5
- Już więcej z wami nie piję - mamrotał Ash, trzymając się za bolącą głowę.
- Zawsze tak mówisz - prychnął Michael, który był w świetnej formie, jak on to ujął.
- Wy wszyscy tak narzekacie - powiedziałam popijając przy tym szklankę wody.
Siedzieliśmy wszyscy przy kuchennym stole i najbardziej ogarnięta osoba z prawem jazdy i samochodem miała nas zaraz odwieźć do domu. Oczywiście padło na Michaela.
- Dlaczego to znowu muszę być ja?
- Bo szybko trzeźwiejesz - dogryzł mu Calum.
- Chyba zacznę pić jeszcze więcej, żebyście nie robili ze mnie prywatnego szofera.
- Nie pierdol tylko weź kluczyki i ruszamy - krzyknęła Izzy. Ona jest taka marudna, kiedy jest na kacu.
- Spokojnie panno "zdechł mi kot, chodźmy na imprezę" - Michael uniósł ręce w ochronnym geście.
Po porannej kłotni, która jest w naszym porządku dziennym wszyscy zapakowaliśmy się do auta. Widocznie mieli w zwyczaju przyjeżdżać osobno, a wracać razem. Najpierw Calum, potem Ash, Luke i Izz, a ja zostałam na końcu. Czyli byłam skazana na Michaela. Nie chciałam tego po wczorajszyć wydarzeniach.
Spojrzałam w ekran telefonu przypominając sobie tego cholernego sms'a. Jezu, Michael to taki.. Nawet brakuje mi słów na określenie tego dupka. Po wysadzeniu Luke zdałam sobie sprawę jak bardzo głodna jestem. W pewnym momencie zaburczało mi w brzuchu, że Izzy i Michael się zaśmiali.
- Ktoś tu chyba jest głodny? - zażartowała Izzy.
- Ogromnie.
- Michael weź ją na śniadanie, jak już mnie podrzucisz.
- A co ja jestem?
- Proszę - rzekła to takim tonem, że nawet Obama uległby jej.
- Dobra. Nie licz na więcej, jak na Mcdonalds'a...
Na te słowa uśmiechnęłam się słabo.
- Z tobą nie liczyłabym nawet na jedzenie ze śmietnika, a tu proszę jednak potrafisz być wytworny - zaśmiałam się, kiedy zajeżdżaliśmy na parking McDonalds'a.
- Ha ha - zadrwił. - Sądzisz, że nie potrafię być wytworny?
- Ani romantyczny.
- A chcesz się przekonać.
- Jak mi to udowodnisz? - odpięłam pas.
- Zaczynając od teraz.
Michael wyskoczył z auta i podbiegł otworzyć mi drzwi.
- Proszę Delilah - podał mi rekę, żebym wysiadła. Trochę zdziwniona, zgodziłam się. Otwarł też przede mną drzwi wejściowe. Na szczęście było już późno i oferta śniadaniowa się skończyła.
- To czego sobie życzysz, kochanie?
- Uhm, nuggetsy z frytkami i colę - zwróciłam się do sprzedawczyni z plakietką "Jenny".
- A dla mnie niech będzie to samo i cheesburger - uśmiechnął się do dziewczyny.
- To będzie 15$ - kiedy szukałam w torebce porfela, żeby zapłacić za siebie, to Michael zdążył już podać kasjerce pieniądze.
Skarciłam go wzrokiem, a ten podniósł tylko brwi.
- Nie lubię, kiedy ktoś za mnie płaci.
- Nie obchodzi mnie to. Od teraz będę próbował być romantyczny, więc w dupie mam to, że nie lubisz - wzdrygnał ramionami.
- Ah, więc tak się bawimy? Zakład, że przez miesiąc nie będziesz w stanie cały czas być romantyczny i takie tam?
- Zakład, ale jak wygram to pójdziesz ze mną na bal jesienny na moich warunkach, a jak przegram to...
- Będziesz musiałbyć dla wszystkich miły - wyciągnęłam rękę, żeby zawrzeć układ, a drugą wzięłam frytkę do ust.
- Zgoda. Przygotuj sobie sukienkę, kochanie - mrugnął do mnie i zaśmiał się cicho.
W co ja się wpakowałam?
✖️✖️✖️
xx - J.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro