47. Cała prawda
Powoli otworzyłaś oczy. Zamazany obraz jednak nie bardzo pozwalał ci określić gdzie się znajdujesz, poprzez widok. Dopiero po upływie nie całej minuty rozpoznałaś pomieszczenie. Był to pokój Alastora, po którego rozpoznaniu zimny pot zaczął lać ci się z twarzy. Wydarzenia które zaszły nieokreślony czas temu przemknęły ci przed oczami jak pojedyncza iskra, a ty doznałaś lekkiego szoku.
Spojrzałaś się na pamiętne, zranione miejsce na ciele tylko by ujrzeć że jest ono starannie zabandażowane. Domyślałaś się kogo to zasługa.
Wow.. a więc najpierw mnie rani, a potem mnie leczy - myślałaś gdy już nieco zeszły z ciebie emocje. Rozejrzałaś się po pokoju, by upewnić się że jesteś teraz sama. Całe szczęście tak było, przez co ponownie poczułaś ulgę.
Zrzuciłaś z siebie kołdrę, z zamiarem wstania. Jednak gdy już opuszczałaś łóżko, coś cię zatrzymało.
Łańcuch na kostce, którego wcześniej nie wyczułaś. Był on zielonawy i nie pozwalał ci chodzić dalej niż mniej więcej 2 metry od łóżka. Zamarłaś, natychmiast siadając. Próbowałaś zdjąć z siebie ustrojstwo, jednak nieskutecznie. Gdy to nie podziałało, zaczęłaś krzyczeć o pomoc najgłośniej jak mogłaś, z nadzieją że Charlie lub ktokolwiek inny cię usłyszy.
- Ściany są dźwiękoszczelne. - Głos demona przemówił jakby znikąd, a sam Alastor znalazł się przed tobą nie spełna sekundę później.
- Co ty do cholery odpierdalasz!? Rześ na łeb upadł!? Zostaw mnie ty zjebie! - Mówiłaś, odsuwając się na tyle ile było to możliwe. Gdy skończyła ci się możliwość dalszego przemieszczania się, zamilkłaś uważnie go obserwując.
Podszedł do ciebie i ukucną z lekkością. Podniósł rękę i potargał twoje włosy jak u jakiegoś zwierzaka. Zabrałaś głowę, patrząc się na niego jakby urwał się z choinki.
- Radzę zważać na słowa. W przyszłości, stracę do tego cierpliwość - powiedział z delikatnym wyrazem twarzy, jakby był aktualnie najbardziej ukojoną duszą w piekle.
- Życie mi zrujnowałeś! I oczekujesz szacunku!? Jeb się kurwo! - Odburknęłaś. Przez ostatnie zdanie, mocno i subtelnie dostałaś w policzek z otwartej dłoni. Zastygłaś, skupiając się jedynie na pieczeniu.
Po raz pierwszy. Po raz pierwszy w tym całym po życiu, Alastor cię uderzył. Nie wiedziałaś jak masz się zachować.
- Chcesz dodać coś jeszcze? - Spytał. Nie odpowiadałaś, wciąż analizując co właśnie zaszło. Dopiero po kolejnej minucie grobowej ciszy, zaczęłaś cicho mówić.
- I co teraz? Masz zamiar mnie tu więzić? Znęcać się?
Zastanawiał się przez chwilę, po czym zaśmiał się delikatnie. - Ciekawa propozycja, ale nie jestem potworem za jakiego mnie masz. Przemówię ci do rozsądku, a potem zobaczę co będzie dalej. - Oznajmił wstając na równe nogi. Usiadł wygodnie na łóżko, wciąż bacznie cię obserwując.
Złapałaś się za stale piekący policzek, za którego oberwanie poważnie się ogarnęłaś. Na pewno nie zamierzałaś już stosować przekleństw w jego kierunku.
- Przemówić do rozsądku? Co masz na myśli? - Spytałaś niepewnie, po krótkich przemyśleniach.
- Powiedz mi, moja droga.. Dlaczego tu wróciłaś? - Odparł.
- W sensie?
- Z jakiego powodu wróciłaś do hotelu samoistnie, podczas gdy miałaś wybór iść do Vees? - Wyjaśnił.
Cholera. Dlaczego on jest taki rozumny? Domyślił się? Wachałaś się chwilę z odpowiedzią, w głowie sklejając słowa, które miały by sens.
- No.. Nie jestem tchórzem, tak? Chciałam wyjaśnić z tobą sytuację.. i.. no. - Tłumaczyłaś się.
- Pierwszą zasadą było zwracanie się do mnie przyzwoicie. Drugą natomiast, jest mówienie prawdy. Nie kłam - powiedział.
Łzy spłynęły ci od nowa po twarzy, gdy jedynie przypomniałaś sobię sytuację którą chłopak zapewne miał na myśli. - Dobrze. Chcesz prawdy, masz prawdę. Wyjebali mnie i tyle. A to wszystko przez ciebie!
Słuchał cię bardzo uważnie, robiąc dokładną analizę każdego, pojedynczego słowa.
- To ja zmusiłem ich do takiego postępowania? Powiedziałem, by zostawili cię na lodzie? Zmieszali z błotem, obsypując w mediach totalnym gównem? - Pytał, dając ci czas na przemyślenie po każdej wypowiedzi.
- Czekaj, co - ostatnie zdanie szczególnie zapadło ci w pamięci. Demon rzucił twoją własną komórkę w twoją stronę. Automatycznie ją włączyłaś, czując jaka gorąca jest od nadmiaru powiadomień.
Wszystkie. Wszystkie możlie media oblegały w twoich zdjęciach, głównie z przekreśloną twarzą wielkim czerwonym "x" i jakimiś wpisami. Zaczęłaś czytać je z zasłoniętymi ustami.
Y/N. Znana również jako Vivienne, odchodzi z Vees. Dopuściła się ogromnej zdrady oraz licznych zawiedzeń swoich kompanów. Zdradziecka kurwa, nie zasługująca na życie. Nagroda za głowę - 3mln dolarów.
Wpisów było mnóstwo. Każdy na ten sam temat. Każdy teraz na ciebie polował. Jak na jakieś nic nie znaczące zwierzę. Wyłączyłaś telefon, nie mając dalszego zamiaru oglądania postów.
- Gdyby nie ty.. Tego by nie było! - Wrzasnęłaś.
- Y/N! Ogarnij się! - Uniósł głos ponad ciebie. - Vees wymagali od ciebie zbyt dużo, a ty i tak wykonywałaś wszystko posłusznie, jak jakaś maszyna. Teraz zostawili cię, bo w ich oczach nie jesteś już nic warta. I ty uważasz że to moja wina? Od samego początku widziałem, jacy są oni toksyczni! Gdy ci to mówiłem, nie słuchałaś. Teraz masz za swoje. Własną drużyna wylicza cenę za twoją śmierć. To nie jest w porządku.
...
Widząc szok na twojej twarzy, wymieszany z mocnym, wyraźnie złamanym sercem poklepał miejsce koło siebie. - Usiądź. - Powiedział.
Po chwili, niezbyt świadoma to zrobiłaś.
- Nie jestem nic warta? - Spytałaś łamiącym się głosem.
- Nie, Y/N. Jesteś warta więcej niż ci się zdaję. Puki jednak tego nie zrozumiesz, nie masz co liczyć na uznanie z mojej strony. Pamiętaj jednak, że zawsze możesz liczyć na wsparcie. - Odparł, zabierając pejs włosów z twojej twarzy i ogarnął go za ucho.
- Nie chcę twojego wsparcia, Alastor. Możesz mówić oraz postępywać jak ci się istnie podoba. Nie zapominaj jednak, że jesteśmy wrogami, nie zależnie czy jestem w Vees czy nie. I to nigdy się nie zmieni.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro