R11
...Lekko odchyliłam się od jego torsu i uniosłam głowę ku górze tak abym mogła znów spojrzeć w jego głębokie, czekoladowe oczy, po czym zapytałam:
-Dlaczego robisz dla mnie to wszystko? Tyle niesamowitych rzeczy? Każdy chciałby być teraz na moim miejscu, a jestem ja. Dlaczego z pośród tylu ludzi wybrałeś akurat mnie?
Michael:
-Emm...-nie wiedziałem co mam zrobić, bo niby co miałem jej powiedzieć? Jennifer, bo widzisz ja Cię kocham? W sumie dlaczego by nie? Może czas spróbować? Zaryzykować?
Po chwili ciszy i wpatrywania się w siebie nawzajem, znów postanowiłem się odezwać:
-Em...bo widzisz Jennifer, ja...ja...
no...emm...ja...-widziałem jak brunetka wpatruje się we mnie zdezorientowana i błądzi wzrokiem po mojej twarzy.
Za to ja czułem jak moje policzki płoną i zostają z nich tylko małe, rozzarzone węgliki.
,,Jennifer! Kocham Cię! Do szaleństwa! Chcę być z Tobą ciągle! Budzić się i zasypiać ku twojego boku, móc codziennie patrzyć w te nie kończące się tęczówki, wspierać i być kiedy jest Ci źle i kiedy cierpisz, śmiać się razem z Tobą, wygłupiać, chronić przed wszystkim co złe, po prostu kochać!"- już byłem gotów i miałem jej to wszystko wyznać z całego serduszka, kiedy znów usłyszałem dzwonek mojej komórki.
Czasami zastanawiam się po co ja ją w ogóle ze sobą zabieram.
Lepiej byłoby zostawić ją w domu i niech se dzwonią do woli, aż im się nie znudzi słuchanie mojej poczty głosowej.
Sięgnąłem telefon leżący po drugiej stronie schodków i spojrzałem na wyświetlacz, który momentalnie oślepił mnie swoim blaskiem.
Gdy zdołałem już normalnie otworzyć powieki i przeczytać kto próbuje się do mnie dobić od ponad godziny, odebrałem telefon i nie zdążyłem się odezwać, a w słuchawce usłyszałem krzyczącego Franka:
-Michael! Gdzie Ty do cholery jesteś?! Czemu nie odbierasz telefonu?! Czy ty ciągle nie możesz zrozumieć, że nie wolno Ci tak po prostu odłączać się od świa...-w tym momencie przerwałem mu, nie mogłem dłużej tego słuchać.
Niby czemu nie mogę raz na jakiś czas tak po prostu odłączyć się od tego wszystkiego, od tego tłoku, gwaru, rutyny? Przecież też jestem człowiekiem.
Michael Jackson to też człowiek i również ma swoje życie prywatne, a nie tylko koncertowanie i tak dalej.
Oczywiście kocham to co robię, a jeszcze bardziej kocham swoich fanów, to dzięki nim mam to wszystko i właśnie dla nich jestem, ale ja też chcę żyć jak normalny człowiek...
Wstałem z chłodnych schodów i odszedłem kawałek dalej widząc tylko jak Jennifer śledzi wzrokiem każdy mój krok po czym odezwałem się nieco uniesionym głosem:
-Frank, jest 5:00 nad ranem, równie dobrze mógłbym teraz spać...
-Michael! Ale nie śpisz! I nie ma Cię nawet w twojej posiadłości!
-Tak, nie ma mnie i proszę Cię nie krzycz na mnie.
-Okay, okay...przepraszam Cię, trochę mnie poniosło, ale jestem twoim menedżerem i martwię się, a tym bardziej kiedy nie odbierasz telefonu...zrozum jesteś wielką sławą i nie jeden człowiek czycha na twoje życie- Frank już stonował i jak zwykle dał mi swoje kazanie na temat mojego życia. Rozumiem go w pełni, ale jestem już dorosły i doskonale wiem kim jestem, ale powinienem móc już podejmować decyzję sam...
-Okay...rozumiem Cię, ale nie jestem już dzieckiem i umiem decydować o tym co robię, ale przejdźmy do tego czemu się tak do mnie dobijasz i to jeszcze o tych godzinach?- odparłem i lekko zachichotałem do słuchawki.
-Emm Mike, bo widzisz...pamiętasz kiedy umówiłeś się z Elvisem Presley'em i jego córką na spotkanie?
-Aaa tak! Sam Król Rock'a i jego słodka córeczka Lisa. Tak, pamiętam i co z tym dalej?- zapytałem ze spokojem w głosie, zupełnie nie wiedząc o co chodzi.
-Emm...Michael, to dzisiaj...
-Co?! O Matko Boska! Na śmierć zapomniałem! Ale czekaj, jest 5:00 rano, nie za wcześnie?
- Oni tu już byli o 3:00 w nocy.
-A to nie jakoś za późno jak na wizyty?- próbowałem utrzymać jakiś pogodny stan naszej dość już napiętej rozmowy, ale nie było zbyt łatwo, bo Frank był już nie źle zdenerwowany.
-Michael, nie chcę zbyt nic mówić, ale to ty się tak z nimi umówiłeś ze względu na ich linie lotnicze- mówił już z lekką irytacją rozbrzmiewającą w jego głosie.
-Emm...-nie wiedziałem co powiedzieć, było mi tak głupio że myślałem że tak jak tu stoję, tak zaraz zajmę się ogniem. Czułem jak robi mi się strasznie gorąco, a ręce zaczynają się pocić.
Po krótkkej chwili grobowej ciszy, która zapanowała po między mną, a moim menedżerem, Frank postanowił ją przerwać:
-Dobra, to jest teraz nieważne, jakoś się to wytłumaczy.
Tylko muszisz się zjawić w Neverland jak najszybciej, najlepiej zaraz
-Okay, będę napewno tylko daj mi parę minut-odparłem już zażenowany tą całą sytuacją.
-Michael, masz góra 30min. Presley i jego córka i tak już dość długo czekają-powiedział stanowczym głosem, po czym już miał się rozłączyć kiedy udało mi się go zatrzymać:
-Frank?
-Hm?
-Dziękuję Ci bardzo za wszystko, nie mam pojęcia jak ja Ci się odwdzięczę- odparłem, po czym usłyszałem już tylko dźwięk urwanego połączenia.
Schowałem komórkę z powrotem do kieszeni i znów spojrzałem w niebo. Nie było już ciemne i gwieździste, jego powłoki robiły się co raz jaśniejsze i nabierały co raz to intensywniejsze barwy.
Przetarłem twarz rękoma
i zza pleców spojrzałem na siedzącą Jennifer skupioną na rysowaniu jakiś szlaczków po chodniku.
To taka piękna, zdolna i wrażliwa osóbka. Gdy na nią patrzę, widzę mojego...Anioła.
Już byłem bliski wyznania jej tego co czuję.
Tu-odruchowo położyłem dłoń na lewej stronie swojej klatki piersiowej-w serduszku.
To takie piękne, a zarazem straszne uczucie.
Czemu?
A no właśnie, taki człowiek jak ja obawia się wielu rzeczy, nawet miłosci, ponieważ w swoim życiu zostałem już oszukany duż...tyś...mil...a właściwie nie jestem w stanie nawet tego zliczyć.
Co gorsza, byłem oszukiwany nawet przez miłość.
Tak, dobrze czytacie, przez miłość. Większość kobiet, z którymi się wiązałem były ze mną, nie z uczucia jakie powinno wypływać z ich serc, tylko z żądzy pieniędzy i sławy...
No, ale skończmy te wywody...to co było to już przeszłość, liczy się tu i teraz, a przedewszystkim Jennifer...moja księżniczka.
Odwróciłem się na pięcie i szybkim krokiem podążałem w stronę brunetki, której było już chyba serio zimno bo, trzęsła się jak ,,opętana".
Jennifer:
Siedziałam tak dłuższą chwilę wpatrując się jak Michael rozmawia z kimś przez telefon.
Ciekawe kto to?
Ehh...to teraz raczej mało ważne.
Obawiałam się bardziej wizyty u jego lekarza.
W sumie Mike obiecał być wtedy ze mną, ale co jak akurat nie będzie mógł mi towarzyszyć?
Niebo przybierało jaśniejsze barwy, z granatowego i czarnego jak kawa koloru, robiło się błękitne, a miejscami nawet fioletowe czy różowe.
Było takie piękne...no jakby to ująć, takie bajkowe.
Patrząc w nie czułam jak moje serce rozpiera radość, a kąciki ust same się unoszą.
Spoglądałam to na Mike'a, to na chodnik, na którym kreśliłam wzorki w kształcie małych serduszek.
Po jakiś 15minutach oczekiwań zauważyłam jak brunet kończy swoją chyba niezbyt miłą konwersacje i zmierza ku mnie.
Gdy tylko podszedł bliżej, znów mogłam usłyszeć jego cudowny i melodyjny głos:
- O matko! Jak ty się trzęsiesz! Proszę, weź to- powiedział, po czym okrył mnie swoją czarną, skórzaną kurtką, która pachniała jego perfumami. Były dość mocne, ponieważ lekko drażniły moje nozdrza, ale zarazem takie aksamitne i pociągające jak on.
,,Ojejuu, Jennifer o czym ty myślisz? Uspokój się! " -karciłam się w głowie za swoje myśli, ale co ja mam zrobić? Wszedł do mojego serca i nie kwapi mu się chyba z niego wychodzić.
Ale przecież On nie może związać się ze zwykłą studentką, poprostu ze zwykłą dziewczyną.
Bo przecież jak by to wyglądało?
Z resztą o czym ja myślę?
On na pewno nic do mnie nie czuję, a to że pomógł mi po wypadku na planie, o niczym nie świadczy, no może tylko o tym, że jest dobrze wychowany i ma w sobie serce, a nie lód jak większość społeczeństwa.
Poprawiłam ręką zsuwającą się z mojego ciała kurtkę Michaela, po czym wyszeptałam cichutko:
-Dziękuję- posłałam mu przy tym uroczy uśmieszek, ale niestety bez wzajemności.
Nie wiem co się stało, nagle jego twarz zrobiła się pochmurna, a ton głosu bardziej stanowczy:
Michael:
- Ehm tak...musimy jechać, mam ważne spotkanie, na które i tak jestem już spóźniony- odparłem chłodnym tonem.
Nie wiem dlaczego zwróciłem się do niej w taki sposób. Nie chciałem żeby to tak zabrzmiało jakbym miał jej za złe ten cały spędzony czas z taką cudowną istotą jak ona, bo wcale tak nie jest.
W sumie mógłbym siedzieć tu, czy gdziekolwiek indziej w nieskończoność, byle byłaby przy mnie Jennifer.
Po chwili usłyszałem jej cichy głosik:
-Okay, to ja może wrócę do hotelu, żeby nie sprawiać Ci już więcej kłopotów
-Co? Jennifer, nie ma takiej opcji, twoją nogą musi zająć się lekarz
- Ale...
-Nie ma żadnego ale- odparłem stanowczo i wziąłem ją na ręce w stylu panny młodej, po czym podążyliśmy do czarnej limuzyny. Wyglądała tak słodko i niewinnie jak aniołek, zesłany z nieba.
Jennifer:
Wtulona w Michaela, przez zamglone oczy zobaczyłam tylko jak szofer posyła mu skromny uśmiech po czym otwiera drzwi pojazdu. Czekałam i byłam pewna, że Mike posadzi mnie zaraz obok siebie, ale się myliłam. On dalej trzymając mnie na rękach, usiadł wraz ze mną. Wtedy właśnie przywarłam do niego bardziej, w jego objęciach czułam się taka bezpieczna...wyjątkowa.
Moje powieki robiły się co raz cięższe i powoli same zaczęły opadać. Wtedy właśnie usłyszałam ciche:
-Dobranoc Dzwoneczku
-Michael, nie wiem jak ja Ci się odwdzięczę- odparłam, a kąciki moich ust lekko uniosły się ku górze.
-Mi wystarczy, że jesteś tutaj przy mnie- po tych słowach poczułam tylko jak dłoń Michaela okrywa moje zmarznięte ciało kocem, a następnie wędruję na moją talię.
Po tej krótkiej chwili odpłynęłam do słodkiej krainy Morfeusza, wtulona w jego tors i wsłuchując się już tylko w rytm bicia jego serca.
Nagle poczułam jak moje ciało ogarnia chłód, wtedy przebudziłam się na chwilę, ale gdy zorientowałam się, że jesteśmy już przy domu Michaela moje zmęczone powieki znów opadły zasłaniając mi cały świat ciemnością.
Niesiona dalej w ramionach bruneta czułam jak idziemy po schodach kierując się w stronę jakiegoś pokoju, bodajże sypialni Michaela. Chyba odpuścił mi już dzisiaj wizytę u jego lekarza.
Wtedy poczułam jak kładzie mnie na łóżko.
Michael:
Otworzyłem masywne drzwi mojej sypialni, po czym przekroczyłem ich próg i cichym kopnięciem nogi zamknąłem je za sobą.
Podszedłem bliżej łóżka i lekko położyłem na nim Jennifer, po czym okryłem ją ciepłą kołdrą.
Spojrzałem na nią troskliwie, a na mojej twarzy mimowolnie pojawił się szeroki uśmiech.
Odwróciłem się i już miałem chwycić za klamkę kiedy usłyszałem cichy i nieco zachrypnięty głos Jenny:
-Michael?
Moje ciało znów zwróciło się w stronę brunetki i po chwili odparłem z wielkim uśmiechem goszczącym na mojej twarzy:
-Tak?
-Mógłbyś zostać tu ze mną?
-Oczywiście- odrzekłem i podążyłem w stronę łożka, na którym leżała moja księżniczka.
Mam nadzieję, że Frank nie będzie zły, ale nie mogłem przecież jej zostawić, chcę aby czuła się tu i przy mnie bezpieczna i wiedziała, że może mi w pełni ufać.
Po drodze wysłałem jeszcze sms-a do Franka, aby zaprowadził Presleya i jego córkę do któryś z pokoi gościnnych i przeprosił ich w moim imieniu.
Położyłem się obok Jennifer, a ta momentalnie wtuliła się w mój tors, nie przeszkadzało mi to, wręcz przeciwnie.
Objąłem ją ramieniem i złożyłem na jej czółku mały pocałunek, a kąciki jej ust uniosły się.
Po krótkiej chwili Jennifer zasnęła na mojej klatce piersiowej.
To uczucie jej ciała na moim, tego ciepła, tego, że jestem teraz przy niej, jest takie cudowne,radosne.
Nigdy wcześniej nie czułem się tak niesamowicie jak teraz tutaj obok mojej księżniczki.
Oparłem głowę o poduszkę za mną i sam nie wiem kiedy, zasnąłem.
******************************
HEJ! HEJ!
JAK PODOBA SIĘ ROZDZIAŁ?
JAK DLA MNIE, JEST TAKI BEZNADZIEJNY I NUDNY... :(
PRZY OSTATNIM ROZDZIALE TAKA TROCHĘ MAŁA AKTYWNOŚĆ BYŁA... :(
KOCHANI! :*
PROSZĘ ZOSTAWIAJCIE SWOJE OPINIĘ W KOMENTARZACH, TO DLA MNIE SERIO BARDZO MOTYWUJĄCE I CENNE ;)
CZYTASZ=GŁOSUJESZ+KOMENTUJESZ=WIELKI UŚMIECH NA MOJEJ TWARZY I MOTYWACJA
TO DO NEXTA ;)
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro