You are my weakness... Cissy
Zimno... Znowu było tak potwornie zimno... Bardzo zimno...
Lodowaty chłód kamiennej podłogi, przyprawiał Lucjusza o drżenie. Podmuch wiatru znowu zrzucił jasne włosy na jego twarz. Zebrał się w sobie i z trudem podniósł rękę. Skostniałe palce musnęły policzek, odgarniając skołtuniony kosmyk. Przedramię Malfoy'a bezwładnie opadło na posadzkę.
Choć fizycznie, mężczyzna ledwo już dychał, z każdym dniem spędzonym w Azkabanie, jego rozum podkładał mu kolejne mary i wizje, z którymi nie mógł się uporać. Gdyby posłuchał rodziców, nie leżałby teraz wśród dementorów. Gdyby posłuchał rodziców, na jego przedramieniu nie ziałby mroczny znak. Gdyby posłuchał Narcyzy, ona, on i ich syn, byliby teraz bezpieczni. Ale przecież wielki Lucjusz Malfoy zawsze ma racje...
– Nie. Nie zgadzam się. – Katheen Malfoy krążyła po salonie, nerwowo gniotąc rąbek szaty.
– Nie ma innego wyjścia.
– Zawsze jest inne wyjście.
– Nie w tej sytuacji.
– Przecież ojciec znalazł magomedyka, który...
– Ojciec jest we Francji! – przerwał matce wściekły Lucjusz. – Narcyza nie przeżyje tak długiej podróży!
– Nie podnoś na mnie głosu. Jesteś jeszcze młody. Jeżeli ona nie przeżyje, znajdziemy ci inną żonę.
– Nie!
– Słucham?!
– Nie! Jeśli Narcyza umrze, nie ożenię się drugi raz!
– Ożenisz się i podtrzymasz ród. Nie masz prawa mi się sprzeciwiać!
– Jeżeli chcesz następcy rodu, przestań wchodzić mi w drogę!
– Opanuj się, młody człowieku. Jesteś naszym synem i zrobisz wszystko, żeby ród przetrwał. Z tą, czy inną żoną. Byleby była czystej krwi.
– Kocham Narcyzę i nie zwiążę się z nikim innym!
– Zrobisz co, co ci każę.
– Narcyza jest przy nadziei!
– Co... – Kathleen zachwiała się na nogach. Lucjusz podtrzymał kobietę, nie pozwalając upaść.
– Musisz odpocząć, matko. Odprowadzę cię do sypialni...
– Dobrze... – Oparła się na ramieniu syna, nie mogąc pozbyć się mroczków tańczących przed oczami. W ciąży... Jej synowa była w ciąży... Myślała, że to już nigdy nie nastąpi... – Ale obiecaj, że do NIEGO nie pójdziesz... – Blondyn zacisnął usta. Nie mógł obiecać... Nigdy nie rzucał słów na wiatr. – Lucjuszu...
– Nie mam innego wyjścia...
– W czym ON jest lepszy od innych? Ma nazbyt duże ego i przerośniętego węża. Naprawdę...
– Obiecał, że jeśli do niego przystąpię, uleczy Narcyzę.
– Nie podoba mi się TEN człowiek...
– Jest idealistą czystej krwi. Był w Slytherinie. Chce oczyścić nasz świat ze szlam. Czego jeszcze od niego wymagasz?!
– Ale jakim kosztem?! Chociaż nie wiem za co by walczył, morderca zawsze pozostanie mordercą! Zabraniam ci spotykać się z tym potworem!
– Jestem dorosły, matko. Sam zdecyduję, z kim będę się spotykał! – Pomógł usiąść kobiecie na łóżku. Otworzyła usta, by odpowiedzieć, ale Lucjusz nie dał jej dojść do słowa: – I to jest koniec naszej dyskusji!
***
Od kiedy Kathleen dowiedziała się, że Narcyza nosi pod sercem następce nazwiska i fortuny Malfoy'ów, nie odchodziła od jej łóżka ani na chwilę. Nie mogła pozwolić, by jej stan się pogorszy, jednak odkąd Lucjusz wyszedł z domu, jego młoda żona czuła się coraz gorzej:
– Lucj... Lu... – Majaki spowodowane gorączką nie ustawały ani na chwilę. Kathleen otarła rozpalone czoło synowej. – Lu...
– Zaraz wróci – zapewniła na wpół przytomną blondynkę, błagając Merlina, by jej słowa stały się prorocze. Tak bardzo martwiła się o syna. Nie mogła sobie wybaczyć, że pozwoliła mu spotkać się z Czarnym Panem. Przecież Lucjusz był taki młody...
Narcyza otworzyła ciężkie powieki, spodziewając się zobaczyć męża. Oprzytomniała, widząc przy swoim łóżku Kathleen:
– P-pani matka...
– Nic nie mów – poprosiła starsza kobieta, odgarniając włosy, przyklejone do mokrej twarzy blondynki. Ta, zmusiła swój mózg do pracy... co musiało się stać, by matka męża tak czule się nią zajmowała?!
– G-gdzie jest Lucjusz? – Zimny dreszcz przebiegł po jej kręgosłupie. Syknęła, gdy kłujący ból znowu nie pozwalał złapać jej oddechu.
– Spokojnie. – Pani matka przyłożyła do jej czoła zimny okład. Odetchnęła z ulgą, gdy lodowaty ręcznik ochłodził jej rozpalone skronie.
– C-czy on poszedł... – W gardle Narcyzy utknęła ciężka gula. Nie potrafiła nawet tego powiedzieć. Spojrzała na matkę z nadzieją, modląc się, by powiedziała, że nie jednak Kathleen zacisnęła usta i spuściła głowę. – M-matko...
– Usiądź – poprosiła, pomagając jej się podnieść. Narcyza z trudem oparła się plecami o poduszki i wzięła od teściowej kubek z wodą. Przymknęła powieki i powoli sączyła chłodny płyn. Woda ugasiła pożogę szalejącą w jej przełyku.
– K-kiedy wyszedł? Dlaczego mi nie powiedział?
– Wyszedł po obiedzie. Jak tylko zasnęłaś.
– Ktoś z nim poszedł? – HUK. Straszny huk zagłuszył słowa blondynki. W sypialni zdeportował się Severus, podtrzymujący Lucjusza lejącego się przez ręce:
– LUCJUSZ! – Blondynka zerwał się z łóżka i podbiegła do męża.
– Narcyziu... – Zdrową ręką, zamknął żonę w mocnym uścisku. Wtuliła się w jego tors, tęskniąc za poczuciem bezpieczeństwa. Pogładził Narcyzę po mokrych plecach i uśmiechnął się mimowolnie. – Teraz wszystko będzie już dobrze... Wyzdrowiejesz...
– ZGODZIŁEŚ SIĘ!? – Złapała mężczyznę za lewą rękę i podwinęła zakrwawiony rękaw. Świeżo wypalony mroczny znak, ział na tle jego bladej skóry. – DLACZEGO?! Prosiłam cię! Prosiłam, żebyś do niego nie szedł!
– Obiecał cię uleczyć.
– Za jaką cenę... – Zachwiała się na nogach, czując jak kolejny, lodowaty dreszcz przecina jej kręgosłup.
– Musisz się położyć, kochanie – mruknął Malfoy, czule odgarniając jej jasne włosy. Kathleen pomogła synowej dojść do łóżka, a Snape podprowadził Lucjusza do fotela.
– Dziękujemy ci Severusie... – Blondynka spojrzała na bruneta z wdzięcznością i wysiliła się się na uśmiech.
– Nie dziękuj...
– Może zostaniesz na kolację?
– Nie, muszę się zbierać. Zostawię wam kilka eliksirów. Zrób Lucjuszowi okład z tego... – Włożył w jej drżące dłonie kilka fiolek i duże, zasuszone liście, zawinięte w pergamin. – A to jest od Czarnego Pana dla ciebie. – Ciężka, szklana butelka, spoczęła na kolanach Narcyzy.
– Czy... Czy to pomoże? – Czule pogładziła brzuch. Zdrowie jej małego syna było teraz najważniejsze. – Czy nie zagrozi dziecku...
– Czarny Pan zwykle dotrzymuje słowa... Pójdę już. – Uśmiechnął się do niej słabo, po czym skłonił głową przed Kathleen. – Do widzenia.
– Do widzenia... – odparła pani Malfoy. Severus odetchnął głęboko, by po chwili zniknąć z cichym trzaskiem.
Zdrętwiałe biodro dało o sobie znać. Lucjusz syknął z bólu. Oparł się o ścianę i z niemałym trudem podniósł do góry. Gdzieś z daleka dobiegł go stłumiony rumor. Później następny. I kolejny. Jeszcze jeden. Huk przybliżał się coraz bardziej. Huk...
Fala uderzeniowa odepchnęła blondyna na drugi koniec celi. Powiew świeżego powietrza omuskał jego twarz. Lucjusz przetarł oczy, nie wierząc w to, co się właśnie stało. Był wolny.
Wstał, i na chwiejnych nogach podszedł do dymiących zgliszczy zewnętrznej ściany. W pierwszym momencie miał ochotę się deportować, jednak myśl odeszła równie szybko jak się pojawia. Po pierwsze, był za słaby, na taką podróż, a po drugie, dałby sobie rękę uciąć, że zabezpieczenie przeciw teleportacyjne nie pozwoliłby mu nawet wyściubić nosa poza mur.
– Rusz dupę, Malfoy. Nie mamy wiele czasu. – Podniósł głowę. Na miotle zawieszonej tuż nad jego czołem siedział postawny, zamaskowany śmierciożerca, w którym Lucjusz bez problemu rozpoznał Rookwooda. – Idziesz czy nie?
Przytaknął ochoczo. Augustus obniżył lot i pomógł blondynowi wgramolić się na miotłę. Ten, kurczowo złapał się trzonka. Gdy tylko spojrzał na wściekle pieniące się morskie fale, majaczące w dole, od razu przypomniał sobie o lęku wysokości. Wygłodniały żołądek Malfoy'a przewrócił się do góry nogami, a sam mężczyzna, zacisnął powieki, starając się zapomnieć o strachu.
Nie lecieli długo. Lucjusz roześmiał się jak wariat, gdy znowu był na ziemi. Rookwood zarzucił miotłę na bark i zwrócił się do blondyna:
– Czarny Pan znowu ratuje ci dupę.
– Och... racja... – Zakaszlał kilka razy, tęskniąc za swoim pewnym, czystym głosem, który Azkaban zmienił w marne, zachrypnięte charczenie.
– Jest nieźle wkurwiony – mruknął drugi śmierciożerca, pomagając Malfoy'owi wstać. Lucjusz westchnął głęboko. Racja. Riddle był na niego wkurwiony, ale to było teraz sprawą drugorzędną:
– Czy Narcyza i Draco... Czy ON coś im zrobił? – Weszli w głąb ciemnego lasu. Wszechobecne chwasty raniły bose stopy blondyna, jednak on nie zwracał na to najmniejszej uwagi.
– No cóż... Odkąd rozbiłeś JEGO magiczną kulkę, nie jest w najlepszym humorze.
– Spodziewam się...
– Popadliście w niełaskę. Nie wiem jak się z tego wykaraskasz, ale dobrze ci radzę, wymyśl coś, albo nasz Pan odda twoją uroczą żonę Yaxley'owi.
– CO?!
– Sporo się działo podczas twojej nieobecności...
– Możesz jaśniej?! – warknął, zbyt mocno odpychając gałąź. Drzewo strzeliło go po twarzy, zostawiając na niej czerwoną pręgę. Spodziewał się, że srogo zapłaci za rozbicie przepowiedni, ale nawet w najgorszych snach, nie przyszłoby mu na myśl, że jego rodzina się rozpadnie. Nie! Po prostu nie! Ought! Nawet nie chciał o tym myśleć... – I gdzie my właściwie idziemy?
– Dowiesz się w swoim czasie. A teraz słuchaj, bo nie będę się powtarzał... Czarny Pan wyznaczył mnie, na twoje miejsce w najbliższym kręgu. Zapowiedział nam... – mówiąc nam, Augustus miał na myśli wszystkich tych, którym Riddle najbardziej ufał. Byli to kolejno: Snape, Lestrange'owie, Rowle, Dołohow i on, pomijając Malfoy'ów, którzy od pamiętnej bitwy w Departamencie Tajemnic, spadli na sam dół śmierciożerczej hierarchii. – ... że jeżeli nadal będziesz odnosił tak marne sukcesy, to zostaniesz żywym, a właściwie wtedy już martwym przykładem tego, jak nie powinien zachowywać się Jego człowiek.
– Wprost wspaniale...
– No, ale o tym, że popadłeś w niełaskę wiedzą wszyscy, więc na jakiejś krwawej wycieczce, Yaxley oznajmił nam, że jakby co, zaklepuje sobie twoją żonę. – Lucjusz zacisnął pięści. Nie pozwoli, by ktokolwiek tknął Narcyzę bez jej zgody! – Poczekaj, to nie koniec. Najbardziej oberwało się Draco...
– CO?! Czy On coś mu zrobił?!
– Chyba nie...
– CHYBA?!
– Nie wiem o co dokładnie chodzi. Nasz Pan powierzył mu jakieś ważne zadanie, którego treść zna tylko Dracon i twoja żona... – Rookwood zatrzymał się i rozejrzał dookoła. Podszedł do dużego krzaka i wyciągnął spod niego pustą, szklaną butelkę. – Trzymaj – mruknął, wpychając ją Lucjuszowi w ręce. Blondyn zmarszczył brwi, nie do końca rozumiejąc co się dzieje. Augustus podwinął rękaw i rzucił okiem na zegarek. – No jesteśmy akurat.
– O czym ty mówisz?
– Nie odstawię cię do Wiltshire, mam jeszcze sporo roboty. Nie wiem czy masz tyle siły, żeby się deportować, więc polecisz świstoklikiem. Miłej podróży...
Nim Lucjusz zdążył cokolwiek odpowiedzieć, szklana butelka poderwała go w górę. Przycisnął ją mocno do siebie, bojąc się, że za chwilę wyślizgnie mu się z rąk. Nie mylił się. Wyślizgnęła się.
Nie wiedział z jakiej wysokości spadł, ale lądowanie nie należało do najprzyjemniejszych. Butelka wbiła się w ziemię tuż obok jego głowy i Malfoy wolał nie zastanawiać się, co by było, gdyby swistoklik nieco zmienił trajektorię lotu.
Chciał podnieść się na rękach, jednak pulsujący ból w barku z powrotem powalił go na ziemię. Gdzieś z daleka dobiegło go znajome gulganie. Nie... Czyżby... Czyżby był w domu?! Zebrał się w sobie i wstał, sycząc z bólu. Przetarł oczy i rozejrzał się dookoła. Wiltshire... Jego ukochane Wiltshire...
Jak przystało na arystokratę, Lucjusz naprawdę rzadko płakał ale teraz nie powstrzymywał łez. Ciekły ciurkiem po jego brudnej twarzy, zostawiając na niej czyste ślady. Blondyn puścił się biegiem do frotowych drzwi, zapominając o bolącym barku. Wpadł do domu i głośno zatrzasnął za sobą drzwi, mając nadzieję, że za chwilę, w holu zjawi się Narcyza zbawiona rumorem. Jedak dom ział pustką.
– N-narcyziu? – wydyszał, nie mogąc złapać oddechu. Cisza. Odpowiedziała mu cisza. Jego żony nie było. – Kurzyk!
Skrzat kupiony na Nokturnie pojawił się tuż obok mężczyzny:
– P-pan Lucjusz? – Stworzenie skłoniło się przed blondynem, trzepocąc przy tym wielkimi uszami. – J-już pan wrócił...
– Gdzie jest moja żona?
– Pani Narcyza wyszła rano po śniadaniu. Nie mówiła gdzie wychodzi, ani kiedy wróci.
– Wspaniale... Przynieś mi moją różdżkę i przygotuj kąpiel.
– Pańska różdżka jest teraz w posiadaniu pani Narcyzy. Nie wiem gdzie pani Narcyza ją schowała.
Lucjusz zacisnął pięści. Świetnie...
– Możesz odejść – warknął, odgarniając z czoła skołtunione włosy. Skrzat zatrzepotał uszami i deportował się z holu. Malfoy czym prędzej udał się do kuchni. Jedzenie w Azkabanie nie należało do najlepszych.
Po najedzeniu się do syta, blondyn zaczął żmudną wspinaczkę po schodach. Gdy w końcu dotelepał na piętro, skierował swoje kroki do łazienki, gdzie czym prędzej zrzucił z siebie podarte szaty i wskoczył do wanny. Ciepła woda rozluźniła jego spięte mięśnie. Zamruczał zadowolony.
Po dłuższym wylegiwaniu się w wannie, mężczyzna zdecydował, że najwyższy czas się za siebie wziąć. Począł trzeć ręce, jednak zdrapanie kilkutygodniowego brudu nie było łatwe. Zastanawiał się, gdzie wyszła jego kochana Cyzia. Odkąd Czarny Pan powrócił, kobieta rzadko wychodziła z domu, dlatego takie zachowanie było dla niej co najmniej dziwne.
Gdy przyszedł czas się ogolić, do blondyna dotarło, że bez swojej różdżki jest nagi, a wykonanie najprostszych czynności, stało się niewyobrażalnie trudne. Ostatecznie, jakoś sobie poradził jednak teraz, na jego twarzy widniało kilka bolesnych zacięć.
Po wyjściu z łazienki, wrócił do sypialni. Skrzat naszykował mu tam jakieś czyste ubrania, który od razu założył. Wyjrzał za okno, coraz bardziej nie mogąc doczekać się powrotu żony. Wiatr przysłonił mu oczy jasnymi kosmykami. Zrzucił je na plecy. Narcyza tak uwielbiała czesać jego włosy.
Malfoy niepokoił się coraz bardziej, gdy po kolejnych kilku godzinach, jego żona wciąż nie wracała. Najpierw zajął się Prorokami Codziennymi zalegającymi w gabinecie, jednak nowe informacje o poczynaniach Czarnego Pana, tylko go zdenerwowały. Niechętnie musiał przyznać, że jest zmęczony. Tak bardzo chciał zaczekać na Narcyzę, ale wizja położenia się chociaż na piętnaście minut, była silniejsza. Blondyn zaległ na kanapie w salonie i na chwilę zamknął oczy, obiecując sobie, że obudzi się, gdy Cyzia wróci do domu.
***
Narcyza Malfoy miała już zdecydowanie dosyć. Nie dość, że jej ukochany mąż był w więzieniu, martwiła się jeszcze o syna. Owszem, poprosiła o pomoc Severusa, ale świadomość, że Snape go pilnuje, ani trochę jej nie uspokajała.
Odkąd Lucjusz trafił do Azkabanu, blondynka nie wyściubiała nosa zza bram Wiltshire, jednak dzisiaj zrobiła wyjątek. Kilka dni temu, Rookwood poinformował ją, że Czarny Pan zamierza uwolnić swoich zwolenników. Kobieta popłakała się wtedy ze szczęścia, nie mogąc się już doczekać powrotu męża.
Bellatrix zauważyła że siostra wariuje coraz bardziej, dlatego wyciągnęła ją z domu, zapewniając, że Lucjusz na pewno nie wróci pod nieobecność Narcyzy. A jednak... Myliła się.
Gdy tylko blondynka przekroczyła próg domu, obok niej zmaterializował się skrzat:
– Pani Narcyzo...
– Jeśli przyszły jakieś listy zanieś je do gabinetu.
– Ale...
– Powiedziałam ci coś! – warknęła, zdejmując płaszcz. – Jestem zmęczona. Zanieś listy do gabinetu i naszykuj kolację.
– Ale pan L...
– SIO!
Skrzat zniknął z cichym trzaskiem. Narcyza ukryła twarz w dłoniach i odetchnęła głęboko. Najchętniej zapadłaby się teraz pod ziemię i zniknęła. Chociaż na chwilę...
Zdjęła buty i ruszyła do salonu. Gdy tylko przekroczyła próg, zatrzymała się wpół kroku:
– Lucjusz... – Klęknęła przy mężu śpiącym na kanapie. Łzy zaszkliły w jej oczach. Myślała, że ta chwila już nigdy nie nastąpi. Pociągnęła nosem i czule pogładziła blondyna po policzku. Ten, od razu się obudził:
Zamrugał kilka razy, nie wierząc w to co widzi. Miękkie włosy Narcyzy muskały go po twarzy, a w ślicznych oczach żony tańczyły się iskierki szczęścia:
– Jak się czujesz, kochanie? – wyszeptała, nie przestając gładzić jego policzka.
– Cyziu... – Usiadł i zamknął kobietę w mocnym uścisku. Wtuliła się w jego tors i zaniosła kolejną falą płaczu. Tak bardzo jej tego brakowało. – Ci... Nie płacz... – poprosił, gładząc blondynkę po plecach.
– Nawet nie wiesz jak tęskniłam...
– Wiem... – mruknął gorzko. Gdy Narcyza w końcu się odsunęła Lucjusza podniósł rękę i drżącymi palcami odgarnął włosy z jej twarzy. Skóra blondynki była niczym satyna. Przymknęła oczy, delektując się tym uczuciem.
– Dlaczego nikt mi nie powiedział?
– Nie wiem, kochanie... – Ujął jej delikatną dłoń i złożył na niej pocałunek. Uśmiechnęła się przez łzy, nadal nie wierząc, że to dzieje się naprawdę.
– Lucjuszu... – Zawiesiła głos. W jej gardle rozszalała się istna pożoga. Blondyn zachęcił ją słabym uśmiechem. – Ucieknijmy... Zabierzemy Draco ze szkoły. Wyprowadzimy się gdzieś daleko stąd. Proszę cię. To ostatni moment.
– Nie możemy...
– Ale dlaczego?!
– Cyziu... ON i tak nas znajdzie... – Lucjusz spuścił wzrok. Znajdzie... Cała ta fatalna sytuacja była tylko i wyłącznie jego winą. Gdyby posłuchał wtedy rodziców... Och, Malfoy jesteś debilem! Kompletnym kretynem!
– Ukryjemy się... Nie znajdzie nas...
– Cyziu proszę cię... Zapomniałaś już o tym? – Podwinął rękaw. Niczym mrożący krew w żyłach potwór, na bladym przedramieniu mężczyzny ział mroczny znak, niosący tylko ból i cierpienie.
Narcyza odwróciła się od męża i zaniosła płaczem. Lucjusz pogładził ją po plecach, nie rozumiejąc co się dzieje.
– To moja wina... – Jej płacz stłuk serce blondyna na tysiące kawałków.
– Nie...
– TAK! Gdybym wtedy nie zachorowała, nic by się nie stało! Trzeba było mnie zostawić i znaleźć sobie zdrową żonę! Zniszczyłam ci całe życie!
– O CZYM TY MÓWISZ!?
– GDYBY NIE JA, NIE MIAŁBYŚ TEGO CHOLERSTWA! – Zachwiała się nagach. Lucjusz podtrzymał ją w ostatnim momencie. Wtuliła się w jego tors, kurczowo zaciskając pięści na szacie. – Przepraszam... Tak bardzo cię przepraszam... Zrujnowałam ci życie...
– Ciiii... – poprosił, gładząc kobietę po plecach. – To ja zrujnowałem ci życie...
– Nie! Nawet nie waż się tak mówić!
– Mogłaś wyjść za kogoś kto nie zamierzał być śmierciożercą...
– Przecież... Przecież wcale nie chciałeś... Widzisz... To przeze mnie...
– Racja... Nie chciałem... – Słysząc słowa męża, zaniosła się głośnym płaczem. Lucjusz klęknął przed kobietą, by spojrzeć w jej oczy: – Zrobiłem to, bo cię kocham i chciałem, żebyś wyzdrowiała. – Czule otarł jej mokre policzki. Załkała cicho i przytuliła twarz do jego dłoni.
– Ucieknijmy...
– Dobrze.
– Zgadzasz się?!
– Uciekniesz razem z Draconem.
– A TY?!
– Ja muszę zostać... – odparł gorzko, przypominając sobie o mrocznym znaku.
– Nie zostawię cię... – wyszeptała, delikatnie odgarniając włosy z czoła blondyna. – Nigdy... Kocham cię... Ale... Ale to przeze mnie... Gdyby nie ja, ON nie niszczyłby naszej rodziny...
– Ty i Dracon jesteście dla mnie najważniejsi. Nie pozwolę MU was skrzywdzić... – Blondynka pociągnęła nosem i wtuliła się w męża. Zamknął oczy i pogładził kobietę po włosach. Chciał, by ta chwila trwała wiecznie.
– Lucjuszu? – zaczęła, odsuwając się od mężczyzny.
– Tak?
– Och... powinnam o to zapytać wcześniej... Nic się nie boli?
– Nie... Nie przejmuj się tym. – Jednak blondynka nie słuchała. Ukryła rękę w połach szaty, by po chwili przyłożyć różdżkę do zadrapań na twarzy męża.
– Jesteś taki silny...
– Nie przesadzajmy...
– Nie przesadzajmy?! Tyle wycierpiałeś, a wciąż tu jesteś... Nic nie potrafi cię złamać...
– Jest coś takiego...
– Co?!
– Ty, Narcyziu... – Spuścił wzrok i delikatnie dotknął zimnej dłoni żony. Ta, posłała mu ciepłe spojrzenie. Uśmiechnął się mimowolnie i musnął jej miękkie wargi swoimi. Zapłakała cicho, spragniona czułości męża. Nikt nie byłby w stanie go zastąpić.
Mroczny znak dał o sobie znać. Lucjusz odsunął się od blondynki i syknął z bólu.
– Wzywa cię...
– Mówiłem... Przed NIM nie ma ucieczki.
– Ale wrócisz, prawda?
– Wróc... – Skradła mu jeszcze jeden pocałunek, spijając z ust gorycz i cierpienie. Gdy otworzyła oczy, Lucjusza już nie było. Otuliła się rękoma, błagając Merlina by mąż wrócił cały i zdrowy.
Nocny wiatr zawył przeraźliwie i otworzył okno. Stara, zakurzona, ciężka butelka, spadła z parapetu. Odłamki szkła rozbryzgnęły się po czarnym dywanie, zamieniając się w migoczące gwiazdy.
Co powiedzielibyście na sevmione, Kochani?
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro