Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

°11°

Dni w szkole mijały Ryanowi bez większych zakłóceń, czy zmian, tyle, że tym razem Brendon i jego ekipa nie podeszli do niego ani razu, a nawet żaden z nich nie spojrzał w jego stronę, jakby kompletnie tracąc zainteresowanie swoją ulubioną ofiarą. Z jednej strony niepokoiło to Ryana, a z drugiej cieszył się jak głupi, gdyż od kiedy mieszkał u Brena, ten karmił go i nawet w pewnym sensie dbał, będąc całkiem miłą osobą przy bliższym poznaniu.

Od jakiegoś czasu nie miał już ani jednego siniaka, czy rany (no, może poza malinkami, które pozostawiał po sobie szatyn po prawie każdym stosunku, a te odbywały się całkiem często). Co gorsza, brunetowi zaczynało to coraz bardziej odpowiadać i nieustannie próbował wmówić sobie, że nie robi nic złego i to wcale nie podchodzi pod sponsorowanie. W szkole miał całkowity spokój i wreszcie mógł się cieszyć pewnego rodzaju bezpieczeństwem, a po powrocie do "domu" w zamian za wykarmienie i dach nad głową oddawał się "królowi" szkoły w oczywisty sposób. Układ był prosty: Ryan miał robić to, co nakazał mu Brendon - ani więcej, ani mniej.

Ryan własnie spędzał kolejny już z rzędu dzień w domu Brendona, który akurat wyszedł na moment z pokoju. Brunet siedząc na łóżku obserwował pianino stojące w rogu pokoju, aż w końcu podszedł do niego i jak najdelikatniej otworzył jego klapę, przez co na ziemię spadło kilka kartek. Od dawna ten instrument stojący w kącie pokoju interesował go do granic możliwości. Popatrzył z góry na porozrzucane arkusze, następnie rozłożył je i zaczął przeglądać, gdy nagle usłyszał dźwięk otwieranych drzwi.

- Moja matka wyszła, więc jesteśmy sami i... - Brendon nie dokończył, bo podbiegł z prędkością światła do Ryana szarpiąc go za ramię. - Co ja ci kurwa mówiłem o ruszaniu moich rzeczy!?
- Mowiłeś tylko o wiadomościa... - nie zdążył dokończyć zdania, gdyż poczuł na swoim policzku ból. Ból od uderzenia przez Brendona, który teraz ze wściekłości aż sapał. Ry tylko dotknął piekącego miejsca na twarzy, a z jego oczu poleciały zupełnie niekontrolowanie łzy, jednak nie pisnął. Bał się, że dostanie drugi raz.

- Przepraszam - zaczął Ross. - Nie powinienem. Nie będę dotykał niczego co należy do ciebie, obiecuję - zapewnił spuszczając głowę. Brendon nie odpowiedział nic, po prostu ominął chłopaka i pozbierał kartki, z powrotem je chowając.

Po paru minutach ból u bruneta już zaczął mijać, jednak dalej czuł kłucie w sercu, bo naprawdę myślał, że Bren w jakiś sposób zaczął traktować go po przyjacielsku, no, o ile można prawie codzienny seks traktować jako coś, co robią przyjaciele...

***

Ryan siedział już dobre czterdzieści minut przy biurku odrabiając kolejne lekcje i przygotowując się do nadchodzącego sprawdzianu. Tuż obok na łóżku leżał Brendon, który pisał z kimś na telefonie, nie przejęty młodszym, kompletnie ignorując jego obecność. Nagle obydwoje usłyszeli pukanie do drzwi. Brunet nauczony już na własnych błędach nie odwrócił się w tamtą stronę, a jedynie z dalej opuszczoną głową przepisywał coś do zeszytu.

- Proszę - burnkął Brendon, dopiero po chwili unosząc wzrok znad ekranu komórki.

- Cześć Br... - po pokoju rozniósł się dość mocno piskliwy głosik, a gdy tylko spojrzało się na jego właścicielkę, od razu w oczy rzucała się jej ruda fryzura i krotka szara spódniczka. O wiele za krótka, jak na obecnie panującą pogodę.

-O, Stacy, hej - odparł lekko zdziwiony szatyn odkładając na bok telefon. - Po co przyszłaś...? - zapytał wstając i podchodząc do dziewczyny. Nie spodziewał się teraz odwiedzin kogokolwiek, a szczególnie jej, gdyż miała chłopaka od paru miesięcy i od tego czasu nie utrzymywała z Brendonem takiego samego kontaktu jak wcześniej. Co prawda, parę razy zdarzyło mu się przelecieć ją pod nieobecność jej drugiej połówki, ale rudowłosa nigdy nie przychodziła do jego domu.

- Nie było auta twoich rodziców, a chciałam zrobić ci niespodziankę -odparła pewnie. Musiała poświęcić dużo czasu na przygotowanie się zanim przyszła tu, bo jej makijaż nie wyglądał na robiony w ciągu tylko jednej godziny, co z resztą niezbyt poprawiało jej urodę, a wręcz ją zakrywało. - A poza tym Luke wyjechał do rodziny - oznajmiła po krótce patrząc dalej na Brendona prowokacyjnie, by następnie bez ostrzeżenia wpić się w jego pełne usta, nie czekając na pozwolenie i nie zwracając najmniejszej uwagi na zdezorientowanego nastolatka w rogu pokoju. Po chwili zaczęła zdejmować szatynowi koszulkę i błądzić dłońmi po jego torsie, co widocznie nie przeszkadzało starszemu chłopakowi.

- Młody wypad - Brenowi udało się oderwać na moment od ust dziewczyny, by powiedzieć te dwa krótkie słowa, które wystarczyły, żeby Ryan poczuł się jeszcze gorzej, gdyż w ciągu tych kilkunastu dni narawdę zdążył pomyśleć, że Brenodnowi chodź troszeczkę na nim zależy. Mimo wszystko posłusznie wykonał rozkaz odwracając wzrok od starszego, który zaczął macać pośladki nastolatki. Naprawdę starał się nie patrzeć w tamtym kierunku. Czuł się jak jedna z wielu wygodnych opcji Urie'go, która zadowoli go bez mrugnięcia okiem.

Zacisnął oczy by nie napłynęły do nich łzy i ze spuszczoną głową wyszedł z pokoju. Szybko zszedł po schodach, nerwowo zakrywając dłońmi uszy. Wiedział doskonale co mieli robić, ale czego innego mógł się spodziewać? Przecież taki już był nieważny i stworzony do wykorzystywania. Brendon liczył jedynie na to, że będzie mógł zabawiać się z młodszym kiedy chce, a ten mu nie odmówi, bo nie ma prawa.

Ryan z prędkością światła założył buty i pierwszą lepszą bluzę, która wisiała na wieszaku, następnie wybiegł z domu. Nie trzasnął drzwiami bojąc się tego, że mogłoby to zwrócić uwagę szatyna, więc delikatnie je zamknął. Nie myślał o tym, gdzie idzie. Chciał po prostu znaleźć się jak najdalej od Brendona.

Nie miał pojęcia ile czasu siedział na tej przeklętej ławce w parku gapiąc się na przechodniów i dopowiadając sobie historie ich życia. Przerwał mu dzwięk powiadomienia w telefonie. Od razu spojrzał na wyświetlacz.

Brendon:
Możesz już wracać chyba, że chcesz żeby ci dupa zmarzła.

Ty:
Już idę.

Odpisał byle co i mimo niechęci wstał z ławeczki, kierując się w stronę domu Państwa Urie. Wszedł do środka bez pukania, zdjął zniszczone, lecz nadal wygodne sportowe buty i od razu wszedł na górę po schodach, następnie otworzył niepewnie drzwi, nie wiedząc, czy tamta dziewczyna już sobie poszła. Gdy tylko je uchylił i zajrzał do środka, zobaczył w środku tylko Brendona leżącego bez koszulki na łóżku.

- Wreszcie jesteś - mruknął szatyn, nie unosząc nawet wzroku. - Nie chciałoby mi się tłumaczyć mojej matce, dlaczego nie wróciłeś do domu na noc, gdyby coś ci się stało. - Zaśmiał się dopiero spoglądając na młodszego - dlaczego masz na sobie moje ubranie? - zmarszczył brwi widząc, że brunet ma na sobie czarną nierozpinaną bluzę z kapturem, która była dość widocznie za duża i przede wszystkim - należała do Brena. Dopiero teraz Ryan zdał sobie z tego sprawę. Nawet nie zwrócił uwagi na to w co się ubierał, gdy pospiesznie wybiegł z domu, a że sam chodził w często za dużych i rozciągniętych ubraniach, to nie zauważył różnicy.

- Ja ja ja... - zaczął się jąkać, gdy poczuł nieprzyjemne ciepło, a jego policzki zapłonęły ze wstydu. - Przepraszam - udało mu się wydusić coś z siebie, szybko zaczynając zdejmować ubranie należące do szatyna. - Ja się pomyliłem, bo wziąłem szybko co popadnie i kompletnie nie zauważyłem... - Ryan zorientował się dopiero po chwili, że Brendon stoi centralnie przed nim. - Proszę, nie bij mnie - jęknął kuląc się i od razu zasłaniając twarz, sam nie wiedział czy z obawy o uderzenie wyższego, czy o wybuch swoich emocji.

- Dobra, mniejsza - mruknął obojętnie półnagi szatyn, ściągając Ryanowi swoją własność przez głowę, jednocześnie zahaczając o jego uszy, przez co młodszy zamknął oczy i usta. Brendon jedynie rzucił ubranie gdzieś w kąt, następnie zaczynając unosić koszulkę Ryana, co ten zauważył dopiero gdy otworzył oczy.

- Co robisz? - zapytał dalej cicho, bojąc się spojrzeć mu w oczy.

- Rozbieram cię - oznajmił jakby nigdy nic. Ryan nie rozumiał tylko jednej rzeczy: skoro Bren przed chwilą miał u siebie przez dwie godziny, jeżeli nie dłużej, napaloną laskę i najpewniej robił z nią oczywiste rzeczy, to dlaczego jeszcze dobiera się do niego? Czyżby był aż tak niezaspokojony?

Szatyn w końcu uporał się z jego odzieżą górną, a potem i dolną, tak że brunet został jedynie w bokserkach.

- To pewnie teraz mam ci obciągnąć? - Ryan nie wiedział do końca, co powinienem zrobić i jak się zachować.

- Nie - mruknął. - Wolę anal - odwrócił chłopaka tyłem do siebie, następnie popchnął na łóżko, tak, że ten uderzył dosyć boleśnie w drewnianą ramę. Ryan starał się powstrzymać łzy, które już chciały napływać mu do oczu, gdy szatyn zdjął mu bokserki i plując na dłoń zaczął go rozciągać. Czuł się jak przedmiot, kompletnie nieważny służący, tylko i wyłącznie do zaspokojenia potrzeb starszego. Pociągnął nosem, gdy Brendon wyjął z niego swoje palce.

- Jak czujesz się z tym, że puka cię najprzystojniejszy chłopak w szkole? - Urie zaśmiał się pod nosem, wchodząc w niego jednym ruchem, przez co Ryan krzyknął z bólu, za co jedynie został dość mocno uderzony w pośladek. - Nawet nie wiesz, ile osób oddało by wszytko, bym się w nich spuścił - uśmiechnął się półgębkiem, zaczynając poruszać biodrami do przodu i do tyłu, cały czas trzymając plecy młodszego, tak, by ten się nie ruszał. Ryan w pewnym momencie zaczął cicho łkać z bezsilności. Szatyn nigdy się pytał się go o zgodę na cokolwiek. Kiedy tylko zapragnął, mógł rozebrać młodszego do naga jak lalkę i kazać mu przed sobą klękać w wiadomym celu, nie ważne, czy był to dom, czy szkoła. Kolejna łza spłynęła po jego policzku. Nie czerpał żadnej, najmniejszej przyjemności z tego, co teraz się odbywało, w przeciwieństwie do Brendona, który cały czas macał jego pośladki i pojękiwał z zadowoleniem malującym się na jego twarzy.

- Co jest? - nagle szatynowi zaczęło coś nie pasować. Ryan zachowywał się wyjątkowo zbyt cicho, kompletnie inaczej niż zazwyczaj. Nie reagował na nic, tylko leżał jak kłoda. Tak więc Bren wyszedł z niego i odwrócił go na plecy, od razu zauważając jego zapłakaną twarz. - Co ci znowu? - zapytał marszcząc brwi.

- Nic - Ryan pociągnął nosem. - Nic się nie stało - powtórzył, by upewnić starszego i nie ściągać na siebie jego gniewu za to, że utrudnia.
Brendon zaczął zastanawiać się przez moment, czy może nie zignorować tego i dokończyć to co zaczął, jednak zrobiło mu się dziwnie żal młodszego.

- Eh... I tak nie dojdę przez twoje ryczenie - stwierdził podnosząc z ziemi swoje bokserki, następnie zabrał swój telefon i wyszedł z nim do łazienki, zostawiając Ryana samego w niemałym zdziwieniu. Starszy nigdy tak nie robił. Zawsze, nie wiadomo jak Ryan nie krzyczałby z bólu, ten kończył to co zaczął, nie przejmując się, czy brunet również osiągnął spełnienie, czy nie, czy też cierpiał w ciszy.

- Idziemy spać - oznajmił chłopak, gdy wrócił po paru minutach, już bez erekcji. Szybko wziął kilka chusteczek z opakowania i dokładnie wytarł sobie dłoń. - Zgaś światło - powiedział kładąc się do łóżka.

- Poczekaj, ubiorę się w piżamę - powiedział Ry, ocierając z policzka łzę. Nadal siedział nagi na łóżku.

- Nie musisz. Gaś i chodź - pospieszał starszy, na co Ryan jęknął, jednak robiąc to, co mu nakazał chłopak. Leżąc pod kołdrą w ciemności, od razu poczuł ciepłą dłoń na swoim tyłku, a za sobą na karku poczuł ciężki i ciepły zarazem oddech szatyna, który znajdował się na tyle blisko, że jeżeli Ryan trochę bardziej by się wypiął, to stykałyby się pupą z kroczem szatyna. Mimo wszystko starał się zignorować ten fakt. Zamknął oczy, zaczynając myśleć o czymś innym, przyjemniejszym, co było naprawę trudne, ale ostatecznie zasnął jak niemowlę, przylegając do "najprzystojniejszego chłopaka w szkole".

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro