X
Kolczasty, gruby płot szczelnie otoczony drutem pod napięciem był nietknięty. Tknięta była za to brama wjazdowa. Konkretnie - nie było jej. Leżała pogięta i pomarszczona od wgnieceń kilkanaście metrów dalej. Dachy dwóch wieżyczek stojących po obu stronach wjazdu byly zgniecione i przylegały do podłogi. Blink zakręciło się w głowie na myśl, jak wyglądają ci, którzy byli w środku.
- Chyba ktoś nas ubiegł - wywnioskował mądrze Havok.
Logan pierwszy przeszedł przez pustkę, gdzie była wcześniej brama na posesję, rozglądając się uważnie. Na sporym placyku tworzonym przez jeziorko i otaczające je zadbane ścieżki leżało kilkadziesiąt trupów. Kilku pływało w tymże jeziorku skutecznie zabarwiając jego wodę, pozostali leżeli w absolutnie losowych miejscach i pozycjach.
- Świerze zgliszcza - ocenił patrząc na dymiące jeszcze z lekka samochody.
- Ten zabity ostrzem. Ten też - oglądał ciała po kolei Dylan.
- Są porozrzucani po całej okolicy. Żaden oddział sam z siebie nie przybrałby tak chaotycznego rozmieszczenia.
- Tu jest wejscie - krzyknęła Blink wskazując również wyrwaną bramę główną, na końcu placyku.
Wejście istotnie było. Ponad powierzchnią widoczny był otwór na kształt bunkra i droga w dół, do podziemii. Wejścia pilnowała tytanowa brama gruba jak konary brokilońskich drzew. Brama leżała sobie jednak obok, dziesiątki skobli i zawiasów były pofatygowane, a spod płyty widać było czyjąś dłoń.
- Nawet za czymś takim nie można się już czuć bezpiecznie... - Havok ukląkł przy pofatygowanej płycie.
- Jakieś sugestie, co tu zaszło - spytał odwrócony Logan dziwując się nad ciałem z nogą wygiętą w tył tak, że stopa sięgała karku. Drugiej nogi nie było - poza tym, co widać?
- Tu się tego nie dowiemy. Idziemy? - spytał Dylan.
Z twarzy Blink dało się wywnioskować, że zdecydowanie wolałaby zostać.
- Pójdę pierwszy - zadeklarował Wolverine i nie oglądając się na towarzyszy wszedł do środka.
W srodku nie było zaś lepiej. Za łagodnym, ale długim zejściem w dół napotkali główny hol z którego pokrętne drogi rozchodziły się w różne strony. Hol był zdemolowany, tu i ówdzie leżeli ludzie, na każdym kroku coś było zniszczone, powgniatane, walała się broń, niekiedy również nienaturalnie powgniatana. Drzwi do większości pomieszczeń spotkało to co i bramę główną, w przybocznych pomieszczeniach zaś dymem zaznaczał swoją niszczycielską obecność ogień. Całość udekorowana mniejszymi lub większymi skupiskami ciał.
- Komuś bardzo zależało żeby to nie przetrwało. Nie ma nawet czego szukać, wszystko zniszczone - komentował resztki szkła i szafek w pomieszczeniu w którym właśnie byli Havok.
- Którędy idziemy?
- Trzeba się będzie rozdzielić, wygląda, że to duże miejsce.
- Kiepski pomysł - stwierdził Dylan - nie wygląda na to, ale ktoś może tu dalej być.
- Podzielmy się na dwójki. Hol dzieli się na kilka korytarzy, w grupie będziemy to przeglądać cały dzień, a ktoś się tu pewnie wkrótce zjawi - zauważył Logan.
- Pójdę z tobą - zaproponowała Blink.
Rozeszli się po korytarzach, w różne strony, chodzili bez szczególnej orientacji, bacząc tylko by nie zabłądzić, co nie było trudne w bliźniaczo podobnych korytarzach. Obrazki po drodze mijali zaś identyczne.
- Czemu chciałaś iść ze mną - spytał, gdy za kolejnym mijanym zaułkiem widok był taki sam. Jak u ludzi, tak też u mutantów, sprawa wygląda podobnie. Jeśli ktoś torturowany piętro niżej drze się wzywa pomocy, robi to wrażenie. Po kilku dniach, tygodniach, miesiącach, wrzaski i ból stają się co najwyżej irytujące, jak szczekanie psów. Przyzwyczajenie. Tak i tu widok poniszczonych pomieszczeń, ognia, ciał, krwi, był szokujący początkowo. Potem mózg się przyzwyczaił.
- Myślałam, że ty chciałbyś iść ze mną.
- Miło z twojej strony, choć, tu wejdźmy - zarządził Logan gdy znaleźli się na końcu korytarza i stanęli przed mniej niż inne zniszczonym pomieszczeniem. Było ogromne, największe jakie dotychczas minęli. W środku było mnóstwo półek otoczonych szkłem, na półkach fiolki, we fiolkach róznobarwne ciecze. Znalazło się i kilka regałów. Logan podszedł, otworzył jeden i począł wyciągać jeden plik po drugim przeglądając i odrzucając je na bok.
- Poszukaj H-26 - powiedział po czasie do Blink przechadzającej się pomiędzy półkami. Część była zniszczona wraz z zawartością, ale część miała się dobrze. Widać niszczenie nie było głównym celem tych, którzy tu przyszli, choć ogólny stan bazy bardzo temu przeczył.
- Cała półka H jest zniszczona - odparła orientując się, że litera to nazwa półki, a cyfra to oznaczenie jej zawartości. - Co to było?
- Jeśli rozumiem to, co tu jest nabazgrane, to wyodrębiony gen niewidzialności.
-
Hm?
- Zdolność Trishy. A C-7?
- Zniszczona też.
- To były geny Lightninga - stwierdził Logan odrzucając kolejny plik.
- Czyli że każda fiolka to inny zmutowany gen? Innego porwanego mutanta?
- Na to wygląda.
- Logan - zamarła lekko dziewczyna - tu było siedemnaście półek, w każdej po...
- ...dwadzieścia-trzydzieści fiolek - dokończył za nią przeżucając jeden z ostatnich folderów. Każdy folder był dopasowany do półki, bo również było ich siedemnaście. - To daje spory wynik.
- Spory?! Ich tu były setki! - półkrzyczała przerażona Blink. - Myślałam, że ich chroniliśmy. Uprzedzaliśmy Johna wielokrotnie. Ponad dwadzieścia razy nie dopuściliśmy do porwania mutanta. A tu...
- Jeśli Stryker przy robieniu tych opisów również kierował się pracami Charlesa, to byli tu prawie sami mutanci II drugiej kategorii. Kilku z III. I jedyny Lightning z IV.
- A jaka to różnica?!
- Zastanów się, po co mu to?
- Ja się nie muszę zastanawiać, dobrze wiem po co! Już raz mu się udało.
- Jeśli znów chce połączyć ich zdolności, to brakuje mu silnych genów. Słuchaj, co tu jest - rzekł Logan i zaczął czytać.
D-3 oślepł w młodości, bo zmutowany gen wywoływał drobne wewnętrze wstrząsy które odkleiły mu siatkówkę.
D-7 zmutowany gen pozbawił ręki. Geny u mutantów działać zaczynają w okresie dojrzewania. D-7 miał w dzieciństwie normalną rękę, ale zmutowany gen uznał ją za obce ciało. Ręka zmartwiała, przestała pompować krew i odpadła, a gen dał mu nową. Na brzuchu.
Ślina D-11 z każdym rokiem wydzielała coraz większe ilości cyjanku. Obiekt truł się z każdym przełknięciem, zmarł niedługo po tym jak tu trafił.
- Oto prawda o mutantach Blink - zmrużył oczy Logan - ludziom wmawia się, że to niebezpieczni, obdarzeni nadnaturalnymi zdolnościami ludzie. Tymczasem to tylko wierzchołek. Przede wszystkim mutacja to obcy dla organizmu gen z którym ciało sobie nie radzi, bo nie wie jak. Jesteśmy rzadkością, my, którzy dogadaliśmy się z naszą mutacją.
W międzyczasie wziął ostatni folder, mówił dalej i urwał nagle.
- Sprawdź J-8.
Dziewczyna obeszła pomieszczenie, znalazła.
- Jest. Nieuszkodzone. Co to?
- Gen nieśmiertelności - odparł Logan zimno, podchodząc do niej z aktami. Spojrzał na małą fiolkę wielkości palca. - J-8 dzięki swojemu genowi wszystkie procesy regeneracyjne wykonuje setki razy szybciej od normalnego organizmu. Co więcej, substancji do regeneracji nie pozyskuje bezpośrednio z niego, bo inaczej wykończyłby go błyskawicznie i J-8 umarł by ze starości w wieku dwudziestu lat. Gen używa energii, której ciało pobiera znacznie więcej z otoczenia. Bezinwazyjność i odporność na choroby czyni J-8 niewrażliwym na czas. Wiek niemożliwy do oszacowanka. Wiem jednak, że J-8 w 1940 był w Niemczech.
- To twój gen? - spytała i spojrzała na niego, a oczy się jej powiększyły. Na twarzy malowała się bezradność i wściekłość.
- Nie. Jest jeszcze ktoś. Trisha mi o nim opowiedziała. Nie jestem aż tak wyjątkowy, jak myślisz.
- A ty - powiedziała zimno - mówiłeś, że Strykerowi brakuje genów. Ma ten najsilniejszy, czyniący nieśmiertelnym. To mało?
- Ten gen póki co jest tu. Nie u Strykera.
Drobna twarzyczka Blink, napięta i blada zastygła na moment. Potem dziewczyna złapała wściekle leżący obok zszywacz, rozbiła szkło, złapała fiolkę i cisnęła nią gdziekolwiek. Nie zaspokoiło jej to. Kopnęła całą półkę, przewróciła, a pomieszczenie zaświszczało pękającymi w tysiące odłamków szkłami. Potem zaczęła skakać drobnymi stópkami po innych fiolkach, tych całych, a także tych które rozbiły się po upadku.
Logan patrzył na skaczące w furii drobne i niskie raczej dziewcze. Po zastanowieniu rozejrzał się i pchnął stojącą obok półkę B. Potem K i M. Hałas przeszył uszy, szkło podskakiwało w całym pomieszczeniu. Szybko uniósł się też odór zawartości fiolek, pachniał obrzydliwie, zwłaszcza gdy zmieszało się kilkadziesiąt rodzajów płynów. Logan zatknał nos, a mózg, jak poprzednio, i do tego z czasem przywykł. Blink zaś zdawała się smrodu nie odczuwać. Porwała z wiadra stojący w kącie mop i zaczęła tłuc dalej. To, co przetrwało najazd szajki Magneta ginęło teraz. Wkrótce gęsto obsiane półkami pomieszczenie zamieniło się w stos szkła i drewna.
- Ooch - westchnęła zmęczona, opierając dłonie na kolanach. - To też.
Logan spojrzał na powyjmowane akta. Podszedł, chlasnął pazurem ścianę. Iskry ochoczo spadły na suche kartki. Dopiero gdy większość już spłonęła, Blink zaśmiała się radośnie i przysiadła na krzesełku, Logan usiadł na stole, odpychając dogorywający papier.
- Skaleczyłaś się.
- Głupstwo. Ponoć to zdrowo czasem stracić trochę krwi. Organizm wyprodukuje nową, świerzą...
Nie dokończyła wyliczania zalet upuszczania krwi, bo Logan złapał ją za włosy i obalił ratując przed utratą całej krwi, jaką miała. Pomieszczenie zalał grad strzał nadlatujących z przeciwnego końca korytarza.
- Nic ci nie jest? - spytał z ziemi.
- Ał - stwierdziła półprzytomnie patrząc na swoje dłonie i przedramiona, którymi odruchowo oparła się przy upadku o zalaną odłamkami szkła podłogę.
- Zostań tu. Zaraz wrócę - powiedział i wstał. I padł zaraz. Runął płasko na plecy obok niej. Szkło zadźwięczało.
- Logan, co ci?! - spytała, chciała się podczołgać więc podniosła się na kolana, ale szkło z łatwością przebiło cienkie spodnie, przewróciła się więc znowu.
Z czoła Logana wypadł tymczasem śrut, otworzył oczy.
- Nie ma stąd innego wyjścia, a wszystkie osłony zniszczyliśmy. Przygwoździł nas.
Dziewczyna zaniemówiła, bo głos Logana brzmiał jakby kompletnie zignorował fakt, że postrzelono go właśnie w głowę. Zresztą, śladu już nie było, równie dobrze to, że został trafiony mogło się jej przywidzieć. Nie była pewna.
- Ja... wiem, co robić - rzekła, zacisnęła zakrwawione solidnie dłonie. Wewnątrz zamigotawły dwie fioletowe kulki. Jedną cisnęła tuż obok nich. Metr od Logana otworzyła się owalna dziura, z ciemnofioletowym, nieskończonym wnętrzem. - Zasłonisz mnie?
Kiwnął głową, zerwał się i skoczył w bok przyjmując na sibie kilka strzałów. Blink tymczasem wstała i drugą kulę rzuciła przez korytarz, w stronę strzelca.
- Wskakuj!
Nie mając czasu się zastanawiać, Wolverine rzucił się w powstały mroczny okrąg, w którego wnętrzu było widać wszystko i nic.
I raptem wypadł z tegoż okręgu, był teraz jednak na końcu korytarza, a w szykującym granatnik strzelcu rozpoznał Johna. Zerwał się z ziemi, pobiegł w jego stronę krzykiem zwracając jego uwagę.
John odwrócił się, zdążył jeszcze wycelować i nacisnąć spust. Pocisk z granatnika wyleciał z brzdękiem i nieuzbrojony wbił się w bok skaczącego Logana.
Szpony rozcięły broń, drugi cios śmignął Johnowi przed oczyma. Ten zamachnął się stalową ręką i trzasnął w miejsce w które przed chwilą trafił pocisk. Logan odskoczył w tył z sykiem.
Zerwał się, ale John był szybszy. Trzasnął go w bok i odrzucił na ścianę. Zamachnął się chcąc wgnieść głowę Logana w ścianę.
Na drodze stalowej ręce stanął jednak kolejny portal. Dłoń i przedramie zanurzyły się w nicość i, zamiast trafić cel, pojawiły się w drugim portalu, kilka metrów dalej, tuż obok stojącej przy portalu Blink. John spojrzał na własną rękę wystającą z nicości. Raptem poczuł unieruchamiający ucisk na szyi, druga ręka Logana uniemożliwiła mu wyjęcie swojej z portalu.
- Nie wiem co się stanie jeśli ten portal się teraz zamknie - syknął Johnowi do ucha - ale wierzę, że nie zależy ci specjalnie, by się dowiedzieć. Odpuść!
Spięty i opierający się naciskowi najemnik uległ, powoli zmniejszając opór. Wreszcie zrezygnowany poddał się całkowicie.
Koniec rozdziału X
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro