Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 15


- Harry, ty pójdziesz ze mną. - oznajmił Nick i posłał mi szeroki uśmiech.

Znajdowaliśmy się w lesie. Kilkanaście minut drogi od swojej ,,bazy''. Było nas razem z dziesięciu. Flagi znajdowały się we wnętrzu drewnianych wież, trochę przypominających leśne ambony. Nick do pilnowania flagi wyznaczył połowę zespołu, druga połówka miała zaatakować wroga i zabrać im ich flagę.

- Dlaczego? - wypaliłem. - Flaga drużyny Tomlinson'a jest widoczna, sam trafię.

- Bo będą jej bronić. Nawet sam Tomlinson został na wieży. Chyba nie wierzy w swoje zwycięstwo. Wcale mu się nie dziwię - zaśmiał się.

Odwróciłem wzrok z twarzy Nick'a na wieżę. Widziałem powiewającą na wietrze flagę. Była już tak blisko. Znajdowaliśmy się w ukryciu. Przed nami stała ściana zrobiona z pięciu mężczyzn. Nieźle musieliśmy się natrudzić, by przypominać runo leśne. Grimshit kazał wszystkim wysmarować się błotem, co nie było zbyt przyjemne. Poprzyczepiał każdemu jakieś gałązki. Byłem w stu procentach pewien, że wyglądałem jak debil. Obok krzaków w których byliśmy ukryci, przeszedł blondyn. Był to Niall. Wydawał się zmęczony tą całą ,,zabawą''. Kopał butem małe szyszki i to tak go pochłonęło, że nie zwracał uwagi na cokolwiek. Pozostali siedzieli znudzeni pod drzewem i bawili się patykami.

Któryś z chłopaków leżących za mną w liściach, kichnął. Drgnąłem wystraszony. A szło nam tak dobrze! Jak zwykle ktoś musiał wszystko zepsuć. A przecież Grimshit wiele razy powtarzał, by być cicho. Należało podejść jak najbliżej celu bez rozpoznania. Cóż... nie udało się.

- Na zdrowie, Niall. - usłyszałem zachrypnięty głos Harris'a.

- Nie kichałem, John. - odpowiedział blondyn.

Nagle wszyscy, jak na komendę zerwali się z ziemi. Nawet nasza grupa wyłoniła się z krzaków. Czyli, że co? Mam walczyć? Mam się bić?  Nie...  To nie dla mnie... Moim jedynym celem nie była już flaga, a Tomlinson. Siedzi zapewne sam w tej drewnianej konstrukcji i umiera z nudów. Chętnie wpadnę z wizyta i go odwiedzę. Na pewno będzie zachwycony!

Wyminąłem grupkę walczących osób i okrężną drogą zacząłem biec ku wieży. Jeszcze nigdy nie miałem takiego tempa. Za mną biegł Nick. Czyli nie tylko ja uchyliłem się od walki. Akurat jego najchętniej bym się pozbył już przy starcie. Irytował mnie tym swoim pouczającym głosem. Jak widać nie miał w zanadrzu żadnego planu, wiec jedyne co robił to biegł i deptał mi po piętach.

- Padnij, Harry! - zawołał i popchał mnie w jakieś zarośla.

Moja twarz dokładnie poznała budowę tych krzaków. Miały kolce, więc nie zdziwiłem się, gdy dotknąłem do policzka ręką, a na niej znalazła się kropla krwi. Co za idiota! Zrobił sobie ze mnie poduszkę, lądując na mnie. Poza moją twarzą ucierpiał lewy nadgarstek. Chyba źle upadłem i sobie go zwichnąłem lub tylko nadwyrężyłem.

- Co jest? - mruknąłem.

- Wróg na drugiej. - powiedział.

Chwilę mi zajęło wyobrażenie sobie tarczy zegara. Po głębszej analizie spojrzałem się w wyznaczonym kierunku. Przed nami stała kolejna pięcioosobowa grupa.  Więc jednak Tomlinson miał inną technikę niż Nick. On rozbił dużą grupę na kilka małych, niegłupie, nie powiem.

Chciałem zaczekać, aż sobie pójdą, ale on ani o tym myśleli. Stali na swoim stanowisku, pomimo iż ich koledzy toczyli walkę.

- Ośmiu przed nami - odezwał się najwyższy z nich.

Zaraz... Cz oni mieli krótkofalówkę?! Dlaczego my jej nie mieliśmy? Jak mamy się komunikować? Nick na to nie wpadł, nie? Czy w ogóle tak można? Na to wychodzi, że tak.

- Grimshit? Dlaczego oni ją mają? -zapytałem w końcu.

- Ugh... - wydusił z siebie jedynie i zaczął się czołgać.

Przewróciłem oczami i podążałem za nim. Staraliśmy się nie hałasować, do czasu. Naprawdę nie zauważyłem tej suchej gałęzi. I naprawdę nie chciałem na nią wejść. Złamała się z trzaskiem. Nagle spojrzenia wszystkich osób skierowały się w naszą stronę. Rozglądali się, lecz chyba nas nie zauważyli. Odetchnąłem z ulgą. Nick zgromił mnie spojrzeniem. Wzruszyłem ramionami, a ten pokręcił z politowaniem głową.

- Nick Grimshaw i Harry Styles. - powiedział ten sam chłopak do krótkofalówki. - Zrozumiałem.

Zatrzymaliśmy się i spojrzeliśmy niepewnie na grupkę wrogów. W naszą stronę podążało dwóch kadetów. Zerwałem się z ziemi równo z Nick'iem. Wyszliśmy z krzaków. Miałem już ich po dziurki w nosie. Cały byłem poraniony przez kolce. Zaczekaliśmy, aż wrogowie zbliżą się bardziej. Gdy szykowali się do ataku, zrobiłem pierwszą rzecz jaka wpadła mi do głowy. Popchnąłem Nick'a w ich ręce, a sam zacząłem biec przed siebie. Nie spodziewali się tego, Nick tym bardziej. Aż ich wmurowało. Grimshaw próbował  się wyrwać, lecz bezskutecznie.

Uśmiechnąłem się szeroko. Byłem już pod wieżą. Jej wejścia strzegła grupa składająca się z trzech mężczyzn. Jak mam dostać się do środka? Na pewno nie uda mi się prześliznąć niezauważonym. W walce nie mam najmniejszych szans. Trzech na jednego?

- Niespodzianka, Styles! - usłyszałem za sobą znajomy głos.

Odwróciłem się powoli. Był to rudowłosy chłopak, lecz nie pamiętałem jego imienia czy nazwiska. Gdy byłem w oddziale Tomlinson'a, ten na każdej zbiórce stał obok mnie. Miał nawet łóżko naprzeciwko mojego. Chyba mnie nie lubił.

- Eee... Jest was pięciu? - zapytałem. Grupy jakie do tej pory mijaliśmy składali się z pięciu lub trzech kadetów.

- Czterech. - poprawił. - Jeden znajduje się na wieży.

- Kadet czy Tomlinson? - spytałem ponownie.

Rudowłosy był zbyt pewny siebie, ale to nie on ćwiczył po kilkanaście godzin dziennie walkę wręcz. Oni tylko biegali. Nie mieli czasu porządnie się przygotować.

- Zgadnij... - odparł i wyprowadził pierwszy cios.

- Poważny błąd. - prychnąłem. - Grimshit zawsze powtarzał ,,Nigdy nie lekceważ przeciwnika."

Zrobiłem unik i kopnąłem go w goleń, podcinając nogi. Padł na ziemię jak długi. Nawet się nie podnosił. Wyrwałem mu krótkofalówkę. Obejrzałem się jeszcze na pozostałych kadetów. Nawet nas nie zauważyli. Jak to w ogóle możliwe? Przyjrzałem im się uważniej i dostrzegłem, że słuchali poleceń wypowiadanych przez urządzenie.

Zaśmiałem się pod nosem. Skoro tak...

- Potrzebujemy pomocy, sto metrów od wieży! - powiedziałem. - Brakuje nam trzech ludzi!

Przyglądałem się małemu zamieszaniu, jakie powstało zaledwie kilka metrów ode mnie. Kadeci żywo nad czymś dyskutowali. Zaśmiałem się pod nosem.

- Nie możemy opuścić wieży! - powiedział jeden.

- Ale jak nie pomożemy im, nie będziemy mieć ludzi. Przedrą się całą bandą i co po nas? Jest nas czterech, nie damy rady. - wtrącił blondyn.

- Potrzebowali jeszcze trójki. Bergman poszedł się odlać, zaraz wróci. Powiadomimy go przez krótkofalówkę. W razie zagrożenia, powiadomi nas i wrócimy.

Więcej już nic nie powiedzieli. Ruszyli biegiem przed siebie. Jeszcze raz sprawdziłem, czy rudowłosy smacznie sobie śpi. Teraz w duchu dziękowałem Nick'owi za te godzinne treningi.

Strzeż się, Tomlinson! Nadchodzę! - pomyślałem i wyszedłem z jakichś zarośli.

Rozejrzałem się po terenie, upewniając się, że to nie pułapka. Zacząłem wchodzić na wieżę. Dotarłem do środka. Było to małe pomieszczenie. Może cztery metry na cztery? Na wszystkich ścianach znajdowały się okna. Przez jedno powiewała jaskrawo zielona flaga. Zabarykadowałem wejście, aby nikt nam nie przeszkadzał. Bo przecież banda kadetów nie była szczytem moich marzeń.

- Styles... - usłyszałem znajomy głos.

- Tomlinson! Jak miło cię widzieć. - zacząłem, uśmiechając się. - Nawet nie wiesz ile musiałem przejść, by tutaj dotrzeć.

- Nie dostaniesz flagi tak łatwo. - odparł, odkładając urządzenie na niewielki stoliczek. Aż taki pewien jest, że mnie pokona? Nie chce wezwać wsparcia?

- Flagi? Ach, tak. Zupełnie o niej zapomniałem. - powiedziałem szczerze. - Znosiłem tarzanie się w błocie i łażenie po krzakach, aby się z tobą zobaczyć. Nie obchodzi mnie kawałek materiału.

Louis zmarszczył brwi i chwilę mi się przyglądał. To tak jakby analizował czy mówię prawdę. Nie zastanawiał się jednak długo. Dał krok do przodu i wyprowadził atak. Podręcznikowo! Tak jak mówił Nick. Lou zawsze dawał krok do przodu, tym samym zawsze się zdradzał. Był taki przewidywalny!

Sprawnie robiłem uniki. Tomlinson chyba nieco się zmęczył, bo otworzył usta i nabierał głęboko powietrza. Odczekałem jeszcze chwilę i sam zaatakowałem. Podciąłem mu nogi. Runął na ziemię i chyba przez przypadek uderzył się w głowę o róg stolika.

- Wybacz. - powiedziałem. - Będziesz moim zakładnikiem... - zaśmiałem się.

- Kurwa, Styles! To gra o flagi. Łap za ten pieprzony materiał i się stąd wynoś. Tu nie ma żadnych zakładników! - warknął.

- Ryby i porucznik głosu nie mają. - prychnąłem i usiadłem mu na udach.

Walka przeniosła się na podłogę. W zasadzie można było nazwać to zapasami.  Przecież nie chciałem mu obić tej pięknej twarzy. On uderzał na oślep. I tu znów Gromshit miał rację. Louis jest bardzo szybki i wyprowadza mocne uderzenia, lecz jest minus. Szybko się męczy. W tym momencie zapomniał chyba o tej zasadzie. Za wszelką cenę chciał się mnie pozbyć, przez co popełniał same błędy.  A jeszcze niedawno wypominał je walczącym kadetom. Czyżbym go aż tak rozpraszał?

- Co ty robisz, Styles?! - warknął, gdy unieruchomiłem mu ręce nad głową.

Trzeba było przyznać, że siłą to ja go przewyższałem. I właśnie w tym momencie nie omieszkałem tego wykorzystać. Nachyliłem się nad nim z szerokim uśmiechem. Jego źrenice się rozszerzyły. Czy to strach, panie poruczniku? Boisz się mnie?

- Biorę to, po co przyszedłem. - odparłem spokojnie.

Nasze twarze dzieliły już milimetry.  Czułem ciepłe powietrze wydychane przez niebieskookiego. Jedną dłonią przytrzymałem mu teraz nadgarstki nad głową, a drugą musnąłem jego policzek. Miał kilkudniowy zarost, broda kuła mnie w opuszki palców. Dłużej już nie czekałem. Złączyłem nasze usta w pocałunku. Ten znacznie różnił się od tego pierwszego. Był o wiele bardziej zachłanny i spragniony. Tego właśnie mi brakowało. Tej słodyczy jego ust, tej delikatności. Pocałunek trwał znacznie dłużej niż mi się wydawało. Odsunąłem się na kilka centymetrów, by obserwować emocje malujące się na jego twarzy. Jak zwykle dostrzegłem zaskoczenie, ale i tym razem nie widziałem złości. Czyli jednak mu się podobało. Po prosu boi się do tego przyznać przed samym sobą.

- Jesteś taki uroczy. - powiedziałem po chwili. - Taki wspaniały.

Jego twarz pokryła się rumieńcami. Jak za pierwszym razem - pomyślałem. Miał przyśpieszony oddech. Jego wargi były napuchnięte przez pocałunek. Rozchylił swoje usta, nabierając powietrza. Odczekałem chwilę, napawając się takim widokiem. Bałem się puścić jego nadgarstki. Bałem się, że ucieknie. Na pewno by tak zrobił. Sam nie wiedział czego tak naprawdę chce. Do niczego go zresztą nie zmuszam. Gdyby robił coś wbrew swojej woli, powiedziałby mi. Nie skrzywdziłbym go.  Nie jego.

Przeniosłem swoją dłoń w jego włosy. Moje palce przeczesywały karmelowe kosmyki włosów. Były  miękkie w dotyku. Nachyliłem się ponownie i moje wargi napotkały swoje odpowiedniczki, łącząc się w pocałunku. Ten był o wiele bardziej chaotyczny. Językiem wśliznąłem się do środka. Teraz badałem jego wnętrze, zahaczając o rząd równych zębów. Oderwaliśmy się dopiero wtedy, gdy nam obu nie starczyło powietrza. Wydychane, ciepłe powietrze owiewało mi szyję.

- Uwielbiam grę o flagi. - powiedziałem wciąż jeszcze sapiąc.

Tomlinson nic  nie powiedział. Nabierał łapczywie powietrza, jakby dopiero co wynurzył się z wody. Jego klatka piersiowa szybko unosiła się i opadała. Swoim wzrokiem zszedłem jeszcze niżej.  Wyplątałem dłoń z kosmyków  włosów, zostawiając na jego głowie kompletny bałagan. Ale nie fryzura była teraz najważniejsza. Opuściłem rękę wzdłuż jego ciała. Zatrzymałem się dopiero na jego kroczu. Ścisnąłem je lekko, wpatrując się w jego twarz.

- H-harry... - jęknął i niespokojnie się poruszył.

- Taki spragniony. - szepnąłem mu na ucho, przygryzając delikatnie jego płatek.

Szarpnął się, próbując się wyswobodzić. Zupełnie go nie rozumiałem. Zaprzeczał swojemu ciału. Przecież on tego chciał. Widziałem to w jego oczach, jego zachowanie go zdradzało. Więc czemu? Czego  do cholery się bał?

Usłyszałem wyważane drzwi. W pomieszczeniu zaczęło roić się od kadetów. Puściłem jego nadgarstki i z niego zszedłem. Dlaczego musieli przerwać nam w takiej chwili?!

Spojrzałem się na tą grupę. Na jej czele stał Nick. Jego oczy przybrały ciemniejszy kolor. Spojrzał to na mnie, to na Louis'a. Zatrzymał swój wzrok na chłopaku. Po Tomlinson'ie widać było, jakby nie tylko na pocałunkach się skończyło. Miał zarumienione policzki, wciąż ciężko oddychał. Włosy roztrzepane były na wszystkie strony. Oczy błyszczały mu niczym diamenty. Ale to w jego spodniach był największy problem, który z przyjemnością bym rozwiązał, gdyby nie ten pieprzony Grimshit!

- Przegrałeś, Tomlinson. - syknął i odwrócił się na pięcie wyraźnie wkurzony.

Gra skończona.


⚐⚑⚐⚑⚐⚑⚐⚑⚐⚑⚐⚑⚐⚑⚐⚑⚐⚑⚐⚑⚐⚑⚐⚑

❤ Dziękuję za gwiazdki i komentarze! ❤

❤❤ Jesteście wspaniali, kadeci! ❤❤

❤❤❤ Dobranoc! ❤❤❤

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro