•17•
Mam drugi klucz, dlatego bez zawahania otwieram nim drzwi i wchodzę do tego domku. Mój przyjaciel nigdy go nie używa, ponieważ stale podróżuje. Wraca tu rzadko, mówi, że osiedli się, gdy skoczy ze spadochronu ze wszystkich możliwych miejsc, co oznacza, że prawdopodobnie nigdy. Wykorzystałem okazje, gdy był przesiadką w Bostonie i poprosiłem go o klucz kilka miesięcy temu. Nie wiem, dlaczego to zrobiłem, może jest we mnie jeszcze gdzieś ten facet, który chętnie podróżuje.
Słyszę śmiechy, co znaczy, że chyba dobrze się bawią.
Nigdy nie skupiałem się na rekacji Tamy i Daliah, uznawałem to za właściwe i że po prostu tak powinno być. Skoro Daliah kocha mnie, a Tamy jest moją córką, to wszystko było jasne i oczywiste. Nie było takie ani dla mnie, ani dla niego.
Nie jestem tak dobrym tatą, jak bym chciał. Myślę, że w ogóle nie jestem takim człowiekiem, jak tym chciał.
Może czas w końcu go odnaleźć.
Tamy i praca to jedyne stałe w moim życiu, a miało być inaczej.
Wchodzę w głąb domku i kieruję się w kierunku ich śmiechów. Są tak pochłonięte sobą, że nawet nie słyszą, gdy wchodzę do kuchni.
– Bu! – krzyczę.
– O Boże! – Daliah podskakuje, a Tamy od razu się za nią chowa.
– Tatuś! – krzyczy zza jej nóg i biegnie w moje ramiona – Co tu robisz, tatusiu?
– Ja też nie miałem dawno wakacji, więc pomyślałem, że do was dołączę – może powinienem ustalić to z Daliah, ale tak naprawdę mam to gdzieś.
Chcę tu być, a ona będzie musiała się z tym pogodzić. Będziemy razem wychowywać dziecko, więc i my musimy się dogadać.
– Co ty tu robisz? – słyszę głos Daliah. Zanim wyjechała do Paryża nie sprzeciwiała się mi, zdobyła ten charakterek potem.
To nie była tamta Daliah, ale dalej była moją Daliah, która wiedziała czego chce.
– Spędzam z wami wakacje – to ton, którym cementuję od lat wszystkie moje decyzje, jednak ona nie musi już mnie słuchać – Po za tym mam coś dla ciebie?
– Prezenty? – ekscytuje się Tamy.
– Tylko dla mamusi, przepraszam, kochanie.
Robi oburzoną minkę, ale szybko się rozpromienia, gdy zaczyna rozumieć, że masz nas oboje w tym samym pomieszczeniu na dłużej.
– Pieczemy ciasto czekoladowe, chcesz nam pomóc, tato?
– A mogę tylko popatrzeć?
– Cały ty – mówi moja była żona – Dwie ręce do pracy, ale zbyt leniwy.
Myślę, że to zdanie ma drugie dno.
– Okej, masz racje. Tylko pójdę się przebrać. Może ubiorę coś z twojej paczki?
– Co?
– No wiesz, ta sugestywna torebka, która mi zostawiłaś – moje spojrzenie nie łagodnieje, mimo, że w kącikach moich ust pojawia się uśmiech.
– Ugh, pomyliłam...
– Nieważne – przerywam jej – Masz moje rzeczy u siebie?
– Tak, rozłożyłam rzeczy...
– W sypialni z widokiem na ocean – przez jej twarz przemyka cień irytacji, ale szybko się go pozbywa.
– Przeszkadzasz nam.
– Nie! Tatuś nigdy nie przeszkadza! Jak możesz tak mówić, mamo?
To nie czas, żeby naprawić rzeczy z Daliah, tylko uszczęśliwić Tamy. To może być dla jednego z nas o wiele trudniejsze.
– Przepraszam, kochanie – pochyla się i całuje ją w czoło.
– To tatusia powinnaś przeprosić nie mnie!
– Okej, przepraszam, Luke – staje za Tamy i pokazuje mi szybko środkowy palec. To takie dojrzałe, Daliah. Kto cię tego nauczył?
– Wracaj szybko, tato!
Wbiegam na górę, żeby znaleźć moje rzeczy. Leżą na łóżku, co jest niezrozumiałe, ale nie mam siły się nad tym zastanawiać. Zabieram koszulkę i spodenki. Wszystko jest na mnie za duże... sporo za duże. Kurwa.
– Myślałam, że przytyłeś więcej – pojawia się w drzwiach – A tu proszę, zaskoczenie! – uśmieszek tańczy na jej ustach.
– Myślisz, że masz ciało, w którym możesz biegać w tych skrawkach materiału, które mam w torbie?
– Nie urodziłam dzieci, a ty przyprawiasz mnie o białą gorączkę, więc sądzę, że trzymam fason. Calum nie narzeka.
– A jednak nie robi sobie z tobą dzieci.
W jednej chwili stoi w drzwiach, a w drugiej mnie policzkuje.
Tak, kurwa, po prostu.
Uderza mnie jeszcze raz i widzę już, że zamachuje się na trzeci.
– Ty głupi skurwielu.
Mam ochotę wybuchnąć śmiechem.
– Wypieprzaj stąd, nie chcę cię tutaj – warczy – Wynoś się! Dlaczego znowu niszczysz mi życie?
– Paroma słowami? Proszę cię, jesteś od tego silniejsza.
– Tak strasznie żałuję, że kiedykolwiek zostałam twoją żoną, czy chociażby dziewczyną. Wiesz ilu facetów mnie chciało?
– Miałaś obsesje na moim punkcie to ty po mnie przyszłaś – wie, że mam racje, ale nigdy nie przyznaje się do tego przed samą sobą – To ty wybrałaś mnie.
– Więc dlaczego ty nigdy nie wybrałeś mnie?
Nie mam odpowiedzi na to pytanie, dlaczego nie okazałem się mężczyzną, jakim chciałem dla niej być w młodości. Sam miałem dużo żalu do życia.
– Nie możesz żyć ciągłym żalem do przeszłości, Daliah.
– Pierdol się – wychodzi zostawiajac mnie w swojej sypialni.
Gdy schodzę do dziewczyn, ciasto musi być już w piekarniku, bo one siedzą na tarasie w strojach. Tamy ma na nosku duże okulary w kształcie serduszek i wierci nogami, jakby nie mogła się zdecydować, jak chce leżeć.
Daliah wyciąga przed siebie swoje długie nogi w dwuczęściowym stroju, który odsłania więcej niż zakrywa.
Jest tak seksowna, jak była, gdy miała szesnaście lat. Wtedy nie miała o tym pojęcia, teraz wiem, że wie.
Nigdy nie spotkałem kogoś tak wyjątkowego, pięknego...
I jednocześnie kompletnie do mnie niedopasowanego.
– Opalamy się, tatusiu, a potem idziemy lepić zamek.
– Mogę was zabrać na kolacje?
– Lubię te pięciogwiazdkowe – jest okropna..
– A twoja ile ma?
– Skoro nie wiesz, to twój problem – zasługuję na to.
– Dwie, tatusiu. Mamusia walczy o trzecią.
Dąży do perfekcji.
To zawsze było jej zgubą.
Myślę, że to nas połączyło. Byłem jej brzydką rzeczą, która dawała jej wolność.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro