Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

•2.1•

Virtual faces
Virtual sex
Virtual love

•••

— O tak... Wiesz co lubię najbardziej.. — Twarz w kamerce w laptopie, uśmiechnięta była od ucha do ucha, wręcz świdrując wzrokiem postać po drugiej stronie. Nerwowo jego dłoń wystukiwała niecierpliwe takty, wyczekując, aż brunet ubrany już tylko w bieliznę, swoją drogą, jasno różową w większości zrobionej z koronki, zdejmie ją, pokazując się w pełnej okazałości.

— Wiem... — Brunet jedynie potwierdził jego słowa, wciąż wyginając się przed ekranem własnego telefonu.

— Klepnij się po pośladkach kilka razy. — Szatyn, siedząc teraz w zaciszu swojego mieszkania, coraz pewniej wydawał polecenia, nie zważając uwagi na to, iż powinien teraz odrabiać lekcję do szkoły, a nie zabawiać się z własnym chłopakiem przez Skype.

Wręcz automatycznie po pokoju rozniósł się dźwięk kilku lekkich klapsów, które brunet dawał samemu sobie.

— Mocniej.

Słysząc komunikat zastosował się do niego,  tym razem, zaczynając odczuwać już lekki ból.

— Jeszcze mocniej, tak jakbym ja to robił.

Znowu wymierzył mocne uderzenia, przez co sam wygiął się odczuwając to. Ręką jak i pośladki zaczęły go pobolewać, co jednocześnie ukazywała mocno zaczerwieniona skóra.

Oboje już od samego wyjazdu Brendona zaczęli odczuwać ogromną frustrację, a fakt, że mogli widzieć się tylko za pośrednictwem ekranu i internetu wcale nie pomagał. Nie mieli jednak co na to poradzić i jak narazie seks przez kamerke musiał im wystarczyć.

***

— Myślałem żeby stąd uciec — napomknął Ryan bez słowa wstępu, gdy Bren tylko doszedł i wszystkie emocje już opadły — Tu jest okropnie... — westchnął niezadowolony.

Mieszkanie w jednym małym pokoju z dwójką innych chłopców pozbawiło go poczucia jakiejkolwiek prywatności. Najgorsze z tego wszystkiego było jednak to, że trafił do niezwykle chrześcijańskiej rodziny, modlącej się przed każdym posiłkiem i chodzących na msze co niedziele, przez co szczerze bał sie wyznać im swoją orientacje z czystej obawy, że ci zdecydują się posłać do niego egzorcystę.

— Oni to jacyś zacofane religijne świry... — jęknął — muszę pilnować swojego telefonu jak oka w głowie, by nie zobaczyli czegoś nieodpowiedniego i sam robić pranie, aby ktoś nie zauważył mojej bielizny...

— Obiecuje, że znajdziemy jakiś sposób abyśmy zamieszkali razem — westchnął Brendon, słysząc jego słowa — ale wiesz do tego potrzeba czasu... Może ja będę mógł cię zaadoptować. — Uśmiechnął się szczerze. — Ah... I nie uciekaj... — dodał — nie chcę, aby cokolwiek ci się stało.

— W sumie nie wiem czy tu nawet zostanę. Mogą jednak stwierdzić, że mnie nie chcą. — Zaśmiał się, jak gdyby za wszelką cenę, chcąc ukryć swój smutek.

— Nie mów tak... — poprosił starszy, wpatrując się w jego rozpikselizowane oczy. Miał tak wielką ochotę go teraz przytulić.  — pokochają cię, na pewno — dodał pokrzepiająco.

— Pokochają kasę którą dostaną za to, że u nich mieszkam — prychnął Ryan, wiedząc dlaczego tak naprawdę został adoptowany. Może żadne z nowych opiekunów nie powiedziało mu tego w prost, jednak z ich zachowania można było to łatwo wywnioskować.

— No, a co w szkole? — Brendon zdecydował się zmienić temat na bardziej neutralny, gdyż sam nie był w stanie znieść rozmowy na tak okropnie smutny i raniący go temat, a myśl, że nie pozostało mu nic innego jak zwykłe słowa otuchy, nie dające tak naprawdę nic, nie była za pocieszająca.

— Jest okej, Tyler nie daje mi żyć, cały czas zadręczając mnje rozmowami. Mam wrażenie, że za wszelką cenę chce mnie pocieszać, co działa kompletnie na odwrót, a tak po za tym nic się nie dzieje — wyjaśnił po krótce, omijając temat plotek, rozsiewanych przez niektóre osoby, spekulujące odnośnie tego, że Brendon skończył bawić się w geja i zostawił Ryana, łamiąc mu przy tym serce.

— Serio przykro mi, że to wszystko tak się  skąpliowało. Żałuje też że nie mogłem być z tobą na pogrzebie... Wiem że potrzebowałeś wsparcia.

— Nie to nic, nie przejmuj się.— Ciało Ryana niezauważanie spięło się, przypominając sobie o wydarzeniach sprzed paru tygodni — Już nawet o tym nie myślę. — Oczywiście skłamał, ale w dobrej wierze. Liczy się jako grzech? — W sumie i tak teoretycznie nie łaczyła nas żadna specjalna więź, więc tak naprawdę mało co się zmieniło. — Uśmiechnął się nerwowo, licząc, że szatyn tego nie wyczuje. — Ogólnie muszę już kończyć, bo słysze, że ktoś wrócił do domu — Kolejne kłamstwo opuściło jego usta z niezwykłą łatwością.

— W porzadku. Odezwij się potem, kocham cię — Brendon ostatni raz się uśmiechnął, przed tym jak młodszy się rozłączył.

Brunet od razu opadł na łóżko, czując jak łzy wypływają samoistnie z jego oczu. Wszystko wróciło i co najgorsze nie mógł tego powstrzymać.

"Szkoda, że mogę dać ci tylko te internetowe ❤️"

Odczytał, widząc wiadomość od szatyna
Zdając sobie sprawę, że ten teraz nie może tu być, rozpłakał się jeszcze bardziej.

Najgorsze w tym wszystkim było jednak to, że czuł, iż nie może z nim nawet o tym rozmawiać.
Miał wrażnie, że starszy po prostu go nie zrozumie, a obietnice które mu składał wydawały sie być tak bardzo nierealne.
W końcu jak można powiedzieć, że się kogoś kocha za pośrednictwem internetu? Przecież to nie na tym polegało... Nie tego oczekiwał. Nie takiej miłości, a faktycznej bliskości, która na ten moment była nie możliwa.

Z drugiej strony wiedział również, że nie może oczekiwać od szatyna czegoś aż tak niemożliwego.

W końcu szatyn miał szkołę i obowiązki, a on sam nie mógł dopuścić, żeby Brendon to wszystko zawalił ze względu na niego.

I'm back bitches

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro