44. Co się dzieje?
- Coś mie tak, moja droga? - Spytał, tym samym nieco wyrywając cię z własnych myśli.
Wszystko jest nie tak..
Zamiast jednak mu to powiedzieć, milczałaś.
- Oh, proszę. A gdzie się podziała nasza nieustraszona i zadziorna Vivienne? Dalej, skarć mnie. Zwyzywaj i karz przestać. Pochwal się dla Vees, jak ładnie umiesz zapanować nad duszą - mówiąc to, jedynie zbliżał się do ciebie coraz bardziej.
Wiedziałaś, że jesteś teraz na przegranej pozycji, dlatego nie miałaś zamiaru reagować na jego zaczepki. To był koniec.
Wszelakie, choćby najmniejsze nadzieje zgasły, podobnie jak wiara w siebie.
Po raz ostatni popatrzyłaś mu się w oczy, a gdy to zrobiłaś, ujrzałaś w nich jakby ciutkę zdziwienia. Nie trwało ono jednak długo, gdyż dość szybko zamieniło się w wyraźne zadowolenie na jego twarzy.
Nie skupiłaś się jednak na tym jakoś specjalnie, miałaś w głowie tylko jedno zdanie - nie chcę tu być. Powtarzając je w koło, nieco mocniej zacisnęłaś pięści, padając bezwładnie na podłogę. Serce biło ci jak szalone, a strach nigdy nie przestawał rosnąć.
Wtedy to się stało. Zniknęłaś, bądź raczej, przeteleportowałaś się. Tak czy inaczej, znajdowałaś się obecnie w swoim pokoju hotelowym.
Wciąż byłaś w tej samej, nieco klęczącej, nieco siedzącej pozycji. Zdałaś sobie wtedy sprawę, że znalezienie się tutaj musiało być robotą twojej niezbyt kontrolowanej mocy. W tamtym momencie jednak, dziękowałaś jej za ten nie planowany ruch. Minimalna ekscytacja jednak, szybko znikła po zdaniu sobie sprawy z jednej rzeczy.
Już chuj z tą całą grą Charlie.. Przecież on może mnie do siebie przywołać w każdej chwili - myślałaś.
Mimo tego jednak, robiłaś wszystko by nie dopuścić do siebie więcej tego typu scenariuszy oraz by zachować spokój. Było to jednak znacznie trudniejsze, niż mogło by się zdawać.
Głośno oddychając, powoli wstałaś na nogi, podpierając się nieco o fotel znajdujący się w pomieszczeniu. Negatywne myśli nie przestawały cię opuszczać, a z każdą kolejną czułaś się coraz gorzej. Wykorzystałaś jednak całą energię, by zrobić parę kroków i znaleźć się w łazience. Chciałaś zrobić cokolwiek, chociaż najmniejszą rzecz by się uspokoić, dlatego podeszłaś do umywalki by opłukać twarz z zimnego potu.
Wciąż patrząc w dół, odkręciłaś zlew i nabrałaś lodowatej wody w dłonie. Następnie szybko polałaś nią twarz, dokładnie przecierając skórę. Wzięłaś pojedyncze pejsy włosów za uszy, następnie podnosząc głowę do góry.
Gdy ujrzałaś swoje odbicie w lustrze, krzyknęłaś tak przeraźliwie, jak jeszcze nigdy dotąd. Tona przerażenia zalała twoje ciało, gdy zobaczyłaś, że twoje oczy były w całości.. czarne. Bez ani odrobiny dawnego koloru. Sama czerń, bez wyrazu.
Po raz kolejny zsunęłas się na podłogę, uderzając o kafelki w łazience. Wplątałaś palce we włosy, tworząc nie mały nacisk.
Teraz to było pewne. Nie masz już swojej duszy.
Głośny oddech, przerodził się teraz w szybki. Praktycznie nie mogłaś złapać powietrza, przez co łzy zaczęły wypływać ci z powiek. To było jak dla ciebie za wiele. Nigdy. NIGDY nie byłaś w takim stanie.
Miałaś wrażenie że minęło, dwie godziny, podczas gdy w rzeczywistości nie minęło nawet pięć minut. Wtem, zza głównych drzwi wydobyło się donośne pukanie. Początkowo nawet go nie usłyszałaś. Własne myśli, jakby zagłuszały ci wszystko dookoła. Im jednak dłuższe się ono stawało, tym bardziej odzyskiwałaś świadomość.
Gdy do walenia dołączył się jeszcze dobrze ci znany głos, w pełni się ogarnęłaś, choć twój stan i tak był okropny.
- Vivi? Wszystko w porządku? - Pytał nie kto inny, jak sam Angel.
Nie miałaś jak złapać powietrza, przez co nawet nie mogłaś mu odpowiedzieć. To wtedy usłyszałaś, jak pająk nie zważając na twoją reakcję, sam wchodzi do pomieszczenia. Nie minęła chwila, gdy otworzył drzwi również i od toalety, zastając cię na podłodze.
Twój stan wyraźnie go zmartwił, gdyż od razu klęknął przy tobie i położył swoje dwie ręce na twoich barkach, bardzo delikatnie nimi potrząsając.
- Vivienne! Co się dzieje? - Pytał przerażony, jednak gdy wasze spojrzenia się spotkały, jakby zastygł.
- Twoje oczy... - zauważył.
Spuściłaś wzrok w dół, wbijając się mu prostow ramiona. Nawet nie protestował, tylko szybko odwzajemnił uścisk, próbując cię uspokoić.
- Spokojnie, oddychaj.. - powtarzał, gładząc twoje włosy.
Słowa te, jednak mało robiły. To tak samo jakby powiedzieć „Nie martw się” do człowieka, któremu własny dom pali się przed oczami. Inaczej było jednak z samym dotykiem. Nie mogłaś kłamać, że pomagał ci on dość mocno. Wypłakiwałaś się w jego ramionach, mając jedynie ochotę, by ta chwila trwała wiecznie.
- Dziękuję.. - wybełkotałaś, ciągając nosem. W końcu było za co. Chłopak mimo waszej dotychczasowej, niezbyt ciekawej sytuacji i tak postanowił sprawdzić co się u ciebie dzieję. Nie mogłaś ukrywać, że nieco cię to wzruszyło.
Nie patrzyłaś na jego twarz, jednak mimo tego i tak mogłaś wnioskować, że pojawił się na niej bardzo niepewny i delikatny uśmiech.
Nie odpowiedział. Jedynie przytulił cię nieco bardziej, po czym delikatnie odsunął wasze sylwetki od siebie.
- Co tak właściwie się stało? - Spytał.
W końcu złapałaś oddech, nieco się ogarniając. Jego pytanie jednak sprawiło tylko, że ciężki stan zaczął nawracać od nowa.
- A nie widzisz!? - Wybuchłaś, wskazując na oczy.
Twój dosyć szorstki ton lekko zdziwił chłopaka, przez co teraz zaczęłaś mieć wyrzuty sumienia do samej siebie. Miałaś ochotę wyszeptać „przepraszam”, jednak zamiast tego oparłaś się plecami o wannę, tym samym przytulając kolana do klatki piersiowej.
- Alastor.. - zaczęłaś tłumaczyć. - To wszystko przez niego.
Pająk wyraźnie miał już coś odpowiedzieć, jednak zanim słowa wyszły mu z ust, do łazienki wparowały niczym Filip z konopi, dwie kolejne osoby.
- Usłyszałam krzyk! - Zaczęła zadyszana Charlie. - Co się tu dzieje? Wszystko okej?
Obok niej stała oczywiście Vaggie ze swoją bronią, którą spuściła w dół widząc bark jakiegokolwiek fizycznego zagrożenia.
- Charlie.. to dość osobiste - wymamrotałaś.
W końcu ostatnią rzeczą na którą miałaś ochotę, było rozpowiadanie wrogom swojej kampanii jak nisko właśnie upadłaś.
- Vivienne, twoje oczy! - Charlie również zauważyła zmianę w twoim wyglądzie.
Zacisnęłaś zęby, próbując się od nowa nie rozpłakać. Przez obecność innych, jednak nie było to wcale takie łatwe.
- Co się stało? Dlaczego są takie? - Dziewczyna wciąż zadawała pytania.
- Właśnie Vivienne, co jest.. - wtrąciła jednooka.
Nie odpowiadałaś. Ściskałaś się wewnętrznie, starając się nie wybuchnąć.
- Vivienne.. Czy ty - już miała zapytać o coś Vaggie, jednak zanim zdążyła to zrobić, stało się coś, czego obawiałaś się najbardziej.
Wraz z otworzeniem wcześniej zaciśniętych, czarnych oczu, z twojego ciała wydobyła się potężna siła, przygniatająca wszystkich obecnych do ścian. Towarzyszył temu ogromny huk, jak i różowe, bądź bordowe światło.
Uderzenie było tak ogromne, że wystraszyłaś się chyba o wiele bardziej, niż demony które przy nim ucierpiały. Odruchowo zatkałaś rękami uszy, wciskając kolana jeszcze bliżej ciała. Policzki od nowa pokryły łzy, gdy powoli zaczęłaś rozglądać się dookoła.
Charlie leżała wyraźnie osłabiona na boku, podczas gdy jej dziewczyna właśnie wstawała na równe nogi, tym samym biorąc włócznie w ręcę. Wyglądała na istnie przerażoną, zupełnie jakby właśnie zdała sobie sprawę z kluczowego faktu.
Angel natomiast, podpierał się rękami, ze strachem w oczach coraz bardziej odsuwając się od twojej sylwetki. Jego mina przypominała tą Vaggie, przez co w przeciągu chwili zrozumiałaś coś okropnego.
Jestem potworem.. - myślałaś, podczas patrzenia na swoje na drżące ręce.
Ponownie uniosłaś głowę w górę, a gdy tylko to zrobiłaś, nie obyło się bez reakcji.
- Vivienne.. - Wymamrotała, wyraźnie zmartwiona księżniczka.
- Cicho! Błagam, cisza! Nie odzywaj się! Niech nikt się nie odzywa! - Krzyczałaś.
Z godnie z twoją prośbą, w pomieszczeniu zapanowała cisza. Nikt już nie otworzył ust, by próbować cię pocieszyć czy podnieść na duchu.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro