2 - 'Jacksonowie!'
Był weekend. Już od czwartej nie mogłam spać. Jednak cały czas leżałam. Teraz było po dziewiątej i wreszcie postanowiłam się ruszyć. Jak zawsze wyglądałam jak siedem nieszczęść ale do tego zdążyłam się już przyzwyczaić. Podkrążone oczy i tłuste włosy. Mówiąc krótko, taki styl życia mi nie sprzyjał. W końcu kilka godzin snu i jedzenie co drugi dzień raczej mi nie służyło. Zeszłam po schodach do kuchni. Nie chciałam śniadania. Byłam po prostu spragniona. Nic więcej. Mama, o dziwo krzątała się jeszcze po kuchni. Zerknęła na mnie przelotnie.
-Dzisiaj mamy gości. Wprowadzili się koło nas nowi sąsiedzi. - wyjaśniła cała przeszczęśliwa. Przewróciłam oczami. Czyli znowu zaczną się teksty typu: "Uśmiechnij się", "zjedz jeszcze trochę". Przy gościach zawsze chcieli podkoloryzować mój stan psychiczny. Przecież nie chcieli, aby wydało się, że ich córka ma depresję...
-Kim są? - zapytałam od niechcenia. Mama uśmiechnęła się podejrzanie. Pewnie liczyła, że o to zapytam. Wprawdzie mnie to nie interesowało ale postanowiłam zrobić jej tę przyjemność.
-Jacksonowie! - powiedziała wreszcie. Otworzyłam szeroko oczy, chociaż nie chciałam aby było widać, że zrobiło to na mnie wrażenie. Ci Jacksonowie? Słynni Jackson 5? Czego oni szukali w naszej okolicy? Co prawda, nie było tu ogromnego tłoku więc może to ich zachęciło. Z pewnością nie chcieli mieć pod domem masy dziennikarzy. Ale to akurat było nieuniknione bez względu na to, gdzie by się wprowadzili.
-Wow... - odparłam ponuro. Zabrałam sok pomarańczowy i skierowałam się do schodów.
-Nie wiem co ja mam z tobą zrobić... - usłyszałam jeszcze cichy głos mamy. Ja też nie wiem... - Przyjdą po 13 - powiedziała, tym razem głośno. Weszłam na schody. Jednak po chwili poczułam jak w coś uderzam. Myślałam, że upadnę ale moja "przeszkoda" mi pomogła.
-Gdzie idziesz? Jadłaś już śniadanie? - zapytał tata. Jeszcze tego brakowało... Kłótni z ojcem.
-Nie... - wymamrotałam. Nie warto było kłamać, bo i tak dowiedziałby się prawdy.
-Marsz na dół. - rozkazał. Nie patrzyłam mu w oczy. Nie potrafiłam...
-Przecież będę jadła obiad... - wyjaśniłam. Nie byłam pewna czy to pomoże. Tata jednak pokiwał bezradnie głową i poszedł na dół. Odetchnęłam z ulgą i ruszyłam do pokoju.
Opadłam na łóżko. Nawet nie wiem kiedy zasnęłam, co było u mnie ciężkie nawet w nocy. Oczywiście rodzice nie mieli o tym pojęcia. Tylko czasami widzieli mnie jak szłam po schodach o 3 w nocy. Jednak nie wiedzieli, że jest tak co noc.
Obudziłam się. Było już trochę po 12. Pierwszy raz spałam tak "długo". Przynajmniej w dzień. Wstałam niechętnie z łóżka i powlokłam się do łazienki. Jeszcze raz spojrzałam na moją wybawczynię. Żyletkę. Nie dotknęłam jej nawet i weszłam pod prysznic. Szybko wykonałam codziennie czynności i zaczął się dylemat. W co mam się ubrać...? Chociaż nigdy nie zależało mi na tym jak wyglądam to gdy przychodzili goście, chciałam wyglądać jak człowiek. Ubrałam więc jeansową spódniczkę i czarną bluzkę z The Beatles. Może nie jestem ich największą fanką ale znam ich piosenki. Szkoda tylko, że zakończyli już karierę jako zespół. Poszłam jeszcze do łazienki i wykonałam lekki makijaż. Aby ukryć obecny stan mojego zdrowia. Dochodziła 13. Rodzice byli już dawno ubrani w eleganckie stroje. Resztę czasu spędziłam w pokoju na czytaniu przygnębiających wierszy. Tak idealnie opisywały moje życie. Depresja i niechęć do życia. To wszystko...
"Przyszłość jest niepewna, a koniec jest zawsze bliski."
Usłyszałam pukanie do drzwi. Dokończyłam czytanie jeszcze jednego i zeszłam na dół. Powoli stawiałam kroki i w końcu zeszłam. Wszystkie oczy były skierowane na mnie. Szczególnie czułam na sobie wzrok wszystkich chłopców. Nie patrzyłam na nich.
-Dzień dobry. - przywitałam się, nawet lekko się uśmiechając. Widziałam jak mama odetchnęła z ulgą, gdy to zobaczyła.
-Ach, dzień dobry, dzień dobry! - zawołała radosna pani Jackson i mnie uściskała. Zdziwiłam się, bo każdy nowy sąsiad jakiego poznawaliśmy, był raczej ponury i mnie ignorował. - Michael! Przedstaw wszystkich. - zawołała jednego z chłopaków. Stanął przede mną, dość wysoki, szczupły chłopak. Znałam go oczywiście. Tyle, że z plakatów i okładek płyt. Teraz stał przede mną.
-Michael. - powiedział najpierw podając mi rękę. Cały czas się uśmiechał. Zaciekawiło mnie to.
-Amy - odpowiedziałam ściskając nieśmiało jego dłoń. Podeszła do nas reszta jego rodzeństwa.
-To Janet, La Toya, Rebbie, Randy, Tito, Jackie, Marlon i Jermaine. - odparł wskazując po kolei na rodzeństwo. Znałam ich imiona. Chyba każdy wiedział kim są. Nie wierzyłam, że ktoś taki się tu wprowadził.
Po chwili Pani Jackson, Toya i Rebbie poszły pomóc mojej mamie w przygotowaniu obiadu. Chłopacy natomiast rozmawiali właśnie z moim tatą. Obok mnie stał tylko Michael i Janet, która bawiła się swoją lalką i nie zwracała na nas uwagi. Miałam już zaprosić Michaela do mojego pokoju kiedy przede mną stanął, jak się domyśliłam, pan Jackson. Nie wyglądał zbyt przyjaźnie więc i ja przybrałam moją ponurą minę.
-Dzień dobry. - przywitałam się. Odpowiedział mi tym samym lustrując mnie przy tym wzrokiem. Zagwizdał patrząc na moje nogi. Zaczerwieniłam się. Najchętniej zapadłabym się pod ziemię. Boże, on miał co najmniej czterdzieści lat! Starałam się nie zwracać na niego uwagi, przecież i tak planowałam niedługo to wszystko zakończyć. Jednak nie potrafiłam. Po chwili odszedł.
-Przepraszam za niego... - powiedział smutno Michael. Wyglądał jednak jakby był bardziej zdenerwowany niż przygnębiony.
-Nic, nie szkodzi. Chodź. - pociągnęłam go za sobą do pokoju. Zdziwił się ale poszedł za mną. Usiedliśmy na łóżku.
Coś się stało? - zapytał. No tak. On nie wiedział o moim stanie psychicznym. Zresztą, mało osób wiedziało. Jednak miałam już dosyć tego udawania.
-Żebyś wiedział. Życie nie ma sensu. To się stało. - wyjaśniłam jakby obrażona. Sama nie wiem o co mi chodziło. Uśmiech zniknął z jego twarzy. Popatrzył na mnie zdziwiony.
-Dlaczego tak uważasz? - dopytywał. Spojrzałam na niego od niechcenia. Postanowiłam, że chociaż on, będzie miał przed oczami właściwy obraz Amy Morrison. Nie zmyślony. Prawdziwy.
-Nie wiem. Nie myślałeś nigdy, że takie jedno cięcie... I po wszystkim...?
-Nie, nigdy o tym nie myślałem, ponieważ lubię życie. - odparł prosto. Widziałam jednak, że poruszyło go to, co powiedziałam. Przewróciłam oczami.
-A ja nienawidzę. - odpowiedziałam. Michael próbował mnie rozgryźć. Jednak to nie jest łatwe. Tak to jest, jeśli optymista spotka się z pesymistą. No cóż zrobić...
-Nie mów tak... Porozmawiajmy o czymś przyjemniejszym. - zaproponował. Spojrzałam na niego zdziwiona. - No co? - zdumiał się. W końcu się ocknęłam.
-Naprawdę chcesz jeszcze ze mną rozmawiać? - zdziwiłam się - Każda inna osoba, po prostu by odeszła... -wyjaśniłam smutno. No cóż, taka prawda. Gdy ktoś jakimś cudem się do mnie odezwał i podtrzymywałam rozmowę, on przy najbliższej okazji się żegnał. Jednak Michael mnie zaciekawił, jednocześnie jego optymizm mnie dręczył. Jak można tak ze wszystkiego się cieszyć?! Był po prostu odwrotnością mnie.
-Nie wiem o czym mówisz. Opowiedz mi coś o sobie. - poprosił. I co on chciał wiedzieć? Ile razy miałam myśli samobójcze czy jak zamierzałam się zabić? Nie chciałam mu jednak więcej narzekać i postarałam się wymyślić coś sensownego. Jeśli w ogóle się dało.
-Hmm... Interesuję się sztuką. Lubię rysować i słuchać muzyki. A ty masz jakieś zainteresowania prócz muzyki i tańca? - zapytałam. Resztę czasu, do obiadu spędziliśmy na rozmowie o... Wszystkim... Hmm... Nie czułam abyśmy do siebie pasowali. Zupełnie dwa inne charaktery. Ale mimo to, chciałam go lepiej poznać aby rozgryźć tych optymistów!
***
Drugą część wstawiam jeszcze dzisiaj. Mam nadzieję, że się podoba ;D No i jeszcze jedna prośba, jeśli czytasz to zostaw komentarz. Napisz nad czym powinnam popracować, a co ci się podoba :)
Musicfreak739 :*
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro