Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

XIV

"Do rąk własnych
Jego wysokości pierwszego konsula Francji,
Napoleona Bonaparte.
Będąc w Prusach, na terenie Warszawy, w tak zwanych Łazienkach Królewskich, Ludwik XVIII Burbon zorganizował dnia 14 czerwca bankiet z tańcami, na który zaprosił był gości, wymienionych z nazwiska i narodowości na dołączonej liście. Podano dania francuskie i polskie; muzyka była francuska. Gospodarz osowiały. Zauważyłem jednak zjawisko niezmiernie ważne, które ożywiło wieczór. Wspominany w ostatnim donosie młody chłopak nazwiskiem Karol Burbon, do rodzinnych akt którego nie udało się jak dotąd dotrzeć, zdradza wszelkie oznaki tego, że może nie być w rzeczywistości tym, za kogo się podaje. Pewne przesłanki pozwalają sądzić, że przedstawia się fałszywym nazwiskiem; jest być może kimś, kogo lata temu uznano za zmarłego. Zostanie poddany uważniejszej obserwacji dla ustalenia pewnych szczegółów.
Oddany sługa konsulatu,
H.Perroquet."

***

Dzień po bankiecie wstał słoneczny, ale od rana wilgotny, tak że zdawało się, iż lada chwila pojedyncze, bure obłoki na niebie mogą przynieść deszcz. Jednak bez obaw o to, Ludwik zaraz po śniadaniu opuścił łazienkowskie parki i okryty ciemnym płaszczem wyszedł w miasto. Wczorajszy wieczór wspominał z niesmakiem i wzdrygał się jeszcze na myśl o wspomnieniach, które go dopadły. Idąc teraz pomyślał, że podobnych przykrych doświadczeć doznawać mógł jego przodek, wielki Ludwik XIV, Król Słońce. Wszak to pamiętanie o paryskich buntach z czasów dzieciństwa nakazało mu stolicę opuścić i rozbudować sobie posiadłość w pewnej odległości. Tak narodził się Wersal i ta monarchia, której żywym symbolem był jeszcze jego samego, młodego Ludwika, biedny ojciec. Nieraz zastanawiał się, dopuszczając do siebie mimo woli takie myśli: czy to znaczy, że ojciec był zbyt słaby? Gdy patrzył na stryja, nie widział weń przyszłego absoluta. Sam mieszkał teraz w ogrodach takiego króla, który przed laty opuścił kraj, oddawszy go uprzednie w ręce wrogich mocarstw.
Mocarstwa - to były władze silne. Co do tego ten człowiek, ten książę z wczorajszego bankietu, mógł mieć rację, nawet gdy postawa jego wobec kraju pozostawała niestety nieocenienie niewłaściwa. Ludwikowi wpojono patriotyzm. On nie śmiałby obrazić kraju, którym formalnie powinien rządzić. Teraz nie był dumny ze swej reakcji wczorajszek; wolał jednak podczas swego spaceru myśleć raczej o czym innym, myślał więc ponownie o europejskich potęgach.
Z założonymi do tyłu rękami szedł Alejami Jerozolimskimi, mijając podobne jeden do drugiego, postawione blisko domy o płaskich elewacjach frontowych. Mawiano mu zwykle, by nie zapuszczał się daleko sam, o co zresztą dbał. Jednakże dorastał - i z dnia na dzień, gdy brakowało mu zajęć, coraz więcej myślał o sytuacji, w jakiej nie z własnej woli się znalazł. Własnego powrotu na tron nie spodziewał się doczekać. Z tego, co sam wiedział i co usłyszał od stryja, we Francji, jeszcze w roku jego ucieczki, pojawiło się kilku fałszywych pretendentów do tronu, podających się za niego samego. Najpewniej gdyby sam teraz tam wrócił, zostałby wzięty za kolejnego łgarza. Ale czy tak miało wyglądać jego życie? Miał wiecznie tułać się, zamieszkiwać zupełnie obce sobie kraje? 

Ludzie, których mijał, spoglądali nieraz nieufnie na jego zachodni ubiór i fryzurę. Ci ludzie nie mieli nawet swojego własnego państwa o konkretnych granicach, pomyślał. Kiedyś ponoć wyglądało to zupełnie inaczej. O Polsce wiedział niewiele - tyle tylko, ile tego wymagała wiedza powszechna o współczesnej Europie. wiedział, że kraj ten był znacznie potężniejszy dawniej, wieki temu, w ostatnich czasach podupadł jednak i teraz pozostawał pod władzą zaborców. Ten kraj też miał kiedyś króla. Gdzie on się teraz podziewał? Czy też mieszkał daleko, poza granicami kraju, nad którym powinien sprawować władzę, i na swojej prywatnej emigracji rozmyślał nad losem, podobnie jak czynił to Ludwik? Czy może chadzał ulicami obcych miast, patrząc na wszystko wokół i myśląc, jak wielkim ciężarem okazała się być dlań korona?

Ludwik od dziecka nie widział Francji. Podobno teraz kraj rozkwitał na nowo, ale on sam nie mógł tego stwierdzić. Tęsknił właściwie symbolicznie. Choćby chciał, nie mógł oprzeć się przykrym wspomnieniom związanym ze swoim pobytem w Wersalu i potem w Paryżu. Pamiętał strach, kiedy lud wdzierał się do pałacowych komnat. Pamiętał własne niezrozumienie, gdy wpajane były mu rewolucyjne zasady. Dziś miał wstręt i do tej rewolucji i także do tronu. Gdyby nie urodził się królewiczem, mógłby nadal żyć spokojnie razem z rodzicami i rodzeństwem. W rodzinie mieszczańskiej, jak te tutaj, lub nawet na wsi. 
Droga, którą szedł, zupełnie była prosta. Zmusiło go to do nowej myśli, jaka wydała mu się w pewien sposób naiwnie zabawna - gdyby zechciał, mógłby iść tak dalej, zniknąć w tłumie i nikt nie zauważyłby tego. Obrócił na moment głowę za siebie, stając. Tylko gdzie by wtenczas poszedł? Gdzie zamieszkał?
- Paniczu!
Zawołanie dobiegło go gdzieś z lewej strony, z zaułka łączącego się z ulicą równoleglą do tej; zaraz jakaś ręka chwyciła go i pociągnęła w to przejście. Na prawo nie nazbyt szybko przejechał zaprzężony w czwórkę koni powóz.
- Paniczu, proszę uważać. - Obcy odezwał się po francusku. - Tutaj każdy woźnica zdaje się powozić, jakby był pijany. Trzeba się ze szczególnością pilnować!
Ludwik raz jeszcze obejrzał się na powozik odjeżdżający już spokojną ulicą, a potem skupił się na człowieku, który go w taki wykrętny sposób zaczepił i ściągnął na bok. Jeśli się nie mylił, to jednak go znał. Człowiek ten pojawiał się już w Łazienkach. Niewątpliwie gościł też na bankiecie. Miał nieprzyjemną, szczurzą aparycję, która w połączeniu z nienagannym, żółtym surdutem tworzyła nieprzyjemną całość. Patrzył oczyma pijaka. Jak tylko się nazywał, tego chłopak nie potrafił sobie teraz przypomnieć.
- Przepraszam? - zdziwił się.
- A no, mówię...
- Wyraźnie zrozumiałem, co takiego pan mówi. - Ludwik cofnął się, urażony. - Pan mnie pilnuje?
- W żadnym razie! Czy są ku temu jakieś powody?
Młodzieniec uciekł wzrokiem, gdy dotarło do niego, jak wielki błąd mógł właśnie popełnić. Szlachetnie ubrany człowiek przed nim zdawał się jednak zupełnie o niczym nie mieć pojęcia. A jednak zaniepokoił go.
- Zupełnie żadnych - rzekł więc ciszej. - Wydało mi się jedynie dziwnym zbiegiem okoliczności, że pan, któregom widział, zdaje mi się, wczorajszego wieczora, teraz znalazł się o krok ode mnie.
- Gdyby nie moja obecność, wpadłby panicz pod powóz. Doprawdy wielka byłaby to strata...
- Wielka.
Zupełnie zimne, jasne spojrzenie chłopaka utkwiło w oczach mężczyzny - i w tej chwili zrozumiał, że jeśli przedtem o mało co nie popełnił błędu, to teraz właśnie, przez swoją chwilową dumę, to własnego błędu doprowadził. Za dowód wystarczył nagły błysk w oczach eleganta. Nie potrafiąc z tego wybrnąć i nie wiedząc nawet, czy do końca właściwie odczytuje znaki, Ludwik fuknął, cofnął się i zwyczajnie odszedł. Odszedł szybko, ostatecznie przechodząc w bieg - choć nikt zupełnie go nie gonił.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro