Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

9 - 'Straciłaś już dla mnie tyle czasu'

Siedziałam bezczynnie w salonie. Na szczęście byłam sama. Rodzice wyjechali na noc do cioci Nancy, a Davida udało mi się jakoś spławić... Potrzebowałam chwili spokoju, na rozmyślenia.

Często zastanawiałam się, dlaczego to robię? Raniłam się. Ale nikt tego nie widział. Wszyscy myśleli, że jest świetnie. Niedługo wyjdę za mąż, może potem dzieci... Cudownie, prawda? Nie do końca... Michael by to zauważył. Dostrzegłby, że moja dusza płacze. Jednak teraz go nie było. Zostałam sama i jak widać, wcale sobie nie radziłam. Wszystko robiłam wbrew sobie. Jakbym chciała udowodnić, że potrafię bez niego żyć. Tylko komu? Komu na tym zależało? Czy ktoś w ogóle zauważył, że zupełnie nagle zniknął z mojego życia?

Mama wydawała się cieszyć z tego powodu. W ciągu tych dwóch lat, zeswatała mnie z Davidem. Cholernym łajdakiem. Jednak ona tego nie zauważała. A ja bałam się go... Każda opinia, która była niezgodna z jego światopoglądem, każdy sprzeciw... Wszystko to, czułam na swojej skórze.

Wiele razy, zamykałam się w łazience i płakałam... Użalałam się nad sobą i mówiłam sobie jaka to jestem beznadziejna, co akurat jest całkowitą prawdą.

Zrobiłabym wszystko, oddała każdą rzecz jaką posiadam, aby tylko odbudować z nim relację. A wystarczyło przecież, przejść przez ulicę i zapukać do tych samych drewnianych drzwi. Co za ironia, nieprawdaż? To czego pragniemy, zawsze jest najbliżej nas. A jednocześnie tak trudne do zdobycia...

Nagle usłyszałam pukanie do drzwi, które wyrwało mnie z rozmyśleń. Czyżby rodzice wrócili wcześniej? Nie, w końcu wyjechali dopiero kilka godzin temu i przecież mieli klucze. Niechętnie wstałam i ruszyłam by otworzyć niespodziewanym gościom. Ujrzałam dwie dobrze znane mi dziewczyny. Dziwnie się czułam, zapraszając je do mieszkania całe zapłakane, po dwóch latach udawania, że się nie znamy. Mimo wszystko musiałam ich wysłuchać.

-On cię potrzebuje, Amy... - zaczęła Toya, kiedy już trochę się uspokoiła. Janet nadal płakała.

-Chciał... Popełnić samobójstwo... - wyjaśniła słabo Janet przytulając się mocniej do swojej siostry. Wstałam z kanapy i schowałam twarz w dłoniach.

-Boże... - wyszeptałam tylko. Nie docierało to do mnie. Michael? Jak mógł to zrobić? A przynajmniej próbować... Po części go rozumiałam. Sama przechodziłam coś podobnego. Jednak samobójstwo nie jest wyjściem. Wtedy myślałam odwrotnie. Coś mówiło mi, że tam będzie lepiej. Tutaj zostawię wszystkie problemy, a sama będę wolna i szczęśliwa... Jednak to nie prawda. Trzeba zmierzyć się z tymi problemami, bo zazwyczaj nie są tak ogromne. Po prostu nasza psychika je wyolbrzymia. Ale Michael? Myślałam, że teraz jest szczęśliwy. Ale skąd mogłam wiedzieć, skoro nie widziałam go dwa lata? Nasze ostatnie "spotkanie" wyglądało nie za dobrze... Wyszłam z domu na zwykły spacer. Mike wysiadał właśnie z samochodu. Moje oczy zabłysły, gdy tylko go ujrzałam ale nic nie mogłam zrobić... Nasze oczy się spotkały. Jednak szybko uciekłam wzrokiem od tych zabójczo pięknych, czekoladowych oczu i skręciłam w drugą stronę, tak aby jak najprędzej stamtąd odejść. Nie byłam wstanie wydobyć nawet prostego "cześć". Chociaż najchętniej, przytuliłabym się do niego i nigdy nie wypuszczała z objęć. Jednak to nie było mi dane.

-To od Michaela... - odparła La Toya, podając mi pogniecioną karteczkę. Popatrzyłam na nią zdezorientowana. - Po prostu przeczytaj. - zachęciła mnie. Chwyciłam delikatny papier i drżącymi rękami, rozłożyłam zgiętą kartkę. Zaczęłam czytać:

"She's out of my life

She's out of my life

And I don't know whether to laugh or cry

I don't know whether to live or die

And it cuts like a knife

She's out of my life

It's out of my hands

It's out of my hands

To think for two years she was here

And I took her for granted I was so cavalier

Now the way that it stands

She's out of my hands

So I've learned that love's not possession

And I've learned that love won't wait

Now I've learned that love needs expression

But I learned too late

She's out of my life

She's out of my life

Damned indecision and cursed pride

Kept my love for her locked deep inside

And it cuts like a knife

She's out of my life

-Kocham Cię, Twój Michael."

Ja ciebie też... - dodałam w myślach. Przez chwilę wpatrywałam się jeszcze w zapisaną kartkę. Czy on naprawdę mnie kocha? Czy to napisał, jest prawdą? - Zastanawiałam się, jednak po chwili się za to skarciłam. Amy! Są poważniejsze rzeczy niż to!

W oczach gromadziły mi się łzy. Nie potrafiłam sobie wyobrazić Michaela, który próbuje sobie odebrać życie. Jaki mógł być tego powód? Michael...

-Mogę go zobaczyć? - zapytałam niepewnie - Ja wiem, że coś się między nami popsuło i... - zaczęłam się tłumaczyć ale Toya szybko mi przerwała.

-Myślę, że on tego właśnie pragnie. - odparła i wstała z kanapy.

Po chwili stałyśmy już przed pokojem Michaela. Znów miałam okazję ujrzeć piękno tego domu. Jednak teraz pozytywna moc, którą miało w sobie to miejsce, zniknęła. Czułam chłód i rozpacz. Mój przyjaciel potrzebował pomocy. Nie byłam pewna, czy to ja jestem wstanie mu pomóc. Tym bardziej po tak długiej rozłące. Ale musiałam spróbować. Delikatnie uchyliłam drzwi od jego sypialni. Toya nagle się ulotniła. Za pewne zrobiła to specjalnie. Podeszłam do jego łóżka, na którym leżał skulony w kłębek. Nic nie mówiłam. Nie byłam pewna, czy wyczuł w ogóle czyjąś obecność. Jednak chwilę potem się odezwał.

-Janet, proszę cię... Chcę zostać sam... - odparł słabo. Zachowywał się zupełnie jak ja, gdy próbowałam zrobić to samo. Pragnęłam pozbyć się kogokolwiek. Zostać sama, aby nikt mnie o nic nie pytał i nie próbował pocieszyć. Ale wtedy pojawił się Michael...

Nie byłam wstanie zobaczyć jego twarzy, gdyż zakrywał ją dłońmi. Pogłaskałam lekko, jego rozwichrzone czarne loczki. Zadrżał i wreszcie na mnie spojrzał. Przetarł oczy ze zdumienia. Nie wierzył, że tutaj jestem. Ale co w tym dziwnego? Widzimy się pierwszy raz po dwóch latach i to w dość niekorzystnej sytuacji.

-Amy... - wyszeptał moje imię. Ile bym dała, żeby móc się do niego przytulić... Najchętniej rzuciłabym się na niego i nigdy nie wypuszczała z rąk. Jednak patrzyłam tylko w jego cudowne, czekoladowe oczy i gładką cerę.

-Dlaczego chciałeś to zrobić? - zapytałam tak samo, jak on mnie sześć lat temu w ośrodku terapeutycznym.

-Nigdy nie będę szczęśliwy, więc po co mam żyć... Zresztą, ty masz narzeczonego, niedługo ślub... Nie przejmuj się mną. Straciłaś już dla mnie tyle czasu. - powiedział od niechcenia. Widziałam jak trudno przechodziło mu przez usta słowo: "narzeczony". Tak... Ja też nie mogłam w to uwierzyć.

-Nie zgadzam się z tobą. Czas spędzony z tobą był cudowny. Chciałabym cię jutro zaprosić na obiad. Jeśli masz ochotę. - odparłam trochę weselej. - Przecież widzę, że się głodzisz, Mike... - dodałam. Nic nie odpowiedział. Nie owijałam w bawełnę. Sama robiłam to samo. A bliscy często boją się powiedzieć to wprost.

-A będzie...

-Davida nie będzie. - wyprzedziłam jego pytanie. Spuścił wzrok i nic nie mówił. - Czekam na ciebie jutro. Cześć. - pożegnałam się i pocałowałam jego policzek. Na nic więcej nie mogłam sobie pozwolić. Tylko na ten przyjacielski całus w policzek.

Wyszłam z jego pokoju, zamykając za sobą drzwi. Od razu zeszłam na dół, gdzie spotkałam jeszcze zrozpaczoną panią Jackson.

-Jak z nim? - zapytała przez łzy. Widziałam jak cierpi. Wyglądała jak moja mama w tamten dzień. Tylko wydawało mi się, że pani Jackson jest wstanie lepiej mu pomóc. Ja nie czułam od moich rodziców, żadnego wsparcia. To Michael mi pomógł.

-Jest roztargniony. Zaprosiłam go jutro na obiad. Chciałabym z nim jeszcze porozmawiać. - wyjaśniłam zakładając powoli kurtkę. Pani Jackson pokiwała głową i pozwoliła mi już iść.

-Dziękuję. Jesteś dla niego wielkim wsparciem. - powiedziała jeszcze. Uśmiechnęłam się i wyszłam z posiadłości. Cieszyłam się, że nie napotkałam na swojej drodze Josepha. Jeszcze tego mi brakowało... Nie było go nawet wtedy, kiedy jego syn chciał popełnić samobójstwo... Co z niego za ojciec? Michael zasługiwał na kogoś lepszego niż on.

Zostałam jeszcze na dworze. Odeszłam tylko kilkaset metrów od domu Jacksonów, aby nikt mnie nie zauważył i wyciągnęłam z kieszeni telefon. Postanowiłam to skończyć raz na zawsze. Gdy go widziałam, nie potrafiłam tak żyć... Chciałam w końcu poczuć szczęście. Aby od jutra wszystko było inne, lepsze. Wybrałam w końcu ten przeklęty numer. 

                                                                                   ***

Hej! Następną część postaram się wstawić wcześniej niż za tydzień ale nie obiecuję, bo w szkole mam pełno sprawdzianów :/ W każdym razie zapraszam do głosowania, komentowania i co tam tylko chcecie ;)

                                                                                                                              Musicfreak739      :*

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro