Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

°2.5°

 I think, he is angel, which god pushed out from heaven, and now he is falling down

666

— Jesteś wcześniej — zauważył Ryan, wpuszczając starszego do mieszkania. Nie spodziewał się chłopaka już o tej godzinie, przez co nie przygotował się.

— Nie byłem pewny czy od razu trafie pod właściwy adres — wytłumaczył, rozglądając się po pomieszczeniu — Całkiem tu ładnie — oznajmił, mając na uwadze, że jego poprzedni dom wyglądał jak składzik w kościele. — ładne to — dotknął ściany pomalowanej na czerwony, krwisty odcień. Jak się okazało ta była bardziej chropowata i nieprzyjemna w dotyku niż się spodziewał, jednak nie wycofał się już z poprzednich zeznań.

— No całkiem okay — przyznał mlodszy, prowadząc go do swojego pokoju — nie wiem w co się ubrać — mruknął podchodząc do szafy i stając przed nią z zflusrowaną miną.

— I tak będzie dosyć ciemno, więc raczej nikt nie skupi na tym większej uwagi. — Dallon wzruszył ramionami, siadając na brzegu jednoosobowego łóżka. Przez moment przyłapał się na myśli jak by to było gdyby mógł w tym właśnie łóżku usnąć mając w objęciach Rossa.

— No nie wiem.. — Chłopiec nie wyglądał na przekonanego. — Która bluzka? — Pokazał mu dwie. Jedną niebieską, a drugą czarną

— Ta. — Wskazał na gładką, błękitną koszulkę. — Do twarzy ci w niebieskim. — wtrącił, cały czas obserwując jak ten zdejmuje swoją koszulkę. Nie mógł ukryć, że fakt tego, iż chłopiec przebierał się na jego oczach było czymś przyjemnym, jednak szkoda, że mimo wszystko robił to tyłem do niego.

— Możemy już iść? — zapytał, odwracając się na pięcie, po szybkiej zmianie odzieży.
Chwilę później oboje byli już w aucie starszego, zmierzając w kierunku imprezy.

Zapach alkoholu wymieszanego z potem i dymem papierosów przepełniał całe otoczenie, co już na starcie lekko odurzało nowo przybyłych gości. Wszędzie porozrzucane czerwone kubeczki, a niekiedy nawet można było natkąć się na skarpetkę czy buta. Dallon w tym wszystkim dostrzegł też jeden stanik zawieszony na jakieś lampie, o którą swoją drogą prawie zahaczył glową.

— Wow, ile tu ludzi. — Ryan, będąc wcześniej jedynie na imprezach organizowanych przez "biednych" licealistów, kompletnie nie spodziewał się, jak wygląda impreza z prawdziwego zdarzenia, taka jak na przykład tu.

— Raczej standard na studenckich imprezach. — Dallon widocznie nie był tym zbyt przejęty. Nie raz był już zapraszany na kampus do domów bractw na popijawy, tak więc i to nie zbyt go dziwiło.

— Tylko trzymaj się mnie, żeby się nie zgubić. — Starszy niespodziewanie splótł razem ich dłonie, zaczynając przepychać się w tłumie. 

I WCALE nie był to zaplanowany od dobrego tygodnia ruch, który miał zamiar wykonać na tej imprezie, której przebieg swoją drogą również planował już od dobrego miesiąca. I może nie był to zbyt czysty i uczciwy plan, ale ostatecznie kończył się szczęśliwie, co łagodziło nieco sprawę. A jak wiadomo cel uświęca środki.

Ryan za to, niczego nie świadomy uznał to za zwykły nic nie znaczący, wręcz przyjacielski gest.

— Napijesz się czegoś? — zapytał, na chwilę się do niego odwracając, gdy stanęli w kuchni.

— Tak, chętnie. — Ryan dodatkowo pokiwał głową, nie będąc pewnym czy Dall go usłyszał. W całym tym zgiełku i hałasie naprawdę ciężko było usłyszeć nawet swoje myśli.  — Tylko może nic mocnego — dodał od razu. Dalej z tyłu głowy miał myśl, że Brendonowi na pewno nie spodobało by się to co robi i gdzie się teraz znajduje.

— Serio? — Dallon, słysząc jego słowa jedynie przewrócił oczami. — Raz na jakiś czas możesz trochę zaszaleć. Tym bardziej, że teraz, w twoim życiu wszystko zaczyna się powoli układać. Musimy to uczcić.

— No nie wiem... — młodszy dalej nie był co do tego przekonany. Nie chciał podpadać szatynowi, tym bardziej teraz, kiedy i tak ich relacje nie układały się najlepiej.

— Słuchaj, czego Brendon nie widzi temu sercu nie żal — zapewnił go chłopak, domyślając się, że przyczyną wątpliwości bruneta był właśnie jego chłopak. — Tym bardziej, że nie dowie się o dzisiejszym dniu.— Opcja którą zasugerował, mimo że była kłamstwem zdawała się być niezwykle kusząca.

— W sumie, pewnie nie byłby zadowolony gdyby dowiedział się, że tu jestem, a tak oszczędzę mu tylko nerwów.— Ryan podłapał temat, zaczynając poważnie rozważać nawet nie kłamstwo, a lekkie naciągnięcie prawa.

— Więc jaka jest ostateczna decyzja? Świętujemy? — zapytał, wystawiając w jego stronę kupek do pełna napełniony wysokoprocentowym trunkiem.

Ryan przez kilka sekund walczył z własnymi myślami, zastanawiając się co odpowiedzieć. Niby nie chciał sprzeciwiać się Brendonowi, ale z drugiej strony był on tak daleko...

— Świętujemy — Zadecydował ostatecznie, z uśmiechem na twarzy, przejmując napój od starszego. Nie zdawał sobie nawet sprawy, że rozpędził właśnie karuzelę nieszczęść. Nawet trucizna spływająca wzdłuż jego gardła raniąc je nie była w stanie go powstrzymać.

***

Po ponad godzinie obaj chłopcy, nie będący już w najlepszym stanie wylądowali na kanapie pośród nowo poznanych znajomych. Spotkali ich dosłownie kilkanaście minut temu i od słowa do słowa umówili na wspólne jaranie trawki.

Ryan przyjął tą propozycje z ogromnym entuzjazmem, kompletnie nie przejmując się myślą; " co powiedziałby Brendon". W końcu miał się bawić, a jego chłopak i tak o niczym się nie dowie. Mógł w tajemnicy przed nim skosztować tego zakazanego owocu jakim była marihuana. Pamiętał, że szatyn nie raz palił, nawet w jego towarzystwie, na przykład po seksie, dalej leżąc w łóżku obok bruneta, jednak nigdy nie pozwalając mu nawet spróbować tego cudeńka mówiąc, że "nie chce, aby jego kotek miał w ustach tak złe rzeczy".

Dallon natomiast, mimo że wypił równie dużo, dzięki mocnej głowie pozostał trzeźwy w zdecydowanie większym stopniu niż młodszy. Prawdopodobnie pomogła mu również masa, gdyż przez wysoki wzrost był o wiele cięższy i potrzebował większej ilości trunku by się kompletnie nawalić. Przez cały czas pamiętał, że ma do zrealizowania plan, a jak na razie wszystko układało się wręcz idealnie.

— Zaciągnij się, tylko lekko — poinstruował go Dallon, przystawiając do jego ust podpalonego skręta, a wolną rękę odkładając na oparciu, tuż za brunetem.

— Ale nie uduszę się? — zapytał jakby lekko przejęty.

— Nie, spokojnie — zaśmiał się starszy, widząc jego zachowanie. Był naprawdę uroczy, kiedy był pijany.

— No dobrze... czyli jeszcze raz.. — Teraz chłopiec wpatrywał się w papieros, który starszy trzymał tuż przed jego buzią, czekając aż ten obejmie go ustami. — Jak ja mam to zrobić? Nigdy nawet elektryka nie paliłem — westchnął.

— Włóż do buzi i wessij powietrze. No wiesz trochę tak jakbyś... — Nie wiedział czy może to powiedzieć. — Robił loda — mruknął, patrząc badawczo czy nie przekroczył tym porównaniem jakiejś granicy. Ryan jednak zareagował na to jedynie głośnym, typowo pijackim śmiechem. No cóż nie myślał już za trzeźwo.

Wreszcie zrobił tak jak nakazał mu starszy, czując jak wraz z wciąganym powietrzem jego płuca napełniają się dymem. Dalej nie zaprzestawał wdychania, jak gdyby chcąc udowodnić, że potrafi zrobić to dobrze, jednak coś poszło nie tak i nie przewidział, że jakaś magiczna siła ukłuje go mocno w klatkę piersiową, a przez brak tlenu zacznie się dusić. Spragnione powietrza płuca zaczęły nerwowo skurczać się i rozkurczać, by dostać choć ciupkę życiodajnej energii i opróżnić się z drażniącej substancji. 

Dallon jedynie zaśmiał się, widząc jak Ryan, wręcz walczy o życie. Coś takiego było typowe przy pierwszym razie. On sam przecież pamiętał, jak wyglądało jego pierwsze palenie marihuany.

— Szczerze spodziewałem się czegoś innego — skrzywił się, gdy tylko udało mu się opanować oddech, przełykając głośno ślinę, by złagodzić trochę drapanie w gardle.

— Jak na pierwszy raz i tak było nieźłe.— Reakcja i nieporadność chłopaka powodowała jedynie śmiech Dallona, sam przystawił sobie ten sam papierek do ust, po chwili wydychając z płuc obłoczek szarego dymu prosto w twarz bruneta.

Wraz z upływem czasu humory obu chłopców poprawiały się coraz bardziej, a dodatkowo alkohol płynący w ich żyłach potęgował jedynie wszelkie doznania.

— Nie ma już więcej tego? — jęknął Ryan, robiąc przy tym smutną minę, gdy okazało się, że wypalili już całego skręta. — Proszę Dally poproś ich o jeszcze troszkę — uwiesił się na jego szyi, wręcz o to błagając. On sam doprowadził do sytuacji, że siedział teraz w bardzo dwuznacznej pozie na jego kolanach z nogami po jego bokach.

— To wszystko Ry, ale właściwie mam lepszy pomysły. — Starszy położył swoje dłonie na jego biodrach, przez co znajdowali się naprawdę bardzo blisko siebie.

— Tak? — Oczy młodszego, aż zaświeciły się z ekscytacji, wlepiając się w te starszego.

— Może.. miałbyś ochotę na coś mocniejszego? — mówiąc to miał wrażenie, że serce zaraz wyskoczy mu z piersi. Mimo to, jednak starał się zdobyć na jak najbardziej normalny ton, niewzbudzający żadnych podejrzeń. Szczerze sam nie wierzył, że ostatecznie będzie w stanie to zrobić. W końcu jeżeli cokolwiek poszłoby źle, byłby skończony.

— A co masz? Tak Dally, daj mi proszę proszę proszę! — Młodszy czuł, jakby wysadzały go emocje. Jego myśli tępo skupione były na możliwości spróbowania nowego narkotyku, kompletnie nie przejmując się konsekwencjami, czy tym "co powiedziałby Brandon". Właściwie całkowicie zapomniał już o swoim chłopaku, skupiając się tylko i wyłącznie na tym co tu i teraz. W końcu szatyn i tak o niczym się nie dowie...

— Nie myśl, że będzie tak łatwo. — Dallon powoli wyciągnął z kieszeni spodni małe opakowanie z pojedynczą tabletką, wyglądającą zupełnie jak cukierek. Ot zwykła kolorowa miętówka. — Jeżeli chcesz, sam musisz sobie wziąć — kontynuował, następnie kładąc tabletkę na swoim własnym języku.

Ryan dokładnie zrozumiał co musi zrobić, aby otrzymać upragniony narkotyk. Nie wiele myśląc, szybko wbił się ustami w te starszego, od razu zaczynając wymianę śliny, tym samym zmuszając Dallona do otwarcia szerzej ust. Kilka razy tabletka była już tak blisko, jednak starszy umiejętnie ponownie ją chował, tym samym przedłużając pocałunek do maksimum.

Co działo się dalej nie było do końca wiadome. Przed oczyma Ryana niedługo po magicznym cukierku, zaczęły migać jedynie kolorowe kształty.  Wydawało mu się, że jego opiekun gdzieś poszedł, ale nie wiedział kiedy, ile czasu minęło ani czy jeszcze wróci. Kilka smug mignęło mu teraz przed oczami. Chciał zamrugać szybko jednak nie potrafił. Jedynie pomału otwierał powieki i zamykał. Wszystko widział jak gdyby w zwolnionym tempie.

 Potem korytarz. Nie, nie wiedział jak się tam znalazł. Nogi go przyniosły, a może już latał? Nie miał pojęcia. Tylko coś zgniotło jego policzek, a on sam poczuł jak gdyby spadał w przepaść. Zupełnie jakby był aniołem, a Bóg zepchnął go z nieba za nieposłuszeństwo i teraz pogrążał się w otchłani.

— Hej uważaj młody. — Ryan jak przez mgłę zobaczył rozmazaną postać, chwytającą go i pomagając utrzymać równowagę. Czy to Bóg zdecydował się go uratować?

— Heej młody — powtórzył brunet, śmiejąc się jak głupi. W ogólne nie wiedział co robi. W głowie plątały mu się jedynie różne myśli. Widział tylko głos. Fale wydobywające się z pustki. Tak, to musiał być jego zbawiciel. Ten, który go opuścił.

— Widzę, że jesteś już nieźle wstawiony — zauważył nieznajomy. Wyglądał ciut zbyt staro, jak na bywalca studenckich imprez. — Ale to i może nawet lepiej. Chodź pójdziemy gdzieś gdzie jest ciszej. — Przełożył sobie jego rękę na ramie, holując do jakiegoś pustego pokoju. I odeszli razem. Bóg i upadły anioł.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro