Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

VIII

John nie zwykł zadawać za dużo pytań. Nie pytał więc skąd siedzący w więzieniu Stryker zdobył nową posiadłość. Rezydencja, to jest laboratorium, mieściła się w podziemiu, na peryferiach Los Angeles.

Brzydkich dziewczyn się nie gwałci, coś w tym jest. Tylko jaki miało to związek ze świadomością człowieka po odcięciu mu głowy? - Usilnie próbował przypomnieć sobie przebieg dalszej rozmowy z Williamem. Nawet jeśli sam temat w gruncie rzeczy niewiele go obchodził, to ze sporym zainteresowaniem i znacznie większym niepokojem obserwował zmiany jakie zaszły w więzieniu w Strykerze. Wreszcie, intensywne myślenie uśmierzało nieco ból.
Jednak nie.
- Ała, do cholery! - szarpnął i obrzucił gniewnym wzrokiem pracownika w białym fartuchu, który płaskim śrubokrętem majstrował przy jego metalowej ręce.
- Przepraszam najmocniej, to się zdarza. Obwody trzeba wymieniać przez ustawiczny nacisk...
- Dobra, stul ryj. Droczę się z tobą tylko. Mam tę rękę już trzeci rok, za każdym razem boli tak samo. Ile można narzekać, co? - uśmiechnął się nie patrząc jednak na niego.
- Ból pewnie panu nie straszny - zdezorientowany młody chłopak poczerwieniał, westchnął głośno.
- Nie komplementuj Tom. To sztuczne nerwy, sztuczne kości i sztuczna powłoka. Po co ja właściwie czuję ból w tej ręce, co?
- Te nerwy to proteza połączona z barkiem, są em...natura jest doskonała. Działamy zgodnie z jej zasadami. Poza tym ból w sztucznym nerwie pozwala za wczasu wykryć uszkodzenie.
- Super. Tylko naoliw tę łapę porządnie, ostatnio skrzypiała i czułem się jak stary dziad. A z tym...co zrobisz?
Tom przyjrzał się dokładniej wgnieceniom na przedramieniu.
- To doprawdy niemożliwie - zająknął się. - Adamantium nie da się tak po prostu wgnieść, doprawdy nie rozumiem...
- A ja tak. Poprawisz to?
- Nie mamy tu metalu, pan Stryker wziął wszystko.
- Pan Stryker miał powody by wziąć - William stanął przed Tomem mrużąc gniewnie oczy. - Choć John, musimy porozmawiać.
- O tym jak zachowuje się przecięta wpół dżdżownica, czy o tym że lepiej być brzydką dziewczyną, bo takich się nie gwałci?
- Och, ależ gwałci. Są tacy dla których nie ma znaczenia wygląd, wiek ani...płeć.
- Więc będziemy rozmawiać o psycholach? - westchnął dość sztucznie John.
-,,Miarą człowieczeństwa jest stosunek do ludzi chorych psychicznie". Wiesz kto to powiedział?
- Obawiam się, że się dowiem.
- Nie dowiesz. Mamy ważniejszy temat, wstawaj.

*

- Logana ścigać nie będziemy. Jeszcze nie. Jest słaby psychicznie, ale sił mu nie brakuje. Zwłaszcza, że nie ma potrzeby ryzykować. Przeżył, jak się okazuje, strzały kulami z adamantium. Po raz kolejny mnie zaskakuje, niesłychane. Na szczęście mamy doskonały zamiennik dla jego genów.
- Kto to? - ujął podane zdjęcie John.
- Victor Creed, jego brat. Łatwiej będzie go złapać, a genotyp pozyskamy niemal identyczny. Nie będziemy też powtarzać innych błędów. Projekt XI był posłuszny, ale samotny. Stworzymy kilku supermutantów, łatwiej będzie nad nimi zapanować. Poza tym tyle zdolności połączonych w jeden organizm to zbytnie ryzyko. Potrzebne mi to, co już raz miałem. Drużynę mutantów. Z tym, że każdy będzie mieszanką kilkunastu zdolności, no i będą całkowicie posłuszni, pozbawieni własnej woli. Jak czytałem w więzieniu: żaden z nich nie ma jednej własnej myśli; jeśliby zaś i urodziła się w którymś myśl własna, już ja przegonię albo myśl, albo myśliciela. Nie sądzisz John, że to dobry pomysł?
- Nie.
- Dobry - nie przejął się Stryker - albowiem istnieją ludzie po prostu stworzeni do władania, im tedy należy władzę dawać, niczym nie ograniczając. Jakieś tam próby dania ludziom możliwości decydowania się przydają, ale jak przychodzi co do czego, to tylko jeden może dostatecznie szybko zrobić to, co trzeba. Gdy ustrój republikański zawodził, Rzymianie oddawali pełnie władzy w ręce konsula-dyktatora, który robił porządek nieograniczany żadnym prawem. Gdyby od góry szli Galowie, od dołu swymi statkami-taranami płynęli Punijczycy, a sejm zamiast działać zbierałby się, radził i rozmyślał, to zanim by wydali odpowiednie rozkazy, okazałoby się, że nie ma komu rozkazywać.
Nasza skromna republika jest w kryzysie, należy więc być posłusznym i robić to, co ten, który dobrze wie co robić, każe.
- I ty jesteś tym konsulem, który zapewne po zażegnaniu konlifktu niespecjalnie będzie się kwapił do oddania władzy.
- Ludzie na siłę chcą udowadniać, jak są ważni - gadał swoje William. - Na wybory chodzą nawet nie koniecznie po to, by kogoś tam wybrać, ale by udowodnić, że mogą, że mają takie prawo. Pokazać jak ważną są częścią całego kraju i jak o kraju decydują. Nie osiągnąwszy niczego w życiu łudzą się, że chociaż dzięki obywatelskiemu prawu do głosowania coś znaczą i że kogoś obchodzą. Nie będziemy marnowali czasu na pytanie o zdanie innych, którzy myślą, że mają do powiedzenia wiele mądrego, mówią jeszcze więcej, a tak naprawdę wiedzą bardzo niewiele.
- Pogubiłem się.
- Toteż nie gadajmy po próżnicy. Oto nasza pierwsza ochotniczka.
Metalowa ściana pomieszczenia rozsunęła się dźwięcznie na boki. W zbiorniku z wodą ukazała się młoda, naga dziewczyna. Czarne włosy pływały spokojnie we wszystkie strony. Do twarzy podpięta była maska z tlenem. Dziewczyna wisiała w wodzie w pozycji embrionalnej, tu i ówdzie łączyły się z jej ciałem rurki którymi płynęła różnokolorowa ciecz.
- To zdaje się jego nowa kochanka, szybko sobie obiekty uczuć zmienia - uśmiechnął się William. - Będzie pierwszym nowym supermutantem. Wszczepimy jej metal, jak tylko wyodrębnimy gen nieśmiertelności.
- Przerażasz mnie, wiesz? To się dzieje za szybko.
-,,Od samego mieszania, herbata nigdy nie zrobi się słodka". Tego pewnie też nie kojarzysz. Wiedz jednak, że nie zamierzam czekać ze słodzeniem aż wystygnie, że tak to ujmę.
- Ja nie słodzę herbaty.
- To dużo tracisz. Pijesz to samo, co ja, a jednak tracisz ponad połowę. A co do tego, że dzieje się za szybko, to ją przecież sam złapałeś.
- Przepięknie - mruknął John. - Na wlewanie w jej ciało metal się znajdzie, a na moje blizny?
- Tak naprawdę chcesz spytać, po co szukać Victora, skoro Logan wkrótce sam upomni się o swoją miłość. 
- Tak naprawdę chcę spytać, po co nam w podwodnej klatce ukochana kogoś, kogo kule się nie imają, skoro szukać będziemy Victora. Jest ona aż tak wyjątkowa?
- On jest.
- Więc po co szukać Victo...
- Bo ja tak decyduję - przerwał. - Nie zrozumiałeś chyba historii o konsulu i władaniu.
- Chyba rozumiem coraz mniej. A do niedawna rozumiałem wszystko. Gdzie jest ten Victor?

*

- Jesteś babo nie do wytrzymania! - półkrzyczał w ciemnościach zbudzony Hugon. 
- Sam się wiercisz dwie godziny zanim zaśniesz - oburzyła się gruba żona. - Ja chrapię jak jestem zmęczona, a jestem zmęczona bo spać mi nie dajesz tym wierceniem!
- A idź kobieto...tylko jak jestem zmęczona... - parsknął Hugon. - Chrumkolisz jak stado świniaków jak tylko oczy zmróżysz. A co noc stado się powiększa...
- Cham jesteś i kretyn! I nie facet, a impotent stary. Sąsiedzi nam dziury w ścianie robią i podsłuchują pewnikiem teraz, a ty co z tym zrobiłeś? Nic, boś debil jest.
- Teraz to oni już się wynieśli. A ty to taka wielka dama, a też słowem ich nie upomniałaś ani razu.
Dyskusję małżonków przerwał mężczyzna w brązowym płaszczu. Do pokoju wszedł powolnym krokiem i uśmiechając się spytał:
- A dokąd to, jeśli można wiedzieć, się owi sąsiedzi wynieśli?
Hugon sięgnął po okulary i ze strachem zmierzył przybysza wzrokiem.
- A pan to kto jest?
- Przyjaciel sąsiada - uśmiechnął sié Victor zagadknowo i szeroko, a kły zabłyszczały. Nie wywołały jednak dodatkowej fali strachu, bo żona Hugona zakryła się kołdrą chowając wątpliwej klasy wdzięki, a sam Hugon wymacał tylko okulary do czytania i kła nie dojrzał. Starość.
- To pan powie przyjacielowi, że mi pieniądze jest winien za zniszczenie ściany. A gdzie jest to my nie wiemy, ani razu z nimi żeśmy nie...
Okno pęłko z hukiem. Do sypialni wraz z odłamkami szkła wpadł granat. Victor rzucił się pod łóżko. Rozbrzmiał huk, krzyk. Pękały meble, lustro nad nocną szafką, lampy i telewizor w którym żona zwykła co dzień pasjami oglądać serial o wielotysięcznej liczbie odcinków.
A potem nastała cisza.
Do środka przez okno wpadło trzech facetów.
Pierwszy wskoczył na łóżko na którym leżały zakrwawione ciała małżeństwa.
Łóżko poleciało w górę pchnięte od spodu przez Victora. Stojący na nim facet spadł boleśnie na podłogę, łóżko tymczasem spadło na drugiego przygniatając go do podłogi.
Trzeci rozpoczął ostrzał. Pomieszczenie zaczęło migotać błyskawicznie w akompaniamencie donośnuch huków.
Potem pochowanych pod łóżkami sąsiadów z kolejnego domku dobiegł krzyk i hałas ustał.
Tylko na chwilę, bowiem z podłogi zdążył zerwać się już kolejny zamaskowany napastnik. Zdążył dopaść do leżącego obok karabinu. Nim pazury dopadły jego twarzy zdążył posłać serię. Celną, ale to nie pomogło.
Lóżko przygniatające trzeciego wyleciało wprzód, łupnęło Victora i odrzuciło w tył, na ścianę.
Z podłogi zerwał się John i runął przed siebie. Wpadł we wstającego, razem polecieli na ścianę, przebili ją i upadli w sąsiednim pomieszczeniu. Przygniatający Viktora najemnik zamachnął się metalową ręką. Szablozębny zdążył się uchylić, a drewniana podłoga trzasnęła zamaszyście.
Kopnięty w pierś John odleciał w tył, spowrotem do mieszkania Hugona i jego żony.
- Proszę, proszę - wyszczerszył się Viktor, gdy na szyi wstającego dojrzał dobrze mu znany nieśmiertelnik. - Po co było mi się tak męczyć. Gdzie jest Logan, mów!
Skoczyli na siebie i spotkali w dziurze w ścianie. Trafiony metalową pięścią Victor poleciał w tył i zatrzymał na, lub raczej w, kolejnej ścianie.
John natychmiast podbiegł, złapał go za pierś i rzucił ponownie, tym razem na łóżko pod którym kryła się jakaś młoda, naga para.
Doskoczywszy, MacYawish zarwał łóżko, pęknięte deski powbijały się boleśnie w skuloną parę.
Mutant dostał cios w twarz, od którego łóżko całkowicie się zarwało.
- Do środka - zakomenderował do rękawa John i dodał do siebie - łatwo poszło. Rzeczywiście, ten dziwak miał rację. Lepiej było ścigać jego, niż czekać na Logana. Konsul-dyktator władca nieograniczony żadnymi zasadami...i takie tam.
Po chwili pomieszczenie zapełnili następni zamaskowani najemnicy, a po kolejnej było już w nim pusto. Zostały tylko dwa trupy pod łóżkiem, i dwa kolejne w pomieszczeniu obok.

*


- Świetna robota - mówił Dylan z oczami całymi czerwonymi. Błyskały mu one co i rusz, co i rusz także krzywił się, wierzgał głową. Wkradanie się do cudzych głów to widać męcząca rzecz. - Mamy materiał genetyczny, natychmiast rozpocząć procedurę. 
- Gdzie? Gdzie są? - dopytywał Havok szepcząc w uszy kolegi.

*

- A jak to jest z kolejnymi klasami? Ostatnim razem opowiedziałaś mi tylko o dwóch - spytał Logan. Rozmowa z Blink należała do, jak najbardziej, przyjemnych zajęć, ale niezbyt prostych. Dziewczyna miała poważne problemy z utrzymaniem rozmowy, gdy brakowało asysty ze strony Havoka, lub Dylana zwłaszcza. A że ten drugi już od dwudziestu godzin, z niewielkimi przerwami, siedział w pomieszczeniu obok, tym, w którym obudził się Logan, i szperał po cudzych umysłach, a Havok skrupulatnie wysłuchiwał, bowiem Dylan nigdy nie pamiętał swych transów, to rozmowa była trudna. Często kończyła się niespodziewanie milknięciem dziewczyny, które trwało kilka długich, niezręcznych chwil. Wreszcie Logan zagadywał na jakiś trywialny temat i sytuacja się powtarzała.
Wreszcie, pomimo iż nieszczególnie go to interesowało, spytał o to, na czym dziewczyna bardzo dobrze się znała, mając nadzieję, że w tym temacie będzie radziła sobie cokolwiek lepiej.
- Tak...- zaczęła - jeśli chodzi o III kategorię, to jest to najczęstszy i najbardziej różnorodny punkt. Charles umieszcza tu zarówno tych, którzy oddechem schładzają piwo, jak i tych, którzy ciskają fioletowymi pociskami. Tak, Havok jest z III kategorii. Ja też. Dylan też, choć jego zdolność nie objawia się zbyt widowiskowo, jak widziałeś.
- Widziałem - Logan przypomniał sobie pół godziny, jakie siedział obok pochłoniętego transem Dylana, nim się znudził. - A co ze mną?
- Ciężko powiedzieć...ty się po prostu bardzo szybko regenerujesz. Jeśli wierzyć pracom Charles'a, to ledwo kwalifikujesz się do III, nawet jeśli twój dar jest tak niezwykły.
- Dar... No, a co jest dalej?
- Dalej jest IV.
- Czyżby? - spytał z uśmiechem Logan. Dziewczyna uśmiechnęła się również.
- Owszem. Tam jest już naprawdę niebezpiecznie. Z twojej opowieści wynikałoby, że ten Lightning jest właśnie z IV. Możesz więc sobie wyobrazić, jak się trafia do tej kategorii. Tylko że jest jeszcze V. O tej Charles Xavier...
- Ej ludzie! - wpadł do pokoju Havok. -  Wiemy gdzie ona jest.
Logan kompletnie stracił zainteresowanie V kategorią i Charlesem Xavierem. Zerwał się i ruszył do wyjścia.
Jego werwa odbiła się na Blink, która, jeśli dzięki rozmowie, która jakkolwiek zaczęła się układać, zebrała w sobie trochę śmiałości i pewności siebie, to wraz z absolutnym zignorowaniem jej wypowiedzi przez Logana, cała ta odwaga odfrunęła jak wypuszczony z rąk świerszcz.
Logan wybiegł na podwórze skrytej w leśnej głuszy chatki. Powoli tracił już nadzieję, że Dylan cokolwiek poradzi. Denerwowały go jego czerwone podczas transu oczy, denerwowały go karty, będące jedyną rozrywką, grzyby i stare rozmrożone dania z mikrofalówki będące jedynym pokarmem i ta ciasna klitka w której się gnieździli. 

Ale nie dlatego tak ochoczo wybiegł.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro