°2.3°
— God thinks that i'm mad and mentally ill
....
Zapanowała między nimi niezręczna cisza, do tego stopnia, że Ryan miał wrażenie, że starszy słyszy jego mocno bijące serce. Ta chwila unosiła się nad nimi, a była tak brutalna, że niszczyła wszystko co spotkała na swojej drodze.
— Dall... my.. — zaczął Ryan, jednak przez alkohol, który jedynie mącił mu w umyśle, nie umiał zebrać żadnego sensownego zdania. Po prostu zaczął plątać się zupełnie, jak gdyby był tym samym niesamowicie wstydliwym i nieśmiałym Ryanem sprzed poznania Brendona.
— Nie tłumacz się. Rozumiem — Dallon zacisnął wargi w wąską linie, będąc zawiedzionym z przebiegu akcji. Naprawdę liczył, że brunet ostatecznie oprze się pokusie i odda mu się w całości. Myślał, że obydwoje tego pragnęli. Czyżby się przeliczył?
— Ja już... — Pokracznie chwiejąc się, wstał z łóżka. — Lepiej wrócę do domu... — oprzytomniał trochę, lecz nogi cały czas odnawiały mu posłuszeństwa, przez co zachwiał się pokracznie.
— Teraz? — Starszy zrobił kwaśną minę — Bez przesady Ry, mieszkasz za daleko, zresztą w tym stanie nigdzie cię nie wypuszczę, tym bardziej po północy — oznajmił Dallon, mimo wszystko myśląc logicznie. — Nie chce być potem przesłuchiwanym na policji w śledztwie odnośnie twojego zaginięcia albo gorzej.
— Ale... — Chłopiec zaczął obawiać się, że Dallon jednak nie będzie chciał odpuścić i wreszcie zrobi coś bardzo złego. Niby mu ufał, ale przecież Brendonowi też ufał i już raz się zawiódł...
— Rano odwiozę cię do domu. — Uśmiechnął się uspokajająco. — Będziesz spał tutaj. — Najwyraźniej musiał powiedzieć to ciut za ostro, gdyż Ryan od razu się zląkł. — a ja na kanapie w salonie — sprostował szybko, widząc rekację młodszego.
— No dobrze.. — Ostatacznie uległ, przystając na tą propozycje. — To ja się już położę — dodał, gdyż jego głowa przez natłok myśli zaczęła bardzo pulsować. — Dobranoc — napomknął jeszcze, dając tym samym Dallonowi do myślenia, że chce aby już wyszedł i dał mu więcej prywatności.
— Dam ci może jakieś ubrania na zmianę — przypomniało się Dallonowi, będąc już przy drzwiach wyjściowych.
— Oh racja — Ryanowi kompletnie wyleciał z głowy fakt, że nie posiada swojej własnej piżamy. Starszy odwrócił się w stronę szafy, zaczynajac szukać w niej czegoś, w czym chłopiec się nie utopi. Wreszcie znalazł najmniejsze ubranie jakie posiadał.
—Dzięki — Brunet uśmiechnął się lekko, przejmując od niego rzeczy, jednak nawet nie patrząc w oczy starszego. Mimo wszystko czuł się trochę niezręcznie, mając na uwadze wydarzenia z przed paru chwil.
— To ja może już... — Zaczął zgrabnie wycofywać się do drzwi. — Jakbyś czegoś potrzebował to będę na dole — odparł ostatni raz, a widząc, że Ryan już chce zostać sam, wyszedł. Brunet natomiast, gdy tylko Weekes opuścił pokój, westchnął głośno, opadając bezwładnie na łóżko.
Starał się zasnąć od paru minut, ale średnio mu to szło. Nie wiedział tylko czy to przez wydarzenia, które miały miejsce kilkanaście minut temu, czy może zapach jaki odczuwał, będąc otoczonym ubraniami i pościelą Dallona. Naprawdę liczył, że rano wydarzenia z dzisiaj znikną z jego głowy, niczym za pomocą magicznej różdżki.
***
— Wróciłem! — Zaraz po wejściu do dosyć małego domu, Ryan oznajmił innym domownikom swoje przybycie, gdyby może któregoś z nich to obchodziło, albo chociaż zauważył jego brak. Nie za bardzo zdziwił go fakt, iż nikt mu nie odpowiedział było to bowiem dosyć powszednie w jego poprzednim domu. Rozejrzał się po pustym pomieszczeniu, od razu czują dużą suchotę, spowodowana najpewniej kacem, więc wpierw udał się do kuchni, by nawilżyć czymś gardło.
— O jesteście. — Wzdrygnął się, gdy po wejściu do pomieszczenia zobaczył całą "rodzinę" siedzącą za stołem. — Byłem u kolegi — wyjaśnił, podchodząc, jakby nigdy nic, do zlewu, aby nalać sobie szklankę wody. — Ktoś umatł? — zapytał, odwracając się w ich stronę i marszcząc przy tym brwi, gdyż ich milczenie zaczęło wydawać mu się niepokojące.
— Usiadź proszę. — Marc - głowa tej rodziny, pastor i naprawdę baaardzo religijny człowiek wskazał na miejsce przed sobą, przy nie dużym stole. Ryan poważnie zaczął obawiać się tego wszystkiego. Nie wiedział o co chodzi, ani co te świry zamierzają. Może to jakiś ich bzdurno religijny obrzęd? Albo może będą chcieli go obrzezać? Nie, to nie wchodziło w grę. Byli chrześcijanami, a nie żydami. — Po pierwsze, bardzo nie podobało nam się twoje zachownie.. — zaczał meżczyzna, patrząc się mu przenikliwie w oczy. — powinieneś zapytać się o zgodę na wyjscie do kolegi, a nie znikać bez śladu na całą noc.
— Bardzo się o ciebie martwiliśmy — wtrąciła kobieta, a domniemane "rodzeństwo" Ryana pokiwało ochoczo głowami.
— No przepraszam.. — Ryan westchnął, nie mając zamiaru kłócić się z nimi, jednocześnie będąc na kacu — Więcej to się nie powtórzy — dodał, chcąc już odejść od stołu i zaszyć sie we własnym łóżku.
— Poczekaj jeszcze nie skończyłem — zatrzymał go mężczyzna, przez co Ryan, ponownie nieco zdezorientownay, usiadł na swoim poprzednim miejscu. — Chciałbym, żebyś wiedział, że w tym domu nie mamy przed sobą tajemnic i dzielimy sie ze sobą naszymi problemami... — zaczął, powodując tym samym, że Ryan coraz bardziej głupiał i zaczynał się niepokoić — Tak, więc czy chciałbyś nam o czymś powiedzieć Ryanie? — zapytał, powodujac tym samym, że reszta domowników wbiła w niego ostre spojrzenie, przeszywajace go na wylot.
— Reczje nie... — Ryan nie brzmiał za pewnie, nie wiedząc czego powinien się spodziewać.
— Na pewno? Pamiętaj, że możesz nam zaufać. — Pani Clark złamała jego dłoń gładząc ją lekko. Gdy jednak Ryan nadal trwał w milczeniu, nie mając zamiaru się odezwać dalsza rozmowe podjął Marc.
— Mamy podejrzenia... że chorujesz na zaburzenia orientacji — powiedział, ubierając to w zdecydownaie jak najbardziej oficjalne słowa jak się dało.
— Nie powiedziałbym, że jestem chory — oznajmił Ryan, doskonale zdając sobie sprawe, że w środowisku religijnym, homoseksualizm był czymś niedopuszczalnym. — Poza tym, że podobają mi się chłopcy, jestem całkowicie taki jak wy — wytłumaczył, zdobywając się na spokojny ton głosu. Szczerze nie miał siły na tą rozmowę, a myślami był juz w cieplutkim łóżeczku.
— Mogłeś nam powiedzieć sam, dzięki temu szybciej moglibyśmy ci pomóc Ryanku — wytłumaczyła kobieta, obdarzając go ciepłym uśmiechem. — Mamy kontakt z bardzo dobrym lekarzem, który na pewno pomoże ci to zwalczyć — zapewniła, ignorując tym samym jego wcześniejsze słowa.
— Tylko że ja wcale nie chce niczego zwalczać. Dobrze mi tak jak jest — wyjaśnił, znowu w miare spokojnie, jednak trochę bardziej zirytowanym tonem. Bardzo nie podobał mu się charakter całej tej rozmowy i to że stawiają go w pozycji chorego psychicznie. — Czy to, że jestem gejem to jakiś problem? — zapytał, jednak odpowiedzią była ich reakcje, gdy tylko wypowiedział słowo "gej".
— Po prostu w tym domu takie zachowanie jest niedopuszczalne Ryanie — powiedział wprost Marc, dając tym samym brunetowi doskonały znak co to wszystko oznacza.
— Po prostu już mnie nie chcecie — parsknął Ryan, niedowierzając w ich staroświeckie poglądy. Homoseksualizm był już legalny od dobrych kilkunastu lat, a oni próbowali wmówić mu, że powinien się leczyć.
— To nie tak — zaprzeczył szybko mężczyzna. — Chcemy dać ci możliwość wyboru, jak będzie wyglądalo twoje przyszłe życie. Jeżeli jednak nie chcesz podjąć leczenia, niestety nie możesz z nami zostać. — Po wypowiedzeniu tych słow w pomieszczeniu zapanowała cisza.
— Skoro tak, myślę, że odpowiedź jest prosta.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro