Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Wielka Bitwa 3/3

Ostrze smyrgnęło mu przed oczyma, John odskoczył, odskoczył ponownie chwilę później, a miecz rozciął połowę pnia stojącej obok sosny.
Stryker poruszał się bardzo zwinnie, jak na pancerz w który był zakuty, choc właśnie on był zapewne tego powodem. Właściciel pancerza nigdy jednak nie walczył wcześniej mieczem.
Ciął wysoko, poziomo. John uchylił się od niechcenia, trzasnął w brzuch, w bok, w kolano. Potem z obrotu przywalił w twarz. Efekt był mniej imponujący niż po wszystkich innych ciosach metalową ręką w głowę, jakie zadał, ale był.
Stryker zachwiał się, cofnął. Maska była lekko wgnieciona.
Ciął bardzo szybko, John zdążył tylko zasłonić się i pchnąć ręką w przód. Impet obalił Williama, John spojrzał na rękę, zaklął.
Całe przedramie było rozcięte, gruba na trzy centymetry szpara odsłaniała wnętrze. Nie krwawiła, nie miała czym. Nie bolała również, ale Johnowi i tak zakręciło się w głowie.
Podbiegł do wstającego, trzasnął w biodro na tyle mocno, że jeden z elementów zbroi wypadł z zawiasów, poluzował. John złapał go i szarpnął, po czym padł na ziemię i odtutrał, unikając ciosu.
Uśmiechnął się, gdy wstał i spojrzał na trzymany w ręce kawał zbroi. Nad brzuchem Strykera widniała jego koszula i kawałek wypracowanego brzucha.
William nic nie powiedział. Pancerz przyjmował ciosy, ale i tak bolał go korpus i policzek. Oszacował swoje szanse, spojrzał na placyk dalej, gdzie na nogach stała już większość mutantów.
Z łydek wysunęły się małe, smukłe silniki. Otwory buchnęły na boki parą i ogniem.
- A ty gdzie się wybierasz? - krzyknął John, gdy pancerz wraz z właścicelem uniósł się szybko na dwa metry. Podbiegł, skoczył na pień świerku, odbił się od niego, wyprężył i w ostatniej chwili dosięgnął metalowej stopy Williama.

*

Logan nabił jej przedramie na szpony, byłby przebił na wylot, ale metal w środku zaprotestował. Pchnął wprzód i powoli, przewyższając ją siłą, wyciągał tkwiące mu w boku ostrza. Trisha w odpowiedzi wbiła w pierś drugą rękę. Logan krzyknął, przerwał nacisk i cofnął się odruchowo, ale tkwiące w nim szpony podążyły za nim. Wyrwała tę rękę, którą raniła mu bok, odwinęła się z zamiarem odrąbania szyi i...zastygła w miejscu. A potem przewróciła się na niego bezwładnie. Normalnie mogłoby się na niego przewrócić pięć Trish i utrzymałby je z łatwością, ale ta jedna obaliła go i przygniotła.
Gdy ból od uderzenia tyłem głowy w beton ustał, spróbował odepchnąć drętwe ciałko na bok, ale nie było to łatwe. Zakaszlał i westchnął głęboko gdy się udało i pozbawił się nacisku wypychającego mu z piersi całe powietrze.
- Hej - powiedział, obrucił ją na plecy. Szpony schowały się w międzyczasie, patrzyła pustym wzrokiem pod słońce.
- Hej, wstawaj - pogłaskał jej policzek, przesunął opuszkami palców po zimnym czole. Odezwał się jeszcze parę razy, sprawdził puls. Żyła. Choć to była jedyna tego oznaka.
W oddali płonęła ciężarówka, rozbrzmiewały jeszcze cichsze już odłosy walki.
- Dobra, idziemy stąd - zarządził, wstał, objął ją za plecy i pod kolanami i podniósł. To znaczy chciał, bo stęknął tylko i upadł na kolana. Druga próba, już ostrożniejsza, przyniosła efekt. Uniósł dziewczynę i powolnym, chwiejnym krokiem skierował się w kierunku kontynentu.

*

John z niejakim przerażeniem spojrzał na niepokojąco szybko oddalający się od jego stóp grunt. Zamachał nogami, zaklął. Zaklął ponownie, gdy z drogi wlecieli nad przepaść i hen w dole zobaczył morze mgły, szczyty świerków i skromny pożar po upadku odrzutowca. Przeraziła go myśl, że Stryker go zaraz zepchnie, że spadnie i zginie i byłby z tego przerażenia sam się puścił, spadł i zginął gdyby nie metalowa ręka, której dreszcz przeszywający resztę ciała nie wzruszył. Dodatkowo na nadpaloną już twarz buchał mu jeszcze ogień z drobynych, a jednak bardzo silnych silników. A jak jeszcze zobaczył, że Stryker stabilizuje i odwraca się, by chlasnąć go adamantiowym ostrzem, to zaklął raz jeszcze, ucapił się stopy zwykłą ręką, choć ogień momentalnie wypalił mu skórę na dłoni, a stalową trzasnął w jeden z silników.
Stryker mimowolnie dodał gazu w drugim o polecieli naprzód, momentalnie zaczęli obracać coraz szybciej i szybciej. Ze zniszczonego silnika buchnęły chmary pary i wyglądało to wszystko całkiem ładnie, przynajmniej z perspektywy patrzących z placu Magneta, Victora, Ropuchy, Blink i Havoka, ignorującego już ból w dłoni i cieknącą z niej krew.
Wirująca w powietrzu dwójka poleciała mimowolnie w stronę mostu. Stryker opanował lekko kręcenie, dając tym szansę Johnowi by nadnaturalnie silną ręką wspiąć się, dopaść jego piersi jedną, a twarzy drugą dłonią i wylądować, biorąc go za amoryzator.
Taki widok lecącego plecami do ziemi robota i wgniatającego mu głowę Johna dojrzał Logan, a jako że pocisk leciał prosto w niego, to rzucił się do przodu, ale z Trishą zdążył zrobić tylko jeden krok.
Stryker wbił się w beton na prawie metr i ryjąc powierzchnie głową zrobił wyrwę długą na całą szerokość mostu, chyba nie zdając sobie sprawy, że nie wyłączył silnika. Po drodze pchnął Logana, ten puścił Trishę która poleciała kilka metrów dalej, a sam padł na ziemię. Strykera grunt zatrzymał dopiero przy drugiej krawędzi. Wrył się tak głęboko, że ledwo widać było Johna, nie mówiąc o Strykerze. Ten pierwszy, nie czekając, ucapił się ponownie jego twarzy, złapał maskę, wyrwał i odrzucił hen w górę.
Następnie organizm przypomniał mu ilości dynamicznych obrotów wokół własnej osi, zasłabł, oparł się na betonie a w kraterze nagle zrobiło się cicho.
Logan zakaszlał, bardzo mozolnie podnosił się z betonu. Miał dość, po raz kolejny uderzywszy się tyłem głowy. Był wykończony i wściekły. Spojrzał na krater, nieruchomą dalej Trishę i leżący kawałek za nią błyszczący srebrnie, smukły miecz, który Stryker zgubił podas zderzenia. Upadł boleśnie przy próbie wstania.
- I co, panie generale - sapał tymczasem półleżący John, wyprostował się, dzięki czemu wynurzył się w znacznej mierze spod ziemi. - Chyba padło ci zasilanie. Chyba ugrzązłeś właśnie dwa metry pod betonem, nie możesz się ruszyć, co więcej, pozbawiłem twoją pulchną i wycieńczoną mordkę maski. I chyba już tylko od mojej zachcianki zależy, czy...
Nie mogący się ruszyć Stryker, z pulchną mordką, leżący dwa metry pod betonem w zbroi bez zasilania, wyrwał rękę, krusząc kolejne kawały betonu, trzasnął Johna w opunuchniętą i zakrwawioną twarz, po czym drugą ręką pchnął go w pierś. John wyleciał w górę, upadł, szczęściwie, przynajmniej dla niego, na wstającego Logana, który upadł po raz kolejny i po raz kolejny łupnąl tyłem głowy w beton. Zrobiło się cicho.
Jęczączego coś Johna odepchnął na bok. Twarz miał całą zalaną krwią, ale były to przede wszystkim przerwane opuchlizulny i cięcia nabyte podczas jazdy w betonie. Cios w głowę był gorźniejszy. John gadał coś do siebie, kogoś wyklinał, kogoś wręcz przeciwnie.
- Logan - doszło tymasem z krateru, z którego wyłonił się pancerz w bardzo złym stanie i jego właściciel w nielepszym.
- Co jej zrobiłeś?! Czemu się nie rusza? - krzyknął wywołany, wstając również.
- Nic jej nie będzie - wysapał Stryker, twarz jego zasypana była gruzem, przysłonięta pogiętym i połamanym pancerzem i Logan nie mógł się przyjrzeć. - Musi tylko dostać lek, poczuje się lepiej.
- Jaki lek?
- Tę...no...tytynę. Taki środek wzmacniający. Jest bardzo osłabiona, musi...
- Ma w ciele szpony...takie jak... - zamilkł. Po czym zacząl inaczej - Cofniesz to, prawda?
- Oczywiście, że cofnę - zapewnił chwiejący się w miejcu William. - Zmiany są powierzchowne. To tylko kilka pazurów, poza tym nic jej nie jest. Usuniemy je.
- Kłamie - mruknął z ziemi ciut głośniej, niż dotychczas John. Leżał sobie na brzuchu z chaotycznie rozrzuconymi rękoma. - Nie da się tego cofnąć. A metal ma rozlany po całym ciele. Jak ty.
- Co?
- Wypalił jej mózg. Nie rusza się, bo nie wie co robić. Jest pozbawiona wszystkich funkcji mózgowych, poza tymi najbardziej podstawowymi. Nie potrafi myśleć. Myśli za nią ta tytyna. Jeśli dostanie kolejną dawkę wstanie i będzie to, co przedtem. To koniec, zapomnij o niej. Już nigdy... - zamilkł, gdy trzy szpony zbliżyły się do gardła.
- Wcześniej mi tego nie powiedziałeś. Mówiłeś, że ją odzyskam.
- Odzyskasz, jak najbardziej - wtrącił się Stryker. John chciał protestować, ale był w znacznie gorszym stanie. - Nie słuchaj go, okłamuje wszystkivh dokoła, wszystko dla pieniędzy. Cokolwiek ci powiedział, kłamał, byś go tu ze sobą zabrał. Najlepiej zapomnij o wszystkim, co ci mówił. Odzyskasz ją, zabierzesz i będzie jak dotychczas. Ale teraz bez lekarstwa umrze. Odsuń się na bok, schowaj szpony i daj mi jej pomóc. Jego zabij najlepiej. To kłamca i morderca.
Logan spojrzał na Johna, który nie protestował specjalnie, odwrócił głowę, spojrzał na Trishę, potem na Strykera. Dyszał cały czas, brwi miał nadnaturalnie zmarszone, był zły, wściekły i bolało go, choć już nie powinno.
- Długo będziesz tak sapał, kretynie? - doszedł jego uszu głos wcale nie wykończonego, umierającego człowieka. - Zrób coś wreszcie, ona bynajmniej nie umrze bez leku, ty też nie umrzesz, Stryker ani jego pancerz się nie wyłączy. Możecie tak sobie stać, czy klęczeć ile chcecie. Ale ja mam dość. Zrób coś, bo łapy ci drżą i zaraz mi oko wydziobiesz.
Logan spojrzał na niego jeszcze raz, odsunąl rękę, zamachnął się za cel biorąc jego głowę, po czym, zamiast uderzyć, zerwał się z ziemi i runął z wrzaskiem na Strykera. Ten był najwidoczniej gotowy i na to. Z silnika buchnął ogień, uniósł Williama, a ten drugą nogą trzasnął Logana w głowę. Nie zmniejszając mocy poleciał do przodu i bez drugiego z silników upadł bardzo niezgrabnie przy Trishy, dobył strzykawki, wbił igłę na ślepo w szyję.
W tym czasie na nogi jednym susem wrócił także John i chciał się rzucić na swego dawnego zleceniodawcę, ale Trisha ruszyła ręką, podniosła głowę, rozejrzała, a Stryker sięgnął po swoją kosę.
Zamiast więc wstać, podszedł do Logana, podał mu rękę.
- Bardzo mi się to nie podoba - powiedział patrząc na wstającą dwójkę całkiem swobodnie, nie jak ktoś, kto przed momentem majaczył na ziemi. - Dostała nową dawkę. Będzie bardzo ciężko.
- Zawsze jest. Powiedz no, jest jakiś sposób by ją...
- Nie - zaprzeczył od razu, bo czuł, że dużo czasu nie mają, a jego zalana krwią twarz zdawała się być wiarygodna.
- Dasz radę? Pozbierałeś się całkiem szybko, tylko... - skrzywił się Logan, patrząc na jego metalową rękę, wyglądającą bardzo źle. Szpara powiększyła się od licznych przygód, z wnętrza świeciło srebro.
- Jestem pieprzonym mutantem, zbieram się szybko. A to, to bagatela. Nie doszło do nerwów, więc mogę walczyć. Wolałbym, oczywiście, cię tu zostawić i uciec, ale ona jest bardzo szybka. Dogoni mnie bez problemu. Razem może...
- Może. Zajmij się Strykerem, odwróć jego uwagę.
- Nie dasz jej rady.
- A ty jemu. Coś jeszcze?
- Nie.
- Świetnie.

*

- Na co czekamy? - szaleńczy lot Strykera i Johna wzbudził zainteresowanie, a ślady zostawione na niebie były całkiem ładne, ale ślady się rozmyły, a na moście zrobiło cicho, więc Ropucha lekko się zniecierpliwił.
- Na nic, zasiedziałem się tylko. Jestem już stary, okaż szacunek.
- Co zrobimy? - spytał Victor.
- A co ty chcesz zrobić? - mruknąl Magneto wstając i zakladając hełm - Nasi mutanci czekają tam na nas, to na moście nic nas nie obchodzi.
- A Stryker? Znam go, wiem co robił mutantom. Powinien zginąć.
- Nie, nie powinien. Stryker jest bardzo pomocny - jednoczy. Od lat nas łapie, dzięki temu mutanci coraz bardziej boją się ludzi, coraz bardziej ciągnie ich do siebie nawzajem. Nienawiść, jaką on nas darzy sprawi, że my będziemy bliżej, że zjednoczymy się. Wszyscy. O mutantach będzie tylko głośniej i głośniej, musi być więc jak najwięcej takich, którzy nas nienawidzą i się tym chwalą. Tak, Stryker jest nam bardziej potrzebny żywy. Zajmniemy się nim w swoim czasie.
- Cofam wszystko o Strykerze - mruknął Victor - ale i tak muszę tam iść.
- Hę?
- Jest tam mój brat, bardzo rad bym go zobaczyć - Victor dopiero teraz dostrzegł Logana, gdy ten wstał z kolan i rozmawiał ze Strykerem, a szpony przystawiał do krtani leżącego obok Johna.
- Czyżby był tak wyjątkowy, jak ty?
- Owszem.
- Ha! Tedy nie musimy się martwić, nic mu nie będzie. Będzie natomiast problem, jeśli nie ulotnimy się a przyleci tu chmara wojska. Nie, spokojnie, wojskiem byśmy się zajęli. Ale przyszliśmy tu po naszych braci. Im mogłaby się stać krzywda. Są uśpieni i bezbronni. Póki co.
- Masz moje słowo - Magneto podszedł do Victora i położył mu dłoń na ramieniu - w odpowiednim czasie znajdziemy twojego brata. Strykera również.
- A oni? - chząknął Ropucha - i wskazał Havoka i Blink.
Eryk podszedł do dwójki i spytał dość łagodnie.
- Pójdziecie z nami? Wkrótce ktoś tu z pewnością przyleci, zaczną sprawdzać, szukać. Nie dacie sobie sami rady. Chodźcie lepiej ze mną.
- Nie - powiedziała Blink.
- Tak - dodał Havok.
- Co? Co ty mówisz, gdzie chcesz z nimi iść?
- Gdziekolwiek. To jest Magneto, opowiadałem ci o nim. Dawno temu, na Kubie jednym gestem zatrzymał kilkadziesiąt rakiet, obrócił je i skierował do właścicieli. Rozwaliłby kilkanaście okrętów wojennych Rosjanom i Amerykanom gdyby nie...
- Nie wierz we wszystko, co ci mówią w telewizji - przerwał łagodnie omawiany.
- W telewizji mówią akurat kompletnie co innego. Ja mówię, co widziałem, byłem tam.
- Byłeś ze mną na Kubie? - zmarszczył się spod hełmu i począł wspominać. - No może i tak.
- Nie z tobą - skorygował - z Charlesem.
- Ano - Eryk uniósł rękę i przerwał mu, z dziecinną łatwością i możliwie jak najdelikatniej wyjmując z ręki odłamki. Rękawica spadła na ziemię i roztrzaskała się.
- Zaciśnij czymś, utrata krwi może skutkować omdleniem, a bardzo źle by było, gdybyś wkrótce zemdlał.
- A co z Loganem? Obiecaliśmy, że mu pomożemy - nalegała dalej Blink, owijając przyajcielowi rękę koszulą.
- Obiecaliśmy, że pomożemy mu znaleźć ukochaną. Spójrz na most. Właśnie stoją naprzeciwko i się na siebie patrzą. Zrobiliśmy swoje.
- A Dylan? On go zabił?!
- Przestań krzyczeć. Głowa mi pęka. I choć, poszli już sobie, jak nie wstaniemy to nas zostawią. Co wtedy zrobisz?
Istotnie, pozostali byli już przy kontenerze. Magneto ruchem ręki odrzucił wszystkie skoble, Victor porozcinał liny.
Weszli na obalony na bok kontener z mutantami, Magneto poczekał chwilę w milczeniu, aż Blink doczłapie się do nich z towarzyszem na ramieniu. Victor wciągnął oboje na górę z dziecinną łatwością.
- Czasy, gdy przenosiłem cały stadion bezpowrotnie minęły, ale bez obaw, poradzę sobie. Choć radzę się czegoś złapać.
Nie było absolutnie niczego, by się złapać. Victor wbił więc szpony w blachę i ukląkł, Blink złapała się jego stopy, a Havok Blink. Ropucha demonstracyjnie stanął blisko krawędzi, momentami nawet na jednej nodze, ale gdy wlatywali nad przepaść wrócił do dwóch.
Ziemia uciekła spod stóp, unieśli się, łagodnie i taktownie. Polecieli, a kontener utrzymywany był w absolutnym poziomie, można by było domki z kart układać, gdyby nie pęd powietrza. Nie pocieszyło to Victora, Blink i Havoka, którzy dalej lepili się do powierzchni.
Niewiadomo, czy cel ich podróży był akurat w tym kierunku, czy po prostu Magneto, stojący na środku konteneru z lekko rozłożonymi rękoma, chciał się efektownie pożegnać. Ale pożegnał i to bardzo efektownie.
Kontener przefrunął niedaleko i niewysoko nad mostem,  stojący na moście spojrzeli. John z szyderstwem, Stryker z przerażeniem, Trisha z niczym, Logan...ciężko było z twarzy wywnioskować z czym. A wywnioskować próbowała Blink, która podczołgała się do krawędzi i patrzyła smutno na zostawianego w dole przyjaciela. Havok też obdarzył go zmęczonym spojrzeniem, krwi  sporo stracił, a istotnie zemdleć tu to był zły pomysł. Zakręciło mu się w głowie i złapał się twardego ramienia Victora, który jednak zamiast warknąć, obnażyć kły a może i go zepchnąć, nie zareagował ani trochę. Uniósł tylko lekko zakończoną długimi pazurami dłoń i pomachał bratu. Brat nie odmachał. Odmachał John.
- Patrz Stryker, odmachaj też, no! Odlatują właśnie na twoich oczach wszystkie twoje marzenia, pożegnałbyś się chociaż, kurde! - podśmiewywał lekko, machając też do skulonej Blink.
Ropucha, na którego nikt nie patrzył, by to zmienić zrobił ładne salto w tył. Nie pomogło.
Magneto ani drgnął, nie miał komu machać, nie miał też takiego zamiaru, ani możlwiości, bo obie ręce skupione były na ich środku transportu. Patrzył tylko z wyniosłym milczeniem spod hełmu. Nie trwało to długo. Wkrótce szybujący w powietrzu kontener zniknął za górą.
- Zostawili was - mruknął Stryker. - A więc dwóch na dwóch.
- Wystarczy - stwierdził John. - Ten twój pancerzyk rozpadnie się od stuknięcia.
- Pewnyś? - Stryker pochylił się, silnik buchnął i generał poleciał wprzód, wpadł na Johna. Logan i Trisha również skoczyli naprzód, zderzyli w połowie drogi. Dziewczyna wymachiwała chudymi rękoma, nie sposób było nadążyć i tylko od przypadku zależało czy Logan sparuje cios. Był zły, zmęczony, bolała go głowa. To przełożyło się na wściekłą szarżę i choć oberwał kilka razy, to wpadł na ukochaną, nabił ją na ostrza i uniósł ku górze.
Nie reagując na trzy szpony w brzuchu, Trisha uniosła obie nogi, oplotła mu szyję i poczęła ściskać. A ścisk był twardy, metalowy.
Kolejne dwa ciosy zachwiały Strykerem. Pancerz nie rozpadł się ani od stuknięcia, ani od walnięcia z całej siły, choć ogólny wygląd wskazywał, że powinien. William zrobił krok wprzód zamachnął się na skos. Nie sposób było uskoczyć, John zablokował więc ręką. Odbił cios, ale coś się zmieniło. Spojrzał na rękę której brakowało dwu palców. Nim to zrozumiał dostał kopniaka w pierś, poleciał w tył i wylądował tuż na krawędzi. Plecami zmiażdzył barierki, a głowa zwisała swobodnie w dół. Do góry nogami głębia przepaści i mgła wyglądały jeszcze ciekawiej.
- Byłeś dobrym pracownikiem John, dużo ci zawdzięczam. W bardzo niewielkim stopniu przyczyniłeś się do utraty tego wszystkiego. Gdyby cię tu nie było, i tak straciłbym mutantów.
- Dwa długie lata - kontynuował William patrząc na usiłującego unieść korpus Johna, a gdy te próby sprawiły tylko, że zsunął się z krawdędzi, nadepnął mu metalową nogą na piszczel, by nie spadł. - Dwa długie lata łowiłeś dla mnie mutantów. Za moje pieniądze i za tę rękę. Dałem ci ją, bo, uznałem, radziłbyś sobie bez niej cokolwiek gorzej. Transakcja wiązana - ty masz rękę, a ja korzyści z tego, że ją masz. Już więcej korzyści mieć nie będę, więc i ty nie powinieneś. Pieniądze, które ci dałem, już zatrzymasz. Należały ci się wszakże, będziesz za nie żył dostatnio. Ale adamantium to droga substancja. Jeszcze jakoś przetopię tę rękę. Jest w takim stanie, że i tak na nic ci się nie zda.
Skończywszy, wciągnął Johna całkowicie na most, nadepnął na stalową dłoń, zrobił zamach i, całkiem precyzyjnie jak na kogoś kto pierwszy raz trzyma miecz, uciął rękę tuż przy barku, gdzie kończył się metal.
John nie miał już sił, by krzyczeć, ale krzyknął mimo to. Jakoś dziwnie, wolno i przeciągle. I długo.
Logan drugą dłonią przebił udo oplatającej jego szyję nogi. Byłby już dawno osłabł i opuścił trzymaną jedną ręką w górze Trishę, ale ta ręce wbiła w beton i trwała w takiej pozycji długo. Aż Logan nie stracił reszty tchu i ustąpił. Wtedy przyciągnęła nogi do brzucha i z całych sił kopnęła Wolverina w pierś. Logan wyleciał w powietrze, przefrunął nad barierkami i zniknął.
- O! - zdziwił się podchodzący właśnie Stryker z mieczem w jednej i pofatygowaną ręką w drugiej ręce. - A to ci dopiero, nie zdążyłem z nim pogadać.
Wzruszył ramionami, miecz począł się kurczyć a czterokrotnie dłuższe od rękojeści ostrze zniknęło w niej po chwili. John przypatrywał się niemo i próbował zrozumieć, jak upchnął tam to ostrze, wcale niepodzielone na żadne składane segmenty. Nie bolało go. Przynajmniej nie tam, gdzie powinno. Już nie. Mózg najwidoczniej bardzo szybko przypomniał sobie, że nabyta dwa lata temu ręka była sztuczna i orgazim w istocie nic nie stracił, więc nie ma powodu boleć. A że ręką płynęły tylko sztuczne nerwy, żyły, ba, sztuczna krew nawet, nie połączona z głównym krwiobiegiem, to i z obnażonego barku nie pociekła nawet kropelka tej prawdziwej.
Ciekawe, jak też on upchnął tam te ostrze - myślał leżąc z rozwalonymi na boki kończynami, gdy usłyszał krzyk. Całkiem blisko.
- Oho - podskoczył lekko William i podszedł do krawędzi. - Jednak sobie pogadamy.
Logan trzymał się mostu szponami jednej ręki, patrzył to w dół, to w górę. Ciężko powiedzieć, gdzie było gorzej.
- Wiesz Logan, jesteś naprawdę wyjątkowy. W zasadzie to mógłbym poprosić twoją ukochaną, by wbiła ci z pięć szponów w głowę, ale dobrze wiem, że byś tego nie przeżył. A ja, parukrotnie już cię nie doceniwszy i zaskoczywszy się twoją wyjątkowością, jestem naprawdę cholernie ciekaw, czy przeżyjesz ten upadek. Ile tam jest w dół, hę? Ciężko stwierdzić, mgła unosi się wysoko.
- Jesteś wyjątkowy - kontynuował po chwili milczenia, już ze znacznie mniejszyn zainteresowaniem patrząc na machającego nogami Logana, położył Trishy rękę na ramieniu - ale mam już kogoś bardziej wyjątkowego. Tak to z człowiekiem jest. Pragnie czegoś, wiele, bardzo wiele dałby, by to mieć, a jak już ma to zastanawia się, po co mi to w zasadzie? Czy to co miałem wcześniej nie było dość dobre?
- Bardzo kiepski moment na przemowy, Stryker - mruknął John z ziemi.
- Ja - zignorował go - aż wzdrygnąłem się, gdy spadłeś. Tak bardzo chciałem z tobą pogadać, powiedzieć kilka rzeczy. A teraz, jak okazuje się, że jednak jesteś, to nudzisz mnie tym rozpaczliwym machaniem i strachem, że spadniesz. Wszystko to jest pozbawione sensu. Wszystko. Ale starczy tego. Zrzuć go.
Ostatnie powiedział do Trishy, sam wstał. Kobieta zamachnęła się, cięła beton, którego duży kawał spadł w dół. Potrzeba było jeszcze kilka chlaśnięć, nim Logan poczuł, że osuwa się w dół.
- Stój, Trisha, to ja! - krzyknął bez szczególnej nadziei i spojrzał jej w oczy, puste, bez żadnego wyrazu. Zatrzymała się w połowie ostatniego uderzenia, spojrzała na niego.
- Wiem - odparła zimno i cięła. Wielka bryła betonu odpadła, wraz z tkwiącym w niej Loganem. Krzyk było słychać jeszcze chwilę, ale potem, tak jak i upadek, stumiła go mgła.
- Hmmmmm - mruknął Stryker. - Krzyczał dobre siedem sekund, dodając wysokość na jakiej mogła unosić się mgła, siła grawitacji, to by nam dawało wysokość...hm, mogłem lepiej uważać na fizyce.
Zastygł na chwilę.
- Wiesz? Wiesz kim on był, przypomniało ci się coś? Hm, trzeba będzie to naprawić. No nic, zbierajmy się, nie ma co mitrężyć.

- Słyszysz Stryker? - wyszczerzył się szeroko John i uniósł palec skierowany na góry.
- Co słyszę?
John podniósł się na ręce. Nie miał ręki. Upadł. Zakwilił. Podniósł ponownie, tym razem na drugiej.
- Śmigłowce - stwierdziła rzeczowo i zimno Trisha, a zakutych w pancerz uszu Strykera również doszedł dźwięk wirnika.
- Uhuuuuuuuuu - podśmiewywał stojący już najemnik - i co teraz zrobisz? Gdzie uciekniesz? Odlecieć nie dasz rady, biec też nie. Ani w zbroi, a bez niej to tym bardziej, grubasku. Za moment wyłonią się zza gór i cię zobaczą. To koniec, Willek.
To rzekłszy John MacYawish odwrócił się i pobiegł w stronę kontynenu, kulejąc lekko i machając pozostałą ręką. Wkrótce zniknął za zakrętem.
- A niech to szlag! - wrzasnął Stryker - uciekaj stąd! Biegnij w chaszcze, do jakiejś nory, jaskini, gdziekolwiek! Musisz, nim ta cholerna tytyna przestanie działać, zakopać się, zniknąć, jak najgłębiej, by cię nie znaleźli. Ja cię znajdę. Weź też tę rękę, dalej jest cenna. Biegnij!
Trisha bez słowa pożegnania odwróciła się i pobiegła w przeciwnym niż John kierunku, ku wyspie, machając komicznie stalową kończyną. Dała nura w chaszcze i zniknęła pośród cisów i świerków.
William tymczasem, ze sporymi problemami, wylazł z pancerza, spojrzał w miejsce, gdzie była jego głowa, kilknąl coś kilka razy, odbiegł, położył się na wznak na betonie.
Chwilkę później pancerz wybuchł, wzniosła się chmara dymu. Zza góry wyłonił się właśnie śmigłowiec, za nim drugi. Oba dostrzegły leżącego nieprzytomnie i niewinnie Williama, jeden nadleciał nad most, obok niego, drugi kawałek dalej. Z obu wypadły liny, uderzyły o grunt. Wkrótce z lin zjechali żołnierze, lądując obok jęczącego niewinnie Williama niczym Kamarov obok półmartwego Soapa Johna Mactavisha.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro