósł talerz z goferami i wszelkimi dodatkami do nich, dopiero co przygotowanym kakao z piankami w szklance, sokiem, kanapkami i masą witamin i tranu w pastylkach, bo jak to mawiała Grace - mama Brendona; „Witaminy są dobre na wszystko i zawsze i w ogóle to po nich życie jest bardziej kolorowe. O Brenio weź witaminki". Urie nacisnął klamkę od drzwi łokciem i następnie naparł na nie plecami, by móc wejść do środka.
- mam śniadanie - powiedział, stawiając mu na kolanach tackę, uprzednio odstawiając napoje na bok by te nie zabrudziły świeżej pościeli.

Ryan otworzył szerzej oczy widząc tyle jedzenia i to tak pysznie wyglądającego w jednym miejscu. W życiu może raz jadł gofry, ale to takie z budki i to jeszcze śmierdzące starym tłuszczem.

- Możesz się podzielić, bo mi przypadły w sumie z tego wszystkiego wafle ryżowe, bo moja mama stwierdzalna „ lol masz mieć mistrzostwa to masz jeść zdrowo". - szatyn westchnął siadając na skrawku łóżka tuż obok niego.
Młodszy jedynie pokiwał głowa, gdyż aktualnie żywił się patrzeniem na to wszystko. Pierwszy raz ogarnął jak bardzo jest głodny.

- Smacznego -powiedział Brendon biorąc z talerzyka kanapkę, chcąc zostawić najlepsze rzeczy brunetowi do zjedzenia. Ten jednak wyglądał na bardzo zagubionego. Wszystko wyglądało ultra smacznie. Nie wiedział, od czego ma zacząć -Nie wiem, czy najesz się tylko patrząc - zaśmiał się Brendon, gdyż Ryan przez chwilę po prostu patrzył się na to wszystko. No więc w końcu stwierdził, że w sumie gofery są spoko, więc zabrał jednego z talerza, żeby go skonsumować. Był ultra smaczny. Po parunastu następnych minutach, gdy oboje jedli nie zwracając uwagi na to, że mlaszczą każde naczynie pozostało puste.

- Myślę, że musimy porozmawiać- powiedział w końcu szatyn, przez co Ryan się zestresował. Odłożył na bok tackę i spojrzał na niego niepewnie. - O co dokładnie chodziło z tym sponsorem? - zapytał wprost. - Wplątałeś się w jakieś kłopoty? - zapytał, Ryan jednak nic nie odpowiedział więc mówił dalej- Czy tamtego dnia jak poprosiłeś, żebym po ciebie przyjechał coś się stało? Czy ktokolwiek coś ci zrobił? - kontynuował zadawając mu masę pytań.

- Nic się nie stało- powiedział cicho Ryan, chcąc go przekonać do swojego kłamstwa. W sumie to się wstydził. Strasznie. Szczególnie mówiąc to Uriemu. Nie wiedział czemu tak jest.

- Na pewno Ryan? Możesz mi powiedzieć. Pomogę ci, jeżeli masz jakieś problemy przez to- powiedział dając nacisk na ostatnie słowo, na co Ryan pokiwał twierdząco głowa. Przez chwilę między nimi zapanowała cisza, gdyż bren zastanawiał się, czy powinien zadać kolejne pytanie, które go nurtowało. W końcu stwierdził, że zapyta.

- A czy ty i on.- nie wiedział jak to dokładnie sformułować.- no wiesz coś się między wami wydarzyło? Zapytał. - w sensie uprawialiście seks?- Ryan westchnął naprawdę strasznie smutny na myśl o tamtych wydarzeniach i zawstydzony, że musi mówić o czymś takim Brendonowi.

- Nie, nie byłbym w stanie - powiedział zerkając na niego i kręcąc głową. Szczerze powiedziawszy szatynowi ulżyło. I to bardzo, iż nie wiedział co zrobiłby, gdyby ktokolwiek miał z nastolatkiem jakiś bliższy, intymny kontakt.

- Czy on cię...- nie wiedział, czy dobrze dobierze słowa- Dotykał?- zadał kolejne pytanie patrząc mu głęboko w oczy. Naprawdę bardzo się o niego troszczył. Musiał znać jak najwięcej szczegółów, żeby później wystarczająco mu pomóc. Odpowiedziała mu tylko cisza, a po chwili Ryan bezsilnie oparł głowę o jego ramie. Brendon od razu mocno go objął.

- Okey, w porządku - Brendon zrozumiał wszytko dosadnie. Brunet nie musiał nawet używać słów. Już o nic więcej nie pytał, nie chcąc doprowadzić go do płaczu. Gładził go jedynie po włosach i przyciskał jego głowę do piersi -najważniejsze, że już nigdy nie będziesz musiał robić niczego podobnego. - oznajmił.

Ogólnie następny rozdział za tydzień w środę.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro