-1
Wszyscy rozmawiali, śmiejąc się, patrząc sobie w oczy lub spoglądając na wszystkich słuchających.
Niektórzy wygłupiali się, popisywali przed dziewczynami i kolegami z klasy.
— Hej! Udawajmy, że nikt z nas nie ma zadania domowego — podsunął pomysł na forum klasy, Kang Daniel.
— Co ty, pani Moon nas zabije — odparł Park Jihoon, który leżał na ławce i co chwilę ziewał.
— Dokładnie — przyznał mu rację Lai Kuanlin.
Kang westchnął, obrócił krzesło w stronę ich ławki i usiadł.
— Nudziarze z was — powiedział.
— Ale i tak nas ubóstwiasz — stwiedził Park, usmiechając się.
Daniel kiwnął głową.
— Ale ja chciałbym coś zrobić... — położył się zrezygnowany na ich ławce. — Coś... — zaczął pstrykać palcami, szukając odpowiedniego słowa. — Coś, czego nikt nie zapomni nawet po naszym odejściu ze szkoły.
— Może zjesz? Potem zajmiemy się misternymi planami.
Chłopak spojrzał na swojego kolegę zbolałym wzrokiem.
— Dobrze, mamo Lai...
Kuanlin uśmiechnął się, ukazując tym samym swoje dołeczki, i pogłaskał leżącego Daniel'a po włosach.
— Dobry chłopiec.
Jihoon podniósł głowę i podparł ją na dłoni.
— Whoa... co z wami? Bawicie się w dom?
— Tak, tato — odparł Kang.
Kuanlin i Jihoon spojrzeli na siebie.
— NIGDY W ŻYCIU! — krzyknął. — Nawet w waszej zabawie w dom, nie zamierzam być mężem Kuanlin'a.
— Ej, ranisz mnie — wydukał chłopak i zrobił smutną minę. — Mężu, musimy porozmawiać.
— Co? Powiedziałem, że się w to nie bawię!
— Tato! Kup mi mrożoną kawę — Daniel uśmiechnął się, ukazując przednie zęby.
— Jihoon-ah, spójrz, nasze dziecko jest takie urocze. Idźcie po kawę. Dla mnie też.
— Co jest z wami nie tak? — zawołał, śmiejąc się.
— Nie wiem — odparł Lai. Wstał i spojrzał na kolegów. — Idę po tę kawę, chcecie?
— Nie, dzięki — odpowiedział Daniel, a Park pokręcił głową.
Kuanlin wzruszył ramionami i wyszedł z tłocznej sali.
Tak naprawdę, nie miał ochoty na 'mrożoną' kawę, którą można było zdobyć jedynie w szkolnym automacie z napojami. Chłopak miał potrzebę ulotnienia się z klasy.
Miał problem, mianowicie, nie znosił odgłosów wydawanych przy jedzeniu oraz wszystkiego co było z tym związane.
Nie, żeby miał jakąś schizę na punkcie bakterii, jednak nie przepadał za tym, gdy ktoś pił z jego butelki czy jadł jego pałeczkami. To było dla niego uciążliwe w pewnym psychicznym sensie i nic nie mógł na to poradzić.
Aby dotrzeć do automatu, musiał przejść na przeciwległe skrzydło w szkole. Szedł przy oknach i spoglądał w widok za nimi, aby tylko nie zauważyli go znajomi, którzy byli w klasach, które mijał. Nie miał ochoty na nic, a szczególnie na pogaduszki ze słynnym 'składem', do którego niegdyś było dane mu należeć.
Szybko wybrał kawę i postanowił udać się na dziedziniec.
Usiadł na trawie, pod drzewem rzucającym rozległy cień.
I wtedy zauważył ją, a ona jego.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro