Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

X

Kolczasty, gruby płot szczelnie otoczony drutem pod napięciem był nietknięty. Tknięta była za to brama wjazdowa. Konkretnie - nie było jej. Leżała pogięta i pomarszczona od wgnieceń kilkanaście metrów dalej. Dachy dwóch wieżyczek stojących po obu stronach wjazdu byly zgniecione i przylegały do podłogi. Blink zakręciło się w głowie na myśl, jak wyglądają ci, którzy byli w środku.
- Chyba ktoś nas ubiegł - wywnioskował mądrze Havok.
Logan pierwszy przeszedł przez pustkę, gdzie była wcześniej brama na posesję, rozglądając się uważnie. Na sporym placyku tworzonym przez jeziorko i otaczające je zadbane ścieżki leżało kilkadziesiąt trupów. Kilku pływało w tymże jeziorku skutecznie zabarwiając jego wodę, pozostali leżeli w absolutnie losowych miejscach i pozycjach.
- Świerze zgliszcza - ocenił patrząc na dymiące jeszcze z lekka samochody.
- Ten zabity ostrzem. Ten też - oglądał ciała po kolei Dylan.
- Są porozrzucani po całej okolicy. Żaden oddział sam z siebie nie przybrałby tak chaotycznego rozmieszczenia.
- Tu jest wejscie - krzyknęła Blink wskazując również wyrwaną bramę główną, na końcu placyku.
Wejście istotnie było. Ponad powierzchnią widoczny był otwór na kształt bunkra i droga w dół, do podziemii. Wejścia pilnowała tytanowa brama gruba jak konary brokilońskich drzew. Brama leżała sobie jednak obok, dziesiątki skobli i zawiasów były pofatygowane, a spod płyty widać było czyjąś dłoń.
- Nawet za czymś takim nie można się już czuć bezpiecznie... - Havok ukląkł przy pofatygowanej płycie.
- Jakieś sugestie, co tu zaszło - spytał odwrócony Logan dziwując się nad ciałem z nogą wygiętą w tył tak, że stopa sięgała karku. Drugiej nogi nie było - poza tym, co widać?
- Tu się tego nie dowiemy. Idziemy? - spytał Dylan.
Z twarzy Blink dało się wywnioskować, że zdecydowanie wolałaby zostać.
- Pójdę pierwszy - zadeklarował Wolverine i nie oglądając się na towarzyszy wszedł do środka.
W srodku nie było zaś lepiej. Za łagodnym, ale długim zejściem w dół napotkali główny hol z którego pokrętne drogi rozchodziły się w różne strony. Hol był zdemolowany, tu i ówdzie leżeli ludzie, na każdym kroku coś było zniszczone, powgniatane, walała się broń, niekiedy również nienaturalnie powgniatana. Drzwi do większości pomieszczeń spotkało to co i bramę główną, w przybocznych pomieszczeniach zaś dymem zaznaczał swoją niszczycielską obecność ogień. Całość udekorowana mniejszymi lub większymi skupiskami ciał.
- Komuś bardzo zależało żeby to nie przetrwało. Nie ma nawet czego szukać, wszystko zniszczone - komentował resztki szkła i szafek w pomieszczeniu w którym właśnie byli Havok. 
- Którędy idziemy?
- Trzeba się będzie rozdzielić, wygląda, że to duże miejsce.
- Kiepski pomysł - stwierdził Dylan - nie wygląda na to, ale ktoś może tu dalej być.
- Podzielmy się na dwójki. Hol dzieli się na kilka korytarzy, w grupie będziemy to przeglądać cały dzień, a ktoś się tu pewnie wkrótce zjawi - zauważył Logan.
- Pójdę z tobą - zaproponowała Blink.
Rozeszli się po korytarzach, w różne strony, chodzili bez szczególnej orientacji, bacząc tylko by nie zabłądzić, co nie było trudne w bliźniaczo podobnych korytarzach. Obrazki po drodze mijali zaś identyczne.
- Czemu chciałaś iść ze mną - spytał, gdy za kolejnym mijanym zaułkiem widok był taki sam. Jak u ludzi, tak też u mutantów, sprawa wygląda podobnie. Jeśli ktoś torturowany piętro niżej drze się wzywa pomocy, robi to wrażenie. Po kilku dniach, tygodniach, miesiącach, wrzaski i ból stają się co najwyżej irytujące, jak szczekanie psów. Przyzwyczajenie. Tak i tu widok poniszczonych pomieszczeń, ognia, ciał, krwi, był szokujący początkowo. Potem mózg się przyzwyczaił.
- Myślałam, że ty chciałbyś iść ze mną.
- Miło z twojej strony, choć, tu wejdźmy - zarządził Logan gdy znaleźli się na końcu korytarza i stanęli przed mniej niż inne zniszczonym pomieszczeniem. Było ogromne, największe jakie dotychczas minęli. W środku było mnóstwo półek otoczonych szkłem, na półkach fiolki, we fiolkach róznobarwne ciecze. Znalazło się i kilka regałów. Logan podszedł, otworzył jeden i począł wyciągać jeden plik po drugim przeglądając i odrzucając je na bok.

- Poszukaj H-26 - powiedział po czasie do Blink przechadzającej się pomiędzy półkami. Część była zniszczona wraz z zawartością, ale część miała się dobrze. Widać niszczenie nie było głównym celem tych, którzy tu przyszli, choć ogólny stan bazy bardzo temu przeczył.
- Cała półka H jest zniszczona - odparła orientując się, że litera to nazwa półki, a cyfra to oznaczenie jej zawartości. - Co to było?
- Jeśli rozumiem to, co tu jest nabazgrane, to wyodrębiony gen niewidzialności.
-

Hm?
- Zdolność Trishy. A C-7?
- Zniszczona też.
- To były geny Lightninga - stwierdził Logan odrzucając kolejny plik.
- Czyli że każda fiolka to inny zmutowany gen? Innego porwanego mutanta?
- Na to wygląda.
- Logan - zamarła lekko dziewczyna - tu było siedemnaście półek, w każdej po...
- ...dwadzieścia-trzydzieści fiolek - dokończył za nią przeżucając jeden z ostatnich folderów. Każdy folder był dopasowany do półki, bo również było ich siedemnaście. - To daje spory wynik.
- Spory?! Ich tu były setki! - półkrzyczała przerażona Blink. - Myślałam, że ich chroniliśmy. Uprzedzaliśmy Johna wielokrotnie. Ponad dwadzieścia razy nie dopuściliśmy do porwania mutanta. A tu...
- Jeśli Stryker przy robieniu tych opisów również kierował się pracami Charlesa, to byli tu prawie sami mutanci II drugiej kategorii. Kilku z III. I jedyny Lightning z IV.
- A jaka to różnica?!
- Zastanów się, po co mu to?
- Ja się nie muszę zastanawiać, dobrze wiem po co! Już raz mu się udało.
- Jeśli znów chce połączyć ich zdolności, to brakuje mu silnych genów. Słuchaj, co tu jest - rzekł Logan i zaczął czytać.
D-3 oślepł w młodości, bo zmutowany gen wywoływał drobne wewnętrze wstrząsy które odkleiły mu siatkówkę.
D-7 zmutowany gen pozbawił ręki. Geny u mutantów działać zaczynają w okresie dojrzewania. D-7 miał w dzieciństwie normalną rękę, ale zmutowany gen uznał ją za obce ciało. Ręka zmartwiała, przestała pompować krew i odpadła, a gen dał mu nową. Na brzuchu.
Ślina D-11 z każdym rokiem wydzielała coraz większe ilości cyjanku. Obiekt truł się z każdym przełknięciem, zmarł niedługo po tym jak tu trafił.
- Oto prawda o mutantach Blink - zmrużył oczy Logan - ludziom wmawia się, że to niebezpieczni, obdarzeni nadnaturalnymi zdolnościami ludzie. Tymczasem to tylko wierzchołek. Przede wszystkim mutacja to obcy dla organizmu gen z którym ciało sobie nie radzi, bo nie wie jak. Jesteśmy rzadkością, my, którzy dogadaliśmy się z naszą mutacją.
W międzyczasie wziął ostatni folder, mówił dalej i urwał nagle.
- Sprawdź J-8.
Dziewczyna obeszła pomieszczenie, znalazła.
- Jest. Nieuszkodzone. Co to?
- Gen nieśmiertelności - odparł Logan zimno, podchodząc do niej z aktami. Spojrzał na małą fiolkę wielkości palca. - J-8 dzięki swojemu genowi wszystkie procesy regeneracyjne wykonuje setki razy szybciej od normalnego organizmu. Co więcej, substancji do regeneracji nie pozyskuje bezpośrednio z niego, bo inaczej wykończyłby go błyskawicznie i J-8 umarł by ze starości w wieku dwudziestu lat. Gen używa energii, której ciało pobiera znacznie więcej z otoczenia. Bezinwazyjność i odporność na choroby czyni J-8 niewrażliwym na czas. Wiek niemożliwy do oszacowanka. Wiem jednak, że J-8 w 1940 był w Niemczech.
- To twój gen? - spytała i spojrzała na niego, a oczy się jej powiększyły. Na twarzy malowała się bezradność i wściekłość.
- Nie. Jest jeszcze ktoś. Trisha mi o nim opowiedziała. Nie jestem aż tak wyjątkowy, jak myślisz.
- A ty - powiedziała zimno - mówiłeś, że Strykerowi brakuje genów. Ma ten najsilniejszy, czyniący nieśmiertelnym. To mało?
- Ten gen póki co jest tu. Nie u Strykera.
Drobna twarzyczka Blink, napięta i blada zastygła na moment. Potem dziewczyna złapała wściekle leżący obok zszywacz, rozbiła szkło, złapała fiolkę i cisnęła nią gdziekolwiek. Nie zaspokoiło jej to. Kopnęła całą półkę, przewróciła, a pomieszczenie zaświszczało pękającymi w tysiące odłamków szkłami. Potem zaczęła skakać drobnymi stópkami po innych fiolkach, tych całych, a także tych które rozbiły się po upadku.
Logan patrzył na skaczące w furii drobne i niskie raczej dziewcze. Po zastanowieniu rozejrzał się i pchnął stojącą obok półkę B. Potem K i M. Hałas przeszył uszy, szkło podskakiwało w całym pomieszczeniu. Szybko uniósł się też odór zawartości fiolek, pachniał obrzydliwie, zwłaszcza gdy zmieszało się kilkadziesiąt rodzajów płynów. Logan zatknał nos, a mózg, jak poprzednio, i do tego z czasem przywykł. Blink zaś zdawała się smrodu nie odczuwać. Porwała z wiadra stojący w kącie mop i zaczęła tłuc dalej. To, co przetrwało najazd szajki Magneta ginęło teraz. Wkrótce gęsto obsiane półkami pomieszczenie zamieniło się w stos szkła i drewna.
- Ooch - westchnęła zmęczona, opierając dłonie na kolanach. - To też.
Logan spojrzał na powyjmowane akta. Podszedł, chlasnął pazurem ścianę. Iskry ochoczo spadły na suche kartki. Dopiero gdy większość już spłonęła, Blink zaśmiała się radośnie i przysiadła na krzesełku, Logan usiadł na stole, odpychając dogorywający papier.
- Skaleczyłaś się.
- Głupstwo. Ponoć to zdrowo czasem stracić trochę krwi. Organizm wyprodukuje nową, świerzą...
Nie dokończyła wyliczania zalet upuszczania krwi, bo Logan złapał ją za włosy i obalił ratując przed utratą całej krwi, jaką miała. Pomieszczenie zalał grad strzał nadlatujących z przeciwnego końca korytarza.
- Nic ci nie jest? - spytał z ziemi.
- Ał - stwierdziła półprzytomnie patrząc na swoje dłonie i przedramiona, którymi odruchowo oparła się przy upadku o zalaną odłamkami szkła podłogę.
- Zostań tu. Zaraz wrócę - powiedział i wstał. I padł zaraz. Runął płasko na plecy obok niej. Szkło zadźwięczało.
- Logan, co ci?! - spytała, chciała się podczołgać więc podniosła się na kolana, ale szkło z łatwością przebiło cienkie spodnie, przewróciła się więc znowu.
Z czoła Logana wypadł tymczasem śrut, otworzył oczy.
- Nie ma stąd innego wyjścia, a wszystkie osłony zniszczyliśmy. Przygwoździł nas.
Dziewczyna zaniemówiła, bo głos Logana brzmiał jakby kompletnie zignorował fakt, że postrzelono go właśnie w głowę. Zresztą, śladu już nie było, równie dobrze to, że został trafiony mogło się jej przywidzieć. Nie była pewna.
- Ja... wiem, co robić - rzekła, zacisnęła zakrwawione solidnie dłonie. Wewnątrz zamigotawły dwie fioletowe kulki. Jedną cisnęła tuż obok nich. Metr od Logana otworzyła się owalna dziura, z ciemnofioletowym, nieskończonym wnętrzem. - Zasłonisz mnie?
Kiwnął głową, zerwał się i skoczył w bok przyjmując na sibie kilka strzałów. Blink tymczasem wstała i drugą kulę rzuciła przez korytarz, w stronę strzelca.
- Wskakuj!
Nie mając czasu się zastanawiać, Wolverine rzucił się w powstały mroczny okrąg, w którego wnętrzu było widać wszystko i nic.
I raptem wypadł z tegoż okręgu, był teraz jednak na końcu korytarza, a w szykującym granatnik strzelcu rozpoznał Johna. Zerwał się z ziemi, pobiegł w jego stronę krzykiem zwracając jego uwagę.
John odwrócił się, zdążył jeszcze wycelować i nacisnąć spust. Pocisk z granatnika wyleciał z brzdękiem i nieuzbrojony wbił się w bok skaczącego Logana.
Szpony rozcięły broń, drugi cios śmignął Johnowi przed oczyma. Ten zamachnął się stalową ręką i trzasnął w miejsce w które przed chwilą trafił pocisk. Logan odskoczył w tył z sykiem. 
Zerwał się, ale John był szybszy. Trzasnął go w bok i odrzucił na ścianę. Zamachnął się chcąc wgnieść głowę Logana w ścianę.
Na drodze stalowej ręce stanął jednak kolejny portal. Dłoń i przedramie zanurzyły się w nicość i, zamiast trafić cel, pojawiły się w drugim portalu, kilka metrów dalej, tuż obok stojącej przy portalu Blink. John spojrzał na własną rękę wystającą z nicości. Raptem poczuł unieruchamiający ucisk na szyi, druga ręka Logana uniemożliwiła mu wyjęcie swojej z portalu.
- Nie wiem co się stanie jeśli ten portal się teraz zamknie - syknął Johnowi do ucha - ale wierzę, że nie zależy ci specjalnie, by się dowiedzieć. Odpuść!

Spięty i opierający się naciskowi najemnik uległ, powoli zmniejszając opór. Wreszcie zrezygnowany poddał się całkowicie.

Koniec rozdziału X

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro