s u c h - a - r o m a n t i c - d e s t i n y
W momencie, w którym od śmierci uratował ich Leonard Snart z Ziemi X, Sara czuła ucisk w żołądku.
Krzątała się po schronie, gdzie powinna być bezpieczna, ale wcale się tak nie czuła. Była atakowana przez targające nią emocje. Co chwilę niespokojnie zerkała w stronę Leonarda, chcąc upewnić się, że zmysły jej nie zwodzą, że on naprawdę wciąż tu jest. Wiedziała co prawda, że ten Leo, to nie jej Leo, przez co zadręczała się jeszcze bardziej, powtarzając sobie, że on ma inne życie, że ma tutaj kogo kochać, a ona nie należy do grona tych osób.
- Sara? - Dziewczyna aż podskoczyła na dźwięk własnego imienia.
Odwróciła się, uśmiechając nerwowo. Popatrzyła na mężczyznę, który stał przed nią, ale ten widok sprawiał jej za duży ból, więc opuściła wzrok.
- Leo - westchnęła, przeczesując włosy palcami. - Hej. Jeszcze raz dzięki za uratowanie nam życia.
- Do usług - odpowiedział swoim głębokim, przeciągłym głosem, od którego Lance dostawała dreszczy. - Wszystko w porządku?
- Tak - sapnęła, na chwilę zamykając oczy. Nie mogła tak tchórzyć. Walczyła z najgroźniejszymi przestępcami w całej historii świata, a nie potrafiła spojrzeć w twarz mężczyzny, który wyglądał tak samo, jak człowiek, którego kiedyś kochała. Musiała wziąć się w garść. - Dlaczego pytasz?
- Twoja drużyna zerka na ciebie niepewnie i chyba boją się do ciebie zbliżyć - zauważył, uśmiechając się krzywo. - Zakładam, że wiedzą o czymś, o czym ja nie wiem.
Sara przełknęła gęstą ślinę, ignorując przy tym tępy ból, jaki rozniósł się po jej przełyku. Odchrząknęła i postanowiwszy, że stawi temu czoła, zaczęła nieporadnie składać swoje myśli w całość.
- Chodzi o to, że... - wzięła głębszy wdech - Leonard z naszej Ziemi... Ja i on...
- Był dla ciebie ważny - przerwał jej Snart, przyglądając się uważnie. - Szczególnie ważny.
- Tak - przyznała, uśmiechając się smutno. - Ale uświadomiłam to sobie trochę za późno, w dzień jego heroicznej śmierci.
- Przykro mi.
- Wiesz, chodzi o to - zaczęła, ignorując słowa mężczyzny - że myślałam, że pogodziłam się z jego brakiem. Minęło naprawdę sporo czasu, poprzedni rok był pełen zdarzeń, naprawdę myślałam, że to przeżyłam, ale potem zjawiłeś się ty, wyglądający jak Leo, mówiący z sposób, w jaki mówił Leo, noszący to samo nazwisko... A mimo to, nie jesteś nim, nie byłeś, nie będziesz. Masz tu swoje żyć, swojego partnera, a ja niedługo wrócę na moją Ziemię i prawdopodobnie nigdy więcej się nie spotkamy. A oni boją się podejść do mnie, bo wiedzą, że ciężko przeżywam stratę.
Leonard milczał przez chwilę, przypatrując się uważnie kobiecie, która stała przed nim. Zdążył już dowiedzieć się, że Biały Kanarek to jedna z najsilniejszych kobiet na Ziemi 1. Była członkini Ligii Zabójców teraz rozsypywała się przed nim z powodu niespełnionej miłości do kogoś, kto wyglądał tak samo jak on. Jak niesamowicie trudno musiało jej przez to być.
- Naprawdę mi przykro - zapewnił, ostrożnie kładąc dłoń na jej ramieniu.
Uśmiechnęła się w odpowiedzi. Mrugnięciami odgoniła łzy, które uporczywie cisnęły jej się do oczu. Nie mogła całkiem poddać się emocjom, to nie było podobne do niej. Była przecież silną dziewczyną.
- Dziękuję, Leo - szepnęła, kiedy zabrał swoją rękę.
- Sara, przepraszam, że przeszkadzam. - Alex odchrząknęła niezręcznie, nie kryjąc niepewności w swoich gestach. - Ale potrzebujemy twojej opinii w pewnej sprawie. Jako kapitan...
Dziewczyna skinęła głową i bez słowa więcej ruszyła w stronę swojej załogi. Leo patrzył na nią przez chwilę, po czym stwierdził, że niezwykle silna z niej kobieta. Zachował jednak tę uwagę dla siebie, przede wszystkim dlatego, że nie miał z kim się nią podzielić. Sam stał w miejscu niedużo dłużej. Wciąż musiał przekonać swojego narzeczonego do pomocy tym wszystkim ludziom. Dla większego dobra, jak zawsze.
Tymczasem Sara słuchała tego, co mają jej do powiedzenia przyjaciele i naprawdę starała się ich słuchać, chociaż w myślach raz po raz powracał do niej obraz Snarta. To, jak grali razem w karty, to jak raz prawie umarli z zimna we dwoje, to jak bez skrupułów wyrażał swoje zdanie, patrząc jej przy tym w oczy, a nawet to, jak mierzył do niej ze swojej broni.
- Co o tym myślisz? - zapytał Martin, kiedy nie odzywała się przez chwilę.
Przetarła zmęczoną twarz dłonią. Ile by dała, żeby móc się w tej chwili skupić i móc wyrzucić obraz Leonarda z głowy.
- Myślę, że i tak nie zrobimy niczego, jeśli ten krnąbrny facet nas stąd nie wypuści - westchnęła. - Ale nie jest to głupi plan. Gdyby ktoś z was zechciał przedstawić go reszcie, może udałoby nam się...
- To przecież czyste szaleństwo - zaoponował Jax, nieco podnosząc głos. - Dlaczego mielibyśmy pakować się w pysk lwa?
- Ponieważ nasi przyjaciele potrzebują pomocy - ucięła ostro Sara. - Musimy spróbować ich uratować. Ja wiem, jak to jest stracić siostrę i nie pozwolę, żeby Alex przeżywała to samo. Czy może masz lepszy pomysł?
- Dlatego ona jest naszą liderką, nie ja - zauważył profesor, kiedy wszyscy zamilkli niezręcznie. Stein.
- Wybaczcie, nie mam nastroju na dyskusje. Martin, powiedz Oliverowi i Barry'emu o waszym pomyśle, a muszę... Coś załatwić.
Oddaliła się pospiesznie, zanim ktokolwiek zdążył zaoponować. Naprawdę chciała pobyć trochę sama ze swoimi uciążliwymi wspomnieniami. Nie czuła się dobrze, szczególnie, gdy brała pod uwagę fakt, że kilka nocy temu doszło do czegoś między nią, a Alex. A teraz zmagała się z uczuciami do martwego mężczyzny. Była pogubiona i zła na siebie.
Profesor Stein wykonał jej prośbę i powiadomił resztę zespołu o planie, który Sara ostatecznie zaakceptowała. Zarówno Barry, jak i jego starszy przyjaciel, Oliver, wyrazili swoją aprobatę dla pomysłu. Tylko Jefferson wciąż sceptycznie podchodził do tematu. Miał okropnie złe przeczucia.
- Pozostaje nam przekonać Raya.
- Masz rację, Barry i wydaje mi się, że będzie to najtrudniejsza część do wykonania.
- Słusznie, Martin. Może on jeden popatrzy na to z trzeźwego punktu widzenia i nie pozwoli wam posłać się na śmierć - prychnął kpiąco Jax, po czym odwrócił wzrok, nie mogąc znieść karcącego spojrzenia swoich przyjaciół.
- Jesteśmy superbohaterami, mierzyliśmy się z wieloma zagrożeniami - podjął Oliver. - Nikt nie wymyślił niczego innego, więc nie pozostaje nam nic innego, jak tylko spróbować. Bar, ty z nas wszystkich jesteś najbardziej przekonujący. Spróbuj pogadać z Terrillem. Ja zamienię kilka słów z panną Lance.
- Nie jestem pewien, czy chce teraz kogokolwiek widzieć - wtrąciła Alex, jednak Oliver wyłącznie obdarzył ją długim, poważnym spojrzeniem i bez komentowania jej wypowiedzi, podążył w stronę siedzącej w osamotnieniu Sary.
Uważał, że zna ją lepiej, niż ktokolwiek inny z tu obecnych. A nawet jeśli nie znał jej lepiej, znał ją dłużej od nich wszystkich. Była jego przyjaciółką na długo przed dołączeniem do Legend, w związku z czym czuł się w obowiązku zatroszczenia się o nią.
Usiadł na podłodze obok dziewczyny, pod jedną ze ścian. Ona popatrzyła na niego i bezwiednie uśmiechnęła się delikatnie.
- Jeśli chcesz mnie pocieszać, daruj sobie - zaczęła rozmowę, po czym odchyliła głowę i wpatrzyła się w sufit.
- Właściwie chciałem zapytać, co zaprząta ci głowę, a potem dopiero zadecydować, czy powinienem cię pocieszyć, czy może wręcz przeciwnie.
- Leonard Snart - przyznała cicho, zamykając oczy. - Z naszej Ziemi. - Oliver milczał, czekając na rozwój opowieści, był cierpliwy, wiedział, że ta dziewczyna potrzebuje czasu. - Kochałam go.
- Była członkini Ligii Zabójców zakochana w rabusiu bankowym. Takie romantyczne przeznaczenie?
Biały Kanarek zaśmiał się cicho, po czym uderzył przyjaciela w ramię.
- Nie kpij ze mnie, Oliver, gdybyś miał okazję go poznać, zrozumiałbyś mój punkt widzenia.
- Pewnie sam bym się zakochał.
Lance wywróciła oczami z rozbawieniem. Była niesamowicie wdzięczna Queenowi za to, że po prostu był przy niej, nawet wtedy, gdy myślała, że tego nie chce. Był jednym z jej najlepszych przyjaciół.
- Niewykluczone.
- Sara, Oliver?! - zawołał Barry, nagle znajdując się obok nich, jakby wyrósł z betonu. - Ray się zgodził, możemy działać, chodźcie, nie mamy czasu do stracenia.
Czasu. Czas. Dla Sary czasami to pojęcie zdawało się tak abstrakcyjne...
+++
Ogólnie problem z tym ff jest taki, że mam je praktycznie całe napisane, poza rozdziałem drugim, ale stwierdziłam, że jak opublikuję pierwszy, to może to zmotywuje mnie do napisania tego nieszczęsnego drugiego....
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro