Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

°17°

- Ogólnie, ostatnio była taka śmieszna sytuacja... - Ryan zaczął się otwierać po jakimś czasie rozmowy i coraz mniej krępować.

- Dobrze.. - nagle mężczyzna przerwał mu kładąc dłoń na udzie, przez co Ryana przeszedł dreszcz. - Słuchaj, dokończysz opowiadanie w sypialni, co ty na to? - Już podnosił się z kanapy, przez co Ryan od nowa zaczął się stresować. Doskonale wiedział co to oznacza, ale nie chciał oddawać się dopiero co poznanemu i dużo starszemu mężczyźnie.

Mimo wszystko, niechętnie prowadzony przez okularnika znalazł się w jego sypialni. Obydwoje usiedli na łóżku przez moment będąc krępowanym przez niewygodną ciszę.

- Możesz mi dalej mówić to, co chciałeś - oznajmił siadając niebezpiecznie blisko młodszego i kładąc dłoń na jego udzie. Bardzo, bardzo wysoko.

- No, ogólnie to... - Ryan zaczął być czujny. - Taki chłopak szedł przez korytarz, zagapił się i... - mówił mniej entuzjastycznie niż wcześniej starając się zignorować rękę mężczyzny, która zaczęła wchodzić pod jego koszulkę, by następnie rozpiąć jego rozporek, przez co chłopiec zadrgał i zacisnął powieki. Czy teraz tak to miało wyglądać? On będzie tu przychodził, a jego „tatuś" będzie go obmacywał i pieprzył w zamian za trochę pieniędzy? Naprawdę bardzo żałował tego, że zapisał ten numer.

W końcu zimna i szorstka dłoń dotknęła jego przyrodzenia, przez co poczuł okropne obrzydzenie do tego wszystkiego.

- Nie. Dosyć! - pisnął odskakując jak poparzony. - Ja nie chcę. - patrzył wystraszony, odsuwając się jak najdalej od mężczyzny. To zdecydowanie go przerosło. Nie chciał zostać dziwką.

- No przestań młody, nawet nic nie zrobiłem. Wracaj tu grzecznie i o wszystkim zapomnimy. - Ryan jednak nie miał zamiaru ustąpić i popełnić drugi raz tego samego błędu.

- Wychodzę - oświadczył zapinając spodnie, przez co musiał spuścić głowę, jednak nie spodziewał się, że mężczyzna tak łatwo nie odpuści.

- Nie ma tak łatwo, gówniarzu. Nie po to marnowałem czas, żebyś ty teraz miał kaprysy. Sądziłeś, że będziemy tylko rozmawiali? - prychnął, szarpiąc nastolatkiem i wręcz rzucając go na łóżko. - Płacę ci za seks, a nie towarzystwo. - Po jego zachowaniu, Ryan myślał, że zemdleje ze strachu. Teraz, znalazł się w dokładnie takiej samej sytuacji, jak jeszcze przed kilkunastoma dniami. Nie chciał przeżywać tego samego po raz drugi, a myśląc o tym, po policzku spłynęła mu łza. Momentalnie został odwrócony przez silne ręce na brzuch i przyciśnięty twarzą do materaca. Następnie mężczyzna ściągnął mu spodnie, oraz bokserki i kilka razy uderzył w jego pośladki. Krzyczał, na przemian płacząc, gdy na jego pupie formowały się kolejne sine ślady od uderzeń. Najgorsze było to, że sam się na to skazał, idąc z jakimś obcym do jego domu.

- Oduczę cię gówniarzu takich zachowań i braku szacunku do starszych. - Facet nie zaprzestawał uderzeń. Kiedy całe jego pośladki były czerwone, ponownie odwrócił go na plecy, uderzając tym razem w policzki.
Ryan, przez płacz zaczął strasznie szybko oddychać z trudem łapiąc powietrze.

- Chyba tyle wystarczy. - Widział jego zapłakaną twarz i bezradnie leżące ciało. - Rozszerz nogi - polecił, jednak widząc, że Ryan ani nie drgnął, sam to zrobił, po czym zaczął rozpinać swoje spodnie.
Kiedy miał wkładać palce do wnętrza młodszego, ten wypowiedział parę niezrozumiałych słów.

- Co mówiłeś? - kazał mu powtórzyć.

- Mam piętnaście lat - powtórzył łamiącym się głosem, mając zamknięte oczy i nerwowo zaciskając pięści na kołdrze z nadzieją, że zdradzenie swojego prawdziwego wieku jakkolwiek mu pomoże.

- Co kurwa?! - Starszy nagle odskoczył od nastolatka. - Mówiłeś, że masz osiemnaście! - Odsunął się z przerażeniem.

- T-tak - zaczął się jąkać. - B-bo bardzo potrzebowałem pieniędzy - załkał próbując się wytłumaczyć.

- Kurwa mać. Wpierdalaj stąd. Już! - wskazał palcem drzwi.

Właśnie prawie przeleciał piętnastolatka. Przecież on miał tyle lat co jego własna siostrzenica. - Masz nikomu o tym nie mówić - warknął w obawie, że ten może polecieć na policję, a wtedy on będzie skończony.

Ryan nie chcąc stracić szansy i czekać, aż ten się rozmyśli, szybko pokiwał głową i pośpiesznie zaczął się ubierać, po czym szybko wybiegł z domu. Łzy dalej leciały mu z oczu zasłaniając widok, przez co parę razy potknął się o własne nogi. Zwolnił uspakajając się dopiero po znalezieniu się w znacznej odległości od tego przeklętego budynku. Oddech zaczął mu się powoli wyrównywać.
Szedł dosyć pokraczne, przez ból, jaki sprawiały mu spodnie, ocierające się o posiniaczone pośladki. To było w stu procentach jedno z gorszych uczuć. Starał się je zignorować, jednak na daremno.

Co gorsza, nie miał pojęcia gdzie się znajduje, ani w którą stronę powinien się udać by wrócić do domu. Na dworze było już ciemno, a po okolicy nie kręcił się praktycznie nikt i znalezienie kogoś, kto mógłby mu pomóc graniczyło z cudem.

W końcu zauważył jakiegoś mężczyznę. Nie wyglądał na mordercę, ani zboczeńca, tak więc podszedł do niego, pytając gdzie dokładnie się znajduje. Z jego wypowiedzi wynikało, że jest ponad 25 mil od domu. Powrót na piechotę nie wchodził w grę. Pieniędzy również żadnych nie miał, a stopa najzwyczajniej bał się łapać, tak więc zdesperowany do granic możliwość zadzwonił do jedynej osoby, która mogłaby mu pomoc.

- Halo, Brendon? - Pociągnął nosem rozglądając się po okolicy. Było już na prawdę bardzo późno.

- Co się stało? - zapytał od razu słysząc łamiący się głos młodszego.

- Czy mógłbyś po mnie przyjechać? -Ryan zdobył się na dosyć spokojny głos. Nie chciał pokazywać swojej słabości, szczególnie przed Urie'm.

- Tak... Tak. Gdzie jesteś? Mów co się stało - Bren zaczął zadawać mnóstwo pytań.

- Przyjedź po mnie do Henderson, jestem w takim dużym parku Burkholder - powiedział Ryan, specjalnie odpowiadając tylko na to jedno pytanie. Nie chciał, żeby Brendon dowiedział się, że ten zamierzał znaleźć sobie sponsora. Zbytnio się tego wstydził, tym bardziej przed nim.

- Okey, poczekaj na mnie tam, tylko uważaj na siebie, jakby ktoś cię zaczepiał to szybko uciekaj i zadzwoń do mnie, dobrze? Postaram się być jak najszybciej - dodał, po czym się rozłączył. W jego głosie czuć było troskę i niepokój. Nie chciał żeby Ryanowi coś się stało, tym bardziej, że no cóż, zaczęło mu na nim chyba trochę zależeć. Dręczyło go tylko pytanie jak do cholery brunet znalazł się aż tak daleko? Przecież to nie możliwe by samemu tam pojechał, nie miał na to pieniędzy.

Ryan czekał na niego na jednej z ławek, przy wejściu do parku gapiąc się na swoje nogi. Jego oczy nadal były zapłakane, a jego policzek zaczerwieniony. W tej chwili wyglądał jak siedem nieszczęść.

- Już jestem - powiedział Brendon, podbiegając do niego, gdy tylko go zobaczył. - Przepraszam, że tak długo, ale podjechałem od drugiej strony - zaczął się tłumaczyć. Widział, że młodszy nie chce na niego spojrzeć, ale chyba wolał na niego nie naciskać.

- Dzięki, że przyjechałeś - odrzekł Ryan cicho unosząc na niego lekko wzrok.

- Co do cholery? - zapytał mając na myśli jego szkliste oczy, które mimo panującego mroku były doskonale widoczne.

- Nic takiego - powiedział Ryan, ponownie spuszczając wzrok. Szatyn zaniepokoił się jeszcze bardziej, mimo wszystko stwierdził, że poczeka, aż Ryan sam, będzie chciał wyjawić mu, co takiego się stało.

- Dobrze, chodź. - uśmiechnął się słabo i wraz z nim zaczął kierować się w stronę pojazdu.

- Pojedziemy do mnie - oznajmił, kiedy weszli do samochodu, jednak przez panującą ciszę wśród nich poczuł, że zabrzmiało to, jak rozkaz. - Okey? - poprawił się zerkając na towarzysza.

- Wolałbym nie - wymamrotał Ryan patrząc za szybę.

- Proszę cię, Ryan... - jęknął Brendon niezadowolony. - Daj sobie pomóc - westchnął, jednak ten nic nie odpowiedział. - Widzę, że coś się stało. - patrzył na niego.

- Wszystko jest dobrze.

- Kto cię pobił? I jak do cholery znalazłeś się tak daleko od domu? - dalej nie ustępował, ale Ryan go zignorował, tak więc Brendon widząc, że nic nie zdziała, odpalił auto i zaczął jechać w stronę domu bruneta.

- Dzięki, że po mnie przyjechałeś - westchnął Ry wychodząc z auta szatyna. - Pa - powiedział jeszcze, po czym nie czekając na odpowiedź, zamknął drzwi i wszedł do mieszkania, od razu kierując się do swojego pokoju. Zamknął drzwi na klucz i po położeniu się na łóżku, po raz kolejny dzisiejszego dnia się rozpłakał. Już nie wytrzymywał psychicznie. Jego życie było tak bardzo beznadziejne. Nie rozumiał, dlaczego trafiło akurat na niego. Przecież mógł mieć tak normalne życie. Gdyby tylko trafił do innej rodziny.
Płakał tak cicho, załamany, do czasu, aż nie pochłonął go sen.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro