Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

VII+

Jeden z dwóch pokoi, jakie były w tym mieszkaniu, był wyjątkowo mizerny. Tynk na ścianach ostał się tylko w paru małych punktach, przez dziurawy drewniany dach wpadały pierwsze promienie słońca. Przez nieszczelne framugi nieudolnie zasłoniętych, powybijanych okien wciskał się poranny wiatr. Wszelkie sprzęty wyglądały na jeszcze starsze niż były w rzeczywistości, na czele z małym, skrzypiącym okrągłym stoliczkiem, którego spękana noga sprawiała, że oparcie się na nim rękoma skutkowałoby wywróceniem wszystkiego. Wszystkiego, to jest rozłożonych kart, świecy i trzech talerzy z jakimś podłym daniem z podłej mikrofalówki leżącej na podłodze, która pracowała właśnie tak głośno, jakby miała zamiar spalić obracające się w środku naleśniki, lub po prostu wybuchnąć.

Przy tymże stoliczku, na starych, poszarpanych fotelach siedziały trzy osoby. Jeden, na oko dwudziestoletni blondyn mozolnie kroił scyzorykiem rzodkiewkę. Stoliczek się do tego nie nadawał, a innych mebli nie było, więc kroić musiał w rękach.
Druga, drobna dziewczyna o czarnych włosach od połowy przefarbowanych na ciemny róż, rozkładała na stoliczku karty, uważając, by się oń nie oprzeć.
Trzeci, wysoki i szeroki brunet krążył po ciemnym pomieszczeniu, a świeca rzucała na niego malownicze cienie.

Mikrofalówka pisnęła, hałas ustał.

— Spróbuj tego, niezłe, tylko chyba ciut stare – rzekł brunet wyjmując i od razu próbując jednego z naleśników.

— Z mikrofalówki wszystko smakuje jak nowe, tyle że ciut stare – westchnęła dziewczyna.

— Czekaj, co? – uśmiechnął się blondyn, dając znak, że nie śpi. Głowę miał zwieszoną na piersi, a monotonne cięcie rządkiewki ewidentnie nie miało na celu jej pokrojenia, raczej zajęcie dla zajęcia.

— No... – zająknęła się – chodzi mi o to że nic z mikrofalówki nie smakuje dobrze.

— Właśnie, właśnie Havok – potwierdził ochoczo blondyn – Damę daniami z mikrofalówki raczysz. Może to ona odebrać jako przejaw ignorancji, a kobiety nie lubią być ignorowane.

— Sczęście, że w ogóle da się to zjeść – mruknęła dziewczyna biorąc kęs i wskazała inne dania leżące na stoliku – to nawet po odgrzaniu jest okropne.

— Jak już się nasycisz tymi pysznymi naleśnikami, to możemy w karty wreszcie zagrać.

— Po to je wyjęłam przecież.

— Wiem przecież.

— To po co proponujesz, skoro wiesz.

— Żeby wyrazić poparcie dla twojego pomysłu. Havok, widzę, nie ma ochoty, ale będzie musiał, skoro nas dwoje chce.

— W co ty chcesz grać we trójkę? –mruknął brunet, zwany Havokiem, chowając mikrofalówkę w kąt.

— W brydża choćby – odparł blondyn, zjadając wreszcie plasterek krojonej rzodkiewki.

— W to się gra parami. Partner jest potrzebny.

— Ze mnie jest słaby partner. Jestem chyba zbyt porywczy, nie można mi zaufać, przez co trudno buduje się ze mną długofalowe relacje. Ale mogę grać sam ze sobą na waszą dwójkę. Nawet lepiej, pasujecie do siebie, nie próbujcie zaprzeczać.

— Zamilcz – syknął brunet, a dziewczyna zarumieniła się.

— Ech, Havok. Oboje to czujecie i oboje się boicie tego powiedzieć. No zobacz, jak jej jagódki wystąpiły na twarzyczkę, jak się chowa w ramionka. Jak chcesz zniknąć Blink, to przestaw po prostu świecę, wtedy on nie dojrzy...

— Zamilcz, psiakrew! Coś słyszałem.

— Tu? Nikogo nie ma w promieniu dziesięciu mil, a jeśli jest, to znaczy że zaraz umrzemy.

— Gdzie słyszałeś? Co? – dopytywała drobna dziewczyna w ciemnym odzieniu, przestawiając świecę.

— Za tymi drzwiami – Havok zwrócił się w stronę zamkniętych drzwi z tyłu małego, ciemnego pokoiku w którym się kryli.

Pozostała dwójka wstała, spojrzała w stronę drzwi. Zaczęli w milczeniu i strachu nasłuchiwać.

— Eeeee, Havok. Taki duży, a jak dzieciak się zachowujesz – machnął ręką po chwili ciszy blondyn i usiadł ponownie.

Raptem zza drzwi dobiegło ich uszu uderzenie. Sądząc po brzydkim bluzgu rzuconym zaraz potem, ktoś pewnie walnął się głową o niski strop, albo uderzył małym palcem o kant łóżka.

— Boże drogi – dziewczyna zamarła, twarz pokryły jej krople potu.

— Dylan! – syknął ostro, ale w miarę cicho brunet, a wywołany złapał ze stołka mały prostokątny przedmiot i rzucił w ręce bruneta. Przedmiot w zetknięciu z wnętrzem jego prawej dłoni rozłożył się, przywarł do skóry. Z cichym dźwiękiem z pudełeczka wyłoniły się metalowe palce, które pokryły dłoń Havoka. Wnętrze dłoni zaświeciło się groźnie.
Podłoga w pokoju obok zaskrzypiała, potem ktoś chwycił za drzwi, które pchnięte otworzyły się niechętnie z paskudnym i głośnym trzeszczeniem.

— Stój! Nie ruszaj się! – powiedział ostro brunet, a ten nazywany Dylanem włączył światło.

W drzwiach ukazał się, mrużący oczy, brudny i zdezorientowany Logan.

— Kim – wymamrotał dość nieskładnie, cicho i niezrozumiale – kim jesteście? I... Czemu celujesz we mnie rękawiczką?

— Jesteśmy po twojej stronie. A celuję, bo nie wiem czy ty jesteś po naszej – brunet, ewidentnie najstarszy z trójki, mówił pewnie z dłonią okutą metalową rękawicą skierowaną w Logana.

Odpowiedzi nie było, trwało więc dłuższą chwilę która każdego w pomieszczeniu przepełniła strachem i stresem. Milczenie przerwała, drżacym, ale silącym się na miły akcent głosem dziewczyna.

— Grywasz może w brydża? Akurat szukamy czwartego.

*


— Pas – stwierdził Havok jako pierwszy. Dylan tak ustawił Loganowi krzesło, by siedział naprzeciw niego, tak by Havok i Blink musieli grać razem. Nie omieszkał zaznaczyć, że to bardzo dobrze się złożyło.

—Bardzo dobrze się złożyło. Wiemy już, że Havok ma co najwyżej przeciętną rękę. Teraz ty Logan. Musisz mieć dwanaście, no ostatecznie jedenaście punktów by zacząć licytację. I cztery karty w danym kolorze.

— Ehmphmm – Logan zmarszył oczy, wpatrzył się w swoją rękę. Siedział na dostawionym do stolika krzesełku. Było stare jak wszystko tutaj, by więc nie skrzypieć ustawicznie, musiał siedzieć sztywno i nieruchomo. – A jak mam dziewięć? 

— Niemożliwe – Dylan uniósł brwi. – To by oznaczało, że na naszą trójkę łącznie przypadają cztery. Tak się nie zdarza.

—Pokaż – uśmiechnęła się dziewczyna o pół-różowych włosach, widząc, że Logan nie ma pojęcia, co począć. Była ładna, miała lekko czarne wargi, była szczupła i miała śliczny uśmiech. Była słowem typową filmową pięknością, jak to w filmach bywa, bohaterki są seksowne, jak Raven, Storm i parę innych kobiet, których Logan jeszcze nie poznał lub poznał lecz zapomniał. Ładne, tak jak wszystkie dziewczyny których się na co dzień nie widuje. A są takie po to, by bardziej zainteresować swoją innością. Ona taka była.

— Masz dziewięć czerwonych kart – wyjaśniała – ale słowem kolor określamy: pik, kier, karo, trefl, a nie wszystkie czerwone. Zobacz – wejrzała w jego karty całkowicie zapominając, że nic o nim nie wie. Miał moment, by z bardzo bliska zobaczyć jej ciemne oczy i wargi oraz gładziutką, pochyloną niewinnie twarz. – Masz sześć kierów i trzy karo. To oznacza, że nasza trójka łącznie ma kierów siedem. Musisz w nie grać. Celem tego etapu gry jest pokazanie partnerowi co masz silnego i w co moglibyście razem grać.

Spojrzała na jego zdezorientowaną twarz.

— Nie grywasz zbyt często w karty, co?

— Słuchajcie – Logan odrzucił rękę na stół pokazując wszystkim co miał, i zaczął spokojnie mówić. – Nie chcę wyjść na nieuprzejmego, ale obudziłem się w zasupłanym worku, nie wiem gdzie jestem, ani kim wy jesteście.

— Jestem Havok – szeroki brunet podjął wątek. –To jest Dylan, a to Blink. Teraz już nas znasz. A w worku znalazłeś się, bo uznaliśmy cię za trupa.

Dylan dojrzał pytające spojrzenie.

— Spędziłeś pod wodą ponad godzinę. Nawet nie próbowaliśmy sprawdzać, czy żyjesz. Stąd tak się przestraszyliśmy, jak się jednak obudziłeś.

— Długo spałem? 

— Cały dzień. I noc. Już świta.

— Kim jesteście, czemu chowacie się w tej dziupli?

— Jesteśmy mutantami, jak i ty. Nie chwaląc się, uratowaliśmy cię przed MacYawishem. Ten wywalony w powietrze jeep to jego robota – Dylan wskazał na Havoka, który zamiast wypiąć dumnie pierś, obrzucił blondyna zimnym spojrzeniem.

— Przed kim? – spytał Logan. Blink podała mu małe zdjęcie, na którym rozpoznał poznanego boleśnie cyborga. – John MacYawish. Na usługach Williama Strykera.

— Pierwsze słyszę. Gdzie jest Trisha?

— Kto? Słuchaj... Jak się nazywasz?

— Logan.

— Słuchaj, Logan. John na zlecenie Strykera porywa mutantów. Chce połączyć ich zdolności w jednym, posłusznym organizmie. Raz już to zrobił. Teraz siedzi w więzieniu, ale lada dzień wyjdzie i z pewnością wznowi prace. Dwa lata temu na jego wyspie powstał projekt XI. Szczęśliwie, z nieznanych powodów wyspa runęła, a cały dorobek Strykera został pogrzebany. Wraz z nim, pogrzebani zostali jednak mutanci których porwał...

— Strykera zamknięto za morderstwo i prowadzenie nielegalnych badań na mutantach – mówili na przemian – zlecił więc Johnowi by czasie jego odsiadki wyłapał nas jak najwięcej.

— John...to najgorszy z najgorszych. Dawniej był zwykłym łowcą głów. Zarabiał tam fortunę, ale zmienił zawód. Na łowcę mutantów.

— To już zawód?

— Niestety. Całość robi się jeszcze gorsza, bo sam jest mutantem.

— Widziałem.

— Nie mogłeś widzieć – zaprzeczyła Blink. – Metalowa ręka to dzieło Strykera. John jest mutantem II kategorii.

Logan zmarszczył brwi.

— Niewiele, jak widzę, wiesz. Swojego czasu Charles Xavier podzielił mutantów na kategorie, zależnie od tego, jak zaawansowanie zmiany zmutowany gen wprowadza. I kategoria, to zmiany niewidoczne i tak nieznaczne, że mutant często przez całe życie nie wie, że jest inny.

— Tak dla przykładu – podjął Dylan – I kategoria objawiać się może ciut szybciej rosnącymi paznokciami i włosami, ciut twardszą skórą, ciut wydajniejszym mózgiem, czy ciut bardziej obfitym wytryskiem.

— II kategoria – głos zabrał Havok, wiedząc, że Dylan rozpędza się ze swym wywodem dość szybko – też nie objawia się z reguły na zewnątrz, ale zmiany wprowadza już znaczne. Zmiany są podobne jak w pierwszej, tylko że "ciut" zmienia się na "znacznie".

— Johnowi mutacja II kategorii pozwoliłą na zastąpienie utraconej w pracy ręki drugą, metalową. Silny dzięki mutacji organizm przyjął niemal w pełni obce ciało. W zamian łapie dla Strykera mutantów. Niestety, jak widzisz, jedność to bzdura. Wszelkie mity o jakichkolwiek jednościach w całych grupach, czy narodach, to kłamstwo. Jedni ruszali na krucjaty, inni się migali jak mogli, jedni kryli prześladowanych Żydów w swoich domach, inni donosili. Jedni mutanci się jednoczą, inni ich wybijają.

— My – znowu rzekł Havok – chcemy ratować ilu się da. Od dawna śledzimy poczynania Johna. Zjawiamy się tam, gdzie on i chronimy takich jak my.

— To nieźle nas ochroniliście – mruknął Logan i podsumował to, czego się dowiedział. – Czyli że wasza trójka, drobna dziewczyna, żartobliwy młodzik i brunet z metalową rękawiczką, sprzeciwia się armii na czele której stoi cyborg z metalową ręką i "znacznie" bardziej obfitym wytryskiem. Wystarczy.

Logan wstał, rozejrzał się za wyjściem.

— Chcemy chronić naszych braci i siostry – Havok wstał również – teraz to ciebie chcieli złapać.

— Nie... Nie mnie – Logan posmutniał nagle. – Ale złapali przeze mnie.

— O czym ty mówisz?

— Szukali mutanta Lightninga. 

Trójka spojrzała po sobie.

— My – zaczął Havok – dowiedzieliśmy się, że ktoś szuka ciebie. Byliśmy pewni, że to John. W rezydencji mafioza dla którego pracowałeś doszło do rzezi. Tak czy inaczej więc, ktoś cię szuka.

— Dość tych bzdur. Nie potrzebuję ochrony. Mówcie gdzie jest Trisha!

— Nie mamy pojęcia o kim mówisz.

Logan całkowicie stracił dalsze zainteresowanie i ruszył do starych drzwi z pofatygowanych desek.

— Ale jeśli chcesz, pomożemy ci ją znaleźć. Dylan jest w tym dobry. Ma szczególne zdolności...

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro